7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyjrzałam za okno. Pogoda na zewnątrz nie zachęcała do spacerów.  Mimo wczesnej pory było ciemno i  ponuro. W niczym nie przypominało to połowy lata. Przyłożyłam czoło do szyby, skupiając całą swoją uwagę na jej zimnie. Na widok pustych ulic, z moich oczu popłynęło kilka łez, a żołądek zacisnął się w supeł. To wszystko z nerwów. Bałam się, że któregoś dnia wyjdę z domu i już więcej do niego nie wrócę. Albo Niemcy wpadną nam do domu i wywiozą do obozów. Za każdym razem, kiedy o tym myślałam,ogarniał mnie paraliżujący strach.  Przy życiu trzyma mnie tylko myśl, że to wszystko niedługo się skończy i będzie jak dawniej. Że znowu będę spotykać się z ludźmi bez obaw przed łapanką, że nie będę musiała pilnować godziny, o której wyjdę lub wrócę do domu. To były tylko marzenia, ale prawda była taka, że nikt nie miał wpływu na to, co będzie jutro. Za tydzień. Za miesiąc. Kiedykolwiek.


***

-Wpadłem na coś szalonego- zdradził mi Alek, kiedy wyciągnął mnie na spacer.


- Aż się boję- mruknęłam, patrząc pod nogi, żeby się nie przewrócić. Po deszczu było ślisko, a ja ze swoją wrodzoną niezdarnością, miałam podwyższoną tendencję do przewracania się nawet na prostej drodze.


- Chcę zdjąć tablicę z pomnika...


Nie musiał kończyć, żebym wiedziała, o którym pomniku mówi.


- Powaliło cię?! To zbyt niebezpieczne!-zaprotestowałam.


- Spokojnie, mam to zaplanowane- zapewnił, obejmując mnie ramieniem.


- Nie rób tego.


- Ufasz mi?


- A co to ma do rzeczy?


- Jeśli mi ufasz,  pozwól mi działać na moich zasadach.


- To nie zasady, tylko samobójstwo.


- Nie mam zamiaru się zabić.


- A zachowujesz się, jakbyś chciał.


- Tylko zdejmę tablicę. Nic więcej.


- Tylko tyle i aż tyle. 


Zignorował mój przytyk i odprowadził mnie na ławkę oddaloną od pomnika o kilkanaście metrów. Mimo dzielącej nas odległości, dość wyraźnie widziałam, co robi. . Widziałam, jak palcami sprawdza ruchomość śruby, a potem po prostu ją odkręcił, po chwili to samo czyniąc z drugą. Tablica z hukiem runęła na ziemię i, ku mojemu zaskoczeniu, nikogo to nie zainteresowało, mimo że znajdowaliśmy się w pobliżu posterunku policji, a na ulicy kręciło się dużo ludzi. Nikt nawet się nie obejrzał, żeby sprawdzić, czym spowodowany jest hałas. Zupełnie, jakby nic się działo. Nie chciało mi się wierzyć, że nikt nic nie słyszał. Alek, jakby nigdy nic, wrócił do mnie i porwał mnie na ręce, okręcając mnie wokół własnej osi.


- Mamy to, Baśka!- zawołał, po czym złożył subtelny pocałunek na moich wargach.


- Ty naprawdę masz coś z głową- stwierdziłam.


- Wiem. Chyba muszę się przebadać -zaśmiał się.


***


Mniej więcej w połowie drogi do mojego domu, dopadła nas Marylka. Na pierwszy rzut oka wyglądała tak jak zawsze. Dopiero, gdy podeszła bliżej, zauważyłam, że jest zapłakana i wystraszona. Patrzyła na nas oboje szeroko otwartymi oczami. Usta miała zaciśnięte w cienką linię, jakby starała się powstrzymać cisnący się nie pełen rozpaczy krzyk.


- Stało się coś?- Aleksy przeskanował ją wzrokiem.


- T- tata...nie żyje- zaniosła się płaczem, rzucając mu się w ramiona.


- Co? 


-Rozstrzelali go godzinę temu...


- To czemu mi nie powiedziałaś od razu?!


- A niby jak miałam powiedzieć?!Ty się przecież całe dnie szlajasz gdzieś z tą lafiryndą!


Szczerze, epitet, którym mnie określiła, nie wywarł na mnie jakiegoś większego wrażenia. Wiedziałam, że przez emocje nie panuje nad sobą i może nie być świadomą tego, co mówi. 


-Przepraszam za nią - rzucił do mnie, nie wypuszczając siostry z objęć.


- W porządku.


- Co teraz będzie?- zapytała go.


-Nie wiem. Przepraszam, ale...nie wiem...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro