Rozdział 9. (cz. 3).

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Myśliwy cieszył się z obcowania z przyrodą. Mężczyzna po czterdziestce. Rosły, barczysty. Zwrot wyostrzał i tak wyraziste rysy twarzy. Wodził dokoła błękitnymi, bystrymi oczyma. Żona zakochała się właśnie w tych oczach i ciętym języku. Oboje kochają naturę i zwierzęta. Łowca przemierzał las w poszukiwaniu zwierzyny, jednak nie miał dziś szczęścia. Poruszał się skupiony i po cichu. Chodził już po lesie od kilku godzin. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Rozkoszował się dźwiękami flory i fauny. Otoczenie dodawało mu energii i radości. Nagle w oddali przed sobą, dostrzegł coś dużego i nieruchomego. Chociaż tego ostatniego nie był pewny. Całe ciało napisało się w gotowości. Mężczyzna chwycił mocniej strzelbę i ruszył powoli do przodu.

Nie potrzebował dużo czasu. Dostrzegł plecak i dobrze zbudowanego nieznajomego. Ręce i nogi rozłożone w nieładzie. Długie, ciemne włosy opadały na plecy. Myśliwy przyspieszył. Kiedy znalazł się wystarczająco blisko, dostrzegł czerwone strużki krwi. Zaschnięte. Przejęty starszy pan, natychmiast zapomniał o ostrożności i przypadł bez namysłu do nieprzytomnego. Serce chciało mu wyskoczyć z piersi, w chwili przykładania drżących palców do szyi. Z ulgą wyczuł słaby puls, dla pewności sprawdził oddech. Zaskoczony odsunął się z powodu oddechu zabarwionego krwią. Tej krwi musiało być sporo, skoro zwykły myśliwy ją wyczuł. Upewniwszy się, że młodzieniec żyje, odetchnął z ulgą.

— Ej, obudź się. Słyszysz mnie. — poklepał go po policzku.

Nie zareagował. Myśliwy zastanawiał się, co począć. W końcu jednak postanowił. Nie znajdując innego rozwiązania, chwycił nieprzytomnego pod ramię i spróbował go przetransportować. Nieprzytomny był zbyt ciężki i obaj mężczyźni runęli na ziemię.

— panie Heniu, co pan tutaj robi??

Myśliwy jęknął z bólu. Upadł na lewą rękę i rozciął sobie skórę. Leśniczy Ubgar pomógł Stróżikowi – tak bowiem nazywał się myśliwy i zapalony przyrodnik. Gdy obaj stali na nogach, pierwszy wyjaśnił pokrótce sytuację. We dwóch przenieśli wilkołaka do chaty leśniczego. Ta znajdowała się bowiem znacznie bliżej. W tej niecodziennej sytuacji liczył się czas. Obaj mieli nadzieję, że zdążą.

Położyli poszkodowanego na łóżku w małej sypialni.

— Przynieś gazy i opatrunki. — Polecił leśniczy ponaglającym głosem.

Gdy kolega wyszedł, sam zniknął w maciupeńkiej przylegającej do sypialni łazience. Schylił się i spod wanny ujął czerwoną, kwadratową miskę. Pospiesznie wypukał miskę i wrócił do pokoju. Usiadł na skraju łóżka i metodycznie obmył ciało nieznajomego. Zachłannym i zazdrosnym spojrzeniem przejechał po męskim, nagim ciele.

Kiedy wychodził z czystą wodą, do pomieszczenia wszedł leśniczy, z potrzebnymi rzeczami. Jakież było ich zdziwienie. Na miejscu ran, zostały tylko świeże blizny.

— To wilkołak! — rzucił przestraszony myśliwy.

Bez słowa odwrócił się i zniknął w drzwiach. Po mężczyźnie nie było już śladu.

Leśniczy pokręcił tylko głową. Spojrzał na wilkołaka, uśmiechnął się okrutnie, a spojrzenie stało się zimne.

--------------

Ikar przespał całą noc. Wilkołaka obudziła odgłosy trwającej za oknem ulewy. W tym samym momencie poczuł, rozchodzące się ból w całym ciele. Przymknął oczy, próbując sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego dnia. Nie było to łatwe, ponieważ pamięć go zawodziła. Pamiętam tylko strach i chęć ucieczki oraz ogromne poczucie zagrożenia. Przez kilka chwil się uspokajał. Kiedy już doszedł do siebie, rozejrzał się dookoła. Ze zdziwieniem stwierdził, że znajduje się w nieznanym sobie miejscu. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Zdał sobie sprawę, że coś mu ciąży przy nogach. Kiedy spojrzał w tamtym kierunku,  dostrzegł żelazne kajdany przypięte do kostek.

— Co jest grane? — raz po raz usiłował uwolnić się z kajdan. Jednak z każdym dotykiem przedmiot robił się cieplejszy. — Auć, parzy!

Podmuchał na poparzone dłonie. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Niestety nie dostrzegł niczego, co mogłoby się przydać w uwolnieniu. Samo pomieszczenie było małe. Zaniedbane, tapety na ścianach odchodziły, a farba na drzwiach wyblakła. Ikar wstał z łóżka i łańcuch był krótki, co skutecznie ograniczało poruszanie się, ale mimo to zdołał dostać się do okna. Wilkołak zauważył  kraty, co jeszcze bardziej potęgowało beznadziejność sytuacji, w jakiej się znalazł. W powietrzu wyczuwał zapach kwiatów i słyszał brzdęk owadów latających na zewnątrz. Drzwi do pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem, mężczyzna odwrócił głowę w tamtym kierunku. W drzwiach ujrzał starszego mężczyznę w zielonym formie.

— Jak się czujesz? — odłożył tacę z jedzeniem na pobliski stolik. Wypowiadający słowa zdawał się być przyjaźnie nastawiony. Jednak Ikar nie dał się oszukać pozorom.

— Czego ode mnie chcesz? Kim jesteś? — zapytał stanowczym tonem.

Leśniczy zaśmiał się okrutnie.

— Jestem twoim nowym panem — oświadczył z wyższością i przekonaniem. — Zarobisz dla mnie dużo pieniędzy.

Ikar na słowa mężczyzny zacisnął zęby. I bez namysłu rzucił się w stronę oprawcy. Leśnicy jednak odskoczył na bezpieczną odległość, a Ikar upadł pod ciężarem kajdan. Po ciele wilkołaka ponadto rozeszła się fala gorąca. Leżał na podłodze, zwijając się z bólu. W powietrzu unosił się złowrogi śmiech porywacza.

— Hej, chłopaki, zabieramy go.

W tym momencie do pomieszczenia wkroczyło dwóch trzech postawnych mężczyzn o ciemnej karnacji skóry. Cała trójka ubrana była w skórzane, obcisłe stroje. Dwaj z nich brutalnie podnieśli Ikara z podłogi. Wilkołak próbował się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny. Napastnicy trzymali go w żelaznym uścisku kiedy trzeci z nich podszedł. Trzymał w ręce strzykawkę, którą wbił mocno w szyję ofiary.

Ikar nie wiedział co to była za substancja, ale już po chwili, poczuł, jak całe ciało sztywnieje. Stracił także ostrość widzenia i słyszenia.

Wilkołak został wyleczony z budynku. Bezładne ciało ciągnięto przez kamienną drogę.

Po krótkiej chwili okrążyli dom i stanęli przed wysokim drucianym ogrodzeniem, za którym znajdowały się rzędy dużych klatek. W tych klatkach łowcy przetrzymywali swoje zdobycze, które później sprzedawali. Nową ofiarę brutalnie wrzucono do klatki i zamknięto drzwi.

-------------------

Od niefortunnych wydarzeń minęło trzy dni. Przez cały czas pobytu w niewoli, porywacze nie wypuszczali nikogo. Nieustanie padał ulewny deszcz, co sprawiało, że grunt stał się grząski. Klatki zapadały się coraz bardziej, a poziom wody stawał się coraz wyższy. Ikar skulił się w rogu klatki, starając się jak najmniej tracić ciepła. Nie na wiele to się jednak stało, ponieważ był przemoczony do suchej nitki. Sytuacja pozostałych porwanych była jeszcze gorsza. Niektórzy leżeli nieprzytomni, a drżeli z powodu wychłodzenia i długotrwałego głodu. Oprawcy jednak nie zdawali się tym nie przejmować. Trzeciego dnia wieczorem, drzwi ogrodzenia zostały otwarte. Do środka weszło trzech rosłych mężczyzn. Towarzyszą im leśnicy z dwoma pomocnikami.

— Zabierajcie ich — nakazał właściciel posiadłości. 

Od niefortunnych wydarzeń minęły trzy dni. Przez cały czas pobytu w niewoli, porywacze nie wypuszczali nikogo. Nieustannie padał ulewny deszcz, co sprawiało, że grunt stał się grząski. Klatki zapadały się coraz bardziej, a poziom wody stawał się coraz wyższy. Ikar skulił się w rogu klatki, starając się jak najmniej tracić ciepła. Nie na wiele to się jednak zdało, ponieważ był przemoczony do suchej nitki. Sytuacja pozostałych porwanych była jeszcze gorsza. Niektórzy leżeli nieprzytomni, drżąc z powodu wychłodzenia i długotrwałego głodu. Oprawcy jednak nie zdawali się tym przejmować.

Trzeciego dnia wieczorem, drzwi ogrodzenia zostały otwarte. Do środka weszło trzech rosłych mężczyzn. Towarzyszyli im leśniczy z dwoma pomocnikami.

— Zabierajcie ich — nakazał właściciel posiadłości.

Trójka mężczyzn zaczęła wyciągać więźniów z klatek. Ikar, widząc, że nadchodzi jego kolej, poczuł przypływ adrenaliny. Burza na zewnątrz przybierała na sile, a grzmoty i błyskawice rozświetlały ciemne niebo. Woda w klatce sięgała już jego kostek.

Nagle, potężny piorun uderzył w posiadłość, wywołując ogłuszający huk. Budynek stanął w płomieniach, a ogień szybko rozprzestrzeniał się po drewnianej konstrukcji. Mężczyźni, którzy przyszli po więźniów, wpadli w panikę, próbując ugasić pożar.

Ikar dostrzegł swoją szansę. Wykorzystując moment zamieszania, chwycił klucz, który jeden z mężczyzn upuścił, i szybko odpiął kajdany. Z trudem wstał, czując ból w całym ciele, ale wiedział, że musi działać szybko.

— Uciekajcie! — krzyknął do innych więźniów, próbując ich zmobilizować.

Burza szalała, a deszcz lał się strumieniami, utrudniając widoczność. Ikar, mimo bólu i wyczerpania, biegł przez błoto, starając się unikać oprawców. Błyskawice oświetlały jego drogę, a grzmoty zagłuszały jego kroki.

W końcu dotarł do ogrodzenia. Z trudem wspiął się na nie, czując, jak jego ręce ślizgają się na mokrej powierzchni. Gdy już był na szczycie, spojrzał w dół i zobaczył, że inni więźniowie również próbują uciec. Wiedział, że nie może ich zostawić.

— Chodźcie, szybko! — krzyknął, wyciągając rękę, by pomóc innym wspiąć się na ogrodzenie.

Ogień w posiadłości rozprzestrzeniał się coraz szybciej, a dym zaczął wypełniać powietrze. Ikar wiedział, że to ich jedyna szansa na ucieczkę. Musieli działać szybko, zanim oprawcy zorientują się, co się dzieje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro