Rozdział 3: Sekretne Światy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Na wstępie chciałabym podzielić się z Wami playlistą, którą kompletowałam już od dłuższego  czasu. Towarzyszyła mi podczas pisania rozdziałów i według mnie idealnie oddaje klimat powieści. Szczególnie piosenka "Villain" autorstwa Arcany, którą użyłam do stworzenia rolki z przedstawieniem bohaterów (można ją zobaczyć na moim instagramie – aleksandraross_author). Jeśli są tu fani słuchania i czytania jednocześnie lub po prostu osoby korzystające ze "spotifaja", to polecam i zapraszam. :) 

Link w komentarzu przy tym akapicie! :)

Lub po prostu wyszukajcie na Spotify playlistę, pt. "Bezdomne Dźwięki" mojego autorstwa.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Tak, jak przewidziała Tara, spóźniły się na spotkanie orientacyjne, więc same musiały dowiedzieć się, co i jak. Auto sunęło przez High Street i Cass nie mogła oderwać nosa od szyby. Wiekowe budynki robiły jak zwykle niesamowite wrażenie. Odwiedzała to miasto w przeszłości, ale nigdy nie była w nim na dłużej. To miało się zmienić, bo Oksford będzie od teraz jej domem.

Tara zaparkowała tuż przed budynkiem Kolegium Królowej i Cass westchnęła głęboko, widząc, że nad nimi górowała frontowa ściana neoklasycystycznego budynku. Przypomniało jej się, że został wykonany na wzór Pałacu Luksemburskiego i poczuła przyjemne dreszcze. Skoro jedna ściana wywołała u niej takie emocje, to co będzie, gdy w końcu odwiedzi ich słynną, gotyckiej bibliotekę?

Wszyscy opuścili samochód, wpatrując się w majestatyczną rzeźbę królowej Karoliny, która ukrywała się pod kopułą na szczycie bramy.

— Dziękuję za podwózkę — powiedział ich pasażer na gapę. — Niestety nie mam przy sobie żadnych pieniędzy.

— To nic, przyjemność po naszej stronie — odparła szybko Cass, zanim jej przyjaciółka zdążyła coś powiedzieć.

— Jesteście pewne, że to tutaj?

— Oczywiście — powiedziała Tara.

— Tak — uśmiechnęła się Cass. — Aplikowałyśmy do Kolegium Królowej.

— W Oksfordzie łatwo się zgubić. Pełno tutaj kolegiów, bibliotek i różnych, specyficznych miejsc — odparł, patrząc w naznaczone heterochromią oczy Cass.

— Pewnie masz rację. — Poczuła kolejną falę gorąca, ale szybko uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Patrzyła na Asha, a on patrzył na nią.

Tara wygrzebała tymczasem torebkę i szturchnęła Cass w ramię niecierpliwie.

— Będę się zbierał. Jeszcze raz, dziękuję za pomoc i szalenie ciekawą rozmowę — uśmiechnął się czarująco. Zanim Cass zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ash odwrócił się na pięcie bez słowa. Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu sobie poszedł.

— Idziesz, Cass?

Przyjaciółki ruszyły, by wspiąć się na schodki i zniknąć pod portalem. Po drugiej stronie drzwi ukazał się dziedziniec, otoczony przez wiekowe budynki. Zaraz po przekroczeniu progu, dziewczęta zatrzymał portier, siedzący w klitce. Szybko przedstawiły się i mężczyzna zaczął przeszukiwać dokumenty.

— Niestety nie ma panienek na żadnej liście pierwszorocznych studentów Kolegium Królowej.

— To niemożliwe. Obie składałyśmy tutaj aplikację i dostałyśmy potwierdzenie przyjęcia — oświadczyła Tara ostro. Cass płożyła jej rękę na ramieniu i zrobiła krok w kierunku portiera.

— Proszę sprawdzić raz jeszcze. — Posłała mu uprzejmy uśmiech.

— Posiadają panienki dokument potwierdzający?

Szybko wyjęły papiery. Portier przyglądał się im chwilę, po czym mięsień na jego twarzy drgnął. Spojrzał nieufnym wzrokiem.

— Musiała nastąpić pomyłka... Nie zostałyście przyjęte do Kolegium Królowej, lecz do Kolegium Nigelthen. Wyraźnie jest tutaj napisane — powiedział mało uprzejmie i wcisnął im dokumenty w ręce.

Cass zmarszczyła czoło i sama też przejrzała papiery gorączkowo. Portier miał rację. Po chwili wyjaśnił im, że Kolegium Nigelthen znajdowało się na obrzeżach Oksfordu i było najdalej wysuniętym budynkiem zrzeszającym uniwersytet. Poczłapały więc z powrotem do auta i Cass ostatni raz rzuciła tęskne spojrzenie królowej Karolinie. Nie będzie mi dane cię poznać, pomyślała smutno i zatrzasnęła drzwi Forda Cortiny.

— Jakim cudem do tej pory byłam przekonana, że dostałyśmy się do Kolegium Królowej? — mruknęła Tara, gdy znowu znalazły się na High Street.

— Nie mam pojęcia. Też byłam pewna, że przyjęli nas tutaj... Czytałam te dokumenty tysiąc razy.

— Nie dość, że jesteśmy w jakimś badziewnym kolegium, to w dodatku wylądujemy na jakimś zadupiu!

— Nigdy nie słyszałam o Nigelthen — mruknęła pod nosem Cass. Od kilku lat miała świra na punkcie studiów na Oksfordzie. Kojarzyła z nazw każde z kolegiów. Oprócz tego.

Błądziły po obrzeżach miasta, aż w końcu Tara zatrzymała auto i rozłożyła na kolanach mapę. Cass w tym czasie wpatrywała się w staromodną wystawę jakiegoś lokalu. Złote litery wskazywały, że była to biblioteka. Coś mocno zafascynowało ją w fasadzie tego miejsca. Poczuła pragnienie, by wejść do środka i sprawdzić, jakie tajemnice mogą tam na nią czyhać.

— Nigelthen jest jednak bliżej, niż sądziłam — odezwała się Tara z ulgą. — Idziemy na kawę? Inaczej zaraz zasnę na siedząco. I tak spotkanie się już na pewno skończyło...

— Wiesz co? Chciałabym wejść do tamtej biblioteki. Poradzisz sobie beze mnie?

Tara uśmiechnęła się, kiwając głową.

— Kup mi coś do jedzenia. — Pomachała do niej i poszły w przeciwnych kierunkach.

Cass weszła do biblioteki i minęło kilka chwil, zanim udało jej się przepchnąć przez napierający tabun ludzi, którzy czekali w kolejce. Szybko przeszła na tył, gdzie ustawiono ciężkie od książek regały, tworzące wąskie korytarzyki. Było tam znacznie ciemniej i ciszej, mimo to poczuła pierwsze fale nadchodzącej migreny.

Tylko nie to...

Odetchnęła i ciekawskim wzrokiem zaczęła przyglądać się grzbietom książek. Wybieranie ich traktowała niemalże jak rytuał – nie mogła po prostu wziąć pierwszej powieści z brzegu. Uwielbiała odkrywać nowe historie, przyglądać się okładkom i czytać opisy. Niestety ostatnio upiorne koszmary się nasilały i często nie mogła spać, więc spędzała noce na czytaniu powieści z uniwersum „Gwiezdnych Wojen". Pochłaniała trylogię Timothy'ego Zahna. Miała już za sobą „Dziedzica Imperium" i „Ciemną stronę mocy", ale nigdzie nie mogła dostać „Ostatniego rozkazu", choć książka wyszła już kilka lat temu...

Może w Oksfordzie ją znajdę?

Poszła więc szukać swojej nowej zdobyczy. Gdy znalazła piękne wydanie upragnionej powieści i kilka innych książek, przeszła w alejkę historyczną. Zawsze zatrzymywała się w niej na moment, by podziwiać stylizowane woluminy i ozdobne wydania, na które nigdy nie było ją stać. Usłyszała kroki i odwróciła się, a wtedy ktoś naparł na regał z drugiej strony. Natychmiast spadło z niego kilka tytułów. Pisnęła jak nadepnięta mysz, gdy wylądowały tuż przy jej trampkach. Już chciała dać intruzowi kilka słów reprymendy, ale nie zdołała zlokalizować sprawcy. Mogła przysiąc, że usłyszała oddalające się kroki.

Co za tupet!

Z grymasem odłożyła trzymane pozycje i schyliła się, by umieścić książki znów na półce. Ostatnie, czego by chciała, to oskarżenie o wandalizm. Wzrok padł na pierwsze tomisko. Nagle zakręciło się jej w głowie. Chwyciła się regału obok i odetchnęła głęboko, przymykając oczy.

Te migreny mnie wykończą!

Znowu zwróciła spojrzenie na książkę. Czarna, skórzana okładka była mocno zniszczona i opatrzona złotym tytułem „Sekretne Światy". Nie kojarzyła takiej powieści. Zaczęła więc kartkować i jej uwagę przyciągnęły barwne ilustracje oraz piękne ryciny. To była powieść z gatunku przygodowych historii, czy legend. Obfitowała w długie rozdziały, ale też dopiski i boczne notatki. Cass zmarszczyła czoło. Kto ośmieliłby się pisać po książce, która nie należała do niego? Nie cierpiała takiego niszczenia... Wyglądało na to, że było to zbiór legend. Czując się zupełnie dziwnie, uporządkowała zrzucone tytuły, a „Sekretne Światy" postanowiła zabrać ze sobą.

Kobieta o pulchnej, uśmiechniętej twarzy szybko wyrobiła jej kartę i zeskanowała książki. Jednak, gdy wzięła w ręce „Sekretne Światy", wyraz jej twarzy się zmienił.

— Ta książka nie ma numeru identyfikacyjnego — powiadomiła. — To znaczy, że nie pochodzi z tej biblioteki.

Cass zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tymi słowami.

Powiedz, że jest twoja. — Usłyszała nagle.

Rozejrzała się dookoła, ale nie było tam nikogo innego. Bibliotekarka też z pewnością nie wypowiedziała tych słów.

Jest twoja. Weź ją.

Odchrząknęła całkiem zdezorientowana, ale w końcuu odezwała się do kobiety:

— Najmocniej przepraszam. To moja książka. Zapomniałam, że miałam ją w ręku, wchodząc tutaj. — Posłała jej przepraszający uśmiech.

Kobieta oddała jej „Sekretne Światy" oraz pozostałe książki, które schowała do papierowej torby. Nie wiedziała, co miała o tym sądzić. I dlaczego u licha postanowiła tak skłamać?

Po wyjściu z biblioteki zaczęła rozglądać się za autem przyjaciółki. Po Tarze nie było jednak śladu – musiała przeparkować auto. Cass stała po jednej stronie rozległego placu, na którym rosły drzewa i krzewy. Zaczęła więc obchodzić go, by w końcu znaleźć Tarę i jej gruchota. Szereg sklepów po chwili ustąpił miejsca niewielkiemu kościółkowi. Na jego terenie znajdowało się cmentarzysko i właśnie ono przykuło uwagę Cass. Wyglądem przypomniało to, które znała z Dunmore – posiadało wiekowe pomniki i krzywo wystające z ziemi tablice. Miała straszną chęć, by podejść bliżej i przyjrzeć się epitafiom.

Tary nie zbawią dwie minuty zwłoki.

Może były to dziwne miejsca, ale lubiła włóczyć się po zapomnianych cmentarzach i podobnych ruinach. Oglądała nagrobki, rozmyślała o ludziach, którzy je kiedyś stawiali, by później samemu przemienić się w proch. Nagle przeszedł ją dreszcz. Rozejrzała się, czując wścibskie spojrzenie, patrzące gdzieś z ukrycia. Potrząsnęła głową.

Wpadam w paranoję...

Dookoła nie było żywego ducha, więc odstawiła torbę z książkami i zaczęła przyglądać się nieznanym tablicom. Z niektórych już dawno zniknęły nazwiska właścicieli. Skupiając się na szczegółach, starała się wyodrębnić część nazwisk. Te, które udało jej się rozczytać, były dość osobliwe.

Dalbeyt Threeheight, Dagata Heidrich–Deets, Threader Hewveins, Leshmoy Haverfield, Cruddy Finehooter... Pierwszy raz w życiu widziała tak dziwne imiona.

Przeszła kawałek dalej, by odkryć kolejne dziwaczne nazwy, gdy zorientowała się, że na niektórych nie było liter, tylko powyginane symbole. Odwróciła się, widząc kątem oka, że coś poruszyło się między pomnikami. Może to znowu ten potwór ją obserwował? A może po prostu była chora psychicznie?

Dreszcz przemknął jej po plecach i rozejrzała się ponownie. Wtedy, kilka tablic dalej ujrzała niską blondynkę. W pierwszej chwili pomyślała, że to zbłąkane dziecko, ale krój wydekoltowanej, różowej sukienki wskazywał na coś zupełnie innego. Cass była pewna, że tamta jej nie dostrzegła. Zatrzymała się za wysoką tablicą i wciąż obserwowała, jak dziewczyna tańczyła wśród mogił, niczym osobliwy omen śmierci. Cass ocknęła się po chwili i chwyciła torbę, by niepostrzeżenie ewakuować się z pola widzenia ubranej na różowo dziwaczki.

— Lubię wyobrażać sobie, że są tutaj moi bliscy — zaśpiewała tamta bez ostrzeżenia.

Cass rozejrzała się, myśląc, że ktoś inny pojawił się na cmentarzysku, ale były same. Tymczasem blondynka zawołała ze sztucznym rozbawieniem, nie zaprzestając swoich pląsów:

— No już, wyłaź stamtąd! Przecież i tak cię widzę.

Patrzyła wprost na Cass, machając bladą dłonią. Dziewczyna z wahaniem podeszła do osobliwej postaci. Nie mogła odwrócić od niej wzroku. Jej skóra była prawie tak biała jak mleko, a błękitne oczy zerkały w dziwny sposób; ni to uprzejmy, ni ironiczny. Ciekawski. Emanowała sprzecznymi wibracjami.

— Jestem Lorelai. — Odwróciła się i wysunęła drobną dłoń.

— Cass.

Utrzymywał niewygodny kontakt wzrokowy i Cass nie mogła znieść spojrzenia tych wielkich, wodnistych oczu, więc przerwała w końcu ciszę:

— Tańczysz na cmentarzu, bo są tu pochowani twoi bliscy? — Przeniosła wzrok na dziwne symbole wyryte w tablicy obok nas. Lorelai zachichotała dziecięco, a ten wysoki dźwięk wydał się dziwnie niepokojący. Uśmiech ominął jej oczy.

— Zupełnie nie, ale zawsze mogę udawać, że tutaj są, prawda? — powiedziała słodko. — Kiedy zmarły nie ma grobu, to nie ma też miejsca, w którym można go opłakiwać, rozmawiać z nim i spotykać się... Wtedy każde miejsce jest do tego dobre, nie sądzisz? A skoro obok już leżą inni nieboszczycy, to może chociaż ich duchy zaniosą mój taniec do tych, których kocham.

Przez moment Cass zagapiła się na wachlarz jej prawie białych rzęs.

— Poza tym, zmarli słyszą nas wszędzie. Co za różnica, gdzie do nich mówimy? — dodała rozmarzonym głosem.

Cass rozmasowała z grymasem skroń, czując wciąż narastający ból. Migrena nie ustępowała, co skomentowała tylko bełkotliwym przekleństwem.

— Wszystko w porządku?

— To tylko ból głowy. — Potarła znów skronie. — Czy... Czy ty mnie śledziłaś? — wypaliła, zanim pomyślała.

Lorelai wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu, a potem wydała z siebie perlisty śmiech.

— Skąd takie pytanie? Przecież się nie przyjaźnimy.

Cass poczuła się tak, jakby uderzyła ją w twarz. Zrugała się wewnętrznie, zanim odparła:

— Miałam wrażenie, że ktoś za mną łazi. Chyba wpadam w paranoję. Nieważne, zapomnij. I... wybacz.

— Jeśli mówisz prawdę, to nie bagatelizuj sprawy — przyznała, zmieniając ton na poważny. — Po tej okolicy szwendają się różni dziwacy. Raz mogłabym przysiąc, że widziałam kota, który zmienił się w człowieka za rogiem ulicy.

No jasne... I co jeszcze? Może widziała łysych Wookiee, dobrodusznych Sithowów i Palpatine'a w różowym szlafroku?

— Tak... Dzięki za ostrzeżenie.

— To nie ja cię śledziłam — zaznaczyła raz jeszcze, posyłając słodki uśmieszek.

— Pewnie.

Cass skinęła głową, gotowa odejść od osobliwej dziewczyny. Nie miała zamiaru spędzić w jej towarzystwie choćby chwili dłużej. Schylając się po torbę z książkami, kątem oka zaobserwowała, że ktoś stał na niewielkim wzniesieniu przy krańcu cmentarza. Lecz, gdy tylko się wyprostowała, postać zniknęła.

— Wszystko w porządku? — zapytała Lorelai.

— Tak. Muszę już iść... — powiedziała zdezorientowana.

— Jasne. Trzymaj się, Cassilly. Do zobaczenia! — zawołała beztroskim tonem, jakby były najlepszymi przyjaciółkami od wielu lat.

Cass potrząsnęła głową z niedowierzaniem i skierowała się do głównej drogi przy placu. Minęła miejsce, gdzie chwilę temu ktoś stał. W pobliżu nie było jednak żywego ducha. Cass starała się odgonić gęsią skórkę i ruszyła szybkim krokiem, by w końcu znaleźć Tarę. Na szczęście zaraz za zakrętem zauważyła, że przyjaciółka stała oparta o auto, zaciągając się papierosem.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Jak wrażenia? ^^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro