Rozdział 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwójka braci królewskich wsłuchiwała się w piękny, harmonijny śpiew piątki syren. W powietrzu panowała duża wilgotność, a grotę pokrywała cienka warstwa lodu i wody. Przez otwór w grocie, promienie księżyca wpadały do środka tworząc mleczny poblask, ale i sama woda emanowała bielą i błękitem.

Drugi książę spojrzał na swego brata króla i uśmiechnął się radośnie. Przepełniała go duma, że klan pod jego dowództwem stał się jeszcze bardziej potężny oraz bezpieczny. Cieszył się, że mógł brać udział w czymś tak wielkim.

— Stój! Zatrzymaj się!

— Co się tam dzieje? — zapytał zaniepokojony król.

— Zaraz sprawdzę!

Zdążył tylko jednak wstać i zrobić dwa kroki, kiedy zza zakrętu wyskoczyło coś dużego i białego. Po czym wskoczyło natychmiast do wody, gdzie znajdowały się syreny. Te przestraszone odskoczyły na bok. Pod wpływem intruza spokojna tafla wody wzburzyła się. A jasne światło wzmocniło się.

— Królu, cofnij się! — zawołał książę i odciągnął brata.

Nagle w jaskini zrobiło się głośno i wietrznie.

— Co się dzieje? — zawołał król osłaniając się przed podmuchami rękoma.

Niestety jego młodszy brat nie znał odpowiedzi na to pytanie. Przyglądał się uważnie tafli jeziora. Pośród ryku i podmuchów wydawało mu się, że nadal słyszy śpiew syren. Wodny wir stał się jeszcze potężniejszy i błyskał na przemian bielą i błękitem.

W wodnym wirze natomiast piątka syren otoczyła nieprzytomną białą lisicę i nie przestając śpiewać wyciągnęły w górę dłonie powodując, że tafla wody stała się większa i odgrodziła je od zewnętrz. W następnej chwili skierowały dłonie w dół, ku wodzie. Kiedy tylko to uczyniły z pod ciała trójogoniastego intruza wystrzelił gejzer, który uniósł nieprzytomne stworzenie delikatnie w górę.

Syreny wyciągnęły przed siebie długie, smukłe palce z błonami między każdym. W tej chwili wystrzelił z nich wąski niebiesko-biały strumień. Pięć strumieni uderzyło w Hiroto, a ta rozbłysła. Z każdą chwilą światło stawało się coraz bardziej intensywnie. A zamiast zwierzęcia, pojawiła się młoda kobieta. 

Cisza ogłuszyła obu mężczyzn. Tak jak niespodziewanie się rozpętało, tak niespodziewanie ustąpiło.

— Wasze Królewskie Mości! — do środka wpadli strażnicy. — Nic wam się nie stało?

— Nie, wszystko w porządku — odpowiedział król starając się zachować spokój. — Czemu nie pojawiliście się wcześniej?! Dlaczego pozwoliliście się zbliżyć intruzowi na nasz teren?!

Strażnicy skulili się i wymamrotali przeprosiny.

— Sprawdź, czy syrenom nic się nie stało? — rozkazał król patrząc na swego brata wymownie.

Ten pokiwał głową i ostrożnie ruszył po śliskim kamieniu.

— Nie ma syren! — zawołał Ikar zaskoczony. Woda natomiast była cała czerwona od krwi. — W wodzie za to pływa jakaś kobieta! Straże, do mnie! Pomóżcie mi stąd ją wyciągnąć.

Zeskoczył z półki skalnej i wszedł po kamieniach do wody. Wzdrygnął się, ponieważ temperatura wody była bardzo niska. Wręcz lodowata. Dopłynął do nieprzytomnej i chwycił ją pod plecy. Miała długie, jasne włosy. Kosmyki wiły się wokół niej jak macki. Cała była mokra i naga. Wraz z pomocą strażników wyciągnął drobną, ale długą nieznajomą i położyli ją na płaszczu jednego z nich.

— Skąd ona się tu wzięła? — zapytał król przyglądając się nieznajomej.

— Jest ranna — zauważył książę, oglądając zakrwawiony bok oraz dostrzegając strzałę w lewej nodze. — I ma naszą strzałę w nodze.

— Zabierz ją do skrzydła medycznego i oddaj pod opiekę Naczelnego Medyka — zarządził król.

— Tak jest, Wasza Królewska Mość.

— I pilnuj jej.

Książę pokiwał głową i wziął nieprzytomną na ręce. Była lekka jak piórko. Ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Owiał go przyjemny, ciepły wietrzyk. Ruszył w stronę schodków ukrytych między drzewami. Pospiesznie pokonywał trasę położonego nieopodal budynku, w którym mieściął się siedziba pałacowych medyków. Skłonił się głową straży i nakazał i otworzyć drzwi.

Wszedł do środka i otulił go przyjemny blask światła.

— Herebrt! Medyku Herbercie! 

Z pokoju po prawej stronie wyłonił się wysoki, smukły stary mężczyzna. O mądrym, głębokim spojrzeniu i skupieniu na twarzy. Widząc księcia z nieznajomą przejął się strasznie i kazał położyć dziewczynę na środkowym łóżku.

— Połóż ją tutaj.

— Tak jest.

Położył ją na łóżku i spojrzał na swoje dłonie czerwone od krwi.

— Wasza Książęca Mość, będę potrzebował twojej pomocy — oznajmił medyk oglądając obrażenia nieznajomej. — Wygląda na to, że została za atakowana przez wampiry.

— Wampiry? Przecież nikt nie odważył się podróżować w nocy przez ich terytorium.

— Obrażenia jednak wskazują na to, że dziewczyna została zaatakowana przez kilkoro wampirów. Musi być bardzo wytrzymała, że udało się jej dotrzeć aż tutaj, ale i głupia.

— Może nie spodziewała się zagrożenia — wtrącił książę podając gazik nasączony alkoholem.

— To też jest możliwe — przytaknął ostrożnie przemywając ranny na boku i dłoniach.

Książę wraz z medykiem pracowali przez pół godziny aby dokładnie opatrzyć ranny obcej. Jednak przez długie i gęste włosy nie należało to do łatwego zadania.

— Panie, przyniosłam ubrania, o które prosiłeś — w drzwiach pojawiła się służąca z czerwonymi materiałami w rękach.

— Ubierz ją — nakazał.

Wraz z medykiem wyszli do jego gabinetu. Starszy mężczyzna usiadł na swoim fotelu, a książę zajął miejsce naprzeciwko niego.

— Gdzie znaleziono tę nieznajomą? — zapytał starzec w zamyśleniu.

— Pojawiła się znikąd, w Jaskini Przemian — wyjaśnił książę spokojnie.

— Rozumiem — mruknął starzec.

— Jaki jest jej stan?

— Poważny, najbliższe kilka dni będzie decydujących — oznajmił medyk z ponurą miną. — Jej ciało jest niedożywione i ma zanik niektórych mięśni.

— Zanik mięśni? Czym to może być spowodowane?

— Możliwości jest wiele — starzec wzruszył wątłymi ramionami. — Dowiemy się, gdy odzyska przytomność. 

--------------------

Już od ponad dwóch godzin patrolował granice pałacu ze swoim odziałem. Przegonili kilku małych rozrabiaków. Książę miał w planach pójść później do rodziny tych dzieciaków z upomnieniem.

— Panie, pójdziemy później na drinka? — zapytał George, siwy, postawny, ale jednocześnie smukły wilkołak. Miał dobry węch i potrafił szybko i daleko biegać przez swoje długie łapy. — Chyba nam się należy.

— Tak, tak — przytaknęła pozostała dwójka.

— Pewnie, pójdziemy — powiedział książę czujnie obserwując otoczenie. — Sam mam się ochotę zrelaksować.

Dzięki surowemu treningowi, wszyscy strażnicy w wiosce byli bardzo wytrzymali. Ale zmiennokształtni mieli podwójną wytrzymałość i taki dwugodzinny patrol to dla nich pestka. Standardowy patrol obejmował sześciogodzinny przemarsz.

— Pomocy! Pomocy! — rozległo się wołanie od strony murów.

— Za mną! — nakazał dowódca.

Cała czwórka pobiegła przed siebie i wyskoczyli zza rogu. Przed nimi rosło wysokie, stare drzewo z rozłożystą koroną. Gałęzie przechodziły przez mur na drugą stronę. Pałacowy ogrodnik wraz ze swoimi pomocnikami dbali aby gałęzie nie przeszkadzały zbytnio w poruszaniu się tuż przy murze.

— Pomocy! Ratunku!

Cała czwórka podniosła głowy w górę. Książę zmrużył oczy i po chwili dostrzegł wysoko na gałęziach młodego człowieka, który w strachliwej pozie przywarł do pnia drzewa.

— Co ty tam robisz, chłopie? — powiedział George. Zdawał sobie jednak sprawę, że mężczyzna nie usłyszał słów, tylko warczenie. W formie zwierzęcej, ludzie nie rozumieli co oni mówią. Słyszeli tylko piski i warkot. Zmiennokształtni tylko między sobą potrafili się komunikować, a dodatkowo mogli jeszcze używać telepatii, ale było to bardzo wymagające. I dlatego nie stosowano tego bez wyraźnego powodu.

— Przemieńmy się i ściągnijmy tego nieszczęśnika! — zarządził dowódca. 

Reszta zaaprobowała cichym pomrukiem. Odbiegli w gęsty zagajnik, który rósł nieopodal. Wszyscy kichnęli przez pyłki kwiatów z pąków unoszące się w powietrzu.

— Wy dwaj, zostańcie — nakazał dwójce mniejszych wilków o ciemnym ubarwieniu. — George, do dzieła!

Zamknął oczy i skupił się na wewnętrznym człowieku, który w tej chwili pozostawał uśpiony. Poczuł delikatne wibracje w całym ciele. Z każdą chwilą wibracje nasilały się i przechodziły w ból. Słyszał jak kości strzykają i chrzęszczą. W uszach buzowała krew. Obraz na przemian wyostrzał się i bladł. Czuł jak jego ciało zmienia się, a kości dostosowują się do ciała postawnego, dobrze zbudowanego mężczyzny.

Trwało to kilkanaście sekund, ale dla księcia zawsze to było intensywnie przeżycie. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczai. Pamiętał jaki czuł strach i dumę, kiedy po raz pierwszy, w wieku szesnastu lat zmienił się w wilkołaka. Nie spodziewał się tego, ponieważ wszyscy powtarzali mu, że raczej się nie zmieni. Nigdy nie czuł takich predyspozycji, ale życie go zaskoczyło. Na początku miał ze sobą problemy, ale miał wokół siebie cierpliwe i inteligentne osoby, które pomogły młodemu chłopcu przejść przez ten trudny czas. 

Wreszcie, kiedy przemiana się zakończyła, obaj podeszli do jednego z drzew. Książę sięgnął i wymacał korę. Chropowata i ostra drażniła wrażliwą skórę mężczyzny. Po chwili namacał to czego szukał. Chwycił uchwyt i pociągnął do siebie. Zgrzytnął jakiś ukryty mechanizm i pojawiła się skrytka. Sięgnął głębiej i wyciągnął jedno zawiniątko.

— Proszę, ubierz się — nakazał. Obaj byli nadzy.

W licznych miejscach w całym klanie porozmieszczano ubrania, w razie gdyby było potrzeba się przemienić. Teraz nie wstydził się swojego ciała – czego tu się wstydzić – ale w młodości, kiedy jeszcze nie kontrolował się, zdarzało mu się przemienić w zwierzę na środku pałacu lub wręcz odwrotnie z wilka w człowiek na targu pełnym ludzi. Nadal gdy o tym pomyślał czuł zażenowanie. Podwładny odszedł i pospiesznie się ubrał. Książę sięgnął i zabrał ubranie także dla siebie.

— Ruszamy! — nakazał.

Miał na sobie białą, płócienną koszulę z długimi, szerokimi rękawami z ozdobnymi haftami kłów na mankietach. Oraz czarne, obcisłe spodnie z wysokim stanem oraz brązową klamrą. Do tego wysokie buty z twardą podeszwą.

— Niech ktoś mu wreszcie pomoże!

— Ściągnijcie tego biedaka!

Wyglądało na to, że wokół drzewa zgromadzili się ciekawscy mieszkańcy. Obaj wymienili spojrzenia i wyszli z zagajnika. Jak się można było spodziewać wokół drzewa stłoczył się mały tłumek. 

— Hej, patrzcie, to książę — usłyszał zachwyt niewiast będących w tłumie. — Ale z niego przystojniak! Ech, Przystojniak.

Pokręcił głową i stanowczym, prężnym ruchem podszedł do drzewa. I zwinie zaczął się wspinać ku górze.

— Uważaj na siebie!

Nie zważał na słowa młodych dziewcząt. Nie należał do grona kobieciarzy. Systematycznie wspinał się coraz wyżej. Im był wyżej, tym gałęzie rosły coraz gęściej, a wiatr wzmagał się. Jedna z gałęzi zahaczyła o jego koszulę. Kilka sekund zajęło mu wyswobodzenie się z pułapki. Materiał rozdarł się, a ostra gałąź przejechał po skórze, powodując szramę. Poczuł jak ciepła ciecz spływa po ciele.

— Cholera! — zaklął.

Mimo tego wspinał się dalej. Wreszcie dotarł do uwięzionego młodzieńca. Rozciął ostrym paznokciem małe gałęzie. Rozsunął pozostałe.

— Moja noga! — jęknął nieznajomy. Miał jasną karnację, jasne, miodowe włosy i przestraszone orzechowe oczy. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Ubrany w podniszczone ciemne ubranie.

— Spokojnie, zaraz cię uwolnię! — oznajmił Ikar.

— Dziękuję, książę!

Spojrzał na uwięzioną nogę młodzieńca. Zaklinowała się między dwiema grubymi gałęziami. Mężczyzna znalazł stabilne oparcie i spróbował podnieść gałąź. W tym momencie zawiał silny wiatr, Przeraźliwie zimny. Drzewo jęknęło w proteście. Obaj krzyknęli przestraszeni, kiedy niespodziewanie polecieli w dół, a drzewo przechyliło się. 

— Dowódco! Książę!

Od uderzenia dzwoniło wilkowi w uszach. Wygramolił się z pod drzewa. Chwiejnie stanął na nogach. Znowu uderzył w niego zimny podmuch wiatru.

— Co to jest?! — zapytali inny przestraszeni. — Czemu nagle zrobiło się tak zimno?

Otrzepał się i podszedł do powalonego drzewa. Wraz ze swoim podwładnym i przyjacielem wyciągnęli nieprzytomnego, zakrwawionego nieszczęśnika.

— Zabierz go do skrzydła szpitalnego — poinstruował dowódca. — I powiadom strażników aby usunęli szkody. Wyznacz pałacowych brygadzistów do naprawienia muru.

— Tak jest! — Skłonił się i pobiegł wykonać rozkazy swojego dowódcy.

Książę Ikar nakazał swoim ludziom pilnować dziury, a gapiom się rozejść. Sam postanowił wstąpić do króla, by zdać mu relację z wydarzeń. Po tym dostał pozwolenie aby odejść i odpocząć. 

----------------------------

Od incydentu z drzewem minęło kilka dni. Pogoda z każdym dniem stawa stawała się coraz bardziej wiosenna. Ikar miał dzisiaj dzień wolnego. Spacerował po królewskich ogrodach pełnych tulipanów. Uwielbiał tulipany. Nachylił się nad kwiatami i zaciągnął się przyjemnym zapachem. Czuł się po tym odurzony.

— Wasza książęca Mość! — Dobiegł go przyjemny, miły kobiecy głos. I po chwili wśród aromatu kwiecia poczuł waniliowo-paprykowy zapach. Westchnął, wyprostował się i odwrócił. W jego stronię jak łania pędziła dziewczyna o fioletowych, długich sięgających pośladków włosów. Włosy mocno się lokowały i opadały jak sprężynki. Miała na sobie jasną sukienkę w róże. Cienkie ramiączka i odważny dekolt odsłaniały karmelową cerę. Na widok mężczyzny rozpromieniła się cała. Książę w myślach pokręcił głową. — Słyszałam od króla, że masz wolne i prawdopodobnie spotkam cię w tym ogrodzie. I faktycznie cię spotkałam. Cieszę się z tego – powiedziała i spuściła wzrok zmieszana.

— Tak, odpoczywam trochę i korzystam z pięknej, wiosennej pogody — powiedział łagodnie Ikar. — Myślałem, że trochę pobędę sam. — spojrzał na ich tak podobne kolory skóry. Ona też była wilkołakiem i pracowała w królewskiej kuchni.

— Przepraszam, jeśli ci przeszkadzam — mruknęła dziewczyna jeszcze bardziej się kuląc w sobie.

— To nie tak — zapewnił ją mężczyzna. — Jak chcesz to możemy pójść razem na spacer.

Zmieszana pogładziła się po włosach i uśmiechnął nieśmiało.

— Tak, z chęcią — stwierdziła. — Przyniosłam ze sobą jedzenie.

Zza pleców wyciągnęła wiklinowy kosz. Chwycił ją za dłoń i razem odeszli w stronę najbliższego zagajnika, w którym było świetnie miejsce na zjedzenie posiłku. Książę liczył na posiłek w spokojnej atmosferze, ale dziewczyna niespodziewanie okazała się niezłą gadułą. 

— A kiedy weżniemy ślub i urodzą się nam śliczne dzieci...

Usłyszawszy te słowa, zakrztusił się sokiem winogronowym. Opluł sobie całą twarz i ubranie, ale nie przejął się tym. Wstał gwałtownie, a towarzysząca mu dziewczyna odsunęła się przestraszona.

— O czym ty mówisz? — wykrztusił. — Jakie dzieci? Jaki ślub?

— Wasza książęca Mość! — wyszeptała przestraszona. — Bo ja cię tak bardzo kocham! Od dawna!

Popatrzył na nią jak na wariatkę. A kiedy chciała go chwycić, odepchnął ją z taką siłą, że upadła na ziemię.

— Ale ja ciebie nie kocham! — odpowiedział stanowczo.

Szybkim krokiem oddalił się z zagajnika.

— Jeszcze mnie pokochasz! — rzuciła za nim. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro