Rozdział 47: Pożegnanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdy Cass wsiadła do samochodu, z radia leciały już świąteczne piosenki, co tylko podkreślało atmosferę. Pomyślała jedynie, że do pełnego szczęścia brakowało im mamy.

Nie spocznę, dopóki jej nie odnajdziemy.

— Tato, dałeś naprawdę wspaniałą mowę — przyznała z uśmiechem.

— Dziękuję, kochanie. — Odpalił silnik. — Zanim ruszymy w drogę, musimy zatrzymać się jeszcze w jednym miejscu.

Spojrzała na niego zaintrygowana. Opuścili teren kolegium i jechali lasem przez kilkanaście minut. Cass wypatrywała na horyzoncie jakichś znaków, które mogłyby zdradzić cel podróży. Droga wiła się, niczym cienie, które tak często widywała w koszmarach. W końcu tata zatrzymał samochód na przydrożnym parkingu pośród lasu i wskazał głową na drzwi. Cass postawiła najpierw jedną stopę na śniegu, później drugą. Rozglądała się niepewnie dookoła, jakby z krzaków obok miał zaraz wyskoczyć Termorianin, albo ktoś z Bractwa Wizytów.

— Mam nadzieję, że to nie mnie się obawiasz — usłyszała ciepły, rozbawiony głos.

Odwróciła się na pięcie i zobaczyła szeroki uśmiech Asha. Stał zaraz na skraju lasu. W ciepłej kurtce, szerokich spodniach i brodzie nie strzyżonej przez wiele dni, wyglądał niczym drwal. Zrobiło jej się gorąco. Szybko podbiegła i rzuciła się mu na szyję.

— Co ty tutaj robisz? — szepnęła w jego kruczoczarne włosy, pachnące igliwiem.

Odsunęli się od siebie i wtedy Cass dostrzegła, że na ramionach miał plecak pokaźnych rozmiarów. Spojrzała mu w twarz, która nagle posmutniała, niczym zachmurzone niebo tuż przed burzą.

— Muszę zniknąć na jakiś czas. To jest pożegnanie.

Cass otworzyła usta, ale nie wiedziała, co i w jaki sposób powiedzieć.

— Welstor, Rada, twoje wspomnienia... Wszystko się skomplikowało i niestety jestem zmuszony się ulotnić. Niektórym osobom z bractwa nie podoba się mój udział w ostatnich wydarzeniach. Poza tym, chcę poszukać informacji, by ci pomóc.

— Ale... Nie możesz zostawić mnie z tym wszystkim samej — jęknęła, aż głos jej się zatrząsł. Poczuła narastającą gulę w gardle. — Jesteś jedyną osobą, która zna mnie naprawdę.

Ash złapał jej zmarznięte dłonie w swoje ciepłe. Cass spojrzała na ich stykająca się skórę. Żadnych rękawiczek. Miała ochotę się uśmiechnąć na ten widok, ale słowa Asha skutecznie ją od tego odwiodły.

— Wiem — westchnął. Jedną ręką ścisnął palce ukochanej, a drugą uniósł lekko jej podbródek, by spojrzeć w oczy. — Poradzisz sobie. Masz ojca i przyjaciół. Wiesz już znacznie więcej, niż na początku semestru. Co do bractwa, to nie dam sobie ręki uciąć. Musisz być ostrożna, ale są bardziej po twojej stronie, niż myślisz.

— Ale powiedziałeś, że nie podoba im się twój udział. Skoro są po mojej stronie, to dlaczego...

Dotknął kciukiem jej dolnej wargi i zadrżała.

— Musisz wiedzieć, że jestem dość kontrowersyjną postacią w tym popapranym świecie — uśmiechnął się lekko. — Nie jestem ani Termorianinem, ani Klariuszem, ale też obydwoma na raz jednocześnie.

Bezdomny?

— Tak jakby — parsknął. — Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż sądziłaś — uśmiechnął się na tyle ciepło, że z łatwością poczuła to aż w konkretnej partii swojego ciała. — Muszę ci się do czegoś przyznać, Cassily — westchnął ciężko i odwrócił na moment wzrok, jakby nagle korony drzew były znacznie ciekawsze. — Z premedytacją zniszczyłem twoją książkę. Wrzuciłem ją do ognia.

Drgnęła, patrząc na niego ze zmarszczonym czołem.

— Dlaczego?

— Pamiętasz, że bractwo wymogło na mnie milczenie? Sprawili, że działałem przeciwko temu, byś dowiedziała się prawdy. Nie chciałem tego robić. Nie tylko ja cię zwodziłem. Robili to prawie wszyscy od początku. Niektórzy nawet chcieli usunąć cię z pola widzenia ze strachu przed tym, do czego mogłabyś być zdolna. Byli też tacy, którzy nie wierzyli w istnienie Cassily i myśleli, że tylko udajesz. Chcieli cię zniszczyć.

Dziewczyna zaczerpnęła mroźnego powietrza do płuc.

— Ale przetrwałam — przypomniała. — Jestem tutaj i wszystko już w porządku. A jeśli chodzi o książkę, to zapomnijmy o tym. Dowiem się reszty w inny sposób.

Bez wahania wtuliła się w jego pierś, przyciskając policzek do miękkiego sztruksu. Ash objął ją ramionami, dzięki czemu zrobiło się jeszcze cieplej, gdy zawiał grudniowy wiatr. Stali przez chwilę pośród ciszy, którą przerywały tylko pohukiwania sów. Robiło się coraz ciemniej, jednak Cass nie bała się czyhających w mroku cieni, gdy on był tak blisko. Doprawdy nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo byli podobni, ile rzeczy, wydarzeń, wspomnień i przeżyć ich łączyło. Uderzyło ją to nagle ze zdwojoną siłą.

— Ash? — Uniosła brodę i oparła o jego pierś. Czarne oczy zwróciły się na jej twarz w mgnieniu oka. — Jak ja się tutaj znalazłam? To znaczy, wiem, że zostałam zesłana za wszystkie zbrodnie, których nie pamiętam, ale... Skąd wzięła się Cassily? Przecież znam swoje dzieciństwo. Było w miarę normalne.

Mężczyzna znów zapatrzył się na korony drzew, jakby szukał w nich odpowiedzi na to pytanie.

— Teraz tego nie pamiętasz, ale spotkaliśmy się w Londynie w latach pięćdziesiątych. Żyłaś jako Scylisa na skraju szaleństwa, wykończona niekończącą się katorgą tego ziemskiego więzienia. Przez wieki byłaś niewidzialna dla śmiertelników i innych istot, więc wpadłaś w obłęd i chciałaś zniszczyć Archiwum Bractwa, by zwrócić na siebie uwagę. Ja od zawsze cię obserwowałem, byłem niczym twój anioł stróż. Raz nawet wyłowiłem cię z wody, gdy jako dziecko prawie się utopiłaś. — Posłał rozczulający uśmiech. — Wtedy w Londynie, próbowałem cię powstrzymać i nagle coś się stało... Przemieniłaś się w niemowlę, w Cassily.

Wpatrywała się dłuższą chwilę w jego skupioną twarz.

— Ale z tego, co wiem, to urodziłam się w 1979 roku, więc jak mogłam przemienić się w niemowlę w latach pięćdziesiątych?

Ash spojrzał na Cass z obawą.

— Oddałem cię w ręce bractwa, a raczej podrzuciłem na próg. Podejrzewam, że bractwo musiało użyć na tobie Energię, aby przeprowadzić eksperymenty. Oni też nie wiedzieli, dlaczego stało się to, co się stało. Utrzymywali cię na etapie niemowlęcym przez te wszystkie lata — powiedział zmęczonym głosem. — Z tego, co wiem, nie byłaś wtedy jedynym obiektem badań.

— To popaprane — skomentowała.

Spojrzała na jego przystojną twarz, która nagle sprawiała wrażenie o wiele starszej i o wiele bardziej wycieńczonej. Przytuliła się do niego jeszcze mocniej. To było pożegnanie, przypomniała sobie. Ale nie chciała go puszczać, nie chciała oddalać się od niego choćby na krok.

— Wszystko jest naprawdę bardzo zawiłe i jestem pewien, że gdy już wszystkie emocje opadną, ktoś ci to wszystko doskonale wyłoży. Przyda ci się podstawowa edukacja.

— Przeraża mnie to, jak mało wiem o sobie samej — szepnęła i poczuła pocałunek złożony na czubku głowy.

— Nawet nie wyobrażam sobie, co musisz teraz czuć. Przez co jeszcze bardziej nienawidzę się za to, że muszę cię zostawić. Przynajmniej na razie.

Ash odsunął się z trudem.

— Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie nurtuje — odezwała się niepewnie Cass. Mężczyzna popatrzył na nią z wyczekiwaniem. — Jakim cudem nie postarzałeś się nawet o jeden dzień? Wyglądasz zupełnie tak samo, jak wtedy gdy widziałam cię ostatnim razem w Termorze. Przed tym wszystkim.

— Nie tylko ty zostałaś obarczona swoją klątwą — powiedział z lekkim uśmiechem, ale w jego oczach Cass dostrzegła pokłady nieodkrytego jeszcze żalu i smutku. Coś kryło się za tymi słowami, choć jeszcze nie była świadoma, co.

Ash rozejrzał się niepewnie po okolicy. Wymienił spojrzenia z dziekanem, który wciąż siedział w aucie.

— Na mnie już czas.

— Proszę cię, nie odchodź! — jęknęła, nie chcąc puścić jego ciepłej dłoni. Łzy już na dobre ściekały po jej twarzy. — Zostań. Jakoś sobie poradzimy razem.

— Naprawdę nie mogę. — W jego słowach dźwięczał taki ból, jakiego nigdy wcześniej nie słyszała. W kącikach oczu zebrały się łzy. — Musisz być silna. Masz przy sobie ludzi godnych zaufania. Pamiętaj o tym.

Na dobre już płakała, nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Wspięła się na palcach i pocałowałam go, wkładając w to swoje całe złamane serce, tęsknotę, wszystkie troski i całą miłość, jaką do niego czuła. Po wnętrzu Cass rozlała się fala gorąca, której chwyciła się najmocniej, jak umiała. Chciałam dryfować w tym cieple, wypełniać się nim i otaczać już zawsze. Jednocześnie próbowała zapamiętać każdą sekundę, bo wiedziała, że za krótką chwilę będzie mogła w sobie pielęgnować tylko te wspomnienie. Chciała wypalić je w sobie – wywołać jak zdjęcie, które będzie trzymać przy sobie.

— Gdy tylko zdołam, wrócę do ciebie — szepnął w jej usta.

— Obiecaj.

— Obiecuję.

— Mam cię pod skórą, wyrytą głęboko w sercu, pamiętasz?

Uśmiechnęła się przez łzy, które starł swoimi kciukami.

— A ja, ciebie.

Musnął ją na pożegnanie raz jeszcze ciepłymi wargami, a potem się odsunął. Ich palce, choć tak spragnione trwania w połączeniu, oddaliły się od siebie. Cass tkwiła tak z wyciągniętą dłonią jeszcze przez chwilę, gdy Ash się oddalał. Później zniknął w gęstwinie. Jego sylwetka rozmyła się, a potem stopiła z mrocznym lasem Oxfordshire. Cass pomodliła się w duchu, aby tylko się w nim nie zgubił.

Wsiadła potem do samochodu w zupełnie innym nastroju, niż jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej. Czuła się nagle bardziej pusta, niż kiedykolwiek. Jakby ktoś wyrwał spory kawałek ciała i cisnął nim w przepaść. Obiecał, że wróci, przypomniała sobie. Tylko ta myśl sprawiała, że kwitła w niej nadzieja. Miała wokół siebie ludzi godnych zaufania, a przed sobą jeszcze tonę tajemnic do odkrycia. Musiała być silna. Musiała sobie dać radę. Tak jak zawsze. I to właśnie zamierzała zrobić.

Przywołała na twarz uśmiech, słysząc, że tata i Trudi w najlepsze śpiewali klasyczne „Last Christmas" George'a Michaela. Potem skierowali się w długą drogę do Eyebright View w szkockim Dunmore. Do domu.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Oto on  ostatni, słodkogorzki rozdział pierwszego tomu Bezdomnej. Co sądzicie?

Od razu zapraszam też na króciutki epilog. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro