Rozdział 1: Koszmar Nocy Letniej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Północna Anglia,

1997 r.


Osiemnastoletnia Cass obudziła się i przetarła zaropiałe oczy. Potrzebowały chwili, by przystosować się do panującej ciemności. Długa podróż z wakacji mocno ją zmęczyła i nie wiedziała, ile drogi mieli jeszcze do pokonania. Spostrzegła, że jej taty nigdzie nie było, a ich staromodny, kanciasty samochód stał zaparkowany na przedmieściach nieznanego miasteczka. Na horyzoncie na próżno było szukać choćby zarysów gór, a więc musieli być wciąż daleko od szkockiego Dunmore.

Latarnie oświetlały kontury szeregowych domków; każdy wyglądał identycznie. Mimo późnej pory nigdzie nie paliło się światło. Cass starała się dostrzec sylwetkę ojca, ale niczego nie widziała. Nacisnęła więc klamkę, próbując zwalczyć gęsią skórkę. Od dziecka nienawidziła przebywać na dworze po zmroku. Poprawiła dżinsową kurtkę z dziesiątkami naszywek z Gwiezdnych Wojen i rozejrzała się niepewnie po okolicy. Wyglądało na to, że tata rozpłynął się w powietrzu. Było to jego typowe zachowanie, ale, biorąc pod uwagę otaczającą aurę, Cass i tak poczuła niepokój.

Niepostrzeżenie oddaliła się od auta, idąc wzdłuż chodnika. Liczyła, że może ojciec gdzieś się kręcił, pytając o drogę. Cisza na osiedlu zdawała się tak uciążliwa, że niemal ogłuszająca. Dziewczyna doszła do pogrążonego w ciemności skweru, przy którym tkwiły martwe dęby. Przypominały upiornie powyginane szkielety. W powietrzu była odczuwalna dziwna elektryczność, jakby zapowiadało się na burzę.

Wytężyła wzrok, by móc cokolwiek dojrzeć. Wtedy pomiędzy drzewami spostrzegła postać i oblała ją fala chłodu. Znowu on? Zupełnie jak w koszmarach...? Potrząsnęła głową. Racjonalnie pomyślała, że to na pewno jej tata zamajaczył gdzieś na rozległym placu. Pomachała mu nawet dłonią, ale się nie poruszył. Zachowywał się, jakby był zawieszony w czasie i przestrzeni.

— Tato?

Lecz to nie był jej ojciec.

Nie pierwszy raz widziała podejrzany kształt na swojej drodze. Mieszkała od kilku lat w wiekowej posiadłości, a tam ciemność przybierała stan cieczy – gęstej smoły zawieszonej w powietrzu. Wówczas miało się wrażenie, że coś kryło się w zakamarkach sypialni. Łypało oczami na śpiące w ciemności ciała. Cass czasem miała też wrażenie, że cień pojawiał się w oddali, w korytarzu wiktoriańskiego domu. Zerkał na nią, lecz nie zbliżał się, jakby wciąż czekał na właściwy moment, który nigdy nie nadchodził. Po sekundzie zawsze znikał i dziewczyna nie miała szansy na żadną reakcję. Zastanawiała się wówczas – czy to są pierwsze symptomy choroby umysłowej? Czy też odziedziczyła to w genach jak jej mama? W końcu od ciemności też można zwariować. Nie wiedziała, jakim cudem uchowała się do tej pory w dobrym zdrowiu.

Musiała pokonać strach i przyjrzeć się kształtowi, choć ten jeden raz. Niemal od razu poczuła ucisk w żołądku. Była obserwowana i to na pewno nie przez własnego ojca. Wiatr zawiał i kilka czarnych pasm wyswobodziło się z jej luźnego kucyka, smagając twarz. Z nieba runęły krople deszczu, a rozsądek podpowiedział, by jak najszybciej opuścić to miejsce.

Wzięła szybki wdech i puściła się biegiem do auta. Nie chciała ryzykować, że i tym razem cień jej nie zauważy. Gdy dobiegła do końca ulicy, tata już na nią czekał.

— Cassily, nie znikaj tak, proszę — powiedział spiętym barytonem i poprawił staromodną kamizelkę od garnituru.

— I vice versa — powiedziała, wciąż rozkojarzona.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Gdy auto zatrzymało się na podjeździe domu Eyebright View, Cass szybko wysiadła i zaczerpnęła powietrza do płuc. Stare, poczciwe Dunmore cuchnęło jak obornik, ale był to zapach, który kojarzyła z domem. Rozejrzała się, podziwiając zachodzące nad pasmami grampiańskimi słońce. Uśmiechnęła się do siebie, przymykając oczy. Za mniej niż tydzień miała opuścić na dobre Szkocję, by zacząć studia.

Oksford był jej marzeniem, odkąd mogła sięgnąć pamięcią. Całe liceum harowała, by najpierw przedstawić wachlarz wysokich ocen, a następnie pomyślnie przejść rozmowy kwalifikacyjne i złożyć portfolio. Nie narzekała, bo każdy wiedział, że to znakomita uczelnia – w końcu jedna z najlepszych na świecie.

— Nie ma to, jak w domu — westchnął tata, zanim otworzył bagażnik, by wypakować bagaże.

Miał rację, Cass też stęskniła się za Szkocją... Po miesiącu podróżowania po krajach Europy czuła się błogo. Gdy ojciec polował na antyki, jego córka miałam okazję odwiedzać piękne miejsca i relaksować się przy hotelowych basenach. Jeździła rowerem po Amsterdamie, jadła spaghetti na Sycylii, spacerowała paryską aleją les Champs Élysées, wpatrując się w Łuk Triumfalny. Tego było jej trzeba. Musiała naładować baterie.

— Cassily! — dobiegł ją radosny okrzyk.

Z progu domu biegła ku nim uśmiechnięta mama z burzą siwych loków na głowie. Wyciągnęła rozdygotane ręce, ciesząc się z ich powrotu, równie mocno. Cass uściskała ją, czując w sobie fajerwerki ekscytacji, ale też dźgnięcie niepokoju, zauważając, że znowu schudła. Gdy odsunęły się od siebie, przyjrzała się jej twarzy z troską. Policzki mamy były bardziej zapadnięte, niż pamiętała.

Oddalając się z walizką, Cass obserwowała, jak rodzice wymieniają się czułościami. Potem zaczęli o czymś szeptać, więc dała im chwilę prywatności. Miała cichą nadzieję, że nie będzie zmuszona targać reszty tobołów.

— Tylko nie porysuj parkietu! — zawołał tata, widząc, że jego córka odchodzi.

— Ma się rozumieć.

W progu Cass przywitała uśmiechem gospodynię Trudi, a gdy zamknęłam drzwi od razu zrobiło się ciemniej i ciszej. Oto znów była w miejscu, gdzie królowały wypucowane podłogi, a ze ścian zerkały portrety nieznanych ludzi. Wszystko tu zawsze błyszczało, a przez ustawione wszędzie gabloty ze starociami Cass miała wrażenie, że mieszkała w muzeum. Uśmiechnęła się na myśl, że dzięki mieszkaniu w takim miejscu otoczka Oksfordu nie będzie dla niej aż tak onieśmielająca.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Wszyscy zebrali się na dole w wyśmienitym nastroju. Salon wypełniały dźwięki "Somethin' Stupid" Franka i Nancy Sinatra oraz wesołe opowieści i zabawne anegdotki z wakacji w Europie. Cass uwielbiała patrzeć na rodziców. Byli dla niej wzorem kochającego się małżeństwa. Mimo, że wiekiem byli po pięćdziesiątce, to w swoim towarzystwie zachowywali się jak nastolatkowie. Wyglądali tak słodko, gdy trzymali się za ręce. Zupełnie jakby bali się, że to drugie zniknie, gdy odstąpią od siebie na krok. Kochali się na zabój – to było pewne, dlatego mama tak bardzo tęskniła i wyczekiwała powrotu męża i córki.

— Przywieźliśmy tonę kartek pocztowych. Po jednej z każdego miasta, w którym byliśmy. Sama je wybierałam — powiedziała Cass z dumą, a mama uśmiechnęła się i wygładziła kraciaste spodnie. Oboje z tatą mieli słabość do ubierania się, jakby druga połowa poprzedniego stulecia trwała w najlepsze. — Po obiedzie musimy je wszystkie razem obejrzeć. — Posłała mamie ciepły uśmiech, którego nie odwzajemniła. Kobieta stała się nagle spięta.

Płyta winylowa zacięła się na adapterze, charcząc i trzeszcząc donośnie. Wtedy mama rozejrzała się po salonie, jakby nie do końca wiedziała, dlaczego się tam znajdowała. Trudi postawiła przed nią talerz z pachnącą pieczenią, tłuczonymi ziemniakami i warzywami. W jednej chwili potężnie zaburczało Cass w brzuchu i spojrzała na pozostałych z wyczekiwaniem. Tata odchrząknął i wstał, by zmienić płytę, a twarz mamy stopniowo zmieniła się w nachmurzoną. Zwykle wyglądała na zmęczoną, ale nagle stała się jeszcze starsza. Zaczęła kurczyć się w sobie, a jej brwi zmarszczyły się groźnie.

Cass popatrzyła na nią niepewnie, a potem na tatę, który obserwował wszystko ponad stołem. Na jego skroni widziała nerwowo pulsującą żyłę.

— Nie będę tego jeść — zasygnalizowała kobieta naburmuszonym tonem.

— Kochanie, wszystko jest w porządku. Trudi zrobiła pyszną kolację dla nas wszystkich — odpowiadał łagodnym tonem. Przyklęknął przy jej krześle i złapał w uścisk drobne dłonie żony. — Widzisz? Pycha! — Nabrał na widelec trochę ziemniaków z uśmiechem.

— Dobrze wiem, że chcecie mnie otruć — warknęła podejrzliwie. — Nie nabiorę się na to.

Cass przymknęła oczy i nabrała powietrza do płuc. Od jakiegoś czasu problemy natury umysłowej jej mamy znacznie się poszerzyły, a stan nie był najlepszy.

— Chcę iść do sypialni. Zostawcie mnie w spokoju! — uniosła głos, zakrywając dłońmi twarz.

— Cass, szafka — polecił tata, na moment odwracając głowę od zdenerwowanej żony. Podczas gdy on próbował ją uspokoić, Cass wskoczyłam do kuchni. Na jednej z półek znalazła słoiczki z medykamentami.

— Nie wzięła leków!

Tata przeklął siarczyście.

— Panie Edevane, czy wezwać doktora?! — zapytała z obawą Trudi, ale mężczyzna ją zignorował.

Cass doskonale zdawała sobie sprawę, że nie chciał angażować miejscowego lekarza w sytuację. Był pewny, że gdyby to zrobił, oddałby żonę do domu dla obłąkanych. Nikt z nich nie chciał się na to zgodzić. Cass poczułam falę gorąca, wracając do jadalni. Jej rodzice stali już na środku pokoju, a w kącie czaiła się przerażona Trudi. Mama wyglądała, jakby w ogóle nie wiedziała, że mężczyzna stojący obok był jej mężem.

— Kochanie, od jak dawna nie zażywałaś lekarstwa? — zapytał spokojnym tonem, podchodząc bliżej. Ona jednak wciąż nie chciała dać się złapać, jakby każdy dotyk ją parzył. — Spokojnie. Wszystko będzie dobrze — szeptał, gdy w końcu udało mu się zagarnąć żonę w ramiona i objąć delikatnie. — Trudi, miałaś ją pilnować...

Cass poczuła, że jest jej niedobrze, a w głowie uruchomiło się dziwne tornado. Szybko uciekła, by schować się w pokoju. Podczas wakacji mogła odpocząć od tego wszystkiego, jednak teraz nadszedł dzień powrotu. Cass zdążyła już zapomnieć jak intensywne i wypompowujące emocjonalnie bywały napady jej mamy.

Późno w nocy udało im się położyć kobietę do łóżka. Cass zgasiła światło i przysiadła na materacu obok śpiącej mamy. Placami chwyciła szary lok i odsunęła go, by nie opadał na twarz kobiety. Nie mogła znieść, że ta ciepła, kochająca osoba potrafiła znienacka znikać. Ciężko jej było patrzeć na złość, zdezorientowanie i strach w momentach, gdy jej mama nie wiedziała, co się działo.

Późnym wieczorem, Cass usiadła z tatą przy stole w jadalni. Mężczyzna ze spuszczoną głową przeglądał pocztówki, ale w ogóle nie zwracał uwagi na to, co przedstawiały. Cass postrzegała go jako silnego człowieka – głowę rodziny. Podziwiała za odwagę, cierpliwość i siłę. Mimo tylu przeciwności losu wciąż dźwigał ciężar na swoich barkach i nigdy się nie poddawał. W najgorszych momentach robił się malutki i bezradny, jakby odbierano mu część duszy. Im częściej jego żona miała takie epizody, tym częściej Cass czułam, że traci matkę, przez co pękało jej serce.

— Polepszy jej się, prawda? — zapytała ostrożnie.

— To nieuleczalna choroba — westchnął, przyciskając palce do nasady nosa.

— Ale czy na pewno? Może był jakiś postęp w szukaniu leku?

Mężczyzna spiął się lekko.

— Nie ma, Cassily. I nie będzie — powiedział twardo, co zbiło ją z pantałyku.

— Co zrobisz, gdy zacznie się rok akademicki? Nie dasz rady wziąć jej ze sobą ani przyjeżdżać tutaj codziennie.

— Coś wymyślę.

Córka podeszła i przytuliła go z całej siły. Był jej ojcem i najlepszym człowiekiem, jakiego znała.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Oświetlone przez latarnie gałęzie drzewa rzucały niepokojące kształty na oblepioną plakatami ścianę sypialni Cass. Powyginane cienie padały twarze Kurta Cobaina, Chrisa Cornella i Eddiego Veddera, a kończąc na Hanie Solo, Luke'u Skywalkerze i obrazkach z Sokołem Milenium w pełnej krasie. Dookoła wisiały też dziesiątki większych i mniejszych rysunków przylepionych do ścian. Wszystko to kłóciło się z wybitnie elegancką stylistyką całego domu Eyebright View. Jednak nikt nie mówił o tym głośno.

Tamtej nocy w pokoju Cass było inaczej niż zwykle. Czuła to, kładąc się do łóżka. Coś znowu musiało kryć się w ciemności, obserwując.

Znowu on? A może to tylko moja wyobraźnia?

Pod powiekami czuła obserwujące, złowrogie ślepia. Zanim zasnęła, w głowie pojawił się jeszcze obraz Jawów z fikcyjnej planety Tatooine. Mieli podobne żółte ślepia i ciemność zamiast oblicza. Potem zaczął się jej sen na granicy jawy. Było to takie dziwne uczucie – niby śnienie, niby nie. W takich przypadkach nie jest się do końca pewnym, czy to, co się dzieje, jest prawdą...

Poruszyła się niespokojnie po raz kolejny tej nocy. Pot oblał jej czoło, a włosy kleiły się do niego nieprzyjemnie. Przewracała się z boku na bok, jednak wciąż pozostawała pogrążona w głębokim śnie. Dręczył ją pewien koszmar i nie mogła znaleźć wyjścia do świata rzeczywistego.

Spacerowała z mamą po znajomych, dunmorskich wzgórzach i łąkach. Wsłuchiwała się w uderzające o wysokie ściany klifów fale Morza Północnego. Niebo zachodziło powoli posiniaczonym grafitem.

Rozmawiając wesoło, skierowała się z mamą do auta. Wracając do Eyebright View, słuchały ulubionych kaset, śpiewając głośno i udając, że są gwiazdami rocka. Gdy Cass usłyszała kolejne znajome dźwięki, podkręciła głośność. Właśnie leciała piosenka, do której wraz z mamą układały w dzieciństwie taneczne choreografie.


Co dzień patrzę w niebo,

Prawdy nadal szukam.

Ciągle gram w tę jedną

Grę, co mnie oszuka.


Świat się przestał kręcić,

Czas stanął na wznak.

Zatem jak przedłużyć

Pożegnania słodki smak?


To nasza ostatnia chwila,

Jutro nie ma nadejść już.

To nasza ostatnia chwila,

Znajdę ciebie pośród burz.


Z początku Cass dziękowała niebiosom, że mama znów może prowadzić auto. Że jest zdrowa i po prostu razem śpiewają piosenki na cały głos. Że nie zniknie znowu znienacka... I przez ułamek sekundy Cass czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Przekręciła głowę, by podzielić się tą myślą z mamą i zamarła. Oblał ją chłód, jakby sama zmieniła się w jedną z lodowatych fal północy.

Ogłuszający hałas uderzył w nią niespodziewanie, a był to dźwięk szurania setek widelców o talerze. Obok nie było śladu jej mamy. Siedział tam humanoidalny kształt złożony z czarnej mgły – człowiek cień, charczący niczym Darth Vader. Cass wrzasnęła i z całych sił naparła na drzwi, ale ortalionowa bluza zaczepiła się o siedzenie. Szarpiąc, w końcu udało jej się wyrwać materiał i od razu wypadła z wozu na jezdnię. Czuła, jakby asfalt zmienił się w smołę i chciał wciągnąć jej ciało pod powierzchnię.

— Mamo?! — krzyknęła piskliwie, ale nigdzie jej nie było.

Dookoła zaczęła kłębić się czarna mgła, a cień sunął przez samochód wprost na nią. Przerażona, próbowała nie patrzeć w dziurę, gdzie powinna znajdować się jego twarz. Potwór stworzony był z czystego mroku i dwóch jaskrawo żółtych ślepiów. Znów zaczęła krzyczeć – błagać o ratunek, ale słyszała tylko hałas.

Ostatkami sił podniosła się na nogi i rzuciła biegiem w pobliskie drzewa. Kilka razy upadła na ziemię jak znokautowana. Błoto chlapnęło dookoła, rozbryzgując się na dżinsach. Wciąż słyszała hałas, z którego wyodrębniła nieznane świszczące szepty i jęki. Zawodziły niczym irlandzkie banshee z legend, które lubiła czytać. Nie rozumiała ich ani nie miałam pojęcia, skąd się wzięły.

Podźwignęła się i ruszyła naprzód pędem. Podążała za nią cała armia złożona z mroku. Zawyła bezsilnie i łzy ściekły jej po brudnej twarzy. Spojrzała za siebie ze strachem, ale nagle nie dostrzegła nikogo. Zacisnęła powieki, zgrzytając zębami i rozmasowała nogę, łapiąc w tym czasie oddech. Było zbyt ciemno, więc nie wiedziała, dokąd miała dalej biec. Wtedy hałas nieco ucichł, a Cass kucnęła wśród drzew. Nie potrafiła dosłyszeć nawet odgłosów nocnych zwierząt. Był to taki bezruch, który zwiastował najgorsze. Rozglądała się dookoła, dysząc, a łzy ściekały jej po policzkach – miała wrażenie, że nagle znalazła się w próżni, bo wszystko stanęło w miejscu.

Nagle powietrze przeszył gardłowy ryk, a zaraz po nim wróciły wszystkie niezrozumiałe szepty, jęki i wrzaski. Cass padła na ziemię, zakrywając głowę rękami. Dławiła się łzami, jęcząc jak obłąkana i przyciskając dłonie do uszu.

Niech ktoś mi pomoże! Niech ten koszmar się skończy!

I nagle wyodrębniła z całego chaosu jedno zawołanie – syk, niesiony przez wiatr. Powtarzał się zawsze w każdym jej koszmarze:

— Ssscylisssaaa!

Kątem oka zobaczyła, że unosił się nad nią ogromny cień, składający się z samego mroku i żółtego spojrzenia. Tym razem ją zauważył i było już za późno na ucieczkę.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Jestem bardzo ciekawa, jak Wasze wrazenia po pierwszym rozdziale? Jesteście choć troszkę zaintrygowani? Mam nadzieję, że tak. :)

Buziaki! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro