Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Półtorej miesiąca później.

Wędrowałam już kolejny dzień przez rozległe Pustynie Van. Miałam nadzieję, że gdy dotrę na drugi koniec wreszcie uda mi się schronić przed tym śmiertelnie palącym słońcem. W nocy jest chłodniej. Dzięki temu podróż nie była taka straszna.

Pustynia zawsze wydawała mi się odludnym miejscem, ale tak naprawdę jest to miejsce pełne życia. Tutejszy mieszkańcy są aktywni nocą, ale nie zbliżam się do nich. Nie wiadomo jakie mają zamiary. Obserwują mnie tylko z oddali.

Trzeciej nocy wędrówki, przez kontuzję nie jestem w stanie iść dalej.

Jęczę z bólu.

W pospiechu szukam jakieś kryjówki gdzie mogłabym się schować.

Zmuszam się do poruszania się, ale nie jestem w stanie. Już po krótkim czasie upadam na pasek pozbawiona przytomności.

Gdy znów jestem świadoma, słyszę skowyt. To nie wróży nic dobrego. Gorąco osłabia moje ciało i otępia zmysły. Mam wrażenie jakbym leżała na rozżarzonych węglach.

Skowyt zdaje się być głośniejszy i dochodzić bliżej. Po chwili z drugiej strony rozlega się inny rodzaj wycia. Moje stado?

Ziemia się pode mną osuwa.....

Otwieram ciężkie powieki. Przez ciemność dostrzegam, że leżę w jaskini. Z góry słyszę kapanie wody. Ostrożnie poruszam się, spodziewając się bólu.

— Nic mnie nie boli? — oglądam siebie dokoła.

Jestem brudna, ale wydaje się być cała. Podskakuję, kiedy znów rozlega się skowyt i wycie. Ostrożnie podchodzę do wyjścia z jaskini. Zakradam się, ukrywając się przy roślinności. Kilka metrów przede mną rozgrywa się krwawa walka. Kojoty walczą z wilkami. Wiem to po wyglądzie i po zapachu. Te pierwsze zdawały się nie mieć szans ze stadem liczniejszych przeciwników.

Po kilku chwilach było już po wszystkim. Wilki zabrały się za ucztę poległych wrogów. Czekałam cierpliwie aż skończą. W brzuchu mi zaburczało. Od przedwczoraj nie miałam niczego w ustach. Instynkt podpowiadał mi żebym się w to nie mieszała.

— Ruszajmy, przed wschodem słońca musimy dotrzeć do lasu —oznajmił brązowy, duży, muskularny wilk. Zdaje się, że on tutaj dowodził.

Patrzyłam jak się odwracają i odchodzą. Nasłuchując czekałam aż całkiem znikną z mojego radaru. Dopiero wtedy wyszłam z ukrycia i podeszłam do najbliższego truchła. Powoli zaczęłam jeść.

Po upływie kilku chwil byłam wystarczająco najedzona. Chciało mi się pić, ale nigdzie nie wyczułam w powietrzu wody. Pozostało mi tylko ruszyć dalej w stronę mojego, zielonego celu.

Droga dłużyła mi się, ale wreszcie o wschodzie palącego słońca dostrzegłam zielone wierzchołki drzew. Zmusiłam się by iść jeszcze szybciej.

Cała krzyczałam w środku, kiedy gorący piasek parzył moje poduszki pod łapami, ale jakaś była moja radość, kiedy wreszcie dotknęłam zimnej, łaskoczącej trawy. Weszłam głębiej w las i cieszyłam się chłodem i cieniem jakie mnie otoczyły. 

Wędrowałam w poszukiwaniu wodopoju. Marzyłam o tym aby się czegoś napić oraz żeby się wreszcie wykąpać. Nisko rosnące gałęzie poharatały moje futro. Przeskoczyłam kłodę tarasującą mi przeprawę. Zrobiłam kilkanaście kroków poruszając się coraz szybciej, kiedy usłyszałam szum i wyczułam w nozdrzach charakterystyczny zapach wody źródlanej.

Stanęłam zaskoczona i oczarowana zarazem. Okolica zdawała się być piękna i dzika. Drzewa tworzyły swego rodzaju pomost nad jeziorem. W samym jego środku znajdował się wodospad, a wokół niego pieły się pnącza żółtych i różowych kwiatów. Delikatny wietrzyk zwiewał kwiaty i delikatnie sadzał je na wodzie pośród wodnych kolorowych kwiatów. Od wymieszanych zapachów, zakręciło mi się w nosie i kichnęłam potężnie. Skuliłam się, kiedy stado przestraszonych ptaków odleciało z głośnym protestem. Czujnie obserwowałam otoczenie, ale prócz żab nikt nieproszony nie pojawił się w okolicy.

Spragniona kąpieli przełamałam strach i wyszłam głębiej nad brzeg rzeki. Ostrożnie wyciągnęłam zdrową łapę i zanurzyłam ją w krystalicznej tafli. Na dnie znajdowały się kamienie. Ryby pływające do tej pory spokojnie, spłoszyły się moją niespodziewaną ingerencją. 

Weszłam głębiej i zanurzyłam się cała. Woda przyjemnie otuliła moje ciało. Zanurkowałam, płosząc wodnych mieszkańców i otarłam się kilkakrotnie o kamienie, chcąc wyczyść swoje brudne futro.

Wyskoczyłam z wody, rozchlapując ją dokoła siebie. Woda potrafiła być tak cudownie orzeźwiająca. Promienie słońca igrały w moim futrze. Pomoczyłam się jeszcze kilka minut, po tym napiłam się. Wyszłam na brzeg i wytarzałam się w trawie by się wysuszyć i jeszcze doczyścić. Westchnęłam smutno. Nie miał mnie kto wyczesać.

------------------------------

Młodszy brat króla klanu Wilka wracał z łowów w wyśmienitym nastroju. Zdobył dla swojego ludu zapas jedzenia na trzy tygodnie. Stąpał dumnie wraz ze swoimi czterema kompanami i przyjaciółmi przez Ścieżkę Neutralności. Z każdym pokonywanym kilometrem, rozpierała go duma i radość z powodu powrotu do domu. Nie był obecny w Klanie ze trzy miesiące. Król powierzył księciu kilka misji naraz, więc miał pełne łapy roboty wykonując polecenia swego brata i włacy.

Przekraczając barierę wykonaną przez potężne czarownice żywiołów, jak zawsze poczuł nieprzyjemny dreszcz roznoszący się po ciele. Skinął głową kilku wilkom patrolującym zachodnią granicę królestwa.

Pokręcił głową, kiedy uderzył w niego hałas dobiegający z centrum miasta. Wraz ze swymi kompanami ominął rynek. Po prawej stronie mieścił się pałac królewski, którego nie można było pomylić z innym budynkiem. Był najwyższy i najbardziej kolorowy w całym mieście.

— Stać! Kto idzie? — rozległo się zawołanie strażnika przy bramie.

Miasto zamieszkiwały trzy rasy ludzi: zwykli śmiertelnicy, zmiennokształtni oraz magowie. Ten strażnik był zmiennokształtnym, ale w tej chwili przybrał swą ludzką postać. Obaj pełniący wartę wilkołascy należeli do barczystych, dobrze zbudowanych osobników o ciemnej karnacji skóry. Na sobie nosił skórzaną, wytrzymałą, ciepłą zbroję. Przy pasie nosił, długi, smukły miecz.

Książę i jego ekipa ukazała się strażnikom. Ci pokłonili się z szacunkiem i gestem dłoni nakazali wartownikom na murach otworzyć podwójną bramę i opuścić most zwodzony. 

---------------------------

Cieszył się wreszcie z powrotu do domu. Poczekał aż drzwi komnaty zamknął się i zostanie sam. Odseparowany od reszty pałacu. Położył się na puszystym i wysokim łożu. Gdyby teraz ktoś wszedł nie mógłby rozluźnić kołdry i wilka - ich kolorystyka zlewała się w jedno. Rozluźnił się. Zamknął oczy. Wczuł się w swoje wewnętrzne "ja". Poczuł każdą cząstkę swojego ciała i powoli zaczął przeobrażać się w człowieka.

Nie należało to jednak do łatwych, ponieważ od dłuższego czasu nie zmieniał się z wilka w człowieka i odwrotnie. Z trudem udało mu się tego dokonać. Opadł na dywan ciężko dysząc. Serce biło mu jak oszalałe.

Po dobrym kwadransie ciało przestało drżeć po przemianie, a ból ustąpił prawie całkowicie. Kiedy książę Ikar poczuł się już na tyle dobrze, wstał. Zachwiał się. Oparł się o poręcz łózka. Usiadł na brzegu. Dostrzegł świeże, czyste ubranie przygotowane przez służbę.

Ostrożnie podszedł do lustra. Uśmiechnął się do swojego bladego odbicia. Przeczesał swoje, długie blond włosy ciemniejące na końcach. Błękit kamizelki i spodni idealnie wkomponowywał się w jego błękitne, chłodne oczy. 

Odwrócił głowę i rzucił zachrypniętym głosem:

— Wejść!

Donośny głos potoczył się po komnacie. Drzwi otworzyły się z delikatnym skrzypnięciem. Wyczekiwał kto pojawi się. Zaczynał się niecierpliwić, kiedy nikt nie wchodził. Wreszcie, kiedy miał powtórzyć rozkaz, w drzwiach pojawiła się głowa ciemnowłosej służącej. Swoją drogą niskiej, ale ładnej. Skłoniła się okazując szacunek i przytrzymując szarą sukienkę. Jedynym kolorowym elementem ubioru służki była żółta kropkowana wstążka przywiązana w pasie. Z kucyków dodatkowo powiewały dwie białe kokardki. Nadawały dziewczynie jeszcze więcej niewinności.

— Wasza Książęca Mość — wyszeptała cichym sopranem dziewczyna. — Twój brat, król, oczekuje cię w Źródle Przemian.

Nie podniosła głowy. Książę pokiwał sztywno głową i odprawił służącą gestem dłoni. Ta skłoniła się i wycofała tyłem. Przy drzwiach odwróciła się i zapukała trzykrotnie. Strażnicy otworzyli drzwi. Kiedy zniknęła, a drzwi się zamknęły, dokończył się przebierać i wyszedł z komnaty. Strażnicy w milczeniu ruszyli za nim. Ta dwójka należała do jego Gwardii Przybocznej. Byli to dzielni, dobrze wyszkoleni wojownicy.

Noc zapowiadała się na przyjemnie ciepłą. Między budynkami rosły potężne drzewa o różnokolorowych płatkach kwiatów. Owe kwiaty roztaczały przyjemny i intensywny zapach. Nocą pałacowe ogrody i miasto tętniło życiem. Z oddali dolatywały odgłosy muzyki, przy której mieszkańcy relaksowali się po ciężkim dniu pracy. Strażniczy patrolowali teren miasta, a w swej zwierzęcej formie granicy miasta.

W powietrzu panowała przyjemna harmonia.

Książę szedł żwirową alejką. Mijał kilka chatek. Mieszkańcy – służba i ich rodziny - kłaniali się chcąc oddać szacunek. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu i pokonaniu kamiennych schodków, znalazł się w jednym z większych zagajników. Kiedy tylko przekroczył las, do jego uszu doszedł dźwięk pieśni syren. Wyglądało na to, że nie tylko on postanowił wrócić na wiosnę w znajome strony.

Strażnicy królewscy skłonili się z szacunkiem, dostrzegając kto nadchodzi.

— Wasza Książęca Mość! — odezwał się starszy, wysoki, barczysty mężczyzna z wąsem. Dowódca straży – Hiob. — Wasza Królewska Mość czeka w środku.

Książę skinął głową i dłonią kazał zaczekać swoim ludziom na zewnątrz. Nie obawiał się swojego brata, króla. Kochał mu służyć i był mu oddany do samego końca. 

-------------------------------

Wycie. UUUUUUUUUUUUUUU

Najpierw myślę, że to w moim śnie, ale nie pasuje to zielonych łąk i chłodnej wody.

Wycie. Znowu to samo.

Po grzbiecie przechodzi mnie dreszcz, a futro staje dęba. Nie obudziłam się jeszcze.

Wycie. Po raz trzeci.

Otwieram szeroko oczy. I natychmiast, prawie bezwiednie używam mocy niewidzialności. Nie potrafię się ruszyć z miejsca. Po mojej prawej słyszę szmer, po tym po lewej. Wycie przybiera na sile, a tafla wody podnosi się. Nie zdawałam sobie sprawy, że mogę bać się jeszcze bardziej. Ogromna masa ciemnej wody zbliża się coraz bardziej ku brzegowi, na którym się znajdowałam.

Oślepiona panicznym strachem jednym płynnym ruchem rzucam się do ucieczki.

Po prawej stronie nadal widzę jezioro i falę, a po lewej mam las, w którym wyczuwam dziwnego rodzaju zagrożenie, którego nigdy wcześniej jeszcze nie spotkałam.

Gnam ile sił w łapach. Czuję jak moja moc otacza moje ciało. Widzę przed sobą kontury drzew i krzewów. Wymijam je zwinnie i pewnie. Przeskakuję przez przeszkody.. Nie muszę się oglądać, by wiedzieć, że wciąż jestem ścigana.

W pewnym momencie zostaję powalona na ziemię. Od siły napastnika wypuszczam z płuc ostatnie tchnienie powietrza. Usilnie się staram aby się uwolnić, ale napastnik jest bardzo potężnie zbudowany. Przyciska mi głowę do podłoża. Liście i gałęzie kaleczą mnie w policzek.

Czuję śmierdzący oddech przy swojej szyi.

Błagam! Błagam! Nie chcę umierać!

Wraz z moimi żałosnymi myślami, powietrze wokół mnie uaktywnia się niespodziewanie i zdmuchuje dziwną istotę. Nie czekając na inne „zaproszenie" podnoszę się i rzucam przed siebie. Prawie jednocześnie czuję jak coś boleśnie wbija mi się w prawy bok. Z mojego gardła wydobywa się przeraźliwy krzyk bólu. Oczy zachodzą łzami, ale nie zatrzymuje się.

Skręcam w prawo i znikam za drzewami.

Słyszę dziwne upiorne wycie pogoni. Nie wiem gdzie biegnę, nie wiem czy się oddalam od wrogów, ale nie mam wyboru. Nagle tracę grunt pod nogami i przestraszona spadam w dół.

Jednak dzięki mojej zwinności udaję mi się utrzymać równowagę i po chwili znów biegnę. Po chwili zdaje sobie sprawę, że odgłosy ucichły.

— Hej, kim ty jesteś? — warczę wyczuwając za plecami zagrożenie. I zapach znilizny.

Przestraszona nie odwracam się, tylko rzucam się przed siebie. Wspinam się na najbliższe drzewo i skacząc po nich pokonuję kolejne kilometry. Słyszę za sobą wolanie i krzyki, ale instynkt podpowiada mi tylko abym uciekała jak najdalej.

Wkrótce pomiędzy drzewami dostrzegam światła i budynki. Przeskakuję na kolejne drzewa aż wreszcie zeskakuję na mur. Ogonami powalam na ziemię dwóch zaskoczonych strażników. Nim się podniosą, zeskakuje na najbliższy dach.

— No dalej! — jęczę, chcąc dodać sobie siły. — Nie możesz tutaj zginać.

Nabieram powietrza. Krzywię się. Bok, który mam rozerwany doskwiera i sprawia, że jestem na granicy szaleństwa z bólu. Łzy przysłaniają mi obraz.

Zmuszam się do ruszenia naprzód. W niemal tej samej chwili, do moich uszu dociera znajoma pieśń syren. Nadzieja!

Ostatkiem sił przeskakuję po dachach budynków. Znowu mur i kolejne budynki.

Goni mnie morze strzał. Jedna z nich trafia mnie w łapę. Warczę z bólu. Zeskakuję z budynku, o mało nie wywracając się na ziemię.

Mrugam by wyostrzyć obraz. Nakazuje wiatrowi mnie ochraniać i biegnę w stronę drzew, zza których dobiega syreni śpiew.

— Stać! Nie wolno!

Ledwo rejestruję czyiś głos i próbę przeszkodzenia mi. Przeskakuję nad strażnikami i ląduje po drugiej stronie. Po czym rozpaczliwe rzucam się w stronę groty. Wybiegam zza zakrętu i skaczę w stronę tafli. Zanurzam się cała i ogarnia mnie błoga ciemność.

---------------

Witajcie, 

I mamy to! Nowa historia rusza z kopyta. :) 

Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam do strefy komentarzy. I proszę o gwiazdki. :) 

Jak Wam się podoba książę Ikar? 

Lubię pisać sceny akcji. I mam nadzieję, że fragment z naszą Białą Lisicą Wam się spodoba. :) Dawajcie znać jak sie podobał? Mile widziane są także pomysły na wątki. A nóż wykorzystam.

Widzimy sie wkrótce. 

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro