Rozdział 28: Ujawniony Sekret

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kolejny tydzień Cass spędziła na nauce. Skupiała się maksymalnie na pisaniu esejów, odrabianiu prac i czytaniu lektur. Musiała czymś się zająć, by nie myśleć o Ashu. Sama kontynuowała więc prace nad analizą „Sekretnych Światów". Poznała bliżej charakterystykę Termoru i Klaru. Okazało się, że te światy w niczym nie przypominały rzeczywistości. Tym bardziej fascynowały ją postacie Termorian i Klariuszy. Choć czytała o tym wszystkim z zapartym tchem, to zupełnie nie mogła wyobrazić sobie Trevora, Lorelai, czy Luciena chodzącego po powierzchni tych nieznanych, tajemniczych światów. Czy kiedykolwiek tam byli? Czy w ogóle można było się tam jakoś dostać? Coraz bardziej czuła przymus, by znaleźć sposób, aby dostać się do ukrytej części biblioteki w Nigelthen. Tylko tam mogła uzyskać odpowiedzi, bo pospolite zbiory bibliotek w Oksfordzie nie posiadały książek na ten temat. Sprawdzała to.

Jej ojciec wciąż pozostawał poza zasięgiem i zaczynało ją to nie tyle martwić, ile poważnie frustrować. Była na niego wściekła, że po tym wszystkim zostawił ją samą. Bez żadnego wsparcia ze swojej strony... Nie wiedziała, co robił, ani gdzie się podziewał i to dodatkowo generowało w niej gniew. O niczym nie mówił, a Cass nie miała możliwości, by zapytać.

Zatrzymała się przed drzwiami do sali wykładowej. Przebywanie w obecności nowego Asha było ostatnią rzeczą, na jaką miała tego dnia ochotę. Odetchnęła głęboko i powoli weszła do środka, gdzie już kilka osób przygotowywało się do zajęć przy sztalugach. Dzisiaj mieli malować, a potem interpretować nawzajem swoje dzieła według zasad ikonografii. Z jednej strony przepełniało ją to radością, bo lubiła wszystkie prace artystyczne. Z drugiej strony, czuła obawę przed zachowaniem nowego profesora.

Stanęła przy jednej ze sztalug i po krótkim rozeznaniu, skierowała się na zaplecze, gdzie spodziewała się znaleźć papier, farby i pędzle. Po przekroczeniu progu zatrzymała się w ułamku sekundy.

— Przepraszam — szepnęła, wpadając na inną osobę.

— W porządku — odparł poważnym głosem Ash i poprawił okulary w drucianych oprawkach.

Spojrzała w znajome oczy, gdzie kryło się jednak coś obcego. On zaś przeniósł wzrok na dłonie Cass, które jakimś cudem wczepiły się w jego profesorski blezer. Delikatnie zdjął je z siebie i odchrząknął znacząco. Kolejny raz Cass zauważyła rękawiczki. Odwrócił się szybko w kierunku zagraconych półek.

Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że dostrzegła w jego oczach tę samą iskrę, którą widziała po pożarze i potem w składziku. Zrobiło jej się gorąco. Uczucie déjà vu wróciło spotęgowane. W kolejnej sekundzie jednak minęło bezpowrotnie, pozostawiając po sobie dziwny chłód. Oboje stali w milczeniu i czuła, że on też coś poczuł. Musiał. Nic na ten temat nie powiedział, tylko znów zaczął szperać na półkach w ciszy.

— Czegoś potrzebujesz, panno Edevane?

Ocknęła się i chwyciła wszystkie potrzebne rzeczy.

— Nie, wszystko już mam.

Wziąwszy pod pachę rulon papieru oraz koszyk z materiałami malarskimi, Cass wyszła ze składziku. Chciało jej się płakać.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


O godzinie osiemnastej Cass zeszła do Ceberia Hall, w której na dobre zagościł już świąteczny nastrój. Naliczyła pięć ogromnych choinek z najpiękniejszymi ozdobami, jakie widziała w życiu. Przy parapetach i kominkach wisiały kolorowe girlandy i lampki. W powietrzu czuła igliwie i cynamon. Westchnęła z uśmiechem. Zawsze lubiła czas świąt. Przypominały jej się wtedy piękne chwile, spędzone z rodzicami, gdy razem siadali do stołu i odpakowywali prezenty. Potem organizowali kuligi, czy bitwy na śnieżki. Było wspaniale. Nagle dotarło do niej, że to będą pierwsze święta bez mamy...

Przygładziła czerwoną sukienkę i usiadła obok Tary przy elegancko udekorowanym stole. Po krótkim wstępie, w wykonaniu profesor Lane, ponownie wsłuchała się w słowa kolegialnej modlitwy:


Czcigodna Mocy, co rozświetlasz dni,

Przynieś też dzisiaj żywotność mi.

By lata me w zgodzie z Tobą wytrwały,

Bym umiał w pokorze nieść Twoje dary.

Daj równowagę i oświeć nasze duchy,

Zanim każdy z nas dojrzy lico kostuchy.

Wszystko, czym jesteś, rozświetli mój mrok,

Nim koniec żywota dopełni swój krok.


Do sali wszedł tłum kelnerów z tacami w dłoniach. Wszyscy zjedli naprawdę pyszny posiłek, ale każdy wciąż szeptał o nieoficjalnej części imprezy w Melinie. Po kolacji wzniesiony został toast ze świątecznego ajerkoniaku i studenci wstali, by oddać się niezobowiązującym konwersacjom z profesorami i tutorami. Była to tak naprawdę jedyna okazja, by swobodnie porozmawiać z ciałem pedagogicznym.

W tłumie Cass zauważyła Asha. Miał na sobie elegancki frak i czerwoną muchę. Przez myśl przemknęło jej, że pasowaliby do siebie idealnie tego wieczoru. Mężczyzna nie rozmawiał z nikim, jedynie stał przy jednej z choinek. Trzymał szklankę z ajerkoniakiem w dłoni. Nie pił. Cass obserwowała go tęsknie i z żalem. Normalnie podeszłaby i zaczęła swobodną rozmowę. Może pośmialiby się z wyjątkowo kolorowego stroju Lane, czy pompatycznej dekoracji sali. Rzeczywistość była jednak inna.

— Na co się tak gapisz? — pojawiła się Tara z talerzykiem pachnącego piernika w dłoni.

— Na nic — jęknęła zbolałym głosem Cass.

Jej przyjaciółka wskazała głową na Asha.

— Nie chcesz iść się z nim przywitać?

Wtedy Cass uświadomiła sobie, że Tara nic nie wiedziała o nagłej zmianie jego zachowania. Opowiedziała jej więc półszeptem o tym, co zdarzyło się na przestrzeni minionych dni.

— To nie jest normalne — skwitowała. — Nie znam go, ale z twoich opowieści wynikało, że to porządny gość.

Cass pokiwała głową smutno.

— Nie sądzisz, że ma to coś wspólnego z tym, co dzieje się w całym kolegium? — zapytała Tara.

— Myślisz, że stowarzyszenie miało wpływ na jego zachowanie?

— Nie mam bladego pojęcia, ale ludzie nie zapominają, że kogoś znają od tak.

Tara mogła mieć rację.

— Wtedy w składziku powiedział, że musiał ze mną porozmawiać bez świadków. Wspomniał, że nie chce, aby ktoś mnie zniszczył.

— Mówił o prześladowcy?

— A może o stowarzyszeniu? — zapytała retorycznie Cass.

— Im więcej wiemy, tym bardziej jestem przerażona — przyznała Tara szeptem. — Co, jeśli naprawdę grozi ci niebezpieczeństwo?

Cass wymieniła z nią spojrzenia.

— Wszystko sprowadza się do tego cholernego stowarzyszenia. A kto wie na jego temat coś więcej?

— Victor.

— Bingo. — Uśmiechnęła się do Tary chytrze. — Musimy pociągnąć go za język.

Gdy oficjalna część Świątecznego Balu się skończyła, studenci zaczęli wychodzić z Ceberia Hall. Zaraz miały rozpocząć się przygotowania do imprezy w Melinie, wszyscy więc skierowali się do pokojów, by się przebrać. Cass i Tara były pewne, że Victor przesiadywał w Balcane razem z Mel. W końcu nie pojawili się na formalnej części balu.

Przyjaciółki udały się tam niezwłocznie.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Weszły do sypialni Tary i Mel bez pukania. Azjatka właśnie układała swoje wiśniowe włosy, mając na sobie obcisły, wściekle żółty kostium postaci z Power Rangers. Victor zaś siedział na parapecie, paląc papierosa w przebraniu wampira.

— Musimy porozmawiać — powiedziała Cass bez ogródek.

Usiadły razem z Tarą na jej łóżku i wymieniły napięte spojrzenia. Pozostali patrzyli na nie z pytającymi minami.

— Musicie opowiedzieć nam co dokładnie dzieje się w Stowarzyszeniu Paproci.

Victor zgasił papierosa o framugę i wyrzucił go na zewnątrz. Odwrócił się do dziewcząt i powiedział spokojnie:

— Co chcecie wiedzieć?

— Tak po prostu? — zdziwiła się Cass.

— Nie będziecie się wykręcać i zmyślać? — zapytała Tara.

Victor wymienił się spojrzeniami ze swoją dziewczyną. Nagle Mel wyznała:

— Chcieliśmy z wami porozmawiać od dłuższego czasu.

— Wkurza mnie to, że się od siebie oddaliliśmy. Znamy się od dziecka i marzyliśmy, przecież, by razem studiować, a od początku semestru praktycznie się nie widujemy — jęknął Victor. — Stowarzyszenie i to, co dzieje się w Nigelthen kompletnie nas podzieliło — przyznał smutno. — Nie umiem już tak dłużej.

Zapadła cisza, każdy z nich był sam na sam w swojej głowie, w kłębowisku myśli, podejrzeń, pomysłów. Nagle ponownie głos zabrał Victor:

— Cass, pamiętasz, jak mówiłaś kiedyś, że usłyszałaś coś od Liv i Monette? Miało związek z tobą i stowarzyszeniem. O co dokładnie chodziło?

— Dyskutowały o stowarzyszeniu i o nowych zadaniach, które mają mieć coś wspólnego z bezdomną. — Zastanowiła się chwilę, by przypomnieć sobie szczegóły. Miała wrażenie, jakby podsłuchała tę rozmowę milion lat temu. — Wspominały wtedy coś o... adiantce? Chyba tak brzmiało to określenie.

Znów zapadła cisza. Victor już miał się odezwać, gdy Mel zabrała głos:

— Najpierw musicie coś zobaczyć. Tylko nie panikujcie, okej? — przestrzegła, patrząc na przyjaciółki porozumiewawczo. Pokiwały głowami w odpowiedzi.

Melinda przeszła przez pokój i przekręciła klucz w drzwiach, a potem zgasiła światło. Była ledwie widoczna, bo starannie uniknęła stania w wątłej łunie światła z latarni na zewnątrz. Odetchnęła kilka razy i zamknęła oczy, a Cass przełknęłam ślinę ze zdenerwowania. Rozpostarła ręce na boki, jakby zamierzała się ukłonić na zakończenie sztuki teatralnej. Przez jej twarz przetoczył się kalejdoskop emocji; od uśmiechu, po grymas i wtedy nagle zaczęła znikać.

Cass wytężyła wzrok, by lepiej widzieć. Miała wrażenie, że tylko jej się przywidziało. Jednak dłonie Mel naprawdę zaczynały rozpływać się w powietrzu, a w ich miejscu zaczął formować się mroczny cień. Cass zadrżałam, ale nie miałam odwagi się odezwać.

— Znikają jak... moje dłonie — szepnęła Tara do siebie.

Cisza przedłużała się, gdy śledziliśmy wzrokiem ruchy rąk Mel, a raczej czarnych cieni, które się w ich miejscu pojawiły.

Wkrótce odezwał się Victor:

— Ja też to potrafię. Jeszcze... — przyznał ostrożnie. Nigdy nie widziałam go tak poważnego.

— To jedyne, co mogę w tej chwili zrobić. Kiedyś byłam w stanie cała przeobrazić się w cień — wyjaśniła Azjatka.

— Taro? — Victor spojrzał na nią uważnie. — Też znikasz, prawda?

Popatrzyła na niego w szoku, ale po chwili wahania, pokiwała głową. Na dowód podniosła dłonie, które teraz migotały jak zakłócenia w starym telewizorze. Cass zerknęła na przyjaciółkę ze strachem. Victor zaś pokiwał ze zrozumieniem głową.

— Tak też myślałem. Nie bez powodu jesteś w Domu Kuguarów. Trafiają do niego tylko potomkowie Termorian.

Melinda powoli przywróciła swoje dłonie do ludzkiej postaci i zapaliła znowu światło.

— Więc jesteście Termorianami? — głos ugrzązł Cass w gardle przez nagłą suchość w przełyku. — Cieniami?

— Ich potomkami, żyjącymi na ziemi — wyjaśnił Victor.

— Całe nasze rodziny do nich należą — dodała szybko Mel, siadając znów koło swojego chłopaka. — Urodziliśmy się tutaj, ale nasze życie nigdy nie było normalne.

— Ale... — zastanowiła się Cass. — Przecież Termorianie są źli. Porywają ludzi.

Mel i Victor wymienili spojrzenia, po czym roześmiali się szczerze.

— To tylko legendy o pradawnych Termorianach. Teraz nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

W pokoju zapadła cisza. Cass wciąż skakała wzrokiem z twarzy Mel do Victora i migoczących rąk Tary.

— Czy to znaczy, że ja z czasem... cała zniknę? — zapytała niewyraźnie Tara, wciąż wpatrzona w swoje dłonie.

— To nie jest tak straszne. Trzeba tylko nauczyć się samokontroli — uśmiechnął się brunet.

— W ciemności można zmieniać się w cień i latać — dodała entuzjastycznie Mel. — Fakt, że zmieniać możemy się tylko na kilka minut, bo nie jesteśmy czystymi Termorianami. To całkiem fajne, gdy się przywyknie. No i jest też kwestia Antyluxa. Aby zachować te umiejętności, musimy go pić co jakiś czas.

— Na razie twoje ciało zmienia się i znikanie jest chaotyczne, bo masz to w genach, ale gdy nie zacznie się tego kontrolować i doładowywać... Dlatego tak ważne jest Nigelthen — wyjaśnił Victor.

Cass spojrzała na przyjaciółkę, która wcale nie była entuzjastycznie nastawiona. Jej twarz z szoku zmieniła się w poważną, beznamiętną – jakby narzuciła na siebie maskę.

— Znamy się od dziecka, Victorze — odezwała się chłodno, wpatrzona w pociągłą twarz chłopaka. — Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?

Cass miała wrażenie, że zaraz łzy pocieknął jej przyjaciółce po policzkach. Jednak szybko stłumiła żal, a na jego miejsce pojawiło się rozgniewanie.

Wenholm potargał loki i westchnął zakłopotany:

— Nie mogłem ci powiedzieć, Taro. Ojciec z matką mi zabronili.

— Jak mogli? Nasze rodziny znają się od zawsze. — Wstała na równe nogi. — Chwila. Czy... moi rodzice wiedzą, że ja?... — zmieszała się, nie umiejąc złożyć słów w zdanie. Victor pokręcił szybko głową.

— Jesteś wyjątkiem. Tylko ty odziedziczyłaś w ostatnich pokoleniach gen Termorian. Twoi rodzice nie mają o niczym pojęcia. Ale gdzieś w drzewie genealogicznym musiał być ktoś taki sam jak ty. Dlatego zabronili mi o tym mówić. Śmiertelnicy nie mogą o tym wiedzieć.

— Przez tyle lat... — szepnęła. Spojrzała w oczy Victorowi z wrogością, żalem i bólem. — Okłamywałeś mnie, wiedząc, że coś dziwnego się ze mną dzieje. A ja... byłam z tym sama i myślałam, że zwariuję! — Miała zaszklone oczy, ale poczerwieniała na twarzy ze złości. Wyglądała jak wzburzone morskie fale, stojąc z zaciśniętymi pięściami i gorzkimi łzami, spływającymi po policzkach. W każdej chwili mogłaby rozsypać się w drobny mak.

Cass też była oszołomiona, ale i tak zamknęła Tarę w uścisku i zaczęła szeptać jej do ucha uspokajające słowa. Patrzyła na Victora i Mel ponad ramieniem przyjaciółki. Oboje mieli skruszone miny.

— Przepraszam, Taro. Nie mogłem inaczej...

Minęło kilka chwil, zanim Tara się uspokoiła. Wszyscy sądzili, że wyjdzie z pokoju w geście protestu, ale została. Ona także potrzebowała odpowiedzi i wyjaśnień.

— Trafiliście do Domu Kuguarów, bo jesteście Termorianami — odezwała się Cass.

— Potomkami. Tak — odparł Victor rzeczowo.

— Kim, w takim razie jestem ja?

Bezdomną — skwitowała poważnie Mel.

— Ale dlaczego przeszłam chrzest u Sępicieli?

Wszyscy milczeli, a w głowie Cass trwał huragan myśli.

— Może jestem i jednym i drugim na raz? Dlatego komnata nie wybrała dla mnie żadnego z domów.

— Nie, to nie możliwe — zaśmiał się Victor. — Mieszanie się ras jest po prostu nie do zrobienia. Z fizycznego punktu widzenia. Choć...

— Vicky, zaraz trzeba wychodzić.

— Poczekaj chwilę. Musimy im powiedzieć wszystko. Nie możemy teraz się wycofać.

Mel chwilę się mu przyglądała w niepewności, ale przytaknęła w końcu i dała mu mówić.

— Według legend był jeden, wyjątkowy przypadek, że przedstawiciele dwóch ras połączyli się, z czego narodziło się niezwykłe dziecko — zaczął opowiadać Victor. — Mówię tutaj o księżniczce Termoru, która później sfiksowała i stała się największą morderczynią w historii.

— Scylisa — szepnęła Cass, a Tara spojrzała na nią ze strachem. — Kobieta w czerwieni... Nie chce was przerazić, ale ona mi się śni. Często. Poza tym... — zawahała się. — Czasem słyszę kobiecy głos w głowie. Mówi do mnie różne, dziwne rzeczy. Od jakiegoś czasu przypuszczam, że to ona.

Wszyscy w pokoju zamilkli, wpatrując się ze zdziwieniem w Cass.

— Ale czad... — szepnął zafascynowany Victor.

— Nie nazwałabym tak tego — odrzekła Cass z krzywym uśmiechem. — To dość przerażające. Czy... — zastanowiła się. — Czy to możliwe, że jestem jakąś jej potomkinią?

— Wszystkie legendy mówią to samo, Cass. Ona została pojmana. Jedne historie mówią, że ją zabili. Inne, że została ukarana i wtrącona do więzienia. Nikt nie wie tak naprawdę, co jest prawdą, ani czy Scylisa w ogóle istniała. Nigdzie jednak nie piszą, że miała jakieś dzieci...

Przyjaciele zamilkli, zastanawiając się nad tym wszystkim.

— Jeśli chodzi o Stowarzyszenie Paproci — kontynuował Victor. — My z Mel do niego nie należymy. W każdym razie już nie. Zostaliśmy do niego zaproszeni w poprzednim roku. Tak jak wy, przeszliśmy Ceremonię Prób, potem zaliczyliśmy pozytywnie chrzest. Stowarzyszenie zaprosiło nas w swoje szeregi, a zaraz potem wyrzuciło na zbity pysk — powiedział z odrazą.

— Od tamtej pory, chcemy wrócić, bo przynależność do nich otwiera wiele drzwi w przyszłości. Każde z nas ma swoje własne aspiracje. Poza tym... — Mel się zacięła. — Jeśli szybko nie przyjmiemy kolejnej dawki Antyluxa, nasze umiejętności zniknął na zawsze.

— Jak to znikną? Nie macie tego w genach? — Zmarszczyła czoło Cass.

— Nie do końca. Musimy przyjmować płynny Antylux, by zachować nadprzyrodzone umiejętności, bo niestety przez naszą kochaną planetę nie przepływa energia tak jak jest to w Termorze i Klarze. Potomkowie Klariuszy piją Polluxa, a my Antyluxa. Prawdziwi Termorianie i Klariusze tego nie potrzebują. Jeśli stracimy umiejętności, zepchnął nas na margines i zostaniemy wygnańcami...

— A to jest nawet gorsze, niż bycie w więzieniu — dopowiedział Victor.

— Zbyt rzadkie przyjmowanie tej magicznej substancji sprawia, że moce znikają. Ale można też przedobrzyć w drugą stronę. Obie strasznie uzależniają i jest wielu fanatyków — powiedziała Mel i odchrząknęła znacząco.

— Liv i Monette rozmawiały o zadaniach, które są z tobą związane, Cass. W stowarzyszeniu nazywa się tak drobne misje, które zleca się członkom, żeby udowodnili swoje zaangażowanie — wyjaśnił Victor. — Skoro są związane z tobą, to możesz dołączyć do naszego planu, jeśli chcesz.

— Cass — odezwała się Tara. — Wygląda na to, że te wszystkie głupie żarty, które robili ci inni, to nie tylko drobne psikusy.

— Tak, wyglądają jak zadania. To wojna podjazdowa, którą kieruje stowarzyszenie — zasugerowała Mel. — Zwykle to jakieś drobne rzeczy. Coś w stylu – przynieś, podaj, pozamiataj. Ale tym razem, to jednak coś większego. Nigdy nie kazali gnębić innych studentów.

— Dlaczego mieliby się na mnie uwziąć? Co ja im takiego zrobiłam?

— Też chcielibyśmy wiedzieć — odparła Mel. — Jesteś bezdomną, ewenementem. Może to ma związek?

Adianci są bardziej wtajemniczonymi członkami Stowarzyszenia Paproci — rozwinął Victor. — Samo słowo adiant wzięło się od...

— Od adiantum, prawda? — szepnęła Tara, a Victor i Mel pokiwali głowami. Cass zaś spojrzała na Tarę pytająco, więc wyjaśniła: — Adiantum to inaczej niekropień, rodzaj paproci o drobnych listkach.

— Oni wiedzą więcej o tym, co dzieje się w wewnętrznych kręgach i dlaczego podlotki mają zadania takie, a nie inne.

— Jeśli te zadania są wymierzone we mnie przez stowarzyszenie... — zastanawiała się na głos. — To znaczy, że Oakley o wszystkim wie. Naprawdę myślicie, że poważny profesor kazałby grupce studentów robić mi głupie żarty?

— A ile razy spotkało cię coś dziwnego, Cass? — zapytała Mel całkiem poważnie.

— Wiele...

Adianci wiedzą o tym więcej, więc trzeba zasięgnąć wiedzy u źródła.

— Właśnie. Jeśli chcesz dowiedzieć się, o co w tym chodzi, musisz się do nas przyłączyć — przekonywał Victor. — Zdobędziemy to stowarzyszenie albo siłą, albo wcale.

— Nie wiem, czy to dobry moment, ale na dole właśnie zaczyna się największa impreza w tym semestrze i nie chciałabym jej przegapić — przypomniała Mel.

— Dzisiaj nic nie zdziałamy. Potrzebny jest plan i odpowiedni moment — dodał Victor. — Chodźmy.

— Poczekajcie — powiedziała Cass. — Mam jeszcze jedno pytanie. — Wszyscy spojrzeli na nią pytająco. — Wiem, że jesteście po drugiej stronie barykady, ale czy macie może pojęcia, skąd mogę wziąć luxtal?

Victor i Mel wybałuszyli na nią oczy.

— To broń, która przewodzi i potęguje moc potomków Klariuszy. Dostają ją tylko ci, którzy wskoczą na bardzo wysoki poziom. Najczęściej już po Nigelthen. Po co ci on? — zapytał Victor ciekawsko.

— Jestem pewna, że prześladuje mnie jakiś Termorianin i nie ma wobec mnie dobrych zamiarów. To zaczęło się na długo przed moim przybyciem do Nigelthen. Ktoś miał mi pomóc, ale... — Pomyślała o Ashu. — Już nie jest w stanie.

— Słyszałem jedynie z plotek, że jedyna osobą w Nigelthen, która może go posiadać jest... — Victor się zawahał — Trevor Crumandames.

Cass przełknęła ślinę.

Świetnie, więc już po mnie.

— Muszę się upić — wyznała Tara i spojrzała na Cass. Prawdę mówiąc, jej też potrzebny był reset, aby potem przemyśleć wszystko na chłodno.

Victor i Mel byli gotowi, więc od razu skierowali się do Meliny. Cass zaś zamierzała zostać z Tarą, aby się przygotować. Wróciła na chwilę do swojego pokoju i wypuściła powietrze z płuc. Miała nadzieję, że wraz z nim, ulecą też wszelkie problemy i rozterki. Przez chwilę czuła, że zaraz zwymiotuje. W końcu chwyciła strój księżniczki Lei oraz ozdobną bransoletę, która była dołączona do stroju i poszłam prosto do Tary. Zapowiadał się ciekawy wieczór. 


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy. Jeśli dotrwaliście do tego rozdziału  pozostawcie cos po sobie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro