Rozdział 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia wieczorem wrócił z kolejnego ciężkiego dnia pracy. Wstał, jak prawie zawsze o świcie i udał się na swój pierwszy z dwóch patroli. Po patrolu zjadł obiad, a później miał poprowadzić co tygodniowe zajęcia z tropienia w szkole dla młodych wojowników. Przed zajęciami porozstawiał w lesie różnego rodzaju ślady, a po tym sam ukrył się w jednej z jaskini. Do zadania uczniów należało znalezienie jego kryjówki. Po trzech godzinach siedzenia, uznał, że znowu się żadnemu z młodzików nie udało. Z westchnieniem rozczarowania, ruszył aby wyjść z groty. Nagły podmuch lodowatego wiatru zatrzymał go jednak w miejscu.

— Jest tu ktoś? — zapytał, opatulając się rękoma w pasie.

Podszedł w głąb jaskini jakby spodziewał się kogoś ujrzeć. Był sam. Jednak kolejny podmuch mroźnego wiatru powalił mężczyznę na ziemię, a po tym coś czarnego mignęło mu w powietrzu. Skrzywił się, kiedy poczuł ostry, gnijący zapach. Wampir?

— Hej, stój! — zawołał i poderwał się na nogi.

Nie zdążył ściągnąć z siebie ubrań. Musiał natychmiast rzucić się w pogoń za tajemniczym stworem. Zmiana z człowieka zajęła mu kilkanaście bolesnych sekund. Nie spojrzał nawet na poszarpane ubranie, bez żalu zostawił je w jaskini.

Przyłożył nos do ziemi. Skupił się aby pośród rozmaitych zapachów wyłapać ten jeden trop. Smrodu wampira nie da się pomylić z czymś innym. Jest ostry, ziemisty i nieprzyjemny, zmieszany z ziemią, krwią i rozkładającym się ciałem.

— Mam cię! — warknął do siebie.

Wyskoczył z groty i opadł ciężko na łapy. Ruszył w pogoń za tajemniczym intruzem. Wiał zimny wiatr, ale w tej postaci był znacznie odporniejszy na zmianę temperatury. Czuł wyraźnie zapach. Po kilkunastu chwilach zatrzymał się na rozdrożu.

— Jak to możliwe? — zapytał wąchając otoczenie.

Stał na rozstaju dróg. I zapach zdawał się rozdzielać. A do tego jeszcze dochodził inny, bardziej intensywny, słodko-gorzki aromat, który przypominał lisy zamieszkujące we wschodniej części klanu. Ale przecież teraz znajdował się daleko na południu. Co by tutaj robili zimnolubni mieszkańcy?

Skupił się jeszcze bardziej aby wyłapać trop. Trop lisów był jednak stary. Zapach tajemniczego wampira zniknął jednak. Nastawił uszu aby wyczuć jakikolwiek dźwięk. Przekrzywił głowę, kiedy zalała go fala dźwięków natury. Szelest liści poruszanych na wietrze, śpiew rozmaitych ptaków, poruszanie się dżdżownic pod ziemią. Szum strumyków przepływających nieopodal.

— Wracajmy do domu! Mama będzie zła, bo się oddaliliśmy — usłyszał głos dziecka.

Ostrożnie i bezszelestnie skierował się w tamtym kierunku. Do jego wyostrzonego słuchu dotarł jeszcze jeden, dziwny dźwięk. Spowolnione bicie serca. Dwóch serc. Zdziwił się tym.

Wyłonił się zza drzew, ale nikogo nie zastał. Poderwał głowę do góry, kiedy usłyszał nad głową ruch. Ujrzał tylko czarną smugę. Liście wokół mężczyzny zawirowały. Cofnął się instynktownie i zamrugał. W liściach lub raczej w podmuchu wiatru coś zamigotało. 

— Tak, brawo dla was — oznajmił wilk rozkojarzony. — Wracajmy do szkoły.

Wilczki pochyliły głowy i zawróciły. Przez większą część drogi powrotnej przekomarzali się. Jednak im bliżej miasta, tym bardziej ich zachowanie stawało się stonowane i zachowawcze. Nie mogły pozwolić sobie aby instynkt przejął nad nimi kontrolę. Wtedy ktoś mógłby poważnie ucierpieć. Odprowadził grupkę do klasy, na następną lekcję.

Sam postanowił udać się komnaty aby coś zjeść. Będąc w swojej komnacie i jedząc ciepły gulasz, zastanawiał się nad tym co stało się w jaskini i w lesie. Wyczuł czyjąś obecność. I ten zapach przypominał ich odwiecznego wroga – wampiry. Ale czy faktycznie nocne stwory zapuszczałby się na ich terytorium? Po co ryzykowaliby zerwaniem paktu?

— Przekaż to królowi — nakazał służącemu.

— Tak jest panie — odpowiedział i skłonił się. Pospiesznie wyszedł z komnaty. 

Ikar wstał z krzesła i sam także wyszedł. Spojrzał w stronę zachodzącego słońca. Kolejny dzień dobiegał końca. 

— Albert! — krzyknął.

Drzwi z boku, w którym znajdowały się pokoje służby, otworzyły się. Pojawił się w niski, kościsty mężczyzna w schludnym, czarnym stroju. Skłonił się, a jego długie, siwe włosy opadły.

— Tak, Wasza Książęca Mość? — zapytał łagodnie, z szacunkiem lecz mocnym, silnym głosem. — Wzywałeś mnie?

— Tak — warknął mężczyzna. Nigdy nie cierpiał tych formułek. — Zawiadom łaźnię, że chcę się wykąpać w gorących źródłach.

— Tak jest, panie — służący ukłonił się nisko i wycofał tyłem do głównych drzwi. Gdy był już blisko dopiero wtedy się odwrócił, uchylił jedno ze skrzydeł i wysunął się.

Do komnaty wpadł przyjemny powiew wiosennego, wieczornego powietrza. Książę podszedł do drzwi i wyszedł na taras. Spojrzał w zaróżowione, ciemniejące niebo oraz potoczył zamyślonym spojrzeniem po drzewach, które dopiero kwitły. Mieszkańcy, na których w większości składali się służba i strażnicy licznie krzątali się wokół. Zbliżała się noc i zmiana warty, a służący wracali do swoich kwater w dolnym mieście. 

— Wujku! Wujku!

W jego stronę biegła dziewczyna, naokoło czternaście lat. Była smukła, wysoka i cała promieniała. Miała na sobie długą, błękitną sukienkę w fale. Na szyi wisiał naszyjnik w kształcie serc. Biżuteria odbijała ostatnie promienie słońca. Szybko pokonała cztery stopnie i stanęła obok swojego krewnego. Niższa o głowę.

— Cześć, Zoey co ty tutaj robisz? — zapytał zerkając na rozpromienioną dziewczynkę.

— Wujku, musisz mi pomóc — powiedziała żałośnie dziewczynka. — Tato chce mnie wydać za mąż.

Książę zapatrzył się w niebo.

— To odpowiedni wiek — stwierdził po namyśle.

— Wujku, ale ja nie chcę — jęknęła księżniczka. — Szczególnie, że muszę wyjechać z naszego królestwa. 

— A powiedziałaś o tym swoim rodzicom?

— Tak, ale ojciec się uparł.

— A kiedy ma się odbyć ten ślub?

— Nie wiem — dziewczynka wzruszyła ramionami. — Ale boję się, że trafię na jakiegoś starucha. Tego bym nie zniosła.

— Nie martw się — powiedział książę Ikar i przytulił bratanicę. — Mój brat, a twój ojciec to mądry człowiek. Na pewno nie wyda cię za kogoś nieodpowiedniego. Ale jak chcesz to mogę z nim porozmawiać.

— Zrobisz to dla mnie? — zapytała ze łzami w oczach.

— Tak, jesteś moją ulubioną bratanicą — oznajmił, mocno przytulił, a po tym dał jej pstryczek w nos. — A jak tam idzie nauka sztuki walki?

Twarz dziewczynki rozpromieniła się

— Cudownie — odpowiedziała księżniczka. — Mam świetnego nauczyciela.

— A jakby mogło być inaczej — poklepał dziewczynkę po ramieniu. 

Zapadła cisza.

— Wujku, to prawda?

— Co?

— Słyszałam o tajemniczej kobiecie, która wdarła się w do Źródła Przemian — powiedziała dziewczynka podekscytowana.

— Tak. Wszyscy winni zostali już ukarani.

Król ukarał strażników trzymiesięcznym brakiem żołdu, dwustoma bartami oraz dodatkowymi godzinami treningu.

— Słyszałam, że jest bardzo piękna — rzekła zaciekawiona księżniczka.

Książę pokiwał powoli głową. 

— To prawda, że ta nieznajoma przybyła tutaj jako lis?

— Tak — przytaknął ponownie.

— Jak myślisz, dlaczego wtargnęła na nasze terytorium? — zapytała zaniepokojona młoda księżniczka. — Myślisz, że jest ukrytym wrogiem?

— Nie wiem, Wasza Miłość — odpowiedział ze spokojem książę. — Nie dowiemy się niczego, jeśli ta kobieta nie odzyska przytomności.

— Ja uważam, że tę kobietę trzeba unieszkodliwić póki jest nieprzytomna — stwierdziła hardo dziewczynka.

— To jest niewłaściwe zachowanie — stwierdził książę i pokiwał głową. — Każde żywe stworzenie zasłużyło aby dać mu możliwość wypowiedzenia się. Nic nam nie zrobi, ponieważ mamy najlepszych strażników.

Młoda księżniczka prychnęła.

— Nie martw się, póki ja pilnuję, nic złego się nie stanie — obiecał.

— Ufam ci — stwierdziła księżniczka. — Będę się już zbierała.

Książę patrzył jak młoda księżniczka oddala się dumnie i pozdrawia kilku mieszkańców. Po czym sam postanowił udać się królewskich łaźni. Kąpiel bowiem powinna być już gotowa. 

------------------------------------

Gorąca woda przyjemnie głaskała zmęczone ciało księcia. Na plecach i ramionach widniały liczne stare i nowsze rany oraz siniaki po treningach. Wilk usłyszał jak drzwi otwierają się i po krokach zorientował się, że pojawiły się w pomieszczeniu dwie służące.

— Potrzebuję masażu — nakazał oschłym, ostrym tonem.

Nie widział tego, ale wiedział, że obie panienki skłoniły się. I wyższa z nich, o krótkich kruczoczarnych lokach zbliżyła się. I po chwili masowała plecy swego księcia. Miała długie, ciepłe przyjemnie delikatnie dłonie. 

Pod wpływem dotyku spięte i obolałe mięśnie rozluźniły się. Z przyjemności zamknął oczy, a głowę odchylił na zagłówek. Gdy książę Ikar zasnął, służące zniknęły w oparach gorącej wody, tak bezszelestnie jak się pojawiły.

Nagle zamrugał oczami i rozejrzał się oszołomiony.

— Dlaczego nie mogę się ruszyć — wyszeptał bezgłośnie.

Otaczała go zimna, nieprzyjemna mroźna mgła. Powierzchnia gorących źródeł zamarzła tworząc na całej długości grubą lodową pokrywę. Kątem oka dostrzegł bose, białe stopy. Postać o długich, białych włosach śmiało i odważnie weszła na pokrywę lodową.

— Kim jesteś? Czego chcesz? — zapytał wściekle książę. Wciąż bezskutecznie próbował się wyswobodzić. — Jestem Księciem tego królestwa, jeśli coś mi się stanie, umrzesz.

Jednak tajemnicza, nieznajoma nie zwracała na mężczyznę uwagi. Wokół jej gołych stóp powiewał wiatr, pnąc się w górę.

Rozległo się ciche wycie przechodzące w pisk. Książę próbował dostrzec co to, ale mógł wystarczająco odwrócić głowy. Kiedy ponownie spojrzał przed siebie, momentalnie odchylił się do tyłu. Przed sobą miał lisi pysk i zaciekawione, piwne oczy.

— Ty jesteś tą kobietą ze Źródła Przemian? — zapytał szeptem.

Lisica spojrzała w stronę drzwi i po chwili zniknęła.

— Wasza Książęca Mość, jesteś tam? Dlaczego zamknąłeś drzwi?

Wreszcie po kilku próbach wywarzyli drzwi.

— Ale zimno! — zawołał jeden ze strażników.

— Nic ci nie jest?! — zapytał zatroskany i przerażony opiekun łaźni. Czarodziej ognia. — Co tutaj się stało? Skąd tyle lodu?

Pozostali wartownicy podbiegli do księcia z łomami. Rozkruszenie lodu zajęło im kilkanaście minut. Księcia Ikara okryto ciepłym kocem. Cały drżał z zimna.

— Macie sprawdzić instalacje — wyjęczał. 

Zaprowadzono go do komnaty, gdzie przebrał się w najcieplejsze rzeczy jakie posiadał. Służące przyniosły ciepłe napoje. Siedział i popijał. Odtwarzał w głowie wydarzenia i zastanawiał się czy to przytrafiło mu się naprawdę czy tylko śnił. Gwałtownie odstawił kubek, a herbata ściekała po ściankach. Wstał i nie patrząc na protesty służby wyszedł z komnaty w ciemną, wiosenną noc. 

Kilkanaście minut później dotarł do przybytku medycznego. We wszystkich oknach panował mrok. Wiatr nasilił się, a mężczyzna osłonił się dłonią. Walcząc z wiatrem, wreszcie dotarł do drzwi. Uchylił je nie bez wysiłku. Dostał w nos i poczuł jak krew spływa mu po wargach i brodzie. Nie przejął się tym i spróbował jeszcze raz. Gdy otworzył drzwi na tyle aby się przecisnąć, wcisnął się do środka. Drzwi z hukiem zatrzasnęły się za wchodzącym.

Ikar zakrył sobie uszy, chcąc zagłuszyć potworny odgłos. Miał wyostrzone zmysły, przez co każdy dźwięk wydawał się znacznie głośniejszy niż był w rzeczywistości. Stał tak dłuższą chwilę, otaczany przez podmuchy mroźnego wiatru oraz pozostałości po hałasie.

W pewnej chwili skamlając upadł na kolana i skłonił głowę, szukając ukojenia. Po dobrej chwili zdał sobie sprawę, że dźwięki ucichły, a wiatr uspokoił się. 

— To mnie wykończy — wyjęczał stając chwiejnie na nogach.

Odczekał kilka chwil aż świat przestanie wirować i dzwonić w uszach. W budynku panowała teraz przyjemna cisza. W oddali, na wyższych piętrach słyszał pikające dźwięki urządzeń i skapowanych kroplówek. Bezszelestnie ruszył pustym korytarzem. Na tym piętrze znajdowała się tylko tajemnicza kobieta z Jeziora Przemian. Z oddali dostrzegł dwóch strażników. Pochrapywali cicho. Pokiwał tylko głową i nie budząc ich, wszedł do środka. 

W pomieszczeniu panował półmrok, Tylko dwa światła były zapalone – w rogach sali. Mężczyzna ponownie poczuł przeszywający chłód. I spojrzał w stronę łóżka, na którym spała nieznajoma kobieta. Kołdra była skotłowana. 

Zwisały trzy, długie puszyste ogony. Śnieżnobiałe. Zdawały się emanować wiatrem.

— Co jest? — wyszeptał książę.

Ostrożnie podszedł bliżej. I podniósł kołdrę. Na łóżku nie spała kobieta lecz biały lis. Zwinął się w małą kulkę. Na łapkach o ostro zakończonych pazurach spoczywała głowa.  Zafascynowany zanurzył dłoń w futro. Spodziewał się ciepła, ale zamiast tego poczuł przejmujący chłód. Wzdrygnął się zaskoczony. Mimo chłodu futro było miękkie i przyjemnie. Gdy podrapał za uszami, lis wydał przyjemny skowyt.

Przysunął sobie krzesło i usiadł na nim. Z ciekawości odszukał miejsce zranienia. Odnalazł plastry. 

— Tak, to ty — mruknął do siebie. 

----------------------

Zaskoczony otworzył oczy. Przez okno wpadało szare światło nowego dnia. Zamrugał rozbudziwszy się w pełni. Od razu spojrzał na leżącą obok. I ku jego zdziwieniu leżała teraz w postaci pięknej, młodej dziewczyny. Rana na policzku zagoiła się już prawie całkowicie. Jasna grzywka opadała na oczy, a włosy uplecione teraz w warkocz opadały na jedną ze stron.

— Gorąco! Gorąco!.

— Coś mówiłaś? — zapytał i nachylił się.

— Gorąco! Gorąco!

Dziewczyna otworzyła oczy i potoczyła mętnym spojrzeniem.

— Hej, obudziłaś się. Jak się czujesz?

Zakaszlała. Skupiła wzrok na mężczyźnie i podskoczyła zasłaniając się rękoma. Spadła na drugą stronę łóżka. Książę rzucił się by jej pomóc, ale ta niezgrabnie odepchnęła go i  spadła na podłogę. Pozbawiona przytomności.

— Co się stało? — zapytał jeden z dwóch strażników, którzy wbiegli do środka.

— Wezwij medyka! — nakazał książę i położył nieprzytomną na łóżku i przykrył delikatnie kołdrą. 

Strażnicy zniknęli w wejściu. Książę rozejrzał się i dostrzegł miskę z wodą oraz ściereczkę. Opiekował się dziewczyną aż do przybycia medyka. 

— Co książę tutaj robi? — zapytał medyk zaskoczony.

— Ona odzyskała przytomność, ale teraz znowu ją straciła — wyjaśnił mężczyzna patrząc na nieprzytomną.

— Proszę dać mi ją zbadać — poprosił. 

Mężczyzna zbadał dziewczynie puls, otworzył jej oczy i poświecił latarką.

— To dobry znak — oznajmił lekarz. — Miejmy nadzieję, że do wieczora odzyska przytomność. Jej stan zdrowia powoli się stabilizuje. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro