Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Paraliżujący ból mącił zmysły. Nie potrafiłam wydostać przedniej łapy z wnyki, w które wpadłam. Zamrugała kilkakrotnie i spojrzała z przerażeniem na lewą łapę. Białe futro było poszarpane i brudne od krwi. W jednym miejscu widziałam nawet fragment kości. Żołądek wywrócił mi się do góry nogami, a żółć podeszła do gardła. Odkąd pięć lat temu opuściłam moje stado, nie znalazłam się w tak beznadziejnej sytuacji.

Panika brała nade mną górę. Unrę tutaj! Umrę tutaj! Na jakimś odludziu, w lesie! We wnykach założonych na jakąś inną zwierzynę.

Cała drżałam ze strachu.

Kręciło mi się w głowie z bólu i utarty krwi.

Mimo to ponownie spróbowałam zębami podważyć metalową kratkę. Bezskutecznie.

Nie wiem ile czasu tak leżałam.

Na przemian budziłam się to zapadałam w sen.

Prześladowały mnie wspomnienia. Wędrowałam wśród krwi. Biel śniegu kontrastowała z wszechobecną krwią. Zapach rozkładających się wilczych i ludzkich ciał powodował mdłości. Panowała uderzająca cisza, przerywana tylko przez szum liści na drzewach.

Mój dom. Zniknął. Już go nie było.

Co tu się stało?

Po pięciu latach nadal nie mam do końca pojęcia co się tam stało.

Od pięciu lat podróżuję po całym świecie bez celu. A raczej próbując zapomnieć kim jestem. I przez większość czasu mi się udaje. Od pięciu lat nie zmieniłam się w człowieka. Czasami zastanawiam się nad tym czy jeszcze potrafię to zrobić. Nie wiem.

Jestem w ciel lisa i mi to odpowiada. Dobrze mi się żyje w dziczy. Zdała od ludzkich siedzib.

— Hirato, wreszcie cię znalazłem! — usłyszałam znajomy głos ulgi.

Zamrugałam i niewyraźnie dostrzegłam dużą wirówkę. Kara. Mój przyjaciel, którego spotkałam, kiedy wędrowała po lasach w Amazonce. Od tej pory razem z Frejem – orłem towarzyszyli mi w mojej wędrówce. Czasami rozdzielaliśmy się, ale zawsze jakiś sposobem jedno z nich mnie odnajdywało. Nie wiedziałam na czym ta dziwna zdolność polegała, ale nie zastanawiałam się nad tym dłużej.

Jęknęłam. Cierpiałam z bólu. Moja prawa łapa płonęła żywym ogniem.

— Nie martw się. Zaraz wracam! Wytrzymaj! — zawołała.

Mnie było wszystko obojętnie.

--------

Siedziałam właśnie w swojej kuchni w Beżowym Lesie, kiedy w okno coś zastukało. Zaskoczona odwróciłam wzrok i ujrzałam wirówkę. W pierwszej chwili chciałam ją zignorować, ale zwierzątko należało do upartych. Za drugim razem zamierzałam zwierzynę przegonić. W tym celu niechętnie wstałam z krzesła i podeszłam do okna. Jak zwykle musiałam się przy tym trochę namęczyć, ale w końcu udało mi się je otworzyć. Do pomieszczenia wpadło chłodne powietrze.

Machnęłam ręką chcąc przegonić dzikuskę, ale poczułam w powietrzu wibracje niepokoju. Zaskoczona spojrzałam na wiewiórkę. Nie musiałam długo czekać, aż wizja sama napłynęła do mojej świadomości.

--------

Ocknęłam się. Zamrugałam kilkakrotnie. Obraz z każdym mrugnięciem stawał się coraz bardziej wyraźny. Leżałam na czymś zimnym i twardym. Białe i sterylne ściany pomieszczenia przyprawiały mnie o skurcz brzucha. Serce zaczęło bić jak oszalałe. Spróbowałam się ruszyć, ale nie mogłam. Czułam się wypełniona ołowiem. To mnie przeraziło jeszcze bardziej. Z całych sił próbowałam napiąć swoje ciało, ale bez rezultatu.

Instynktownie podniosłam długie uszy, bo usłyszałam zbliżające się kroki. Po dłuższej, pełnej niecierpliwości chwili, w zasięgu wzroku ujrzałam ładna, starszą kobietę. Drobną twarz w kolorze kawy z mlekiem okalały ciemnobrązowe loki rozjaśnione na końcach.

— Obudziłeś się już — zwróciła się do mnie przyjaznym głosem. — To dobrze świadczy.

Gdybym mogła to wzdrygnęłabym się, kiedy nieznajoma wyciągała do mnie rękę.

— Nie bój się — uśmiechnęła się łagodnie. — Jestem tutaj aby ci pomóc.

Ostrożnie dotknęła mojej łapy. Spięłam się, oczekując bólu. Zaskoczona jednak nic nie poczułam. Kobieta nadal mnie badała. Po chwili zniknęła z pola widzenia. Zaraz wróciła z powrotem. Ponownie chwyciła moją łapę i obandażowała stary bandaż. Wyrzuciła go do kosza, a w następnej chwili nałożyła nowy. Wciąż nic nie czułam.

— Bardzo ładnie się goi — mruknęła do siebie zadowolona. — Teraz przeniosę cię.

Serce podeszło mi do gardła. Ciepłe, silne dłonie chwyciły mnie pod brzuch i uniosły w powietrze. Warknęłam, kiedy zapach perfum zwielokrotnił się. Kobieta zerknęła na mnie uważnie. Nadal trzymając mnie w objęciach podeszła do rogu pomieszczenia. Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia, kiedy wpuściła mnie do klatki. Wciąż nie mogłam się ruszyć. Bezradnie patrzyłam jak zamyka drzwi mojego więzienia.

Załamana położyłam pysk między łapami.

Pod zamkniętymi powiekami ujrzała roześmianą twarz matki. Wyglądającej tak samo jak ona, tylko w starszym wydaniu. Uśmiecham się przez łzy spływające po kościach policzkowych. Przez sześć lat staram się uciec od mojej, tchórzliwej i pełnej bólu przeszłości. Nie jest to jednak takie proste jak się komuś może wydawać.

Usilnie staram się wyprzeć to kim jestem. Jestem człowiekiem w skórze Białego Lisa. Pochodzę z klanu Hee-Kortis. Mieszkałam waz ze stadem liczącym ponad sto osób, w małej wiosce u podnóża gór Białych.

Ja i moi pobratymcy jesteśmy lub raczej byliśmy wyjątkowi, ponieważ posiadamy w sobie magię i ducha lisów. Białych lisów. Nasza sierść jest gruba i gęsta. Mamy długie uszy zakręcone na końcu. Charakterystycznie dla nas jest to, że mamy od trzech do pięciu ogonów.

Wzdycham zrozpaczona. Tęsknota i ból rozpalają moje ciało. Natychmiast popadam w panikę, a mój oddech przyspiesza. Oddycham spazmatycznie, kiedy pod powiekami ponownie widzę krew, martwię rozszarpane ciała lisów i ludzi. Tak, w wiosce z nami mieszkali także ludzie. Zwykli ale i czarownicy i czarownice.

Wyję z bólu i rozpaczy.

Wciąż nie wiem co tam się wydarzyło.

Krew barwiąca biel śniegu.

Te dzikie, mroczne ślepia. 

Wycie, upiorne wycie.

Pamiętam jak pędziłam w stronę wioski. Kiedy wybiegłam za drzew. Ujrzałam straszliwy widok. Poległych pobratymców i przyjaciół. Najgorszy był widok mojej matki. Silna, potężna lisica z mocami czarownicy powietrza przebita przez coś czarnego i długiego. Krew tryskająca i barwiąca futro i śnieg.

Wyczułam prędzej niż zauważyłam czyjaś obecność. Zamarłam na kilka długich sekund. Zmroziło mnie. Łapy wrosły w ziemię.

To coś otoczyło mnie ze wszystkich stron.

Nie wiem czemu, ale wyskoczyłam wysoko w górę, przeleciałam nad tym czymś i uciekłam w las. Gęsty, zimny i niebezpieczny. Strach i obrzydzenie mieszały się ze sobą. Obrazy masakry nie znikały mi z głowy. Serce dudniło boleśnie w klatce piersiowej.

Gdybym nie posłuchała matki, to teraz byłabym martwa. Z drugiej strony może gdybym tam była, to udałoby mi się coś zrobić? Ocalić ich?

To jest teraz jednak nieważne.

Nie jestem już tym kim byłam.

Teraz jestem tylko dzikim, białym lisem.

Nikim więcej. Jak zwierzęciem.

Od sześciu lat, nie zmieniłam się w człowieka. Cały czas walczę i wypieram ze świadomości, to kim jestem naprawdę. Poluję i żyje jak dzikie zwierzę. 

Skomlę cicho.

--------

Przez kilka następnych dni nieznajoma opiekuje się no troskliwie i z uwagą. Wbrew sobie polubiłam Arletę, bo tak się nazywa. Z tego, co zdążyłam się zorientować jest ona weterynarzem, ale i czarownicą zdolna uzdrawiać.

Któreś nocy budzę się. W pierwszej chwili,  nie wiem czemu. Serce wali mi jak młotem. Przez ułamek sekundy myślę, że znowu miałam zły sen. Wzdrygam się, kiedy w ciszy słyszę cichy stukot. Bardzo cichy.  Mam omamy, czy jak? Lecz odgłos powtarza się. Tym razem głośniejszy i wyraźniejszy. Kule się w klatce i próbuję użyć moej mocy, ale nic się nie dzieje. Wygląda na to, że wciąż nie doszłam w pełni do sił. Przeklinam w myślach. Inne zwierzęta także reagują na sytuację. Starają się narobić hałasu. W końcu jednak drzwi do pomieszczenia, w którym przebywamy otwierają się. Słyszę zgrzyt zamka. Skrzyp. 

Pierwszym co usłyszałam były kroki brutalnie wdzierające się w ciszę nocy. W powietrzu wyczuwałam zapach strachu. I czegoś ostrego i nieprzyjemnego. Zawartość żołądka podeszła mi do gardła. W ustach poczułam kwaśny posmak. Z obrzydzeniem wyplułam to co zalegało mi w pysku.

Jęknęłam z obrzydzenia.

W następnej chwili wzdrygnęłam się ze strachu, kiedy czyjeś ręce otworzyły klatkę. Warknęłam ostrzegawczo. Duża ręka w czarnej skórzanej rękawiczce cofnęła się natychmiast.

— Pospiesz się! — usłyszałam naglący głos

Kiedy nieznajomy podjął druga próbę złapania mnie, ugryzłam go. Poczułam w pysku nieprzyjemny posmak skórzanej rękawiczki, a w następnej sekundzie posmak krwi. Mężczyzna z krzykiem wyrwał dłoń. Odczołgał się i zwijał z bólu. Wyczuwalny zapach strachu wzmógł się jeszcze bardziej.

Nie czekając na nic, wykorzystałam okazję i wyskoczyłam z klatki. Zrobiło się zamieszanie. Inni próbowali mnie złapać, ale jakimś cudem udało mi się mi przemykać między złowrogimi rękami. Serce boleśnie łopotało mi w piersi. W ciemności dostrzegłam uchylone drzwi do pomieszczenia.

Mimo zmęczenia, adrenalina pozwalała mi na ten ostatni skok. Nagle okazało się, że szpara w drzwiach nie jest wystarczająco duża i zaraz w nie. Pisnełam przestraszona. I nagle wszystko zwolniło. Dźwięki wyostrzyły się, a ja poczułam się nagle maleńka i lekka.

Oszołomiona mrugałam. Stałam w oświetlonym, szarym pomieszczeniu. Za sobą miałam drzwi. W tym momencie panowała cisza. Nie zastanawiając się dłużej nad tym co się stało. Rzuciłam się oszklonych, rozsuwanych drzwi. Stanęłam przed nimi w nadziei, że się otworzą, ale nic się nie działo. Podskoczyłam i pisnęłam, kiedy za moimi plecami ponownie rozległy się dźwięki.

Błagalnie i pospiesznie patrzyłam na drzwi. Ujrzałam przycisk na ścianie. Może to była moja szansa. Kilkakrotnie próbowałam doskoczyć do przycisku, ale był poza moim zasięgiem.

Hałasy stawały się coraz bardziej przybliżać. Instynktownie schowałam się za kontuarem.

Nie miałam już na nic siły.

— A co z tym zwierzakiem?

— Nieważne — padła odpowiedź.

Drżałam ze strachu, że mnie zauważą. 

Potworna cisza dudniła mi w uszach. Oddychałam z trudem. Utrzymywałam niewidzialność skulona w małą kulkę.

Podskoczyłam, kiedy na zewnątrz rozpętała się potężna ulewa i grzmoty.

Wszystko mnie bolało od ciągłego bycia w napięciu. Chora łapa doskwierała mi teraz jeszcze bardziej. Strach trzymał mnie w rysach, kazał uciekać.

Nie wiem ile czasu upłynęło.

Ponownie podskoczyłam i warknęłam cicho, kiedy coś cicho pyknęło i rozsuwanie drzwi wejściowe otworzyły się. Poddając się instynktowi rzuciłam się do ucieczki. Przemknęłam miedzy zaskoczonymi ludźmi.

Biegłam ile sił w łapach. Deszcz zalewał oczy. A grzmoty powodowały zawał serca.

Nie pamiętam drogi jaką pokonałam.

Tylko jakieś pojedyncze obrazy. Jak kosze na śmieci, przejeżdżające samochody. Ludzi odskakujących o ode mnie ze strachem wymalowanym na twarzy. Czułam zapach bezdomnych i innych zwierząt. 

Wędrowałam po mieście. Deszcz przynosił ze sobą ukojenie i chłod, którego ostatnio nie miałam okazji odczuwać zbyt często. Moje białe, długie futro, nie prezentowało się teraz może i najlepiej, ale w moich rodzinnych stronach bywało znacznie chłodniej. Tęskniłam za tymi ośnieżonymi, chłodnymi szczytami, po których tak wspaniale siię wędrowało.

Pochmurny i deszczowy ranek zastał mnie, kiedy wychodziłam z miasta. Zmęczona, ale zdeterminowana aby dotrzeć do oazy spokoju, jakim dla mnie były pierwsze drzewa. Nie spuszczałam z nich oczu.

---------------------------

Witajcie,

Przybywam dzisiaj do Was z nową historią :). Jest to moja najnowsza opowieść i jestem w trakcie jej pisania. 

Zachęcam Was do komentowania i wyrażania swojej opinii. Mam nadzieję, że Wam przypadnie do gustu. 

Dziękuję za okładkę ksiazkowysztylet. Nie spodziewałam się, że tak szybko uda Ci się ją dla mnie wykonać. Jest piękna. 

Pozdrawiam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro