Rozdział 46: Koniec Semestru

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dziewiętnastego grudnia wszyscy zebrali się w Ceberia Hall, by po raz ostatni w semestrze usiąść do formalnej kolacji. Studenci wyglądali jeszcze bardziej elegancko, niż zwykle. Rozmawiali entuzjastycznie o zbliżających się świętach, prezentach i powrocie do domów. Ekscytowali się zdanymi egzaminami i zaliczeniami.

— Myślicie, że w przyszłym semestrze coś się zmieni? — zapytała Tara.

— Na pewno dojdzie więcej obowiązków, skoro zostałyście oficjalnie przyjęte do stowarzyszenia — odparł Victor, zajadając się pieczenią śliwkową. — Do tego treningi mocy. No i... przygotujcie się na zupełnie odmieniona podstawę programową — zachichotał jak mały chłopiec.

— Czy to znaczy jeszcze więcej pracy dla mnie? — parsknęła Cass. — Skoro wciąż jestem w obydwu domach, to będę musiała chodzić na spotkania obydwu frakcji — szepnęła, bo dziwnie było jej rozmawiać, gdy w pobliżu słuchu stał jeden z goryli–żołnierzy. Na szczęście nie zachowywał się nachalnie.

— Wątpię — odezwała się Mel, popijając kompot z suszu. — Sępiciele i Kuguarzy się wzajemnie nie znoszą. Nie wpuściliby wroga na swoje terytorium.

— Będziesz musiała to rozgryźć po Nowym Roku — zaśmiał się Victor.

W tym czasie, przy wysokim stole wstał dziekan Edevane i oficjalnie zaczął wygłaszać mowę na zakończenie semestru. Jak zwykle w takich sytuacjach, mówił o zakończonej nauce, progresie, osiągniętych celach i przyszłych wyzwaniach. Na koniec powiedział jednak coś, co wstrząsnęło wszystkimi.

— Jak wiecie, nasza ukochana kaplica, gdzie odbywały się spotkania kolegialne i apele, spłonęła w tragicznym pożarze — zawiesił głos. — Muszę wam powiedzieć, że to był zamach, przeprowadzony przez osobę współpracującą z Lewalem Welstorem, który zbiegł z więzienia w ostatnim czasie. Wspólniczką tego zbrodniarza była nasza studentka, wasza koleżanka. Dla bezpieczeństwa nie zdradzę o kim mowa. Uspokajam jednak, że ta osoba nie przybywa już na terenie kolegium i nie będzie miała tu wstępu. Zadbamy o to — zapewnił. — Pozostaje też kwestia osoby, której nieprzemyślane działania mogły wpłynąć na bezpieczeństwo studentów. Niech ta osoba wie, że podobne zachowanie nie będzie tolerowane. A przy kolejnym, choćby najmniejszym cieniu podejrzeń, osoba ta zostanie wydalona z kolegium ze skutkiem natychmiastowym.

Mówił o Trevorze. Cass wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z przyjaciółmi.

— W tym zamachu straciłem kogoś, kogo kochałem najbardziej. Moją żonę. Ale pomimo tych ciężkich chwil, musimy iść naprzód. W ciągu naszego życia spotykamy się z trudnościami i przeciwnościami, ale to nasza zdolność do przezwyciężania tych wyzwań definiuje nas jako jednostki! W nadchodzącym semestrze będzie to jeszcze bardziej wymagające, niż kiedykolwiek wcześniej.

W jego głosie był smutek, ale też determinacja i odwaga. Cass patrzyła na ojca z dumą.

— Musimy być ostrożni i gotowi na wszystko. Lewal Welstor oraz jego współpracowniczka zapadli się pod ziemię, ale wiemy, że nadal stanowią zagrożenie. Dlatego proszę was wszystkich o ostrożność, o wspieranie się nawzajem i o gotowość do działania w razie potrzeby. Wszystko to może wydawać się przerażające, ale to też czas, aby pokazać naszą siłę i determinację. Dlatego czekam na was w przyszłym semestrze. Bądźcie gotowi do podjęcia nowych wyzwań, do zdobywania wiedzy i obrony naszej społeczności.

Po sali rozniosły się brawa. Studenci zaczęli wstawać ze swoich miejsc, a w oczach Cass pojawiły się łzy wzruszenia. Czuła całą sobą, że wszystko się zmieniało.

Zmieniłam się ja, a razem ze mną ludzie wokół.

Cały świat wydawał się teraz inny, niż ten, który znała. Nie potrafiła tego określić słowami, ale czuła, że narodziła się na nowo, że w jakiś sposób znalazła siebie. Brzmiało to absurdalnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że posiadała dwie tożsamości.

— Dziękuję wam wszystkim. Bądźmy silni, bądźmy gotowi. Wszystkiego najlepszego z okazji świąt i do zobaczenia w semestrze Hilary!

Po skończonej uroczystości razem z przyjaciółmi Cass poszła do Balcane, by pomóc przyjaciółkom w pakowaniu ostatnich rzeczy. Największy problem miała Tara ze swoim wybitnie pokaźnym bagażem.

— Mówiłam ci, że ten kufer to wariactwo — śmiałam się Cass, widząc, jak przyjaciółka starała się go podnieść.

— A co jeśli mielibyśmy jakiegoś trupa do schowania? Na przykład Lorelai? Wtedy by się przydał jak ulał.

— Można pomarzyć — parsknęła Cass.

— Poczekaj, pomożemy ci — zaoferowała Mel i obie dały Tarze pomocną dłoń.

Za kilka chwil w progu pokoju pojawił się niespodziewany gość. Rudowłosy chłopak z niezliczonymi piegami na nosie, uśmiechał się wesoło, patrząc na ich karkołomne starania.

— Randall Wilmer? Proszę, proszę — skomentowała Cass, przypatrując się mu z zaciekawieniem. Potem przeniosła wzrok na Tarę, która była równie zdziwiona.

— Pomyślałam, że sprowadzę pomoc — wyjaśniła Mel. — Gdy usłyszał, że chodzi o nasz pokój, był bardzo chętny.

— W rzeczy samej — wyszczerzył się rudowłosy, wciąż patrząc na Tarę.

— Znakomicie. A więc? Najpierw możesz wynieść trumnę. — Wskazała palcem Mel. Randall otaksował ją zszokowanym spojrzeniem i dziewczyny wybuchły śmiechem.

— To wcale nie trumna... To mój kufer. Nie ma tam żadnego trupa. Jestem pewna — dukała Tara.

Cass nie mogła powstrzymać się od śmiechu na widok jej twarzy i wzroku Randalla.

— Nie ma sprawy — uśmiechnął się uprzejmie i jednym ruchem podniósł walizkę.

— Jaki on silny! — skomentował Mel, trącając Tarę ramieniem. Ona tylko przygryzła wargę, próbując ukryć uśmiech.

Na odchodne Cass weszła po raz ostatni do swojego pokoju, który był zupełnie pusty, jakby przez cały semestr do nikogo nie należał. Choć, strona, po której urzędowała niegdyś jej współlokatorka, pozostawała taka od dawna. Lorelai musiała opróżnić pokój jeszcze przed porwaniem. Potem rozpłynęła się w powietrzu tak jak Lewal.

— Wyniesiesz stąd dobre wspomnienia? — Usłyszała głos Tary, która czekała z pudłami na korytarzu.

— Jakieś na pewno. — Posłała jej uśmiech. — Szczególnie o duchu–nie–duchu z łazienki — zaśmiała się.

Cass wzięła od przyjaciółki pudło i zamknęła drzwi do sypialni z numerem dziewięć. Mel też chwyciła swoje ostatnie rzeczy i wszystkie trzy poszły na parkingu pod kolegium.

— A może odwiedzicie mnie w sylwestra? — zaproponował Victor. — Zrobimy epicką imprezę w mojej odjechanej posiadłości.

— Raczej w posiadłości twoich starych — zaznaczyła Tara, na co Wenholm tylko przewrócił oczami.

— Ja jestem za! — ucieszyła się Mel. — Choć i tak pewnie przeleżę u ciebie większość przerwy świątecznej. — Posłała mu całusa w powietrzu.

— W sumie, to mam do ciebie niedaleko — przyznała Tara po zastanowieniu.

— Wpadnę, jeśli będzie na tyle bezpiecznie, w co wątpię — skrzywiła się Cass. — Choć może będę mogła wziąć ze sobą Asha i jakiegoś goryla–żołnierza. Kto wie? — uśmiechnęła się, choć czuła, że te nadzieje były na wyrost.

— A więc coś między wami jest? Przecież to profesor — oburzyła się Tara.

— To temat na dłuższą rozmowę — zaśmiała się. — Znamy się jeszcze z Termoru.

— Fiu, fiu. No to chętnie go poznamy — ucieszył się Victor.

Prawie wszyscy studenci rozeszli się już do aut, więc zostali sami. Wtedy na parkingu Cass dostrzegła tatę. Uśmiechnęła się na widok jego świątecznego swetra z reniferem. Z tyłu siedziała też Trudi. Byli gotowi do drogi. Wszystkie bagaże zostały już spakowane, więc nie pozostawało Cass nic innego, jak pożegnać się z przyjaciółmi. Uściskała ich serdecznie i skierowała się na parking. W połowie schodów ktoś jednak ją dogonił.

— Cześć, bezdomniaro.

— Trevor. — Skinęła mu głową bez zainteresowania i ruszyła dalej.

— Możesz poczekać? — powiedział ostro i odwrócił ją za łokieć. Spojrzała na niego ostrzegawczo.

— Jeśli masz zamiar denerwować mnie w ostatniej sekundzie semestru, to lepiej sobie odpuść.

Cass miała ochotę wytknąć mu, że jego siostra okazała się zdrajczynią i porywaczką. Powstrzymała się jednak, czując, że po wyjawieniu tej informacji mogłaby mieć kłopoty. W końcu nie wiedziała, kto dokładnie miał świadomość, że to Lorelai okazała się być wspólniczką Welstora. Choć podejrzewała, że Trevor akurat wiedział doskonale. Zastanawiała się, czy sam z nią nie współpracował.

— Poczekajże. Chciałem cię przeprosić.

A to coś nowego!

— Dlaczego?

— Bo się źle czuję, jasne?

— Jak na przeprosiny, to masz wyjątkowo nieprzyjazny ton — prychnęła.

— Po prostu mnie wysłuchaj. — Jego szczęka wyostrzyła się, jakby przygotowywał się na coś wielkiego. — Chciałem powstrzymać tę morderczynię, zanim dojdzie do czegoś gorszego. Źle cię oceniłem, jasne? — Mówiąc te słowa patrzył Cass prosto w oczy bez cienia arogancji, czy chłodu, który tak dobrze znała. Zanim jednak mogła wykrztusić słowo, kontynuował:

— Byłem przekonany, że cały czas udawałaś Cassily. Wierzyłem, że zrobię tym przysługę całemu naszemu społeczeństwu. Rozmawiałem z twoim ojcem i znam już całą prawdę o tobie i o tym, co przeszłaś — powiedział ze stoickim spokojem.

Dziewczyna odetchnęła kilka razy na te rewelacje i zapytała:

— Nawet jeśli byłabym morderczynią Scylisą w czystej postaci, to dlaczego poczułeś, że masz misję, by mnie zniszczyć?

Spojrzał na nią lodowatymi oczami. Nie wiedziała dlaczego, ale odkryła w nich głęboko skrywany żal. Trevor zamrugał po chwili i znów zarzucił kamienną maskę na twarz. Dokładnie znał odpowiedź na to pytanie. Ja jednak Cass musiała dojść do tego na własną rękę.

— Nieistotne. Prawda okazała się inna. Wesołych świąt, bezdomna — rzucił i oddalił się bez oglądania za siebie.

W pierwszej chwili chciała go zatrzymać, lecz potem zrozumiała, że to nie jedyna rzecz, jakiej musiała się jeszcze dowiedzieć. Tajemnic było mnóstwo, co wprawiało ją zarówno w niepokój, jak i chęć sięgnięcia do prawdy.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Zapraszam na ostatni rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro