Rozdział II. Truciciel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Podoba ci się tu? — zapytał Marion Gunnar.

— Bardzo — przyznała.

Cała czwórka przebywała właśnie we wspaniałej komnacie jego i Hlin. Przed chwilą otrzymali zaproszenie na ucztę. Na ich cześć, oczywiście.

Dla asgardzkich dostojników najwyraźniej każdy powód był dobry by najeść się, wypić i rozprawiać o skandalach i wielkich wydarzeniach, a już najchętniej o życiu prywatnym współtowarzyszy.

Marion, chcąc lepiej poznać pałac, doszła okrężną drogą do części, gdzie przebywali najbardziej szanowani (a także najzamożniejsi) goście. Kluczenie niezliczoną ilością korytarzy sprawiało jej spore problemy, ale liczyła, że szybko zapamięta trasę.

Dopiero teraz mieli okazję porozmawiać wszyscy razem.

— A jak twoja komnata? Mam nadzieję, że... — zaczęła Hlin.

— Wszystko jest w porządku. Pasuje mi — odparła stanowczo, ale z uśmiechem, nie chcąc ciągnąć tej niewygodnej dla wszystkich rozmowy.

Wolała nie drążyć tego tematu. Naturalnie Hlin chciała, by traktowano ją tak samo dobrze, ale pewnych rzeczy zwyczajnie nie dało się przeskoczyć i już.

Byli po prostu przyzwyczajeni, że w Wanaheimie rzecz miała się nieco inaczej. Ojciec Marion poświęcił się by ratować Gunnara podczas krwawej wojny domowej wiele lat temu. Ponieważ żona Hoera zmarła niedługo po urodzeniu córki, Gunnar postanowił odwdzięczyć się przyjacielowi i wziął Marion pod swoje skrzydła. I tak dorastała wraz z Eiraną, kształciła się u najlepszych nauczycieli i poznawała najbardziej liczących się Wanów w całej krainie. Miała ogromną wiedzę, bo wiele czasu poświęciła na dokształcanie się w różnych dziedzinach. A przy tym pozostało jej mnóstwo swobody. Eiranę, jako córkę władcy, otaczało mnóstwo obowiązków, przez co była wiecznie zajęta i to głównie je dzieliło.

W Asgardzie panowały inne zasady, ale Marion nie zamierzała się tym przejmować. Chciała jak najlepiej wykorzystać czas tu spędzony, a było go całkiem dużo.

~*~

Asgardzka uczta okazała się bardzo ciekawym doświadczeniem. Wszyscy zasiadali przy długim drewnianym stole aż uginającym się pod ciężarem wybornego jedzenia. Wśród biesiadników panowała luźna, wesoła atmosfera.

Gunnar, jako najważniejszy gość tego wieczoru, chętnie korzystał z poświęconej mu uwagi. Prezydował u szczytu stołu i rozprawiał głośno, popijając trunek z drewnianego kufla. Jego donośny głos, docierający do najdalej siedzących, w ogóle nie pasował do jego osoby. Był przeciętnego wzrostu, barczysty, z kwadratową szczęką, nosem przypominającym dziobnicę statku i ciemną brodą, przyprószoną już siwizną. Mówił pompatycznie, z dużą pewnością siebie. To jak się zachowywał, mocno przekładało się na sposób jego zarządzania. Miał żelazne i niezmienne poglądy. Był na tyle zdecydowany i utwierdzony we własnych przekonaniach, że posiadał tyle samo sprzymierzeńców co wrogów.

Jednakże ktoś taki w Wanaheimie okazał się bardzo potrzebny. Dość powiedzieć, że ostatnia wojna domowa wywołała ogromne zmiany w ojczyźnie Wanów. W pewnym momencie sytuacja osiągnęła tak niekorzystne tory, że wymagała interwencji ze strony Asgardu. A gdy ostatni władca został obalony, Asgard postanowił skorzystać na kompletnie niestabilnej sytuacji politycznej w krainie Wanów, która była niezwykle wartościową zdobyczą. I tak też na arenie pojawił się Gunnar, który po objęciu stanowiska doprowadził wreszcie do pokoju i sytuacja uspokoiła się na wiele lat, dając możliwość rozwoju krainy.

A jednak przy tym stole siedziała jedna osoba, która wiedziała, że choć otwarte konflikty dawno ustały, w Wanaheimie wcale nie było spokojnie.

Marion była w bardzo dobrym humorze. Rozmawiała z Eiraną, od czasu do czasu zamieniała kilka słów z sąsiadami. Przede wszystkim chętnie przyglądała się każdemu z osobna.

Odyna nie było wśród nich, ale nikogo ten fakt nie dziwił. Za to w pobliżu Gunnara zasiadali jego synowie. Starszy z nich, Thor, wybuchał co chwila głośnym śmiechem. Jego humor udzielał się wszystkim po kolei. Z pewnością był duszą towarzystwa i chcąc nie chcąc, przykuwał uwagę.

Zdaniem Marion był to typ osoby, której po prostu nie da się nie polubić. Spoglądała więc w jego stronę częściej niż można by to uznać na naturalne. Obok Thora usadowił się jego młodszy brak, Loki. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że bardzo się różnią, wręcz można by ich nazwać przeciwieństwami. Zupełnie jak ogień i woda. Marion swoją ciekawość tłumaczyła sobie tym, że zapewne nie będzie miała zbyt wiele okazji, aby zamienić z którymś z nich choćby kilka słów.

— A wtedy — huknął jakiś facet dzierżący nieprzeciętnych rozmiarów kufel, wyrywając Marion z zamyślenia — dał się naciągnąć na sprzedaż dziesięciu okrętów z pełnym wyposażeniem! Najnowszy model na rynku za taką cenę! A wystarczyło zacząć negocjacje w karczmie z tanimi trunkami!

Kilka osób ryknęło śmiechem. Thor, chyba niechcący walnął brata w plecy, a ten aż się zakrztusił i odstawił możliwie jak najdalej swój talerz. Na wszelki wypadek usunął się także z zasięgu jego ręki. Zdecydowanie nie był zbyt zadowolony z faktu, że musi tu przebywać.

Marion zaczęła chichotać. Miała świadomość, że właściwie powinna zachować powagę, ale za bardzo się rozluźniła i przechwyciła wesołą atmosferę.

~*~

Odeszła od stołu dość wcześnie, za przykładem Eirany. Nie wypadło przesiadywać zbyt długo, choćby ze względu na wypadek, gdyby atmosfera miała zrobić się zbyt luźna, a czyjaś natarczywość i nachalność mogłaby znacznie wzrosnąć pod wpływem alkoholu.

Mimo to szybko się potem rozstały, bo Marion nie mogła odmówić sobie przechadzki po pałacu. Zbyt wiele rzeczy ją tu interesowało by mogła spokojnie udać się spać. Nawet, jeśli nakazywała to dość późna godzina.

Spokojnym, statecznym krokiem wędrowała od korytarza do korytarza. Podziwiała wspaniałe wnętrza, w których nawet najdrobniejszy szczegół był starannie wykonany.

W całej tej plątaninie trochę się pogubiła i przypadkiem wróciła z powrotem w okolice uczty. Dosłyszała głośne rozmowy i minęła kilka osób, które rozchodziły się w sobie tylko znanym kierunku.

— A cóż panienka tu robi? — usłyszała czyjś głos za plecami.

Odwróciła się, ujrzawszy Asgardczyka w eleganckim i z pewnością kosztownym stroju. Opierał się nonszalancko o pozłacaną kolumnę. Jego złoto blond włosy trochę zlewały się z otoczeniem. Zapamiętała go jeszcze z uczty, ale musiała przyznać, że miał nieznośnie pyszałkowaty wyraz twarzy. Obdarzyła go chłodnym spojrzeniem, zauważywszy, że jego wzrok wcale nie padał na jej twarz, lecz dekolt.

— Spaceruję — odrzekła obojętnie.

— Nie potrzebujesz towarzystwa? — zapytał podchodząc bliżej.

Już miała niegrzecznie odpowiedzieć „nie", ale w porę się pohamowała.

— Nie, dziękuję. Właśnie zamierzałam udać się na spoczynek.

— A może jednak? Jestem Fandral, a ty panienko? Zechcesz zdradzić mi swoje imię?

Nie chciała.

— Marion — odrzekła krótko, zastanawiając, kiedy się wreszcie odczepi.

Jej twarz wyrażała tyle samo emocji, co pokrywa od pojemnika na śmieci, a ten facet dalej nie odpuszczał. Jakby oczekiwał od niej nagłej zmiany.

— Jesteś córką jakiegoś bogatego gościa Wszechojca? Jeśli zechcesz, chętnie będę ci dotrzymywał towarzystwa.

Jego natarczywość i bezpośredniość sprawiła, że na moment odebrało jej mowę. Ostatnią rzeczą jaką chciała teraz zrobić to spowiadać się Fandralowi ze swoich koligacji rodzinnych. Już miała w niegrzeczny sposób odpowiedzieć, ale nagle za nią pojawił się ktoś inny. Jeden z synów Odyna zwrócił się opryskliwie do blondyna:

— Muszę przyznać, Fandralu, że jak na kogoś,  kto często tu bywa, nie masz za grosz dobrych manier.

— Och, Loki! Zaszczyciłeś nas swoją obecnością! Czyżbyś myślał, że się komuś tu przydasz? A może dalej knujesz jak nas wszystkich otruć przed następną wyprawą? — odgryzł się, niechętnie patrząc na przybyłą czarnowłosą postać w równie eleganckim stroju.

— A po co miałbym się tak natrudzić? To, że jesteś kompanem Thora nie czyni cię nikim godnym uwagi. Zwłaszcza, gdy przed kobietą rzucasz swoje pijackie teksty — odpowiadał spokojnie, choć odrazu było widać, że ubodły go te słowa.

Uwaga Fandrala była dość osobliwa, ale nie powiedział nic więcej. Jeszcze raz obrzucił Marion nieodgadnionym spojrzeniem i odszedł, zataczając się lekko.

Nie miała ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Nie czuła się w takim obowiązku nawet mając przed sobą księcia Asgardu. Dygnęła przed nim i już zamierzała odejść, ale to on pociągnął konwersację.

— Fandral niestety zdaje się nie pojmować, gdzie przebywa. Aż ciężko przyznać, że jest świetnym wojownikiem, szanowanym nawet przez mojego ojca, skoro jego znajomość właściwego zachowania mieści się w łyżeczce od herbaty.

— Jest wojownikiem? — Marion nie mogła ukryć zdziwienia, słysząc te słowa.

— Uczestniczy w każdej wyprawie Thora i o dziwo do tej pory jeszcze żyje.

Widząc jej podejrzliwe spojrzenie, musiał pojąć, o co jej chodzi. Uśmiechnął się.

— Spokojnie, nie zamierzam nikogo otruć. Fandralowi i gorsze rzeczy przychodzą do głowy, gdy za dużo wypije.

— Wolę pozostać w niewiedzy.

Loki przyjrzał się jej uważnie. Po chwili zapytał:

— Jesteś Marion, prawda?

— Tak, książę — kiwnęła głową.

— Byłaś na uczcie. To ty wpatrywałaś się we mnie i Thora — zauważył.

— W takim razie, ty książę, musiałeś spoglądać na mnie, skoro to dostrzegłeś — odrzekła beznamiętnie. — Poza tym, słuchałam Gunnara, który siedział tuż obok was.

— Skoro tak to ujęłaś — ponownie uniósł lekko kąciki ust, choć w tym jego uśmiechu kryło się coś złośliwego. — A więc jesteś jego córką?

Skoro zapamiętał jej imię, to czemu nie zakodował reszty?

— Wychowanką — sprostowała. — Gunnar ma tylko jedną córkę, Eiranę.

Musiał zauważyć, że Marion nie ma ochoty na rozmowę o swoim życiu, więc szybko zmienił temat.

— Jeśli pozwolisz, chciałbym dowiedzieć się jeszcze czegoś — powiedział, nawet nie czekając na jej odpowiedź. — Zauważyłem, kiedy odeszłaś. W takim razie, czemu cały ten czas przestałaś tutaj, zaraz pod wejściem na ucztę?

— Co proszę? Nie! Ja... — zaczęła gubić się w słowach, trochę już zirytowana, ale szybko się opanowała. — Nie znam pałacu. Jest to w końcu miejsce dość sporych rozmiarów i nie trudno zabłądzić. Przez przypadek z powrotem się tu znalazłam.

Kiwnął głową na znak, że rozumie.

— Komnaty Gunnara, o ile mi wiadomo, znajdują się we wschodnim skrzydle. Wystarczy skręcić w prawo, potem drugimi schodami w górę i cały czas do porodu — wyrecytował.

— A w drugą stronę?

— Tam mieszkają goście... — zawahał się.

Niższej klasy, tak?

— ... pozostali. Idąc tym przejściem należy skręcić w lewo, potem po przejściu wąskim korytarzem w prawo i schodami w górę — zakończył niezgrabnie.

— Świetnie, dziękuję.

Uznała, że i bez jego pomocy w końcu by dotarła, ale postanowiła tego nie komentować. Jeszcze raz dygnęła i odeszła...

...skręcając w lewo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro