Rozdział 9. (część 1.)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powiem, że jestem oszołomiona tym, co w tym momencie widziałam. Znalazłam się bowiem w zupełnie innym świecie. Dosłownie „przeniosłam się" do bajkowej krainy. Flora pchała wózek po nierównej, płaskiej polnej drodze. Palcami muskałam kwiaty i wysokie, smukłe źdźbła traw. Na łące rosły tarze brzozy i piękne wierzby. Dokoła latały owady. Całe otoczenie tętniło życiem. Wymieszany zapach lekko drażnił moje nozdrza, co sprawiło, że znowu zaczęłam kichać. Z przymusu ponownie nałożyłam maseczkę z tlenem. Wzrokiem i całą sobą chłonęłam otoczenie. To doświadczenie było dla mnie intensywne.

Po mniej więcej dziesięciu minutach wysokie trawy skończyły się i była tylko niska trawa. Gdzieniegdzie jeszcze przebijała się czarna ziemia i białe kamyczki. Uniosłam wzrok, na ryk wody. Kilka minut później dojechałyśmy do rwącej rzeki. Po prawej stronie znajdował się potężny i wysoki na pięć kondygnacji (porównanie do budynku) wodospad. Widziałam dokładnie, jak woda rozpryskuje się przy styku z rzeką. Promienie słońca tworzyły piękne barwy kolorów. Przepiękny i magiczny obraz. Wzdłuż obydwu brzegów dostrzegłam przybrzeżne rośliny oraz kilka głazów, które tworzyły zygzakowatą linię brzegową.

— Co to za miejsce? — zapytałam zachwycona.

— Nazywamy to miejsce Polaną Cudów — odpowiedziała dziewczyna. Z jej głosu pełnego pokory i szacunku wywnioskowałam, że dla nich to miejsce jest bardzo ważne i cenne. — Chodź, przedstawię cię.

Przejechałyśmy przez most, który prowadził na drugą stronę rzeki. Znów znalazłyśmy się w otoczeniu drzew. Wysokich i starych. Otoczył mnie przyjemny zapach lasu. Zdjęłam maskę. Drzewa utrzymywały znacznie niższą temperaturę i nie dopuszczały promieni słońca. Oddychałam z przyjemnością. Mimo że tutaj rosły głównie drzewa liściaste, to zapach i otoczenie przypominały mi mój dom. Ukradkiem otarłam, niechcianą łżę. Panował przyjemny chłód i półmrok.

Ostrożnie zagłębiałyśmy się w las. Wózkiem nie należało to do łatwych, ale okazało się, że Flora ma całkiem sporo siły. Ścieżka skręcała kilka razy w różnych kierunkach. Po jakiś czasie usłyszałam śmiechy i odgłosy rozmów. Domyśliłam się, że zbliżamy się do celu. Po kolejnych minutach za drzewami dostrzegłam majaczące budynki i stoły. Oraz ludzi.

— No i jesteśmy na miejscu — powiedziała zdyszana Flora. Z butelki nabrała kilka głębszych łyków.

Pokonałyśmy ostatnią linię drzew i moim oczom ukazała się sporych rozmiarów polana. Przypominała okrąg, ale w północnej części była bardziej wysunięta w głąb. Tam dostrzegłam trzy drewniani chatki porośnięte mchem. W centrum było miejsce na ognisko, a nieopodal stało kilka małych, przenośnych grilli.

Wokół biegały dzieci oraz małe wilczki i liski. Przy stołach oraz przy grillach siedziało lub. 

Stało kilka osób. Atmosfera wokół była swobodna i radosna.  Potoczyłam zaciekawionym i zdumionym spojrzeniem po ludziach. Z łatwością dostrzegłam różnice, nie musiałam się sugerować instynktem, który powodował, że na skórze pojawiała się gęsia skórka. Za tym wilkołaki w tym towarzystwie wyróżniały się potężną budową ciała, ciemniejszą karnacją oraz dłuższymi włosami u mężczyzn. Ubrani także w krótkie spodnie i rękawy. Ludzie natomiast byli znacznie szczuplejsi i mieli znacznie bardziej zróżnicowaną karnację i fryzury. Ze zdziwieniem odkryłam także kilka lisów. Siedzieli przy jednym z końcowych stolików wraz z czarownicami. Ci piersi mieli znacznie smuklejsze ciało, i jasną karnację. Pachnęli słodko-gorzko. 

Co mnie zdziwiło najbardziej, ludzie wymieniali się między sobą. Rozmawiali w przyjazny sposób. Nie zadawałam sobie sprawy, że jest to w ogóle możliwe.  Odgłosy lasu przepełnione były śmiechem i wrzaskami biegających dzieci oraz głośnym śmiechem dorosłych.

W milczeniu pokonałyśmy odległość do najbliższego stolika. Z zaciekawieniem spoglądało na mnie siedem par oczu. Z szybko bijącym sercem pozwoliłam się podwieźć do stołu. Czułam na sobie przeszywające spojrzenia, a na włoski stawały dęba. Znaczyło to, że nie tylko zwykli ludzie się na mnie patrzyli, ale i wilkołaki. Skuliłam się pod wpływem nieprzyjemnego uczucia. Biorę kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. Podnoszę wzrok i patrzę na grupkę ludzi. Zdaję sobie sprawę, że nie ma wśród nich żadnego wilkołaka. Znaczy to, że ktoś przy innym stoliku otwarcie mi się przyglądał. Ale nie mam odwagi, by odnaleźć cię osobę. Poza tym jest tutaj zbyt wiele zmiennokształtnych i mój organizm wyczuwa po prostu zagrożenie. Instynktownie i być może irracjonalnie. Tego ostatniego nie jestem pewna.

 — Cześć, wszystkim — rzuciła radośnie Flora. Obskoczyła stół dookoła i wyściskała się ze znajomymi. — Jak widać, nie przyszłam sama.

Spojrzała na mnie z radosnym uśmiechem.

— Chcę wam przedstawić Hirato — powiedziała, odpowiednio gestykulując. — Hirato, to są moi przyjaciele.

Przedstawiała mi ich po kolei, ale nie zapamiętałam ich imion. Czułam się z tego powodu wyjątkowo nieswojo.

— Hirato, to ciekawe imię — zwróciła się do mnie młoda dziewczyna o krótkich fioletowych włosach i piegach na policzkach. Patrzyła na mnie dużymi, jasno piwnymi oczami. Miała piękne gęste i długie rzęsy. — Skąd pochodzisz?

— Z Tower City — odpowiadam zgodnie z prawdą. — A konkretniej spod Góry Białego Księżyca w Stanach Zjednoczonych.

Cała grupa wymienia zdziwione spojrzenia.

— Ale to jest za morzem — ni to pyta, ni to stwierdza niski chłopak z zakrzywionym nosem i jeżem na głowie. George.

— Tak, przypłynęłam statkiem — powiedziałam spokojnie.

— Czy to prawda, co mówiła Flora, że przez siedem lat nie zmieniałaś się z lisa w człowieka? — zapytała ta sama dziewczyna. Przypomniałam sobie, że miała na imię Alicja. Wyglądała na trzydzieści lat.

— Tak — pokiwałam głową.

Zapadła cisza. Wyczuwałam w powietrzu ciekawość i zaintrygowanie.

— No... Może coś zjesz? — zwróciła się do mnie Flora, chcąc rozładować napięcie.

Pokiwałam głową. Na potwierdzenie zaburczało mi w brzuchu. 

— To w takim razie, ja coś przyniosę — rzuciła pospiesznie Alicja i wstała od stołu. 

— Pomogę ci — rzucił George. 

Gdy zniknęli w tłumie ludzi, między nami panowało milczenie. 

— Przepraszam cię za nich — zwróciła się ciemnoskóra dziewczyna o długich jasnych włosach zaplecionych w warkocze. Miała na sobie sukienkę odsłaniającą smukłe ramiona, a na szyi naszyjnik w kształcie księżyca. — Ta dwójka jest bardzo wścibska. 

— Ładny naszyjnik — wskazuję na biżuterię mojej rozmówczyni. — Nie widziałam jeszcze takiego. 

— To jest pamiątka rodzinna — odpowiedziała dziewczyna z czułością, dotykając wisiorka. 

Pokiwałam głową. 

— U mnie w domu mamy dużo biżuterii — dodała ze śmiechem. — Moja mama i siostry uwielbiają biżuterię. 

— Przepraszam cię, ale nie pamiętam twojego imienia. — Policzki zapłonęły mi czerwienią. 

— Alina, nic się nie stało. 

— Alina, czemu mieszkacie w tym miejscu? — zapytałam, wskazując ręką dokoła siebie. 

— Po prostu uwielbiamy naturę — wzruszyła ramionami. — I do miasta też nie jest jakoś daleko. Mamy samochód. 

Unoszę brwi z zaskoczeniem. Przy wózku przysiada się maleńki brązowy lisek. Patrzy na mnie słodkimi oczami. Uśmiecham się delikatnie i zaczynam go głaskać opuszkami palców. Jego futro jest przyjemnie miękkie i ciepłe. 

— Wasza wioska jest niesamowita i dziwna — stwierdzam cicho. I zaraz płonę z zawstydzenia. — To znaczy... Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tym, aby w jednym miejscu mieszkało razem tyle gatunków. 

Osoby przy stole zaśmiały się radośnie. W tym momencie wróciła dwójka z jedzeniem. Cała grupka głodnym wzrokiem patrzyła na jedzenie przed nami. Ślinka na widok steku spłynęła mi po gardle. Poczekałam, aż pozostali sobie nałożą, na co mają ochotę. Ja sięgnęłam oczywiście po moje ulubione przysmaki, którym były grillowane steki, boczek oraz szaszłyki. Do tego nałożyłam sobie sałatkę. 

— Rany, jak ja dawno nie jadłam czegoś takiego pysznego — rzuciłam z pełnymi ustami. 

— Trzeba było się częściej zmieniać w człowieka — rzuciła zaczepnie Flora. 

Szturchnęłam ją delikatnie ramieniem. 

Gdy byliśmy zajęci jedzeniem, przy okazji ukradkiem rozglądałam się dookoła siebie. Dzieciaki nadal biegały. Jedne bawiły się w berka, a inne rzucały do siebie piłką z dala od miejsca grilla i ogniska. Dorośli za to, też siedzieli przy stołach i jedli potrawy. Niektórzy popijali je alkoholem. 

Gdy kończyłam jeść, na środek wyszedł starszy, barczysty mężczyzna w brązowe koszuli w kratkę i krótkich morowych spodenkach. Za nim od stołów stało kilka osób. Wyczuwało się w powietrzu atmosferę wyczekiwania i radości. Kilka małych zmiennokształtnych przysiadło naprzeciwko mężczyzny. 

— Flora, co się dzieje? — zapytałam szeptem. 

— Zaraz zobaczysz — odpowiedziała zadowolona dziewczyna. 

Jakaś kobieta podała mężczyźnie gitarę, a ktoś inny podsunął pieniek, na którym ten usiadł.

— Chyba pora rozkręcić trochę tę imprezę — rzucił donośnym głosem. 

Las rozbrzmiał entuzjastycznymi okrzykami zgromadzonych. 

Muzyk uśmiechnął się zadowolony, a ja dostrzegłam błysk radości w jego szarych oczach. Najpierw zaczął wystukiwać spokojny rytm w drewno gitary. Ludzie, jak na komendę podłapali rytm i zapałem klaskali w dłonie. Szczerze, dałam porwać się tej cudownej atmosferze. Sama klaskałam z szerokim uśmiechem na ustach. 

— Ale to było ekstra! — zakrzyknęłam rozemocjonowana. 

— No wiem, a to jeszcze nie koniec — oznajmiła mi Flora z szerokim uśmiechem na twarzy. 

Ruszyłyśmy za resztą towarzystwa. Zaintrygowana patrzyłam, jak grupka kobiet i mężczyzn w różnym wieku rozbiera się, by po chwili wskoczyć do wody z okrzykiem radości. Zdumiona spojrzałam na Florę, która śmiała się w głos z mojej miny. Stałyśmy na środku mostu łączącego dwa brzegi. Ze strachem i zdumieniem obserwowałam, jak pływacy pokonują rwący potok, by po chwili z okrzykiem radości i wyrzuceniem dłoni w górę, stanąć na drugim brzegu. Kilka osób, które nie brały udziału w tych dziwnych zawodach, wyminęły nas i pospiesznie zbliżyły się do odważnych. 

— Wy tak zawsze? — zapytałam zdumiona. 

— Oni tak, ja nie — zaprzeczyła kiwnięciem głowy. — Boję się wody i nie umiem pływać. 

— To szaleństwo — wskazałam na kolejną z płynących osób. — Ale mam wrażenie, że jest do dla nich ekscytujące. 

— Zgadzam się z tobą. Nigdy nie zrozumiem tego aspektu kultury — odpowiedziała Flora ze wzruszeniem ramion. — Wracajmy do szpitala, robi się późno. 

Dziewczyna miała rację. Zza drzew pokazywały się pomarańczowe promienie słońca, a nasze cienie znacznie się wydłużyły. Byłam już zmęczona tym dniem, ale z drugiej strony odczuwałam radość. Radość, jakiej nie odczuwałam już od tak dawna. Nagle zdałam sobie sprawę, jak wiele traciłam, żyjąc w swojej drugiej skórze. 

Trzymałyśmy się z tyłu, kiedy głośny pochód wracał do obszaru zabudowanego. Droga wydawała mi się dłuższa. To penie ze względu na coraz bardziej odczuwalne zmęczenia. Oczy ciążyły mi coraz bardziej. Gdy minęliśmy łuk, znowu znalazłam się w bardziej przyziemnym i realistycznym świecie. Z każdą minutą słońca, upływało coraz bardziej, a moim oczom ukazał się przepiękny widok. Większość domów zdobiły piękne lampiony i łańcuchy kolorowych lampek. Patrzyłam na to z zachwytem.

— Ale piękne — wyszeptałam z zachwytem.

— To ozdoby na Dzień Ceremonii Dnia Nocy — wyjaśniła Flora także z zachwytem. — Co roku, tydzień, przed ceremonią, mieszkańcy przyozdabiają swoje domy. To jest nasza długoletnia tradycja. 

— Hej, co ta dźwięk? — zapytałam. Znajdowałyśmy się tuż przed szpitalem. Z ciemnej alejki dobiegły mnie dziwnie odgłosy. Wydawało mi się, że ktoś się śmieje. — Te odgłosy dobiegają stamtąd.

Flora poprowadziła mnie we wskazanym kierunku. Naszym oczom ukazała się scena, której obie z pewnością nie chciałyśmy zobaczyć. Dziewczyna i chłopak migdalili się oparci o ścianę jednego z budynków.

— Red, co ty wyprawiasz? — zawołała oburzona Flora.

Oboje podskoczyli zaskoczeni i oderwali się od siebie, jak poparzeni.

— Flora, to nie tak jak myślisz — próbował wytłumaczyć chłopak.

— Nie, nic nie mów — rzuciła dziewczyna, a w głosie wyczułam urazę i odrazę. — Myślałam, że coś może między nami być, ale teraz widzę, że nie jesteś mnie wart!

Po tych słowach odwróciła wózek i razem weszłyśmy do budynku szpitala.

— Flora, wszystko w porządku? — zapytałam delikatnym tonem.

— Tak, nic mi nie jest — wychrypiała dziewczyna. Otarła dłonia spływające łzy.

Było mi jej żal, ale jednocześnie nie miałam siły na dalsza rozmowę. Marzyłam tylko o położeniu się do łóżka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro