14. Razan będzie także twoim domem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śnieg niedawno przestał padać. Jeszcze w drodze Katsurou musiał mrużyć oczy i jechać zdecydowanie wolniej niż pragnął, jednak to pozwoliło mu ze spokojem obserwować opadającą na świat białą warstwę puchu. Było w tym widoku coś uspokajającego, co łagodziło wszystkie jego nerwy i pozwalało myślom zwolnić.

Pamiętał, jak Tetsuo opowiadał mu o tym, gdy Kairi zabrał go nad morze. Chociaż zazdrość wtedy nieprzyjemnie dawała mu się we znaki – a jednocześnie nic nie mógł z nią zrobić, bo książę Razan nawet nie chciał słyszeć o propozycji zaręczyn – zapamiętał ten opis aż zbyt dobrze. Tetsuo stanął na plaży i zapatrzył się w niekończącą się wodę, a wszystko w nim jakby zupełnie zwolniło. Jak mówił, był tylko on i żywioł silniejszy od niego, a dookoła głucha cisza i żadna niepotrzebna myśl nie mogła zniszczyć tej chwili.

To nie był aż taki stan, ale kiedy w końcu Katsurou zatrzymał się przed razańskim pałacem, potrzebował chwili, by uzmysłowić sobie, gdzie się znalazł. A przede wszystkim w jakim celu.

Zsiadł z konia, praktycznie od razu tracąc zainteresowanie zwierzęciem. Poprawił jeszcze obszyty futrem kaptur i zerknął na niebo, z którego zniknęła już część jasnych chmur, ukazując jasny błękit nieba. Przez kilka sekund w milczeniu wpatrywał się w ten kolor, nim uświadomił sobie, jak bardzo podobny kolor miały oczy, których nie widział od dobrych kilku miesięcy.

Ponad pół roku temu z jego ramion wyrwano najcudowniejszą Omegę, jaką kiedykolwiek poznał. To właśnie ona spoglądała na niego oczami koloru chłodnego błękitu, ale w nich czaiło się ciepło, w którym przepadł bez reszty. Dla niej gotów był zrobić wszystko, a jednak i tak nie przeszedł próby, jaką go poddano. A długie tygodnie spędzone na poszukiwaniach nie dały żadnego efektu.

Na dworze czekał na niego Kazuki. W ciepłym płaszczu, rękawiczkach i z uśmiechem na ustach. To była jedna z niewielu niezmiennych rzeczy podczas tego trudnego czasu. Nieważne jak było ciężko, brat zawsze patrzył na niego w ten charakterystyczny sposób – jakby jakimś cudem dalej wierzył, że wszystko jeszcze się ułoży.

A Katsurou, nieważne jak przygnębiony czy wściekły, nigdy nie miał serca powiedzieć mu, że już dawno stracił wiarę w swoje szczęście.

Teraz też z trudem zdołał przywołać na ustach coś na kształt uśmiechu, z którym kiedyś się nie rozstawał. Zanim jednak zdążył chociaż pomyśleć o tym, by odpowiednio się przywitać, Omega zmniejszyła dystans między nimi. Zaraz poczuł, jak brat przytula się do niego i wręcz odruchowo go objął, ciesząc się, że nawet mimo problemów z kilku ostatnich lat, między nimi dalej wszystko było dobrze.

– Nie powinieneś chyba opuszczać pałacu w taką pogodę. Co jeśli się rozchorujesz? – powiedział, kiedy znów mógł dokładnie przyjrzeć się twarzy Kazukiego.

– Nie jest aż tak zimno. – Chłopak lekko wzruszył ramionami i poprawił szalik, który wcześniej założył. – I jestem przyzwyczajony do tego, jak tutaj jest. W Touto nigdy nie mieliśmy tyle śniegu.

Katsurou skinął głową, doskonale wiedząc, jak bardzo w dzieciństwie wydawało mu się to problematyczne. Obydwoje mieli wrażenie, że omija ich coś naprawdę problematycznego i dopiero po latach docenił cieplejszą temperaturę nawet w najchłodniejsze miesiące.

Razem – w towarzystwie nieopuszczających ich strażników, którzy czasami naprawdę irytowali Katsurou – skierowali się do pałacu. Książę Touto był tu już po raz trzeci i tym razem to miejsce nie robiło już na nim takiego wrażenia. Dalej odczuwał tę różnicę między królestwami, ale nie czuł się aż tak zaskoczony tym chłodem, który wydawał się tu aż tak naturalny.

Dalej zastanawiało go, jak Tetsuo mógł tu wracać z przyjemnością. Oczywiście, rozumiał, że to był jego dom, ale czy dało się uśmiechać w tak cudowny sposób, spędzając tu czas? Kiedy każde miejsce przypominało o potędze, obowiązkach i presji, a nigdzie nie dało się znaleźć ukojenia?

Teraz to już nie była jego sprawa. Z Razan jedynie łączył go fakt, że jego brat miał w przyszłości objąć tu tron, co w praktyce czyniło to królestwo dla niego zupełnie obce. Być może po zmianie władzy mógł liczyć na poprawę relacji między królestwami, ale nie liczył na to. Tatsuo dalej stanowił problem i był zbyt podobny do swojego ojca, żeby pomyśleć o zażegnaniu dawnych konfliktów.

Z tego też powodu to miała być prawdopodobnie jego ostatnia wizyta w Razan. Choć para królewska nie traktowała go gorzej – a tego właśnie się spodziewał – dalej nie był tu mile widziany. Nie z własnej winy, ale czy kogokolwiek to obchodziło? Był synem władcy Touto i jeśli chciał z dumą o tym mówić, musiał też ponosić odpowiedzialność ich decyzji. A jedna z nich w normalnej sytuacji już dawno zdecydowałaby o jego śmierci, gdyby tylko stanął na terenie Razan.

Teraz jednak mógł bez strachu mijać kolejne już znane mu korytarze. Bo jak wiedział, żadne błędne decyzje nie miały znaczenia w obliczu tragedii, jaką było porwanie Tetsuo. Ta katastrofa pozwalała mu tu przyjechać, ale dobrze wiedział, że nie chciał się tu więcej pojawiać. Kiedy wszystkie działania zawiodły, musieli w końcu pogodzić się z tym, że książę przepadł już na dobre. Należało założyć żałobne stroje, pożegnać go i pozwolić, by życie szło dalej.

I chociaż Katsurou zrobił to wszystko, każdej nocy wracał myślami do ostatniego uśmiechu jak widział na twarzy ukochanego.

Kilka minut później byli już poza budynkiem, w ogrodzie, w którym jeszcze nie miał okazji być. Ale to właśnie ogród, a właściwie jego mała część, o której napisał mu Kazuki, była głównym celem jego podróży. Pośród wielu kwiatów, wydeptanych ścieżek i miejsc do odpoczynku, za krzewami i drzewami, których gałęzie sięgały ziemi, znajdowało się specjalne miejsce.

Gardło ściskało go coraz mocniej z każdym kolejnym krokiem. Nie zwalniał, ale jakaś jego część pragnęła odwrócić się i stąd uciec. Nie zrobił tego tylko dlatego, że wiedział, że byłoby to zwykłe tchórzostwo. Mógł się bać, ale nawet wtedy musiał mierzyć się z tym, co stawało na jego drodze. Nawet jeśli było to uosobienie jego największego koszmaru.

Nieduża i praktycznie pusta przestrzeń otoczona z każdej strony roślinnością. Mógł sobie wyobrazić, jak w środku lata zielone liście tworzą z tego idealną kryjówkę, teraz jednak widział jedynie gałęzie uginające się pod ciężarem śniegu. Ten sam biały puch tworzył na ziemi idealną warstwę, którą aż niechętnie niszczył, kierując się wprost do postawionego na środku kamienia.

Dookoła było cicho. Słyszał jedynie swoje kroki i ciche skrzypienie, kiedy pokonywał tę trasę. Wiedział, że Kazuki został z tyłu, nawet jeśli tego nie sprawdził. Teraz potrzebował chociaż przez chwilę być sam, aby to wszystko w pełni do niego dotarło. W końcu taki był plan.

Kiedy stawał naprzeciw swojego przeciwnika, to zawsze było prostsze. Wystarczyło sięgnąć po broń, a później być przygotowanym na każdy atak. To było proste i przewidywalne. Zupełnie inne od tej sytuacji, bo jak miał się obronić przed własnymi uczuciami, które tak bardzo go bolały? Jak miał poradzić sobie z tym kamieniem upamiętniającym życie jego ukochanej Omegi, której miał już nie odzyskać?

Wziął głębszy wdech i starł z niego większość śniegu. Na kamieniu w kształcie prostokąta wykuto trzy napisy. Pierwszych dwóch nie był w stanie odczytać ze zrozumieniem, ale domyślał się, że były to starożytne języki, którymi Tetsuo posługiwał się z taką łatwością. Dopiero trzeci napis był dla niego czytelny:

Jak nieszczęśliwe życie musi wieść człowiek, który niczego pragnie i pozwala, by życie toczyło się swym spokojnym ciągiem, nie ingerując nie prawie wcale? Nazywany wolnym od chciwości, jego dusza tak naprawdę umiera powoli, ale z każdym dniem coraz bardziej. To ambicja zmusza nas, ludzi mających cele w życiu, do tworzenia świata lepszego, bo jest jak woda dla spragnionego. Jeśli czegoś chcesz, jesteś już w połowie drogi do zdobycia tego.

Zamiast swojego głosu, w głowie słyszał Tetsuo. Jak mówi to wszystko z naturalną wyższością, a chociaż jego głos jest poważny, przebija przez niego delikatny uśmiech. Mógł sobie wyobrazić go wygłaszającego te słowa, jego delikatnie błyszczące słowa i pewność, że każdy słucha tego wszystkie z zainteresowaniem.

Dość nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu. Wciągnął mocniej powietrze i już sięgnął dłonią w kierunku zawsze noszonej przy sobie broni, przy okazji starając się zerknąć na przeciwnika. Jednak widząc Tatsuo szybko zrezygnował z obrony i odetchnął z ulgą, już swobodnie obracając się do razańskiego księcia.

– Po starorazańsku brzmi to zdecydowanie lepiej, ale nie dało się tego inaczej przetłumaczyć – powiedział zamiast przywitania, skupiając spojrzenie na upamiętniającym kamieniu. – To fragment traktatu, nad którym pracował Tetsuo. Znalazłem go niedawno i uznałem, że żadne słowa nie mówią o nim więcej niż te, które sam napisał.

Katsurou skinął głową, niepewny, czy jeśli teraz się odezwie, głos nie zacznie mu drżeć.

– Kazuki powiedział, że naprawdę długo tu stoisz i nie był pewien, czy coś ci się nie stanie. Nieważna jak długo będziesz się w to wpatrywać, Tetsuo się tu nie pojawi. Już to sprawdzaliśmy.

Być może to było złudzenie, ale przez ułamek sekundy Tatsuo wydawał się subtelnie uśmiechnąć. Nie tak, jakby go to bawiło, ale tak, jakby próbował znaleźć gdzieś w sobie jakieś ludzkie odruchy. Co po tych kilku ich spotkaniach i tak było dość zaskakujące.

– Wiem – odparł, zaskakując sam siebie brzmieniem swojego głosu. Miał lekką, nieprzyjemną chrypę, przez którą musiał kilka razy odkaszlnąć. – Gdyby to działało, mógłbym tu stać w nieskończoność.

– I bez tego byś to zrobił, gdybym tutaj nie przyszedł. Za niedługo podadzą obiad i masz się na nim pojawić.

Katsurou jedynie lekko uniósł brwi, ale nie skomentował tego. Możliwość przybycia do Razan i symbolicznego pożegnania się z Tetsuo to jedno, ale zajęcie miejsca przy stole tutaj uważał za coś zupełnie niemożliwego. W końcu dalej wyczuwał, jak bardzo nie był tutaj mile widziany i zdążył się z tym pogodzić.

– Kiedy napisałem Kairiemu, że zakończyliśmy poszukiwania, odpisał, że świat stracił najinteligentniejszą Omegę, jaka kiedykolwiek się tu pojawiła. Chyba dalej nie potrafię zrozumieć, jak wiele umiejętności zdobył w tak krótkim czasie.

– Czyli chociaż raz mogę się zgodzić z królem Shiwy. – Tatsuo cicho westchnął i skrzyżował ramiona. – Nic nowego z tego kamienia nie wyczytasz, skoro nie opanowałeś żadnego ze starożytnych języków.

Wbrew pierwszemu wrażeniu, Tatsuo wcale nie był aż tak nieprzyjemny. Chociaż rzucał celnymi komentarzami i nie wahał się mówić tego, co myślał, czasami przynosiło to zaskakującą ulgę. Poza tym na wiele rzeczy patrzył inaczej niż Tetsuo, ale dalej podobnie do niego – wystarczyło wsłuchać się trochę uważniej, by dostrzec, że mimo różnych dróg, ta dwójka zawsze miała te same cele.

Zerknął jeszcze raz na kamień, ale ten był taki sam jak chwilę wcześniej. Oczywiście, że chciał tu dalej stać i liczyć na cud, ale cuda się nie zdarzały tak po prostu. Istniała niewielka szansa, że Tetsuo jeszcze żył, a znalezieniu go było już zupełnie niemożliwe. Musiał się z tym pogodzić.

Włożył naprawdę wiele siły w to, by odwrócić się i wycofać. Zacisnął lekko dłonie, ale wyszedł stamtąd, by po chwili znów mieć znaczną część ogrodu w zasięgu wzroku. W oddali czekał już na niego Kazuki, znowu z tym kojącym uśmiechem na ustach. Jedyna niezmienna część jego życia.

Dopiero przed drzwiami jadalni w pełni dotarła do niego cała ta sytuacja. Po takim czasie okazywaniu mu niechęci, para królewska Razan zaprosiła go tutaj. Nawet zaraz po zniknięciu Tetsuo nie dostał od nich znaku, że był tu gościem, który im nie przeszkadzał. Więc czemu teraz?

Wszedł do środka z dużą niepewnością. Przesunął spojrzeniem po dużym, przestronnym pomieszczeniu z wielkim stołem zajmującym większość miejsca. Zarówno Katashi jak i Amano byli już w środku, rozmawiając o czymś zbyt cicho, by mógł ich usłyszeć.

– Wybaczcie spóźnienie, Tetsuo nas zatrzymał – powiedział Tatsuo, który pierwszy wszedł do środka. Imię brata odbiło się od ścian jadalni cichym echem, po którym przez chwilę w powietrzu zawisła nieprzyjemna cisza.

– Usiądźcie. To musiało być trudne – odparł w końcu Amano i udało mu się uśmiechnąć, choć jego oczy pozostały chłodne, przez co wyglądał zupełnie niepodobnie do siebie.

Katsurou nigdy nie zastanawiał się, jak to jest stracić dziecko. Teraz jednak, kiedy patrzył na parę królewską, wyraźnie widział, że ich tragedia była nawet większa niż jego. Musieli mierzyć się z jednocześnie takim samym i zupełnie innym bólem niż jego. Oni Tetsuo znali o wiele dłużej i byli pewni, że nigdy go nie stracą. A teraz musieli dalej być władcami i nie mogli pozwolić, by rozpacz choć na chwilę wpłynęła na to, jak się prezentowali.

– To dla mnie zaszczyt, że mogę tu być – odezwał się i lekko pokłonił, pamiętając jednak o wszystkim, co kiedyś mówił mu Tetsuo. Tutaj podobno liczył się każdy najmniejszy gest i chociaż podczas ostatnich dwóch wizyt nie miał siły o tym myśleć, tym razem starał się zwracać na to uwagę.

W końcu dalej był następcą tronu, nawet jeśli pozbawionym Omegi i nieszczęśliwym.

– Cieszę się, że przyjąłeś nasze zaproszenie. – Katashi zerknął na niego już bez tej niechęci, którą prezentował mu jeszcze przed ślubem. – Chciałem z tobą porozmawiać.

Za pozwoleniem Katsurou zajął jedno z miejsc przy stole, obok swojego brata. Jednak ani talerz, ani kieliszek z winem go nie interesowały. Zjadając naprawdę niewiele, czekał, aż król Razan w końcu poruszy temat, o którym myślał na początku. Musiał jednak dość długo czekać, nim Katashi wypił trochę wina i w końcu zatrzymał na nim swoje czujne spojrzenie.

– Katsurou – wymówił jego imię z dziwną ostrożnością. – Dobrze wiesz, że nigdy nie popierałem twojego małżeństwa z moim synem i byłem przeciwny waszemu związkowi. Wiem jednak, że przez cały ten czas robiłeś wszystko, by go uczynić go szczęśliwym. Dlatego nie jako król, ale jako rodzic, chcę ci podziękować za to, że starałeś się go chronić.

– Chcemy, żebyś wiedział, że zawsze możesz tu wrócić i liczyć na naszą pomoc. Gdybyś czegoś potrzebował, Razan będzie także twoim domem – dodał Amano.

Katsurou nie od razu wiedział, co powiedzieć. Słuchał tego w milczeniu, niepewny, czy to nie były jakieś omamy słuchowe. Jednak kiedy cisza zaczęła się nieprzyjemnie przeciągać, w końcu wziął głębszy wdech i cicho powiedział:

– Dziękuję.


Jeśli obserwujecie mnie na instagramie (jeśli nie, to serdecznie zapraszam), wiecie, że ostatnie tygodnie były u mnie mega intensywne, a po tym zupełnie rozłożyła mnie choroba. Dlatego ten rozdział powstał dzisiaj, ku mojemu braku wiary w to, że wyrobię się z nim przed północą.

A jednak cuda się zdarzają.

Tak jak cud zdarzył się tutaj, a Katsurou został w końcu zaakceptowany w razańskim pałacu. Kosztowało go to wiele miesięcy cierpienia, ale o to rodzina Tetsuo stała się jego rodziną. Piękna i ważna chwila, mam nadzieję, że to zapamiętacie. Zwłaszcza że od następnego rozdziału pojawi się trochę ważnych zmian i akcja skręci w kierunku, które - mam nadzieję - zupełnie się nie spodziewacie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro