Rozdział 16: Nieistniejące Kolegium

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cass otworzyła posklejane mocnym snem oczy. Od razu poczuła ból w plecach i szyi. Musiała spać w jakiejś dziwacznej pozycji. Usiadła powoli na łóżku i rozejrzała się zdezorientowana. Była w swoim pokoju. Wszystko wyglądało jak zwykle. Wtedy otworzyły się drzwi.

— Dzieńdoberek — zaświergotała Lorelai.

Cass rozmasowała szyję i przeciągnęła się kilka razy. Nagle, obrazy z poprzedniej nocy zaczęły do niej powracać i stanęła jak wryta na szorstkim dywanie.

— Jesteś Klariuszem! Tak jak Trevor i inni. Widziałam was! — Wskazała palcem, jakbym oskarżała ją o przestępstwo. Lorelai popatrzyła poważnie i po chwili wybuchła śmiechem, jakiego Cass jeszcze nie słyszała.

— Widziałam, że czytasz tę książkę z legendami, ale nie sądziłam, że masz taką wyobraźnię, Cassily. — Klasnęła w dłonie, jakby usłyszała świetny żart.

Skąd wiedziała o księdze? Przecież nigdy nie wyjmowałam jej w obecności Lorelai?

— To nie jest śmieszne. Widziałam was w Melinie. Wczoraj było spotkanie Stowarzyszenia Paproci. Piliście coś, a potem zmieniliście się w światło jak jakieś cholerne anioły! Brakowało wam tylko mieczy świetlnych w dłoniach!

— Jasne. — Poklepała Cass po ramieniu, co bardziej ją rozjuszyło. — Jednorożce też były w tym śnie?

— Nie przyśniło mi się to.

— Cass, zasnęłaś wczoraj wcześnie. Sama byłam w szoku, gdy zobaczyłam, że o ósmej wieczorem już słodko chrapiesz — uśmiechnęła się słodko. — Musiałaś być bardzo zmęczona.

Faktycznie, przed wyjściem na misję szpiegowską leżała chwilę na łóżku. Nasłuchiwała, czy tamta dziewczyna nie wychodzi na spotkanie. Ale nie było możliwości, że zasnęła... Przecież doskonale wszystko pamiętała!


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


— Taro, musimy porozmawiać — Cass pociągnęła ją za ramię, przy wejściu do Ceberia Hall.

— Cześć! Pomyślałam, że przejdziemy się dziś do miasta.

— To musi zaczekać.

— Ale jest taka świetna pogoda — fuknęła. — Szkoda nie skorzystać.

Sala opustoszała, więc Cass pociągnęła Tarę do stołu Kuguarów i rozejrzała się dookoła. Nikt ich nie podsłuchiwał.

— Przekradłam się wczoraj na spotkanie stowarzyszenia w Melinie — szepnęła, a jej przyjaciółka zaczerpnęła powietrza. — Widziałam tam coś pięknego i strasznego jednocześnie, Taro... Trevor, Lorelai i inni wypili coś, a potem... Blask pojawił się na ich skórze, albo pod nią... — zrobiła pauzę. — Piął się do wszystkich części ich ciał. Za chwilę wszystko się skończyło i wrócili, jak gdyby nigdy nic... — powiedziała przejęta. — Było mi słabo i ukryłam się w katakumbach, a potem... Film mi się urwał i obudziłam się w swoim pokoju. Lorelai się ze mnie śmiała. Mówiła, że wszystko mi się przyśniło. Ale to nie jest możliwe...

Tara patrzyła na nią ze strachem w oczach.

— Wiem, jak to brzmi, ale mówię prawdę.

— Wczoraj znowu zamigotały mi dłonie — wtrąciła Tara z obawą.

— To wszystko ma ze sobą związek! Coś dziwnego dzieje się ze studentami w tym kolegium.

— Ciszej! — syknęła, patrząc za plecy, ale Ceberia Hall była prawie pusta.

— Musimy odkryć prawdę — szepnęła na koniec, a Tara pokiwała głową.

Od dawna Cass wyznaczyła sobie za misję, by dokopać się do dna tych wszystkich tajemnic. Części układanki leżały przed nią na widoku. Musiała tylko poskładać wszystko w całość. Wciąż się nad tym głowiła, gdy szły w kierunku centrum Oksfordu. Nie mogła wcale skupić się na pięknej architekturze miasta. Przez większość dnia była markotna i przygaszona, jakby nowe odkrycia całkiem wypompowały z niej wewnętrzną energię. Ryba z frytkami z klimatycznej knajpce wcale jej nie smakowała. Nie umiała się nawet cieszyć z pięknej pogody.

— Zrób mi zdjęcie — poprosiła Tara, wyciągając z torby przestarzały model aparatu. — Tylko dobrze wyostrz!

Cass przejęła urządzenie i przyjaciółka podbiegła, by ustawić się pod Mostem Westchnień, który łączył Kolegium Hertford i Nowe Kolegium Lane. Była to kultowa, oksfordzka miejscówka, gdzie wszyscy turyści robili sobie pamiątkowe fotografie.

— Jak chcesz ładne zdjęcie, to lepiej chodźmy do Carfax Tower. Z góry jest podobno przepiękny widok na całe miasto — podpowiedziała Cass mechanicznie. Wiedziała przecież o Oksfordzie wszystko.

Po chwili Tara wyciągnęła dłoń z aparatem i zrobiła im obu szybkie zdjęcie. Cass uśmiechnęła się, ale nie była w nastroju na pozowanie. Nie potrafiła się teraz z tego cieszyć.

— Mam nadzieję, że wyszło! W przyszłym tygodniu je wywołam u fotografa i się okaże — ekscytowała się.

W ciągu dnia zaliczyły nie tylko Carfax Tower, ale także Ogrody Botaniczne, Muzeum Historii Naturalnej i Bibliotekę Bodlejańską. Ta ostatnia powinna wywrzeć na Cass wielkie wrażenie, była to w końcu główna biblioteka Oksfordu, którą założono w 1602 roku. Ale nawet jej przepełnione drewnianymi zdobieniami pomieszczenia nie sprawiły zbyt wielkiej radości. Cass nie mogła się na niczym skupić, co doprowadzało ją powoli do szału. Wciąż miała przed oczami Trevora i światło pod jego skórą.

— Spójrz, tutaj jest wystawa poświęcona wszystkim kolegiom. To jak szybki spacer po wszystkich trzydziestu sześciu na raz! — zaśmiała się.

Cass zgodziła się i zaczęłyśmy od oglądania najbliższych plansz, które przybliżały historię i wizerunek najstarszych kolegiów – Balliol i Merton, które powstały w XIII wieku. Szczególnie to drugie sprawiało wrażenie potężnego i doprawdy średniowiecznego. Przypominało prawie zamczysko. Zerknęły na zdjęcia przedstawiające Kolegium Exeter, a następnie Oriel. Największe wrażenie wywierały fotografie z wnętrza Kolegium Kościoła Chrystusa. Posiadało wręcz zachwycającą salę formalną. Przyjaciółki przeszły całą wystawę, którą zamykały fotografie samego Oksfordu.

— Nie ma Nigelthen — zauważyła Tara.

— Właśnie. Wszystko, co ma związek z Nigelthen jest podejrzane — szepnęła Cass. — Aplikowałyśmy do Kolegium Królowej. Byłyśmy na sto procent pewne. Nie było żadnej pomyłki w papierach.

— Zupełnie jakby specjalnie nas przepisano — zauważyła Tara, a Cass pokiwała głową.

— Wmówiono nam, że to nieporozumienie. Ktoś zadbał o to, byśmy tam trafiły — dodała szybko. — Kuguarzy i Sępiciele. Termorianie i Klariusze. To musi być to.

— A co, jeśli...

Cass spojrzała na nią pytająco.

— Co, jeśli do Nigelthen trafiają tylko tacy, jak oni? Termorianie i Klariusze?

— Ale my nie jesteśmy żadnymi z nich — wypaliła gorączkowo.

— Moje dłonie znikają, Cass. Jaka jest szansa, że jesteśmy tacy, jak oni, ale nie mamy o tym zielonego pojęcia?

Cass przełknęła gulę w gardle.

— To szaleństwo. Wiedziałabym, gdybym miała jakieś ukryte moce!

— Może dlatego jesteś bezdomną? Może ty ich nie masz?

Zamyśliła się.

— Jeśli to prawda, to mój ojciec musi o tym wiedzieć. Nie widzę innego wytłumaczenia. Przecież nie odprawiali by tych wszystkich rytuałów pod jego nosem.

— Musisz go o to zapytać. Ja poszperam w bibliotece. Może znajdę coś ciekawego.

Zgodziły się na taki plan i zaczęły wracać do kolegium. Po powrocie Cass miała wrażenie, że mury każdego z budynków kryły jakąś przerażającą tajemnicę. Nie ufała już nikomu oprócz Tary. Wszyscy pozostali sprawiali nagle wrażenie podejrzanych. Brali udział w jakiejś dziwacznej maskaradzie, która rozgrywała się tuż pod ich nosami.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Po powrocie z Oksfordu Cass nie zastała ojca ani w jego domu, ani w gabinecie. Wkurzyła się, bo liczyła na konfrontację. Była pewna, że on coś wiedział. Musiał wiedzieć.

Gdy obudziła się następnego ranka i uświadomiła sobie, że był piątek, uśmiechnęła się sama do siebie. Nawet trajkotanie Lorelai nie wprawiło ją w irytację. Od sytuacji w Melinie nie chciała mieć z nią nic do czynienia. Obie wiedziały, co stało się tamtego wieczoru. Z tą różnicą, że ona udawała głupią.

Cass ze smutkiem musiała przyznać, że jej sterta lektur była ledwo tknięta. Niedługo czekało ją też kolejne spotkanie z profesor Clarke i esej do oddania. Tara również tonęła w projektach muzycznych, więc obie postanowiły po obiedzie rozejść się i skupić na nauce. Jej przyjaciółka zdecydowała się spędzić wieczór w jednej z bibliotek w centrum miasta. Zapewniła też, że zacznie szukać czegoś o sytuacji w Nigelthen.

Cass została więc w pustym pokoju, studiując książki i nerwowo zerkając na zegarek. Najchętniej już by wyszła do centrum Oksfordu, by zobaczyć się z Ashem. Skończyła czytać kolejny rozdział i spojrzała na prawie puste kartki. Mimo wszystkich chęci udało jej się naskrobać tylko jeden akapit eseju. Próbowała wycisnąć z rozgardiaszu w głowie coś jeszcze, ale wszystko szło na nic. Opadła na książki i zamknęła na chwilę oczy. Potem wyszła do Juniorskiego Pokoju Wspólnego i skrzywiła się szybko.

Tam dźwięk gwałtownej ulewy nasilił się jeszcze bardziej. Rozległ się pierwszy grzmot i Cass zrobiło się gorąco, a ręce zaczęły się pocić. Starała się odetchnąć i skupić na czymś innym. Rozejrzała się więc po małej biblioteczce i wybrała jakąś powieść. Rozsiadła się wygodnie w fotelu pod oknem i słuchała uderzającego o blaszany parapet jesiennego deszczu. Zanim zaczęła czytać, oczami wyobraźni zobaczyła Asha. Poprzedniego wieczoru na kolacji znowu się pojawił. Tym razem miał na sobie staromodny, dzianinowy sweter i skórzaną torbę. Widocznie wpadał na kolację zaraz po skończonych zajęciach. Zastanawiała się na czym właściwie polegało robienie doktoratu. Czy również uczęszczał na wykłady? A może miał inne, bardziej ciekawe zajęcia? Ostatnio poświęcała mu dużo myśli i wypatrywała na korytarzu lub przy posiłkach. Nie mogła poradzić na to, że ją tak fascynował. Głowiła się jednak nad tym, dlaczego podczas posiłków nie przysiadał się do niej? Czemu nie zagadywał, gdy kątem oka widziała go w korytarzu? Może nie był nią aż tak zainteresowany, jak myślała?

Odetchnęła ciężko, czując, że wciąż czuła duszność. Nie była już pewna, czy to przez burzę. Postanowiła skupić się na książce. Zaśmiała się nawet, przeczytawszy ripostę jednego z bohaterów i wtedy dobiegł ją donośny huk. Nie minęło dziesięć minut, jak rozległ się dźwięk syren alarmowych. Poderwała się z miejsca i spojrzała po twarzach innych w saloniku. Każdy był zdezorientowany. Wyjrzała więc przez maswerkowe okno, ale niestety nic nie dostrzegła.

Nagle studenci ruszyli schodami na dół i Cass szybko zrobiła to samo. Maryli nie nigdzie było, zaś drzwi frontowe pozostawały otwarte na oścież. Wiatr łopotał nimi gwałtownie, przez co upiornie uderzały o kamienną ścianę. Cass wybiegła za resztą na dwór, mając na sobie wyłącznie cienki sweter i dresy. Pierwsze, co zauważyła to migające, niebiesko–czerwone światła. W powietrzu unosiła się gęsta mgła. A może to był jednak dym? Przeszywał ją wciąż ulewnie padający deszcz. Cass zmrużyła oczy i dostrzegła biegnących w oddali ludzi. Wszyscy podążali w jednym kierunku. Nie zwracali uwagi na obfitą ulewę i uderzające nad ich głowami pioruny.

Cass przełknęła ślinę, widząc szalejąca burzę.

— Co tam się dzieje? — zawołała do mijających ją studentów.

— Kaplica płonie! — krzyczał ktoś z oddali, nie zatrzymując się. — Piorun! Cass wytrzeszczyła oczy i podobnie, jak reszta, puściła się biegiem nie zważając na burzę.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Jak wrażenia?  :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro