Rozdział 43: Odkryte Karty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cass zaczęła cofać się i plecami uderzyła w regał. Postawny mężczyzna także zaczął zbliżać się leniwym krokiem. Wypełzł z cienia i dziewczyna ujrzała jego twarz pokrytą bliznami i zaniedbanym zarostem. Miał ciemne, rozczochrane włosy, zawijające się za szpiczastymi uszami. Jego rozbiegane oczy, podkrążone oczy przypominały bezdenne studnie. Z jego twarzy nie znikał cwany uśmieszek. Doskonale wiedział, że nie miała z nim szans. Był przekonany, że już wygrał.

— Ciekawa historia, co? — uśmiechnął się diabolicznie. — Długo planowałem, byś w końcu poznała całą prawdę. Kazałem nawet Lorelai podrzucić ci tę przeklętą książkę za pierwszym razem, ale chyba nie przyłożyłaś się dostatecznie do lektury. Teraz karty zostały odkryte. Nareszcie! — Klasnął w dłonie jak uradowane dziecko. — Nudziło mnie ciągłe obserwowanie cię z daleka. Nie miałem dość siły, aby się do ciebie zbliżyć. Cholerne bariery nakładane przez bractwo — westchnął z teatralnym żalem.

Chodził obok Cass, bezwiednie bawiąc się okazałym sztyletem z czarnego tworzywa.

— Miałem nadzieję, że te migreny dadzą ci do myślenia. Zawsze, gdy byłem w pobliżu, wierciłem ci dziurę w głowie, ale nie dość mocno — zarechotał obleśnie.

Cass otworzyła szerzej oczy w osłupieniu.

— Więc to ty jesteś nim.

Posłał jej zaciekawione spojrzenie.

— Och, wiedziałaś o mnie? — ucieszył się. — Doskonale. Nawet nie wiesz, ile czasu spędziłem w podróży, uganiając się za tobą po całym świecie — westchnął. — No, ale to już historia. Teraz zaczniemy pisać nową. Miło mi cię w końcu poznać, nazywam się Lewal Welstor i dzisiaj cię zabiję.

Zmroziły ją te słowa.

Lubił gadać, a Cass poczuła nagłą potrzebę, by grać na czas. Jednocześnie modliła się o jakikolwiek ratunek. O cud. Przełknęła ślinę.

— Dlaczego nie porwałeś mnie w Little Landington nad stawem? To też byłeś ty, tak?

Zazgrzytał zębami.

— Faktycznie. To byłem ja. I na placu w Północnej Anglii, i w lasach Nigelthen, ale tylko na odległość. Byłem nawet w twoich snach, kryłem się w ciemności, w kątach twojej sypialni, lecz tylko duchem, bo też strzegły cię tam zabezpieczenia. — Spojrzał na Cass ze zwierzęcym głodem w oczach. — Widzisz, słodka Cassily Edevane, twój ojczulek zwykle skutecznie mnie przeganiał. Nie za bardzo lubię światło. Aż dziwne, że niektóre sekretne kryjówki bractwa są tak słabo zabezpieczona przed Termorianami — zacmokał z udawanym smutkiem.

— Wciąż śledziłeś mnie w Nigelthen. Słyszałam twoje szepty, twoje śmiechy. Dlaczego wtedy nic nie zrobiłeś?

Wciągnęła powietrze, gdy w jednym skoku znalazł się obok jej twarzy. Jego oddech cuchnął alkoholem i tanimi papierosami. Cass miała świadomość, że prowokowała szaleńca, o którym nic nie wiedziała. Zerkała w kierunku uchylonych drzwi, kalkulując, czy udałoby jej się do nich dobiec.

— Widzisz, kochanie — szepnął jej prosto w twarz. — Nigelthen jest szczególnym miejscem. Potrzeba wielkiej siły, mnóstwo Energii, by się tam przedrzeć bez zaproszenia. Nie dostałem swojej wejściówki, więc musiałem radzić sobie w inny sposób. Dobrze jest mieć przyjaciół w każdym niedostępnym miejscu. Lorelai okazała się oddaną pomocniczką — zarechotał ohydnie, a Cass przeszedł kolejny dreszcz. — Moja mała Lorelai starała utrzymać cię w nienaruszonym stanie, gdy ktoś inny wciąż próbował pokrzyżować jej plany. Podobno miałaś zostać otruta? Cóż. Lorelai uchroniła cię od tego losu, zabierając truciznę. Wszystko dlatego, abyś dotarła tutaj nietknięta. Zabiorę ją ze sobą do Termoru, gdy pomożesz mi tam wrócić — uśmiechnął się tajemniczo, patrząc Cass w oczy.

Zakręcił sobie na palcu jej włosy i powąchał je z westchnieniem. Po chwili odsunął się, by znów popatrzeć z dystansu.

— Co jak co, ale w Nigelthen ogniska wychodzą zawsze najlepiej — rzucił półszeptem, wciąż wpatrzony w nią z chorą fascynacją.

Oczy zaszły Cass mgłą, bo zobaczyła w wyobraźni mamę i jej znikającą w płomieniach sylwetkę tamtej nocy. Czy zginęła? A może przeżyła, została porwana, a to była tylko mistyfikacja? Niczego nie była już pewna. 

— Co zrobiłeś z moją matką? Gdzie ona jest?! — wrzasnęła z mocą, jej oczy płonęły czystą wściekłością. 

Mężczyzna zacmokał. 

— Oh, przecież ona nie żyje. Myślałem, że o tym wiesz. — Udał zaskoczenie. 

— Łżesz! 

— Nie jesteśmy tutaj po to, by rozmawiać o twojej śmiertelnej matce. Robin Edevane zginęła w płomieniach, by dać wam ostrzeżenie. Nie jesteście w stanie mnie zatrzymać — powiedział z satysfakcją.

Cass poczuła falę rozpaczy, zlewająca się z burzą wściekłości. Łzy zaczęły cieknąć po policzkach. Wewnątrz niej szalał monsun. Miała ochotę wydrzeć temu zwyrolowi sztylet i przebić mu wnętrzności.

Welstor położył sobie palec na usta.

— Nie płacz, kochanie — szepnął z fałszywa czułością. — Jesteś jedynie środkiem do celu. Scylisa pozostawała uśpiona w twoim ciele tylko po to, by w końcu wyjść z ukrycia, w czym zamierzam jej pomóc. — Uśmiechnął się. — Już teraz znasz całą prawdę, Cassily Edevane? — zacmokał, wpatrując się w nią bezwstydnie. Przełknęła ślinę z przerażenia. — Znasz już swoje prawdziwe imię? Wiesz, kim jestem i czego chcę?

— Nie mam pojęcia, czego mógłby chcieć, taki zjeb, jak ty.

Parsknął.

— Chcę tylko obiecanej mi przed wiekami Scylisy. Prawdziwej Córy Cienia, dziedziczki Imperium Mroku. Tej, która zasiądzie na tronie Termoru i zniszczy wszystkich naszych wrogów. Ja będę cały czas u jej boku, tak samo, jak nasi poplecznicy, a jest ich wielu — wyznał pompatycznym tonem. — Lecz najpierw musisz mi pomóc wrócić do domu. Widzisz, okazuje się, że jesteś kluczem, aby otworzyć portal do Termoru i Klaru.

Cass prychnęła nienawistnie.

— Przecież podobno już tego dokonałeś bez niczyjej pomocy. Otworzyłeś portal w Pradze.

Otaksował ją spojrzeniem, w którym widać było zainteresowanie.

— To prawda, ale nie mogłem przez niego przejść, ani nikogo sprowadzić. Utrzymał się zaledwie kilka sekund i nie zdołałem tego powtórzyć. Potrzebuję otwierać go na zawołanie i nieokreślony czas. A ponadto pragnę znowu stanąć na termoriańskiej ziemi. Nie było mnie tam od setek lat.

— I jak ja miałabym ci pomóc, co?

— O to się już pomartwię, gdy odzyskam moją Scylisę. To podchwytliwe, bo przez jakiś czas będziecie funkcjonować razem w jednym ciele. — Zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko, więc odwróciła głowę. — Zaboli jak cholera, ale zajmę się tobą, kochanie. Jeśli zaakceptujesz swój los i pójdziesz po dobroci, uśpię twoją świadomość i nie poczujesz żadnego bólu. Po prostu zaśniesz na zawsze — powiedział cicho, dotykając palcami jej twarzy.

— Jeb się — warknęła przez zaciśnięte zęby.

— Wyplenię to ziemskie plugastwo i znów zrodzi się potęga. — Cass wzdrygnęła się z obrzydzeniem i wygięła szyję, by nie mógł jej dalej dotykać. — Moja Scyllo, gdzie jesteś? — szeptał, jakby gdzieś między regałami kryła się przeklęta księżniczka.

Pod wpływem adrenaliny i oceny sytuacji, Cass zobaczyła, że z boku jego spodni, za paskiem miał wsunięty swój czarny sztylet.

— Wychodź szybciutko, gdziekolwiek jesteś! — zaczął rechotać ochrypłym głosem wprost do ucha dziewczyny. Wtedy pod wpływem impulsu chwyciła ostrze i mocny kopniakiem odepchnęła zwyrodnialca od siebie. Uderzył o przeciwny regał, jednak szybko oprzytomniał.

— Tak chcesz się zabawić z kapitanem Lewalem Welstorem, kochanie?! — wrzasnął gardłowo, a w jego oczach pojawiła się wielka chęć, by zrobić Cass krzywdę.

Rzucił się na nią i znienacka wylądowała na ziemi, przyciśnięta przez jego silne ręce. Starała się odepchnąć go od siebie, kopać ile sił w nogach. Szarpała go za ubranie i w jednej chwili z kieszeni marynarki wypadł mu pierścień, który po omacku pochwyciła.

— Pożałujesz tego! — Ścisnął jej szyję i zaczęła się dusić, łapczywie próbując zaczerpnąć kolejny oddech. Kątem oka widziała, że sięgnął po ostrze.

To już koniec.

W ostatniej chwili świadomości walczyła o kolejną dawkę tlenu. Poczuła zalewający jej ciało chłód, wpełzł pod skórę niczym kojąca, morska fala. Promieniował z okolic brzucha, a potem zastąpił go ból, jakby ktoś przypalał ją żywcem. Zawyła ze łzami w oczach.

— Widzisz, to szczególna broń. Nazywają go Ostrzem Matuzalema. Ma moc przezwyciężania wszelkich klątw i unicestwiania istot nadnaturalnych. Tylko ten sztylet jest w stanie cię zabić, kochanie.

Jednym ruchem wyjął z brzucha Cass ostrze ubrudzony krwią i jęknęła gardłowo. Welstor wstał na nogi i górował nad dziewczyną z lubością wymalowaną na twarzy. Pomachał ostentacyjnie ostrzem przed jej oczami.

— Cudem udało mi się go zdobyć specjalnie dla ciebie.

— Wal się — warknęła przez zaciśnięte zęby. Czuła już, że krew napływała jej do przełyku.

— Już zdychasz, kochanie, a moja Scylla powróci silniejsza, jak nigdy przedtem — uśmiechnął się obrzydliwie, po czym zaczął recytować pompatycznie:


"(...) Bogini rzekła tymi słowy:

— Ty byś i Scyllę wyzwać na rękę gotowy;

Ty byś się porwał, śmiałku, i na same bogi.

Bo przecież nieśmiertelnym jest ten potwór srogi:

Nie da on ci się zabić, i nic go nie złamie.

Jeden środek: uciekać: na nic silne ramię...

Jeśli staniesz pod skałą, by wydać bój Scylli,

Ona sześć łbów powtórnie z czeluści wychyli".*


Wciąż czuła ból – największy w swoim życiu – nawiedził ją pulsującymi falami, ale wypełniała ją także niewyobrażalna wściekłość. Kałuża krwi rozlewała się po podłodze w zastraszającym tempie. Dziewczyna opadała z sił. Gdzieś w oddali słyszała, że Lewal wciąż coś mówił, lecz słowa zlewały się w bezsensowne dźwięki.

Zaczął głaskać Cass po głowie, ale ledwie to czuła. Chciała go odepchnąć, zrobić mu krzywdę. Nie miała siły. Powieki stawały się coraz cięższe. Spojrzała jeszcze raz na krew, która teraz otaczała ją z każdej strony. Tonęła w niej. Oczekiwała, że zaraz zaleje jej oczy usta, nos. Pochłonie ją niczym Morze Czerwone.

Wtem zewsząd Cass otoczyło światło wymieszane z czarną mgłą cienia. Było wszędzie dookoła, lecz czuła, że wydobywało się nie z otoczenia, ale z niej samej. Z miejsca, w które ugodziło ostrze Lewala. Coś zaczęło się dziać, lecz dziewczyna była ledwie świadoma. Poczuła mrowienie na całym ciele i Energię. Wypływała jak z odblokowanej tamy, z której hektolitrami popłynęły nagle fale nieposkromionej wody.

Gdzieś na granicy świadomości Cass przebiegła zbłąkana myśl, której w ogóle nie zrozumiała – jakby nie należała do końca już do niej.

Czy ja też kiedyś byłam taka jak on?

Nagle Cass przeniosła się w zupełnie inne miejsce. W pierwszej chwili myślała, że umarła. Lecz wtedy ujrzała wizję, której doświadczyła, gdy dotknęli się z Ashem.


Scena wyglądała tak samo, ale tym razem, to Cass była małą dziewczynką i patrzyła na uśmiechniętą buzię przyjaciela. Wszystko przemknęło jej przed oczami w okamgnieniu i za chwilę się zmieniło. Nagle była już starsza i biegła przez tę samą, ciasną od domostw uliczkę. Uciekała przed kimś i szukała ukochanego. Pchnęła skrzypiące drzwi i przeszła przez próg ubogiej izby, nie oglądając się za siebie. Tam czekała na nią miłość.

Ash uśmiechał się szeroko i szczerze, a potem zagarnął Cass w ramiona, podniósł i zakręcił w miejscu, aż długa suknia zakręciła się w powietrzu. Pocałował ją z tęsknotą. Cass zamrugała i spostrzegła, że nagle klęczała w więziennej komnacie, zakuta w żelazne łańcuchy. Nad nią zaś wykrzywiała się koścista twarz garbatej kobiety w czarnej, taftowej sukni. Wymachiwała zdeformowanymi paluchami. Cass już pamiętała ją doskonale i nienawidziła z całego serca. Przypomniała sobie ból, który jej zadała, gdy cierpiała miesiącami głodzona i upokarzana, a potem wystawiona na działanie zbyt wielkiej dawki kombinacji Energii, by wyjść z tego cało.

Urywek skończył się szybko i Cass znalazła się na kamiennym balkonie, pod którym stała cała armia termoriańskich wojowników, czekających na jej rozkazy. Skandowali z uwielbieniem jej imię. Ale ona nie byłam już tą samą, dobroduszną dziewczyną. Stała się inna, mroczna i pełna nienawiści – odmieniona przez to, co zrobiła jej matka. Pragnęła wtedy tylko wojny i śmierci moich wrogów, przez których cierpiała cała rasa Termorian. Chciała, by wszystko dookoła należało tylko do niej. Nie wiedziała wówczas, co czyniła, bo matka wyprała jej mózg. Wszystkie wspomnienia klarownie zaczęły napływać do umysłu Cass.


Scena nagle się urwała, a do dziewczyny dotarło, że wróciły wspomnienia Scylisy – ich wspomnienia. Lewal zrobił coś, przez co stanęła w świetle świadomości. Miała wrażenie, że już wszystko pamiętała, że rozumiała. Choć poczuła dziwne rozdwojenie, bo przecież prowadziła dwa życia... Była i Cassily i Scylisą... Dawno zablokowana część jej pamięci otworzyła się nagle na oścież. Mogła swobodnie zajrzeć do własnych wspomnień i przeżyć, które zawsze były w niej. Pochodziły z zupełnie innego życia – wcielenia, gdy nazywano ją Scylisą – córką wielkiej Imperatorki Termoru Symbry Tiamat, Córą Cienia.

Wizja szybko się rozmyła, ale obrazy i wspomnienia pozostały na dobre z Cass. Wciąż jednak czuła, że to nie wszystko, że było jeszcze znacznie więcej do odkrycia.

Otworzyła oczy, widząc wciąż świetlistą poświatę dookoła. Szybko jednak zmalała i rozpłynęła się w powietrzu, tak samo jak otaczające ją przed chwilą cienie. Po ranie na brzuchu nie było śladu i Cass nie czuła bólu. Lewala również nie było, zupełnie jakby nigdy nie istniał. Cass była sama w zagraconym książkami pomieszczeniu.

Podniosła się na nogi i wyszła na zewnątrz. Dookoła nie zastała żywej duszy. 


* Cytat wzięty z "Odyseji" Homera. Fragment pochodzi z "Pieśni XII – Syreny, Skylla i Charybda, bydło Heliosa" w przekładzie Lucjana Siemińskieg.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Jestem ciekawa, czy Wasze teorie się sprawdziły, czy też nie? Koniecznie dajcie znać w komentarzu! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro