Rozdział 27: Nowe Oblicze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jeszcze długo po wydarzeniach z basenu, Cass nie mogła dojść do siebie. Utonęłaby, gdyby nie Rutherford i po zastanowieniu... była prawie pewna, że Trevor maczał w tym wszystkim palce. To nie były już niegroźne zaczepki, przezwiska, czy podstawienie nogi. On chciał ją utopić. Skąd brały się te zapędy? Czy źle jej z oczu patrzyło? Czy miał uprzedzenie do brunetek? Nie miała pojęcia, dlaczego tak się zachowywał.

Przebrała się w świeże ubranie i postanowiła, że zejdzie na drugie śniadanie. W Ceberia Hall nie dostrzegła jednak żadnej znajomej twarzy. Po wykładach i kolejnym spotkaniu z profesor Clarke była umówiona z Tarą i Mel. Myślami wróciła też do Asha. Nie znalazła po nim śladu w infirmerii, ani nigdzie na dobrą sprawę. Zniknął, a Cass nie miała możliwość sprawdzić, co u niego. Nie wiedziała, gdzie mieszkał, nie znała jego numeru telefonu. Nie wiedziała o nim zupełnie nic, ale czuła, że łączyła ich dziwna nić porozumienia – że byli czymś w rodzaju przyjaciół. Nie chciała go zostawić. Nie w takiej sytuacji.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Przesiedziała na zajęciach tyle, ile było trzeba. Przez większość czasu gapiła się w maswerkowe okna, podziwiając leniwie spadające płatki śniegu. Tym zmartwiła profesora Moriartego, bo przez zamyślenie niewiele się udzielała na jego wykładzie ze wstępu do historii sztuki. Musiała zagęścić ruchy, bo koniec semestru Michaelmas zbliżał się nieubłaganie.

Przeklinając zaległości, udała się na wykład z ikonografii europejskiej. Od początku semestru te wykłady wciąż były przekładane ze względu na niedyspozycję profesora. Z podekscytowaniem więc weszła do sali, która świeciła pustkami. Jak zwykle przebiegła wzrokiem po rzeźbionych maswerkach na ścianach. Rzuciła okiem na zagracone papierami i książkami dębowe biurko z przodu sali. Miało naprawdę piękne zdobienia na froncie.

W końcu Cass zajęła miejsce i zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu notatnika, gdy usłyszała zamieszanie w kanciapie, znajdującej się niedaleko pięknego biurka. Wtedy z pomieszczenia wyszedł profesor, trzymający naręcze, zwiniętych w rulony plakatów. Było ich tak wiele, że zasłaniały całą jego twarz. Szedł niezdarnie w kierunku biurka, gdy kilka sztuk wypadło mu z rąk. Cass z małym rozbawieniem wsłuchiwała się w ciche obelgi, jakie pod adresem plakatów rzucał. Widocznie nie zdawał sobie sprawy, że ktoś był już w sali.

— Może panu pomóc? — zagadnęła, widząc, jak miotał się przy biurku. Spostrzegła, że jego plecy w eleganckim blezerku spięły się na dźwięk jej głosu.

Zawahał się chwilę, po czym rzucił:

— Nie, w porządku. Już wszystko jest w porządku — przyznał. Zdjął z głowy kaszkiet i odwrócił się do Cass. Wtedy wstała z krzesła gwałtownie.

— Ash?!

W pierwszej chwili pomyślała, że pomyliła sale. Przyjrzała mu się. Coś zmieniło się nie tylko w jego sposobie ubierania się, ale także w wyglądzie zewnętrznym. Czy to dalej był ten sam Ash? Stał cały spięty w oficjalnym, eleganckim ubraniu. Na nosie miał okulary w drucianych oprawkach, a jego podbródek i szczękę pokrywał kilkudniowy, choć zadbany zarost. Wydał się być nieodpowiednio wręcz starszy.

On też był zaskoczony, ale nie tyle spotkaniem, ile tonem głosu Cass. Jednak nie powiedział nic, bo pierwsi studenci zaczęli wchodzić do sali. Miejsca szybko się zapełniły.

Cass nie mogła uwierzyć, że najwyraźniej jej przyjaciel był kimś zupełnie obcym. Najwyraźniej musiała teraz zwracać się do niego per panie profesorze. Usiadła powoli na miejsce, nie mogąc pozbyć się uczucia szoku. Dlaczego nie powiedział jej, że będzie ją uczył? To zupełnie zmieniło postać rzeczy.

— Skoro wszyscy już jesteśmy w komplecie... — Spojrzał na studentów, zatrzymując wzrok na Cass. — Wykłady nie odbywały się do tej pory ze względu na brak prowadzącego. Niestety, profesor Zina wciąż jest niedyspozycyjny... Dlatego poproszono mnie, bym spróbował poprowadzić wykłady z ikonografii europejskiej w zastępstwie. Nazywam się Ash Rowley. Jestem doktorantem w Kolegium Nigelthen i zajmuję się na co dzień konserwacją zabytków — powiedział, uśmiechając się ciepło.

Niech szlag trafi ten jego czarujący uśmiech!

— Spróbuję was też czegoś nauczyć. Witajcie.

Czuła się niejako zdradzona i oszukana. Miała wrażenie, że wbił jej nóż w plecy. Jak miała się teraz zachowywać względem niego? Jak miała z nim rozmawiać? Przecież podobno byli przyjaciółmi? Przynajmniej myślała o nim, jak o przyjacielu. Nie mogła uwierzyć, że o niczym jej nie powiedział.

— Osobiście wolę tryb zadaniowy, więc na tych wykładach nie będzie niekończących się monologów. Wiem, że projekty wyznaczają wam tutorzy, ale stawiam na warsztatowy tryb nauki. Dzisiaj przygotowałem dla was parę zagadnień z epoki renesansu. Dokładniej mówiąc, obejrzycie i zinterpretujecie reprodukcje prac Albrechta Dürera. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć, z czego słynął ten niemiecki artysta?

Cass przypomniała sobie, sposób, w jaki onyksowe oczy Asha patrzyły na nią w składziku. Czuła wtedy coś nieokreślonego... Widziała w wyobraźni scenę, gdy zdesperowany przytulił ją, mówiąc, że nie chce jej stracić. Z każdej strony zalewało ją uczucie nostalgii. Idealnie ją omotał – tylko dlaczego?

— Dobrze, wszyscy już dobrani?

Cass podniosła głowę, wyciągnięta ze swojego świata rozmyślań. Nad jej ławką pochylał się właśnie Ash.

— Panna Edevane jest bez pary — stwierdził beznamiętnie.

Jedyne, na co miała teraz ochotę, to zmazać mu ten wyraz z twarzy. Rozejrzała się po sali, widząc, że ludzie pozmieniali swoje miejsca, ona zaś tkwiła wciąż w tej samej ławce. Po sali rozniosły się szepty i pojedyncze śmiechy. Cass nic nie powiedziała, wpatrywała się tylko w Rowleya.

— Zatem zapraszam ze mną. Zobaczymy, jak sobie poradzisz — zawyrokował protekcjonalnie i pokazał ręką, by przysiadła się do nauczycielskiego biurka.

Zupełnie nie rozpoznała tego tonu jego głosu. Wydawał się obcy. Gdy wstała, podał jej jeden z rulonów. Zajęła miejsce, mając nadzieję, że uda jej się ustalić, co było grane. Od tego wszystkiego zaczęło jej się kręcić w głowie.

— Macie na biurkach reprodukcje drzeworytów i miedziorytów Dürera. Na dolnym marginesie znajdziecie tytuł i opis techniczny. Oczekuję, że pamiętacie, czym charakteryzuje się epoka renesansu w sztuce. Opiszcie, na czym polega technika oraz zinterpretujcie dzieło.

Studenci zabrali się do pracy i Ash przeszedł za biurko, nie zwracając uwagi na to, jak Cass wgapiała w niego oczy. Gdy usiadł, poczuła znajomy zapach wody kolońskiej i aż musiała przymknąć oczy z wściekłości. Chciała wierzyć, że zaraz obudzi się z nie śmiesznego koszmaru.

W klasie zaczęły się przyciszone rozmowy, więc mogła skorzystać z okazji i syknęła:

— W co ty grasz?

Ash spojrzał na nią, jakby nie wiedział, o co może jej chodzić.

— Pojawiasz się i bredzisz, przytulasz mnie, a potem mdlejesz i znikasz. Teraz tak po prostu przychodzisz i jesteś moim profesorem? — syknęła znowu.

— Zajmij się zadaniem — powiedział spokojnie, nie spuszczając oczu z kartek, które trzymał w dłoniach.

— Chrzanię to zadanie!

Kilka osób spojrzało podejrzliwie w kierunku biurka. Rowley posłał studentom przepraszające spojrzenie. Cass zmierzyła wzrokiem jego profil. Wyglądał... staro w tym całym przebraniu.

— Jeśli w tej chwili nie powiesz mi, o co tu chodzi, zrobię scenę i głęboko w dupie mam to, jakie będą konsekwencje.

Poruszyła się niespokojnie na krześle, chcąc wstać. On jednak gwałtownie złapał ją za przedramię i pociągnął na miejsce. Spojrzała na jego dłonie, na których znowu miał cienkie, skórzane rękawiczki. Zmarszczyła czoło.

— Siedź. Na. Miejscu. Spokojnie. Bo cię obleję.

Wyrwała się z jego uścisku i faktycznie usiadła, odwracając się do niego bokiem. W myślach obrzuciła go całą stertą wymyślnych przekleństw. Złapała za zwinięty na biurku rulon i jej oczom ukazał się piękny, bogaty w szczegóły drzeworyt. Przedstawiał szarżujących w walce rycerzy konnych, nad nimi górował boski anioł. Na dole pracy zaś kłębili się przerażeni ludzie i diabły z wykrzywionymi licami. Dzieło nosiło tytuł „Czterech Jeźdźców Apokalipsy". Cass uniosła brwi, bo było coś znajomego w tej scenie.

Po prezentacji skończonych wypocin studenci zaczęli wychodzić z sali. Cass jednak nie miała zamiaru tak szybko zniknąć z radaru nowego profesora. Podczas gdy inni opuszczali salę, ona starała się jak najdłużej zbierać książki do torby. Kiedy w końcu zostali sami, nie omieszkała znów zacząć rozmowy.

— Czyli co? Masz zamiar mnie teraz ignorować? Nic mi nie wyjaśnisz? — Oparła dłonie na biodrach.

— Nie wiem, o czym mówisz, panno Edevane. — Ash chwycił rulony z reprodukcjami i skierował się do kanciapy.

— Doskonale wiesz, o czym mówię, Ash! Ostatnio porwałeś mnie, żeby ze mną porozmawiać. Wszystko to było bardzo chaotyczne, ale staliśmy w tym zasranym składziku i nawet mnie przytuliłeś. To, co mówiłeś... — zawahała się. — Z resztą, nieważne. Potem coś ci się stało i zniknąłeś. W infirmerii nawet cię nie widzieli. Co się stało, Ash?

Nic nie powiedział i zaczął, jak gdyby nigdy nic układać plakaty na regale, który piął się od podłogi aż po sufit. Cass mała w tym czasie ochotę złapać go za ramiona i dobitnie nim potrząsnąć.

— Nie wiem, o czym mówisz, panno Edevane. Jestem tutaj w roli zastępcy profesora i byłbym wdzięczny, gdybyś zwracała się do mnie z szacunkiem, jak do swojego wykładowcy — powiedział z wyższością. — Nie jestem twoim kolegą.

Odwrócił się, by wyjść ze składzika i minął Cass bez słowa. Jej oczy niemal wypadły z orbit. Już dawno nie czuła takiego szoku pomieszanego z bezradnością i upokorzeniem. Miała wrażenie, że ktoś podciął jej skrzydła, dał w twarz i kopnął z całej siły w brzuch, a potem zakopał żywcem i przygniótł kamieniem. Wydawało jej się, że nie umie już oddychać.

Ash był jedną z niewielu osób, które polubiła. Czuła się przy nim wyjątkowo... A teraz sprawił, że była jak piąte koło u wozu, niepotrzebny balast, głupia studentka, która zbyt dużo sobie pozwalała. Prawdą było, że najgorsza obelga z ust wroga nie bolała tak bardzo, jak wbity w plecy nóż z ręki przyjaciela.

Nie kontrolowała już łez, które napłynęły jej do oczu. Wybiegła ze składzika, a potem z sali, pozostawiając profesora Asha Rowleya w osłupieniu.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Kilka następnych nocy wypełnione były po brzegi koszmarami. Znowu cień majaczył blisko Cass, niczym omen śmierci. Tym razem przybierał różne twarze: Trevora, Asha, Victora, Mel, Lorelai, Luciena... Coś mrocznego wciąż było przy niej i zaczynała się do tego przyzwyczajać. Kładąc się spać, zastanawiała się, czy w tę noc odwiedzi ją Termorianin, czy może tajemnicza kobieta w czerwieni? Chociaż ostatnio coś się zmieniło...

Pod powiekami zaczął pojawiać się również Ash. To były jedyne miłe sny, jakie miewała. Najpierw była szczęśliwa, później wściekła, a na koniec... wypełniał ją żal i smutek. Bo ją okłamał i udawał, że już się nie znali.

Właśnie miała wejść do Ceberia Hall, gdy drzwi otworzyły się bez uprzedzenia i została potężnie uderzona nimi w ramię.

— Co do...? — warknęła rozdrażniona. Człowiek szybko wypchnął ją do korytarza i poprowadził za łokieć na bok. O mało nie upadła na podłogę.

— Cholera jasna! Co ty wyprawiasz?!

— Masz mnie wysłuchać. — Usłyszała szorstki głos. Przed nią stał wysoki chłopak o ostrych rysach i niesfornie opadających białych włosach.

— Crumandames — warknęła wściekle i już chciała go minąć, ale znów złapał ją za przedramię.

— Posłuchaj...

— To ty posłuchaj! — przerwała mu i szarpnęła się. — Jeśli chodzi o ciebie, to nic nie muszę! — fuknęła wściekle, ale on wpatrywał jej w oczy, jak gdyby nigdy nic. Poczuła, że wypieki wściekłości pojawiają się na jej twarzy. On ani myślał ją puścić.

— Masz wrócić do ruin nad rzeką. — Pociągnął Cass do wnęki, by nikt ich nie widział.

— O czym ty znów bredzisz?

Skąd mógł wiedzieć, że w ogóle tam kiedykolwiek byłam?

— To, co słyszysz, bezdomna. Musisz przejść przez drzwi — warknął zniecierpliwiony.

— Kim ty jesteś, by mówić mi, co mam robić, dupku? — syknęła, stając na palcach, by lepiej dosłyszał.

Oblizał wargi. Doskonale widziała, że mało brakowało, a straci cierpliwość. Tym razem nie było obok Luciena, by ją uratował. Założyła ręce na pierś.

— To. Bardzo. Ważne — syknął przez zaciśnięte zęby, nie zwracając uwagi na słowa dziewczyny.

— Nie interesują mnie twoje bzdury. Nie wiem, skąd wiesz, że byłam w ruinach. To nie twoja pierdolona sprawa. Zostaw mnie w spokoju — rzuciła, opluwając mu twarz kropelkami śliny. Nie patrząc na niego, poszła w kierunku wejścia do sali.

— Jesteś jeszcze głupsza, niż wyglądasz. — Usłyszała za sobą warknięcie. — Skończ z tym teatrem pozorów i po prostu zniknij. Męczą mnie już te twoje podchody.

Zatrzymała się w miejscu.

O czym on znów bredzi? Z czym mam skończyć?

— Co ty wygadujesz?

W kilku krokach znalazł się koło Cass, wyrastając jak drzewo. Mimowolnie poczuła ostry zapach wody kolońskiej. Za nic w świecie nie mogłaby polubić tego obrzydliwego zapachu.

— Widziałaś już, do czego jestem zdolny, bezdomniaro. — Schylił się, by lepiej słyszała każde jadowite słowo. Przełknęła ślinę, gdy pomachał jej palcami przed oczami. Doskonale pamiętała jego świetlne pociski. — Przejdź przez cholerne drzwi — syknął niebezpiecznie.

— Jakie drzwi?! Nie wiem, o co ci tym razem chodzi, Crumandames i nic z tego nie rozumiem. Zresztą, jak zwykle. Idź się leczyć.

Takimi słowami go pożegnała i odwróciła się na pięcie. Drzwi do Ceberia Hall się za nią zamknęły, ale mimowolnie wróciła myślami do ruin wieży w lesie nad rzeką. Co było w nich takiego niezwykłego?


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Czekam na Wasze komentarze! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro