Rozdział 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził się bardzo wcześnie. Jęknął, kiedy otworzył ciężkie powieki. Po chwili wgramolił się z łóżka. Ubrał się w czyste ubranie wyjęte z szafy stojącej we wnęce przy łóżku. Wyszedł do drugiego pokoju, gdzie służący już kończyli przygotowywać śniadanie. Skinął głową i odprawił trojkę smukłych, białych mężczyzn. Po czym zajął miejsce przy stole. Potoczył ciężkim spojrzeniem po pięciu pustych krzesłach o czerwonych obiciach ozdobionych na brzegach złotymi nićmi. Ściągnął z nóg kapcie tylko po to aby zanurzyć się w przyjemnym, czarno-szarym puszystym dywanie położonym pod stołem. Uwielbiał jak dywan łaskotał mu czułe stopy. Trochę się tego wstydził, ale teraz był sam i mógł się tym cieszyć. Z przyjemnością zjadł krwisty stek w ostro-kwaśnym sosie i warzywa na parze. Naprawdę mieli szczęście do tak utalentowanego kucharza. Mężczyzna naprawdę umiał sprawić, ze uczta stawała się przyjęciem dla kubków smakowych. Do tego świeżo wyciśnięty sok z czerwonego buraka. 

Po śniadaniu wyszedł na dwór. Stanął na werandzie swego małego pałacyku, w który, zamieszkiwał odkąd brat został królem. Posesja nie miała ogrodzenia. Nie chciał odgradzać się od mieszkańców i swoich poddanych. Na posesji rosło kilka rosłych drzew owocowych i liściastych. Ikar wciągnął ciepłe, orzeźwiające powietrze. Uwielbiał wiosnę za przeganiane mroźnej zimy. Lubił patrzeć jak rośliny wokół budzą się do życia i pojawiają się nowe pąki kwiatów. Uwielbiał coraz wyraźniejsze i cieplejsze promienie słońca. Zszedł po schodach. Skinął głową kilku ogrodnikom zajmującymi się sadzeniem nowych roślin. Sam marzył o tym aby zając się roślinami, ale w tej chwili musiał wyruszyć w drogę po to, co wysłała go królowa.

Po obchodzie wrócił do siebie i zapakował do małego, czerwonego plecaka jedzenie, picie i mapę. Miał nadzieję wrócić wieczorem. Przeczesał włosy dłonią. 

Już od dwóch godzin przemierzał las w drodze na Srebrną Górę. Srebrna Góra to najwyższa góra oddzielająca zachodnią cześć od wschodniej. Po drugiej stronie jak okiem sięgnąć ciągnął się kaniony i skaliste wzgórza, a dalej miasta i wsie zamieszkałe przez zamożnych ludzi i rolników uprawiających ziemię. To między innymi od nich mają jedzenie i inne potrzebne rzeczy. W zamian oferują im swoje usługi jako strażników i ochroniarzy oraz tropicieli. Współpraca różnie się układa, ale nauczyli się wzajemnie tolerować i akceptować. Ikar starał się rozumieć tych ludzi. Dla nich świat, z którego pochodzi jest dziwny, niebezpievzny i tajemniczy. Po prostu boja się, ale stado Ikara postanowiło sobie za cel zapoznanie ludzi ze sobą i próbę zmiany zdania o istotach nadprzyrodzonych. Nie zawsze to jednak się udaje. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego jacy potrafią być ludzie, bo w gruncie rzeczy łączy ich gatunki wspólna  momentami trudna historia przeszłości.

Ale o tym po tym....

Po czterech godzinach marszu wreszcie udało mu się dotrzeć pod szczyt góry. W tym miejscu rosło mało drzew, a temperatura spadła o kilka stopni. Ikar wyjął z plecaka ciemną kurtkę nabijaną ćwiekami i narzucił na umięśnione ramiona.

— Ścieżka musi być gdzieś tutaj.

Poruszał się powoli wypatrując ukrytej w górze ścieżki prowadzącej na górę. Wreszcie znalazł ją. Odsunął na bok liście krzaku jarzębiny rosnącego w tym miejscu i zaczął się przeciskać przez krzewy. Przez dłuższa chwilę szedł w pozycji na wpół zgiętej. Z ulgą wyprostował się i spojrzał na strome stopnie wykute w skale góry. Ta ścieżka powstawała przez kilkanaście lat. Ludzie oznaczyli ją i zabezpieczyli barierkami. Ikar zaczął się wspinać w górę. Jako wytrawny łowca oraz przywódca Gwardii Wilków mógł z duma poszczycić się wytrzymałością oraz orientacją przestrzenną. Schody liczyły sobie dwieście stopni, a po tym jeszcze musiał się wspiąć na górne półki aby dostać się do wyżej położonych jaskiń.  

— Jest. No to w drogę!

W połowie drogi zrobił sobie krótką przerwę. Wyjął z plecaka butelkę wody i upił kilka łyków. Woda miała charakterystyczny smak, ponieważ zawierała w sobie dużo wapnia i żelaza, Te dwa składniki pomagały jego ciału się regenerować podczas wspinaczki. I pomagały w utrzymywaniu koncentracji i skupienia. W dłoń chwycił jeszcze garść orzechów i wrzucił sobie do buzi.

Rozejrzał się i jego oczom ukazała się rozległa, zielona przestrzeń, w której mógł w oddali dostrzec wioskę oraz dalej miasto. Widok poruszał jego serc. Uwielbiał miejsce, w którym przyszło mu dorastać i mieszać. Miał z nimi dużo radosnych, ale i przykrych wspomnień. Jednak za każdym razem, kiedy miał okazje patrzeć na swój dom, wiedział, że nie chciałby zamienić go na nic innego. Szkoda tylko, że rodzice nie mogą być świadkami tego kim stal się. Ojciec zmarł, a matka opuściła wioskę kilka lat temu. Tęsknił za nią i chciałby znów móc się z nią spotkać, ale nie wiedział gdzie ona teraz jest. Jednak taka była tradycja i nic nie mógł na to poradzić. Tylko się z tym pogodzić. 

Pokiwał głową i ruszył w dalsza wspinaczkę z jakimś smutkiem i ciężarem w sercu.

Słońce stało wysoko na niebie, kiedy dotarł na szczyt schodów. Otarł pot z czoła i czuł dyskomfort z powodu przylegającego do ciała ubrania. Po raz kolejny wyciągnął butelkę wody i nabrał kilka niewielkich łyków. Poczuł jak letnia woda przepływa przez wyschnięte gardło. 

Zadarł głowę ku górze i zdeterminowanym i zimnym spojrzeniem zdawał się rzucać wyzwanie górze. Przykucnął przy plecaku i szperał przez chwile w głównej kieszeni. Po czym wyciągnął czekan i linę z harpunem.

Zamachnął się liną jak lasem i rzucił. Harpun zaczepił się dość wysoko. Pozostałą częścią obwiązał się w pasie i zaczął się wspinać. Co chwila wspomagał się czekanem. Plecak ciążył mu oczywiście, ale był masywny. Czuł jak wysoka temperatura koliduje z jego ciałem, ale skupił się na tym aby wyregulować swoje ciało. Teraz cieszył się z faktu posiadania umiejętności termoregulacyjnej. 

Wilkołaki z innych stad o jakich wiedział także przyjmowały specjalne umiejętności, różniąc się od swoich pobratymców siłą, wytrzymałością, poszczególnymi zdolnościami takim jak tropienie, zróżnicowany słuch czy postrzeganie świata. Jednak nie było to stałym elementem ich gatunku. Wielu wilkołaków – obydwu płci – było przeciętnymi lub wręcz słabymi. Często zdarzało się, że słabsze wilkołaki nie przezywały dwunastego roku życia lub wręcz umierały w niemowlęctwie.

Wspólną cechą dla wilkołaków była postawna budowa ciała i wyostrzone zmysły. Chociaż i tutaj są pewne różnice między pojedynczymi osobnikami w stadzie. Jedni są bardziej zbudowani, inni niżsi lub mają krótsze włosy. Bardzo popularną fryzurą w stadzie były dłuższe włosy i proste. Również charakterystyczną cechą wilkołaków była ciemniejsza karnacja skóry.

— Mamo, piękny księżyc — wyszeptał Ikar ze smutkiem w głosie. — Szkoda, że ciebie tutaj nie ma. Byłabyś zachwycona. 

Zatęsknił za ciepłymi ramionami matki. Tak jak Ikar kochała patrzeć w niebo, w gwizdy i księżyc. Dla niej każda pełna księżyca stanowiła powód do świętowania.

— Gdzie teraz jesteś mamo? — zapytał się księżyca. — Ciekawe czy też za mną czasami tęsknisz i myślisz. Mam nadzieję, że tak jak ja patrzysz teraz w księżyc.

Za ponad tydzień odbędzie się pełnia księżyca i odbędzie się Ceremonia Cienia. Jedno z kilku najważniejszych świąt w wiosce. 

Zatęsknił za ciepłymi ramionami matki. Tak jak Ikar kochała patrzeć w niebo, w gwizdy i księżyc. Dla niej każda pełna księżyca stanowiła powód do świętowania.

— Gdzie teraz jesteś mamo? — zapytał się księżyca. — Ciekawe czy też za mną czasami tęsknisz i myślisz. Mam nadzieję, że tak jak ja patrzysz teraz w księżyc.

Za ponad tydzień odbędzie się pełnia księżyca i odbędzie się Ceremonia Cienia. Jedno z kilku najważniejszych świąt w wiosce. 

Spojrzał w dół, gdzie majaczyły na nocnym niebie światła miasta, Znajdował się bardzo wysoko i wiatr tutaj wzmógł się znacznie. Ubrania trzepotały na wietrze. Obrócił się i spojrzał w mroczna czeluść jaskini. Był u celu. To tutaj znajdowało się to czego szukał. W tej chwili nie odczuwał lęku. W końcu uważał się za dzielnego wojownika. 

Z plecaka wyjął latarkę. Chwycił ja mocno w dłoń i ruszył do jaskini. Dzięki swojemu dobremu wzrokowi i latarce widział całkiem sporo. Dzięki wyczulonemu zmysłowi węchu stwierdził, że w jaskini jest duża wilgotność. Potwierdzał to odgłos kapania wody z wyższych partii jaskini.

Chropowate ściany jaskini mieniły się czerwoną i białą poświatą, a w nozdrza wilkołaka wdzierał się słony, ostry zapach. Skulił się, kiedy z ciemności natarło na niego stado nietoperze wylatujące na nocne łowy. 

Przez dłuższą chwile szedł po nerwowym terenie. Z czasem jednak ścieżka przechylała się coraz bardziej w dół. Słaby blask księżyca zniknął już jakiś czas temu, ale wciąż odczuwał falowanie przepływów powietrza.

Owa jaskinia położona była w połowie drogi na szczyt góry Czerwonej. Jedna z kilku większych, ale i najmniej niezbadanych ze względu na sieć tuneli jaka się na nią składała. Z tego powodu nie nigdy nie wykonano dokładniej mapy. Ikar musiał polegać tylko i wyłącznie na sobie. Schodząc coraz niżej, temperatura spadała, a powierzę stawało się coraz bardziej wilgotne. W tej chwili żałował nawet, że na niebezpieczną wyprawę wybrał się sam. Zaczynał sobie zdawać sprawę jaka to była lekkomyślna i nie przemyślana decyzja. Lecz w tym momencie na takie wnioski było już trochę za późno. 

Po pewnym czasie monotonnego schodzenia niżej i niżej, w otaczające młodego mężczyznę dźwięki wdarł się tajemniczy chrobot. Wzdrygnął się trochę zaskoczony. Przystanął i wypatrywał zagrożenia. A tego, że znajduje się w niebezpieczeństwie nie musiał potwierdzać, ponieważ włoski na karki dłoniach zjeżyły się, a zmysły wyostrzyły. Poczuł nieprzyjemny nieokreślony zapach i wyczuł mnóstwo istot. Umykały przed światłem latarki. Dostrzegł tylko włochate, chude odnóża. W sumie bardzo, bardzo dużo odnóg.  

Nie bał się pająków, ale odczuwał wobec nich dyskomfort i odrazę. Z chwilowym wahaniem zrobił krok do przodu. W tym momencie jednak rozbłysło jasne światło – oślepiło wilkołaka, i poderwał się silny wiatr. Osłaniając twarz usiłował się utrzymać na nogach. Jednak z każdą upływającą sekundą stawało się to coraz trudniejsze. Kątem oka dostrzegł, że pająki znajdujące się najbliżej zostały wessane do dziwnej białej kuli. Po tym poleciał na plecy i upadł boleśnie na chropowata, nierówną powierzchnię. 

Wytrzeszczył swoje orzechowe oczy, kiedy z wnętrza tego dziwnego czegoś coś zaczęło się wyłaniać. Instynkt wziął górę. Z ogromnym wysiłkiem dźwignął się na nogi i rzucił w pierwszą odnogę jaką dostrzegł. 

Biegł napędzany strachem i adrenaliną. Prawie stracił zmysły i możliwość logicznego myślenia. Nadal wyczuwał w powietrzu dziwne naelektryzowanie, które zniknęło, kiedy był mniej więcej w połowie drogi. 

— Szlag!! — zaklął pod nosem.

Z tyły rozległ się nieprzyjemny, niski dźwięk. Po czym chrobot małych setek nóg oraz czegoś znacznie większego. Przyspieszył jeszcze bardziej.

— Nieee!

Z ust mimowolnie wyrwało się słowo, kiedy ujrzał przed sobą przepaść. Nie miał jednak szans na wyhamowanie. Musiał skoczyć. Miał nadzieję, że jego nadzwyczajna zwinność i siła wystarczą by pokonać dość sporą odległość do drugiego brzegu. W ciemności zamajaczył młodemu wilkołakowi słaby brzeg po drugiej stronie. Wyciągnął przed siebie długie ręce i kiedy znajdował się w odpowiedniej odległości. Sprężył się i napiął mięśnie. Skoczył. 

Przez głowę przebiegło mu całe życie. Twarze brata, rodziców, kolegów i nauczycieli ze szkoły. Modlił się w duchu aby mu się udało. Dla Ikara czas zwolnił.

Wreszcie złapał się obiema rękoma skały. Prawie nie poczuł jak ostra skała przecięła gruba skórę dłoni. Kilka sekund zwisał nad przepaścią. W końcu jednak poszukał oparcia dla nóg i ostatnim wysiłkiem podciągnął się do góry. 

Leżał kilka minut na nierównym podłożu oddychając ciężko. Wreszcie odwrócił się i usiadł. Rozejrzał się za latarką, gdy jej nie znalazł, stwierdził, że wypadła mu z ręki podczas skoku. Podniósł się i stanął na nogi.

Zmrużył oczy próbując, dostrzec stwory stojące na przeciwległym brzegu. Mimo wyostrzonego wzroku dostrzegł tylko kontury mniejszych postaci i być może dwoje znacznie większych. Jednak tego ostatniego nie był pewien.

— Nie chce się przekonywać czym ty jesteś.

Po tych słowach, odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwną stronę. Teraz musiał naleźć drogę ucieczki, a przy okazji, jak będzie miał trochę szczęścia, to uda mu się zdobyć prezent dla królowej. W końcu po niego tutaj przybył. Nie zamierzał wracać z pustymi rękoma.

----------------------------

Tymczasem, kiedy Ikar zmagał się z trudnościami, ja właśnie budziłam się w dość nieprzyjemny sposób. Brakowało mi powietrza i było gorąco, a serce biło ze zdwojoną siłą. Mimo wszystko czułam jak zewnątrz napływa ciepłe, „orzeźwiające: powietrze. Najgorsze w tym jednak były piłki pąków kwiatów, które uniosły się i rozchodziły po pomieszczeniu jak chmura gradowa.

Oddychanie sprawiało trudność. Z każdym oddechem moje ciało wypełniało się palącym bólem. Od tego zapachu nos mi się zatkał. Moje ciało było ociężałe. Z trudem dźwignęłam się na ramiona. Charczałam, mrugałam oczami. Kilkakrotnie próbowałam cos powiedzieć.

— Pomocy! Jest tu ktoś?!

Coraz bardziej panikowałam, Przewróciłam się na bok i o mały włos nie spadłabym z łózka. W tej samej chwili drzwi uchyliły się i w pomieszczeniu pojawiła się męska ciemna twarz. Przez chwilę nie wyrażał żadnych emocji, by po kilku chwilach pojawiło się zaskoczenie.

Drzwi uchyliły się szczerzej. Strażnik wszedł głąbiej i chwycił mnie za ramiona. Coś rzucił przez ramię. Oddychałam płytko. Łapczywie. Strach pogarszał mój stań. Oczy łzawiły.

Wydawało mi się, że to trwało wieczność. Wreszcie pojawił się znajomy głos i zapach. Męskie, silnie ręce chwyciły mnie pod drugie ramię. Zostałam położona na plecach. Zaraz tez na twarz miałam maskę. Odruchowo nabrałam powietrza w płuca. Ogarnęła mnie ulga, kiedy powietrze wleciało do mojego organizmu. 

Zamrugałam i odszukałam wzrokiem doktora. Uśmiechnął się do mnie ciepło i zapytał. Nie zrozumiałam co mówi, ale domyśliłam się i pokiwałam głową. Zamknęłam oczy i nim się zorientowałam zapadłam w sen bez znów. Kiedy się obudziłam, napotkałam spojrzenie Flory.

— jak się czujesz? Lepiej? — zapytała zatroskana dotykając moją dłoń.

— Tak, tak — odpowiedziałam cicho. — Pić mi się chce.

Flora wstała z krzesła i podała do rogu gdzie stał baniak z wodą. Dziewczyna wzięła kubek jednorazowy. I nalała wody i podała mi.

— Proszę bardzo — powiedziała Flora.

— Dziękuję — ściągnęłam z twarzy maski i upiłam łyk. Skrzywiłam się, ponieważ gardło miałam bardzo wysuszone. Piłam bardzo powoli.

— Jak się czujesz?

— Dobrze, lepiej — odstawiłam pusty kubek na stolik.

— Trochę mnie przestraszyłaś.

Uśmiechnęłam się przepraszająco.

— Nie chciałam.

— Dobrze, to już nie jest takie istotnie. 

Obydwie przez chwile milczałyśmy. Flora wstała i upewniła się, że okno jest zamknięte. Podkręciła wiatrak.

— Mam coś dla ciebie — powiedziała Flora z szerokim uśmiechem.

Wyszła na korytarz, by po kilku sekundach wrócić z powrotem. Wytrzeszczyłam oczy na widok wózka inwalidzkiego. Na nim dostrzegłam beżową, papierową torebkę.

— Co to ma być? — zapytałam zawstydzona. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro