20. Pociąg odjeżdża, wszyscy wsiadać!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Gorąca para buchnęła z przedziurawionej rury, uderzając prosto w twarz Rierga. Krzyknął, niemal upadając na kolana. Przetarł oczy, próbując odzyskać wzrok, ale ból piekł niemiłosiernie. Błądził więc we mgle, szukając schronienia. Wpadł na barierkę, zacisnął na poręczy dłoń.

— Och, kapitanie... — Głos Lynne dobiegał do niego zewsząd. Dźwięki gubiły się w chaosie fabryki, pośród wystrzelonych pocisków milicjantów i robotników. — Coś marnie wyglądasz.

Odwrócił się, jednak przez przymrużone oczy widział jedynie niewyraźne sylwetki, zarysy. Jedno z nich się poruszyło. Była po lewej i to niedaleko. Skrzywił się, wiedząc, że Lynne zachowywała się nietypowo. Miała go na widoku i bez problemu mogłaby go zastrzelić. Bawiła się z nim.

— Wciąż lepiej, niż twoja trupia twarz — burknął, przecierając ponownie oczy. Otwieranie powiek wywoływało ból, ale powoli odzyskiwał obraz przed sobą.

Bhardo zaśmiała się, a echo poniosło jej głos dalej.

— Powiedz mi, co tutaj robisz? Zbuntowany kapitan w samym środku nielegalnej fabryki. Nie dziwisz się, że jestem podejrzliwa, prawda?

— Bardziej pasuje określenie wścibska.

Kątem oka dostrzegł ruch i delikatny błysk światła. Lynne sięgnęła po długą szpadę, zawieszoną przy pasku. Rierg zacisnął mocniej ramiona na barierce. Nieznacznie pociągnął za pręt, następnie go pchając z całej siły. Powinien dać radę.

— Niech ci będzie. Lubię wiedzieć wszystko, więc... gdzie są twoi przyjaciele? Czy twoich jedynych właśnie zabiłam?

Zamarł, napinając mięśnie. Ona nie była prawdziwą kapitan, a jedynie oszustem, który pragnął władzy. Nie dba o to, czy ktokolwiek zginie, jeśli tylko osiągnie swój cel. Zabiła dwóch niewinnych milicjantów, tylko po to, żeby zaciągnąć Rierga na samo dno i upokorzyć. Skrzywił się, ale po chwili pomyślał o Viss i reszcie. Po raz pierwszy od dawna miał z kim spędzać czas, miał z kim dzielić swoje życie.

Szarpnął za poręcz i oderwał ją wraz ze śrubami. Wrzasnął, rzucając się na Lynne. Kobieta w ostatniej chwili uniosła ostrze, żeby zablokować atak, który omal nie strącił jej z nóg. Broń niemal wypadła jej z dłoni, a Rierg nie przestawał. Zamachnął się z drugiej strony. Bhardo uchyliła się.

— Brak samokontroli — napomknęła w trakcie kolejnej parady. Rierg zaatakował z góry. — Niechlujne ruchy. — Ponowna szarża. — Żałosna postawa.

Lynne odepchnęła prowizoryczną broń Rierga. Przygwoździła ją szpadą to pobliskiej ściany, wolną dłonią uderzając w odsłoniętą krtań mężczyzny. Firrell wypuścił rurę, łapiąc się za gardło, łapczywie łapiąc oddechy. Bhardo z gracją wskoczyła na barierkę, błyskawicznie odbijając się od poręczy. Obróciła się w powietrzu, wymierzając precyzyjne kopnięcie w oponenta.

Riergiem zarzuciło w powietrzu, aż z hukiem upadł na blaszanej platformie. Przez moment wił się tylko z bólu, krztusząc się własną krwią. Zimna stal szpady znalazła się przy jego szyi.

— Odpowiedzi. Natychmiast.

— Chc-chcesz odpowiedzi? — zaśmiał się, aż nie przerwał mu bolesny kaszel. Złapał się za pierś i jęknął głośno, przygryzając dolną wargę. — Zaraz ob-oboje zginiemy.

— O czym ty mówisz?

— Podłożyłem bombę i niedługo eksploduje — wysyczał przez zęby.

Lynne pobladła o ile było to możliwe. Odwróciła na moment wzrok, żeby rozejrzeć się po fabryce. Rierg to wykorzystał i kopnął w jej zgięcie kolana. Nie oglądając się, przeturlał się wzdłuż platformy i zanurkował pod barierką, skacząc w otchłań fabryki.

/ / / / /

Idiran umknął przed salwą pocisków. Znalazł się w samym środku bitwy. Intuicyjnie zamachnął się na obie strony konfliktu. Lodowy podmuch sprawił, że strzelcy poupadali na ziemię z przymrożoną skórą. Lód ciągnął się w górę, ostro zakańczając magiczny okrąg.

Niektórzy jednak uskoczyli atakiem i kontynuowali zacięty pojedynek. Paru wycelowało nawet w Idirana. Chłopak natychmiast stworzył przed sobą barierę. Pociski odbijały się od przezroczystej pokrywy. Było ich zbyt wielu, żeby miał sam walczyć. Kątem oka spojrzał za siebie, żeby znaleźć swoich towarzyszy. Po Vissaret i Azudzie nie było śladu, ale Ewitt właśnie szamotał się z jednym z milicjantów. Mężczyzna uporczywie próbował obezwładnić chłopaka, łapiąc za jego nadgarstki.

Idir mimowolnie wstrzymał oddech. Musiał mu pomóc i to za wszelką cenę. Zwrócił się z powrotem do lodowej bariery i roztrzaskał ją w kryształowe drobinki, które pofrunęły przed siebie. Odłamki przeszyły kilku robotników, boleśnie wbijając się w ciała. Pobiegł w kierunku Ewitta. Nie myślał nad tym co robił, bo skupił się tylko na myśli, żeby uratować przyjaciela. Zacisnął pięść na nowej rękojeści lodowego ostrza i nim zrozumiał, co robił, wbił miecz w plecy milicjanta. Odepchnął go, nie zwracając uwagi na krzyk i to, jak bardzo funkcjonariusz teraz drżał. Musiał się upewnić, że Ewitt był cały.

I był. Poza niewielką raną na twarzy, z której powoli spływała strużka krwi, wyglądał na całego. Oddychał szybko, twarz miał czerwoną od zmęczenia.

— Przepraszam, zgubiłem was w fabryce — wymamrotał szybko Idir. — Wszystko w porządku?

Ewitt skinął głową.

— Dziękuję. Rzucili granat dymny, więc też zgubiłem resztę. Co robimy?

Idir na chwilę zamilkł. Swoje dłonie opierał na ramionach Ewitta, ale głową rozglądał się, żeby przeanalizować sytuację. Nie mieli daleko do karocy, ale nie mieli pojęcia gdzie jest reszta. Tym bardziej Rierg, który odłączył się na samym początku. No i kończył im się czas. Bomba już tykała i była gotowa eksplodować za parę minut. Przebywanie w pobliżu fabryki niosło ze sobą ogromne ryzyko.

— Lecimy na górę — stwierdził. — Vissaret i Azud dadzą sobie radę. Mam nadzieję, że Rierg też.

We dwójkę ruszyli pędem przez plac boju. Idiran ku swojemu zaskoczeniu, miał kontrolę nad sytuacją i nad swoimi działaniami. Kierował lodem coraz sprawniej, atakował i bronił zależnie od sytuacji, ale przede wszystkim był szybki. Milicjanci i przestępcy nie mieli większych szans, żeby dopaść dwóch uciekających młodzieńców, kiedy wokół nich szalała niekończąca się burza śnieżna, co chwila zmieniająca swój kształt i obszar.

Dobrze wykorzystujesz swój potencjał. Nie spodziewałem się, bo dla mnie to nie miałoby większego znaczenia, ale Ewitt, Azud i reszta. Oni są twoją siłą i motywacją. Jesteś przy nich silniejszy.

Idir chciał powiedzieć, że to dzięki Sorotrisowi, a nie jemu samemu. W końcu może i jego życie zmieniło się, gdy tylko monokl ich ze sobą połączyło, ale moc zawdzięczał mu. I nie tylko. Chęć działania.

/ / / / /

Liczyła każdą sekundę w głowie. Pierwszą, drugą, trzecią, aż nie doliczyła do sześciu minut, co oznaczało, że pozostały im cztery. Cztery minuty, które stanowiły ich jedyną nadzieję. Jeśli nie wydostaną się poza zasięg eksplozji, zginą i nie zdołają nawet tego odczuć. Tymczasem kuliła się za jedną ze ścian fabryki, próbując wstrzymać oddech.

Azud klęczał tuż obok, starając się pozostać nieruchomo. Gwar za rogiem był nie do zniesienia. Ciężkie buty kilkunastu osób głośno stąpały po stalowej posadzce, głośne wystrzały z broni palnej sprawiały za każdym razem, że dzwoniło im niemiłosiernie w uszach. Zwłoki jednego mężczyzny upadły nawet nieopodal nich; jego głowa roztrzaskała się w obrzydliwą masę z krwi, mięsa i zgniecionej czaszki. Viss ignorowała ten widok, ale chłopak był tak blady na twarzy, że mógł lada moment zwymiotować.

Kolejne dziesięć sekund, a hałas nie ustępował. Vissaret zagryzła wargi, zamknęła oczy. W dłoni wciąż zaciskała palce na rękojeści pistoletu, ale ona sama nie zdziałałaby wiele przeciwko całemu oddziałowi milicji. W tej chwili przeklinała siebie, wszystko dookoła, a przede wszystkim Chirle Sanzera. Ten szczur nawet się nie zawahał, kiedy wydał ich kapitan Lynne.

Zaraz po tym zalała ją kolejna fala negatywnych myśli, która dotyczyła Rierga. Była wściekła, że tak szybko pobiegł ze szlachetną misją ocalenia reszty. Bez wątpienia wolała zginąć wraz z nim, niżeli żyć dalej z potencjalną myślą, że go straciła. Zawahała się. Kiedy zaczęło jej tak bardzo na kimś zależeć? Kimś innym, niż Ewitt?

— Teraz mamy szansę — szepnął Azud. Chłopak wychylał głowę zza rogu, stojąc w bardzo niewygodnej pozycji, a przynajmniej na taką wyglądała.

Viss skinęła głową i podniosła się na wyprostowane nogi. Wpierw rozejrzała się, ale Kerkon miał rację. Cały oddział milicji przeniósł się w głąb fabryki. Wybiegli więc szybko z kryjówki, na ślepo szukając wyjścia. Vissaret natomiast udało się ponownie oczyścić umysł i skupić na przetrwaniu. Pociągnęła za ramię Azuda i skręciła w kolejny korytarz. Fabryka była niczym jej wynalazki, każde miejsce miało swoje przeznaczenie i sens. Wystarczyło tylko odnaleźć schemat. Znaleźć początek. Następny zakręt ujawnił przed nimi pomieszczenie pełne martwych robotników. Pod ścianą leżała też zastrzelona milicjanta, tuż obok niej otwarte na oścież drzwi – upragnione wyjście.

Wybiegła mu naprzeciw, ale wpadła na ruchomą przeszkodę. Utrzymała równowagę i nie wahając się sekundy dłużej, zamachnęła się na przeciwnika kolbą pistoletu, trafiając prosto w szczękę. Mężczyzna krzyknął, klnąc przy tym głośno.

— Zwariowałaś?! — wykrzyczał oburzony, pocierając policzek.

Zdzieliła kolbą Rierga. Mimowolnie szeroko się uśmiechnęła, ale była to zaledwie sekunda. Sekunda, którą na całe szczęście były kapitan zdołał uchwycić i zapamiętać, bo kolejną sekundę zastąpił jej donośny, ochrypły głos.

— Kurwa! Się ciesz, że nie rozstrzeliłam twojego durnego łba!

— Też się cieszę, że cię widzę. Gdzie Idiran i Ewitt?

— Nie mamy pojęcia — napomknął Azud. — Ale teraz radzę nam stąd uciekać.

Vissaret natychmiast wróciła do liczenia... niecałe trzy minuty. Kiwnęła jedynie głową i ruszyła do wyjścia. Całą trójką wybiegli na drogę tuż obok fabryki, ale zatrzymali się, nie wiedząc dokąd uciekać. Niedaleko stały powozy i mechaniczne konie milicji blokujące drogę.

— Zły moment, wiem, ale mam kolejne złe wieści — rzucił Rierg, podbiegając do barierki tarasu.

— Co znowu? — zapytała z widocznym już znużeniem, jakby adrenalina już odpuściła.

— Przenoszą wszystko co się da do tego pociągu. — Wskazał na maszynę parową tuż pod nimi. — Broń, schematy fabryki.

— Wybudują kolejną — wywnioskowała szybko, łapiąc się za głowę.

— To co robimy? — zapytał Azud, przeskakując z nogi na nogę.

Wtedy pośród pojazdów milicji coś głośnego trzasnęło. Dało się usłyszeć głośne rżenie koni, zarówno tych stalowych, jak i tych prawdziwych. Bryła lodu przerwała blokadę, roztrzaskując milicyjne pojazdy, a zza nich wyłoniła się karoca zaprzęgnięta w konie. Zatrzymała się dopiero tuż obok. Z wewnątrz wychylił się Idiran, otwierając im drzwiczki.

— Wsiadajcie! Szybko! — zawołał Ewitt, siedząc na miejscu woźnicy.

Nie musiał prosić dwa razy. Cała ekipa szybko wskoczyła do środka z tym wyjątkiem, że Rierg wprosił się na miejsce młodego inżyniera. Kapitan złapał za wodze i pogonił konie do kusu. Zawrócił pojazdem, żeby dalej ruszyć galopem wzdłuż ciągnącego się tarasu. Stąd miał idealny widok na pociąg.

Pociąg, który zaczął ruszać.

— Uciekamy w złą stronę — zauważył Ewitt.

— Bo musimy złapać pociąg.

— Co? I jak zamierzasz to zrobić?

— Będę improwizował — mruknął, prostując się na siedzeniu i poganiając konie. Zwierzęta posłuchały się, pociągnęły karocą jeszcze mocniej i jeszcze szybciej.

Vissaret przez moment przysłuchiwała się rozmowie chłopaków, ale coś ją podkusiło, żeby wyjrzeć za okno i zobaczyć widok za nimi. Przesunęła się po powozie, z trudem utrzymując równowagę. Zarówno Azud i Idiran spojrzeli na nią zdziwieni. Na drodze zobaczyła to, czego się obawiała. Milicjanci ich ścigali na mechanicznych koniach.

Dostrzegła zdeterminowaną twarz Lynne Bhardo, jadącej na czele pościgu, w tym samym momencie, kiedy eksplozja pochłonęła cały obszar fabryki. Ogień przypominał niebieską burzę z błyskawicami, które rozrywały ściany, stal i kamień. Ciekły lód miał niszczycielską siłę. Bomba była potężniejsza, niż się spodziewała. Nadciągnął podmuch wiatru, który podrzucił powozem, a jednego z jeźdźców milicji strąciło z konia.

— Mamy towarzystwo! — poinformowała resztę, gdy tylko dzwonienie w uszach zniknęło.

Rierg okręcił się w pół, próbując wyjrzeć za siebie. Skrzywił się i przekazał wodze Ewittowi, który od razu podchwycił jego zamiary. Jednym spojrzeniem poprosił Azuda o podanie karabinu.

— Pomogę ci — oznajmił Idir. Chłopak wygramolił się przez drzwiczki karocy, co nie było łatwym zadaniem w trakcie jazdy. Mocno złapał za wystające uchwyty i przeciągnął się na przód powozu, pozostawiając wewnątrz Vissaret i Azuda. — Ściągnę tych po lewej.

Mężczyzna skinął głową i przeładował broń. Stanął na siedzeniu woźnicy, łokciami podpierając się o dach. Stąd miał wystarczający widok na ścigających ich milicjantów. Sześciu konnych, zliczył szybko. Wziął głęboki oddech, żeby ustabilizować uchwyt i drżenie dłoni. Pędząca karoca co chwilę podrzucała nimi w górę, więc sprawne wycelowanie równało się z prawie niemożliwym.

Wtedy uprzedził go Idiran. Lód buchnął z jego dłoni niczym gorąca para z rury. Masa śnieżna trafiła w podłoże tuż przed dwoma z koni, które natychmiast wpadły w poślizg. Jeźdźcy wypadli z siodeł, lecąc wysoko i daleko przed siebie. Z prędkością, którą jechali, żeby przetrwać musieliby mieć dużo szczęścia. Pozostali obrócili się za towarzyszami, więc i Rierg wykorzystał chwilę. Strzelił raz i drugi z karabinu; pociski przeszyły mechanizmy stalowych zwierząt. Staranowały się wzajemnie, ciężar powykręcał kończyny milicjantów.

Została dwójka ścigających, tą na przedzie oczywiście była Lynne Bhardo, której koń zwinnie i z gracją przeskoczył nad przeszkodami. Zawzięcie pędziła przed siebie, nie odrywając wzroku od karocy.

— Ona jest gorsza tamtej mgły — stwierdził ze zrezygnowaniem Rierg.

— Cholera! Rierg! — krzyknął nagle Ewitt. Kapitan się za nim obrócił z powrotem siadając obok i ujrzał to, co przeraziło inżyniera. — Koniec trasy!

Czym prędzej wyrwał mu wodze z rąk i popędził konie raz jeszcze. Pociąg pędził tuż obok nich, ale droga kończyła się zakrętem w kierunku centrum Cyklonu, z przodu natomiast; wystający klif czarnej góry. Zacisnął szczękę, wzroku nie odrywał od poruszających się wagonów. Słyszał przez chwilę krzyki pozostałych, że oszalał i postradał zmysły, ale czuł, że nie może tak łatwo odpuścić. Dał się pokonać jej następczyni, dał się zhańbić i wrobić w przestępstwo. Chociaż jedna rzecz musiała pójść po jego myśli.

Krzyknął, ciągnąc za wodzę. Konie rżały głośno, czując jak uzdy wżynają się w ich pyski. Zbliżali się do klifu. W bardzo szybkim tempie. Na sam koniec zawołał, żeby wszyscy się czegoś złapali.

Następne sekundy minęły niczym przycięte obrazy z wideotonu. Rierg przeciął wodze kieszonkowym nożem, puszczając konie wolno. Jedno ze zwierząt nie zdążyło skręcić i spadło z klifu, kiedy karocę wyrzuciło w powietrze. Pojazd poleciał jeszcze odrobinę wyżej, aż z impetem spadł na pędzący pod nimi pociąg. Uderzył w jeden z wagonów, przebijając się z hukiem do środka. Wszystkimi zarzuciło na boki, Ewitta i Idirana strąciło z siedzenia. Obaj upadli na połamane deski, pośród których leżały strzelby zbudowane w fabryce.

Rierg na moment zamknął oczy, ale gdy je otworzył, był również poza karocą. Bolały go wszystkie kości i mięśnie. Mógł przysiąc, że kłucie w klatce piersiowej oznaczało, że złamał sobie przynajmniej jedno żebro. Ledwo mógł ruszyć swoim ciałem, przed sobą widział czarne plamy, a zawroty głowy przyprawiały go o mdłości. Po chwili jednak oprzytomniał i zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił. Nagłym ruchem podniósł się z podłogi, co spowodowało jeszcze większy ból. Nie wytrzymał i schylił się, żeby puścić pawia. Zakaszlał i rozejrzał się. Podpierał się o jedną ze ścian wagonu, która wytrzymała zderzenie, ale widok przed nim był odrobinę przerażający, szczególnie gdy dostrzegł, że karoca wciąż zwisa w pół nad torami. Co gorsze – przez wyrwane drzwiczki zobaczył, że w środku znajduje się Vissaret i Azud.

Podbiegł do nich czym prędzej, ale gdy tylko postawił nogę na karocy, zachwiała się do tyłu. Wycofał się, trzymając ją jedynie za połamane deski.

— Viss! Azud! — krzyknął, licząc, że jego głos ich wybudzi. — Cholera jasna! Wstawajcie szybko!

Nie wiedział co robić. W panice ciągnął za karocę, ale w żaden sposób nie był w stanie przeciwważyć pojazdu tak, żeby wciągnąć go w całości do wagonu. Jeśli czegoś nie zrobi, oboje spadną i roztrzaskają się o skały.

Usłyszał czyiś kaszel. Obejrzał się i zobaczył chłopaków. Ewitt miał wygiętą rękę w nienaturalny sposób, Idiran starał się go przenieść w bardziej bezpieczne miejsce.

Co on zrobił? Posłuchał się swoich egoistycznych pobudek, żeby poczuć się przed sobą lepiej i zaryzykował życiem swoich przyjaciół. Do cholery, mógł zabić Viss! Wstąpiło w niego coś, za co się nienawidził. Jak mógł być tak głupi i nierozsądny?

Teraz jednak było za późno na takie myśli. Musiał się skupić na tym, żeby im pomóc.

— Idir — zawołał — możesz zamrozić karocę z przodu? Wyciągnę ich stamtąd.

Chłopak niepewnie kiwnął głową. On również wyglądał na poobijanego, z twarzy spływała mu krew, wszędzie na skórze miał rozcięcia i czerwone ślady od stłuczeń. Mimo to użył swoich mocy ponownie. Lód pokrył przód pojazdu grubą warstwą, przytwierdzając go do podłoża. Jednak gdy pociąg skręcił na torach, skorupa lodu szybko zaczęła pękać.

Nie miał dużo czasu. Musiał tam wskoczyć i ich wyciągnąć. Nie myślał dłużej i wszedł do środka. Na pierwszy rzut oka stwierdził, że oboje oddychali, ale stracili przytomność. Objął Vissaret, podciągając ją do góry, a zaraz potem drugim ramieniem złapał Azuda. Ból niemiłosiernie piekł go w piersiach, aż nie syknął głośno z bólu i roniąc parę łez. Zrobił krok do przodu i karocą zatrzęsło. Ostatnimi siłami zmusił się do ruszenia nogami w stronę wyjścia. Poczuł, że traci równowagę, więc wypchnął Vissaret z karocy. Kobieta uderzyła o ziemię, a on z Azudem stoczyli się na ziemię. Nieprzytomne ciało chłopaka go przygniotło w taki sposób, że nie mógł się podnieść. Zaczął panikować i wierzgać się, choć nie wiele mógł zdziałać.

Udało mu się uratować Vissaret, ta myśl go cieszyła, ale co z tego, skoro zginie wraz z Azudem?

— Szybko! Złap mnie za rękę!

Spojrzał w górę i zobaczył wąską sylwetkę Idirana. Jakim cudem tak kruchy i niewielki chłopak miał w sobie tyle siły? To dzięki Sorotrisowi? To chyba nie miało znaczenia. Podał mu dłoń. Archeolog zacisnął mocno na niej palce i pociągnął. Po chwili Rierg leżał tuż obok nieprzytomnej Vissaret, a Azud wypadł z karocy chwilę później. Gdy tylko i Idir z niej wyszedł, pojazd w końcu runął. Lód puścił i całość wypadła ze zniszczonego wagonu, spadając na twarde skały.

Przez dłuższą chwilę przysłuchiwał się jedynie pociągowi. Miał wrażenie, że opuściły go wszystkie siły, a leżąc nieruchomo unikał bolesnego cierpienia. Nie był pewien, czy mógłby teraz wstać bez czyjeś pomocy. Położył dłoń na swojej piersi; mógł przysiądz, że palcami wymacał złamane żebro. Teraz mógł być tego pewien. Oddychało mu się ciężko, lewym ramieniem ledwo poruszał.

— Masz. — Usłyszał głos Idirana. — Materiał tego nie ociepli, więc i tak zmarzniesz, za co bardzo przepraszam, ale musimy ustabilizować twoją rękę.

Rierg poruszył głową. Chłopak nie mówił do niego – pochylał się nad siedzącym Ewittem, który wykrzywiał twarz z bólu, trzymając sztywno za swoje ramię. Nie wyglądało ono za dobrze.

— W porządku, wytrzymam — wymamrotał z trudem. — Musimy jeszcze pomóc reszcie.

— Jakbym zrobił coś nie tak, od razu mi mów.

Ewitt nie zdążył odpowiedzieć, bo Idiran zaczął działać. Dłonią rozprzestrzenił lodową warstwę, która utrzymała połamaną rękę w jednym miejscu. Ten nietypowy bandaż sięgał w górę, aż po bark Ewitta.

Rozległo się głośne stąpnięcie. Nie tak głośne, jak w momencie zderzenia karocy z wagonem, ale równie donośne. Drużyna w jednej chwili oprzytomniała, Vissaret otworzyła oczy i pierwsze, co zrobiła, to rzucenie przekleństwem.

— Wszyscy żyją? — wydukała, łapiąc się za głowę. Rozejrzała się dookoła. Na to wyglądało. Idiran pomagał wstać Ewittowi, Rierg leżał tuż obok niej i wpatrywał się w nią z bladym uśmiechem. Azud poruszył się nieznacznie dwa metry dalej. — Świetnie, potem zabiję was własnoręcznie. A ty się nie uśmiechaj — rzuciła w stronę poturbowanego mężczyzny.

— Możesz potem zrobić, co tylko chcesz, ale dokończymy to, co zaczęliśmy.

Wszyscy spojrzeli po sobie, łącznie z Azudem, który zdołał wystarczająco oprzytomnieć. Byli poobijani, ranni i wykończeni, ale ich determinacja wychodziła naprzeciw przeszkodom.

I wtedy przez wyrwę w wagonie wskoczył mechaniczny koń z jeźdźcem. Pomieszczeniem wręcz zatrzęsło, drzazgi i śruby pospadały na ziemię. Zwierzę prychnęło parą. Zębatki wewnątrz głośno zadudniły.

Z siodła zeskoczyła wysoka kobieta. Lynne Bhardo.

/ / / / /

Nie spodziewałem się tak brawurowej akcji po samym Riergu, ale ta kobieta jest niczym bezduszna i niepowstrzymana maszyna. Lubię ją.

Twarze, to była pierwsza myśl, która przyszła Idiranowi do głowy, nie licząc ciągłych komentarzy Sorotrisa. Lynne znała już niektórych, choćby Rierga, ale nie wiedziała z kim współpracował. Nie mogła się dowiedzieć w tak prosty sposób, jak zetknięcie się z ich wzrokiem.

Zakręcił ramionami, manipulując potężną burzą śnieżną, rosnącą z każdą sekundą. Nakierował ją wprost na Lynne, która po raz pierwszy wyraziła inną emocję. Zaskoczenie wymieszane z zaintrygowaniem. Wiatr ze śniegiem otoczył ją, chociaż spróbowała umknąć za swojego konia.

Idir wykorzystał tę chwilę i stworzył ścianę z lodu, żeby odgrodzić ją od drużyny.

— Ewitt, biegnijcie dalej — rozkazał, odwracając się do pozostałych. — Ona nie może zobaczyć wszystkich z was. Inaczej będzie po nas.

Rierg podniósł się z ziemi z pomocą Azuda i Vissaret po czym kiwnął głową.

— Dasz sobie radę? Nie chcę, żebyś zostawał sam na sam z tą bladą wiedźmą — odezwał się Ewitt. W jego głosie było bardzo dużo troski, co Idiran od razu wychwycił.

— Mam Sorotrisa — odpowiedział szybko. — Dorwijcie tego, kto prowadzi ten pociąg.

— Masz to jak w banku — obiecała Viss, ciągnąc ze sobą Rierga.

Zanim przeszli do następnego wagonu, Ewitt odwrócił się po raz ostatni i uśmiechnął się. Idiran odwzajemnił gest.

Pamiętaj, że ona również nie jest sama. Może i to maszyna, ale jej koń wydaje się być samodzielny.

Nie zamierzał się nie zgadzać. Konie milicjantów służyły bardziej za zwinne i lepsze środki transportu, ale wierzchowiec Lynne różnił się od pozostałych.

Przeszedł wzdłuż wagonu, na zmianę napinając mięśnie i próbując je rozluźnić. Zatrzymał się pod koniec, gdy usłyszał, jak ściana z lodu zaczęła pękać. Legła w gruzach, kiedy mechaniczny koń przebił się swoją stalową głową. Zwierzę zatrzymało się, zawracając szybko, żeby zrobić miejsce dla swojego jeźdźca.

Lynne Bhardo szła powoli przed siebie, dłonie splecione za plecami, głowę unosząc wysoko. Jej smukłe usta wyginały się w uśmiech, który przyprawił Idirana o dreszcze. To była jego pierwsza konfrontacja z panią kapitan i nie odczuwał z tego powodu zaszczytu.

— Idiran Varstell, jak mniemam — zawołała, stając na baczność.

Będzie próbowała cię sprowokować. Proszę, bądź ostrożny. Nie słuchaj się jej.

— Młody i ambitny archeolog, w dodatku pochodzący z przyzwoitej rodziny, która całe swoje życie poświęciła, żeby uczynić Cyklon lepszym. Co by powiedzieli twoi rodzice, gdyby cię teraz zobaczyli? — Podniosła głos. — Cóż, co by powiedziała twoja matka. Spojrzałaby w twoje oczy i zobaczyła przestępcę, podpalacza i ojcobójcę. — Zwróciła uwagę na bryły lodu leżące za nią. — I wynaturzenie.

Idiran zacisnął pięści, niemal przebijając skórę paznokciami. Nie potrafił powstrzymać drżenia, jakie go ogarnęło. Nienawidził siebie za to, że słyszał jedynie prawdę. Nie kłamstwa i manipulacje. Zamordował ojca własnymi dłońmi i mimo że żałował tego czynu codziennie, nie był w stanie tego odwrócić. Matka, Resariel musiała go nienawidzić. Jaka inna była opcja? Stał się potworem i czymś, czym gardził na co dzień.

Ona cię nie zna. Nie zna cię, tak jak ja. Jesteś dobrym człowiekiem, Idiranie. Dbasz o swoich bliskich, o tych, na których ci zależy. A im zależy na tobie. Ona próbuje ci wmówić, że nie zasługujesz na szczęście.

Natychmiast jego myśli wypełnił Ewitt i o tym, jak dobrze się przy nim czuł. Chłopak był dla niego wyrozumiały, pełen troski. On nie zwracał uwagi na to, że posiadał nadprzyrodzone umiejętności, czyniące go czymś innym i wynaturzonym. Nie, on patrzył na to, jakim człowiekiem Idiran był wewnątrz. Może właśnie dlatego się do siebie zbliżali?

— Nie chcesz tego kontynuować, prawda? — Lynne kontynuowała, tym razem znowu zbliżając się bliżej. — Nie chciałbyś być zagrożeniem dla miasta i jego niewinnych obywateli. Mogę o to zadbać, żebyś nigdy więcej nikogo nie skrzywdził. Będziesz w miejscu bezpiecznym dla samego siebie.

Idiran prychnął, kręcąc głową. Sorotris to zauważył.

Masz rację, ona jest gorsza od Zefira.

— Ja nie jestem zagrożeniem — odpowiedział w końcu, rozluźniając mięśnie.

— Nie? To spójrz na to wszystko, co za sobą zostawiłeś! Śmierć i zniszczenie. Właśnie tym jesteś.

— A ty kim?

Lynne przechyliła głowę. Nie spodziewała się takiego pytania. Nie zatrzymywała się jednak. Odległość pomiędzy nimi cały czas malała.

— Obrońcą Cyklonu, prawem i sprawiedliwością.

— Czyli zwykłą i słabą dyktatorką. Najwidoczniej słabo znasz historię naszej cywilizacji, wiesz? Nie jesteś pierwsza ani ostatnia, ale na pewno stoisz w cieniu pozostałych. — Uśmiechnął się, niemal wybuchając gromkim śmiechem. — Tilvin Erskin, podporządkował sobie cały kontynent tuż przed Zniesieniem! Heliavora Trzecia zniszczyła całe imperium plemienia Ra'nszenko i to w zaledwie dwa lata. Wizyry Kalien prowadził krucjatę od samego początku Wzniesienia. Wszyscy potężni i silni dyktatorzy, których bał się świat, a poddani ze strachu ich wielbili. A ty? Nie potrafisz powstrzymać małej przestępczości w zaledwie jednym mieście. Nie wróżę ci świetlanej przyszłości.

Bhardo zamarła z szeroko otwartymi oczami. Zarówno Idiran, jak i Sorotris dostrzegli jak jej dłoń drgnęła, jakby właśnie miała wpaść w szał i w amoku eksplodować od środka.

Nie odpowiedziała już, po prostu wyciągnęła długą i ostrą szpadę. Zakręciła nią w powietrzu i ruszyła szybkim marszem przed siebie. Jednocześnie jej wierzchowiec zarżał, skacząc do przodu i szarżując wprost na Idirana.

Zniszczmy ją.

Idir ukucnął, przykładając dłonie do podłoża. Lód wystrzelił z jego palców, gwałtownie poruszając się do przodu. Gdy tylko mechaniczny koń znalazł się nad śliskim podłożem, został nabity na zmrożony stalagmit. Zwierzę zacharczało po raz ostatni, nim rozpadł się w pół.

Lynne przyspieszyła. Przeskoczyła zwinnym ruchem nad swoim wierzchowcem, ale Idiran nie zamierzał ułatwić jej przejścia. Zewsząd wyrastały kolejne lodowe kolce, próbujące ugodzić kobietę. Kapitan była jednak szybka i sprawnie unikała przeszkód. Pod jednym ze stalagmitów wpadła w długi ślizg, żeby następnie z gracją wykonać przewrót w powietrzu. Wylądowała nieopodal archeologa i pchnęła szpadą przed siebie.

Idiran zatrzymał atak lodową lancą. Ciął powietrze raz i drugi, lecz Lynne zdołała się wycofać. Zmienił taktykę. Przywołał do siebie ponownie burzę śnieżną, wprowadzając zamęt wewnątrz wagonu. Części desek, stali i mechanicznego konia zaczęły latać w przerażającym tempie. Coś uderzyło Bhardo w ramię, następny przedmiot strącił ją z nóg. Przewróciła się na lodowisku, które zaczęło ciągnąć ją w przeciwną stronę wagonu. Z trudem wbiła szpadę w jeden ze stalagmitów, żeby utrzymać stałą pozycję.

Nie wahaj się.

Nie musiał słuchać myśli Sorotrisa. Tym razem nie zamierzał się wahać. Tu chodziło o jego przyjaciół. O jego nową i prawdziwą rodzinę. Nie zamierzał pozwolić na to, żeby Lynne mu to odebrała.

Cisnął w nią bryłą lodu, ale kobieta zdołała zniknąć za kolejną przeszkodą. Rzucił przed siebie kolejnym, olbrzymim odłamkiem. Ponownie spudłował.

Zrobił krok do przodu, jednak jego uwagę odwróciło coś, co owinęło jego prawą kostkę. Stalowa lina nim szarpnęła i pociągnęła w stronę ściany. Siła tego mechanizmu uderzyła nim o deski oraz połamane siedzenia. Pułapka nie zamierzała przestać. Jeszcze mocniej zacisnęła się na nodze, ciągnąc go w kolejną stronę. W panice Idiran zasłaniał twarz ramionami, czując jak wszystko uderza w przedramiona, rozcina skórę i pozostawia siniaki. Zarzuciło nim pod kolejną ścianę. Z trudem wykreował lodowe ostrze i przeciął linę.

Nie miał czasu złapać oddechu, Lynne złapała go za włosy i boleśnie pociągnęła, rzucając nim o podłogę. Nacisnęła podeszwą buta na jego klatkę piersiową. Idir jęknął z bólu, gryząc się w język.

— Wiesz, co? — zapytała z zaciśniętymi zębami. Twarz miała pokrywą we własnej krwi. — Historia lubi się powtarzać i zamierzam tego dopilnować.

Wzniosła szpadę w górę z zamiarem wbicia ostrza w serce Idirana. Coś jednak zarzuciło nimi w wagonie, Lynne cofnęła się, żeby nie upaść. Chłopak wystrzelił przed siebie kolejny promień, zamrażający wszystko, co trafił.

Pociąg zagwizdał, koła na szynach pisnęły, a całym wagonem podrzuciło. Idiran wyleciał w powietrze, obraz przed oczami miał rozmazany, aż nie natrafił głową na przeszkodę. Wszystko zalała czerń.

/ / / / /

Vissaret rozpoznała mężczyznę, który celował do nich z rewolweru. To on wysługiwał się Jokiejem Tyrellem i to on próbował ją zamordować w opuszczonej przychodni.

— Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że ktoś taki, jak pani, zdołał zniszczyć wszystko, co posiadałem w jeden, cholerny, dzień! — krzyknął, wymachując rewolwerem przed nimi.

— Nie toleruję kradzieży — odpowiedziała, również celując z własnego pistoletu.

Sytuacja była dość skomplikowana. Wraz z Riergiem stali naprzeciw właściciela fabryki – Querto, imię, które poznała zaledwie przed chwilą. Tuż obok niego stał przerażony maszynista, próbujący w pocie czoła sterować pociągiem. Ewitt i Azud natomiast z całych sił starali się zatrzymać pracowników w poprzednim wagonie.

— Nie możemy go po prostu zastrzelić? — wtrącił się Rierg. Mężczyzna cały czas trzymał się za tułów, ograniczając poruszanie klatki piersiowej jak tylko potrafił. Było widać, że cierpiał z bólu, ale nie mieli czasu nawet na założenie prowizorycznego opatrunku.

— Najpierw nam odda schematy broni i fabryki — stwierdziła stanowczo.

Querto zaśmiał się głośno, ale wciąż trzymał rewolwer pewną dłonią. Gdyby cokolwiek się wydarzyło – oddałby strzał, zabijając chociaż jedną osobę.

— Nie ma mowy. Dobrze wam szło, ale teraz radziłbym się wam poddać i wycofać. Nie macie zbyt dużo czasu — zagroził, zerkając na widok za ich plecami. Dało się słyszeć stamtąd hałas i krzyki ludzi. — Wyjdźcie z lokomotywy, a może pozwolę wam szybko umrzeć.

— Viss, no błagam cię — wycedził Rierg, ponaglając kobietę.

Vissaret nagle strzeliła. Querto wrzasnął z bólu, to samo zrobił maszynista odskakując od postrzelonego. Trafiła go prosto w dłoń, rozrywając ją od zewnątrz; była cała we krwi, ale mimo drżenia dało się dostrzec wystające kości.

— Rozproszyłeś mnie — syknęła na Rierga. — Cholera jasna. — Podeszła bliżej Querto, który wił się na podłodze. — Gdzie są schematy?

— Uważaj! — krzyknął Firrell, rzucając się jednocześnie na maszynistę, który pod ich nieuwagę podniósł rewolwer właściciela fabryki.

Mężczyznami zarzuciło o ścianę, a w szarpaninie wystrzelili kolejny pocisk. Ten trafił w jedną z rur, skąd buchnęła gorąca para. Zębatki zatrzeszczały pod blaszanymi pokrywami, lokomotywą wstrząsnęło. Rierg kolejnym ruchem obezwładnił maszynistę. Znokautował go precyzyjnym uderzeniem w szczękę.

Viss na moment odwróciła wzrok od Querto, żeby przeprowadzić szybką analizę uszkodzenia pociągu i natychmiast pobladła. Wzrokiem prześledziła rury i mechanizmy, które z każdą sekundą pracowały zbyt szybko. W lokomotywie zrobiło się nagle gorąco.

— Pieprzcie się — krzyknął Querto, wbijając w konsolę metalowy pręt. Tym razem cały pociąg szarpnął w tył, jakby wypadł właśnie poza szyny.

Nim cokolwiek zrobiła, Rierg pociągnął ją za sobą i wybiegli wspólnie z lokomotywy. W poprzednim przedziale zrobiło się równie gorąco, ale ze względu na robotników, którzy właśnie wparowali przez zabarykadowane przejście. Ewitt i Azud stanęli obok nich, kiedy ściany wagonu zaczęły pękać.

— Co się dzieje? — zawołał jeden z nich.

Całym pociągiem zarzuciło na bok, strącając wszystkich z nóg. Ludzie stoczyli się na jedną ze ścian wagonu, a ta złamała się wpół.

— Złapcie się czegoś!

Viss nie była pewna, kto to krzyknął, ale nie wahała się przed posłuchaniem. Chwyciła się metalowego uchwytu, w myślach błagając, żeby owy uchwyt nie odpadł wraz ze ścianą.

Pociągiem po raz kolejny wstrząsnęło, maszyna podskoczyła, tym razem bez wątpienia wypadając z torów. Wagon rozpadł się w pół, ściana runęła w dół. Paru nieszczęsnych robotników od razu wypadło, rozbijając się na twardych skałach.

Poczuła czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła Rierga, który zdołał się zatrzymać na jednym z przytwierdzonych siedzeń. Wciągnął ją z całych sił do siebie, nim kolejna część wagonu złamała się pod obciążeniem. Ewitt i Azud znaleźli się nieopodal, stojąc na krawędzi stalowej kolumny.

To miał być ich koniec, pomyślała. Zginą w wykolejonym pociągu lub wykrwawią się pod jego zgliszczami. Nie takiego finału oczekiwała, nie takiego zakończenia się spodziewała. Przytuliła się mocniej do Rierga, mocno zaciskając wokół niego ramiona.

Spojrzała na ciemną głębię ostrych skał pod nimi. Lada chwila cały pociąg stoczy się na sam dół. Chciała zamknąć oczy, ale w ostatniej chwili dostrzegła padający śnieg. Biały puch szalał wokół wagonu, a wszystko zaczęło porastać w szronie. Lód zaczął blokować koła pociągu, podtrzymywał ściany i przytwierdzał do torów. Cały czas pękał, pojazd opierał się przed siłą natury, jednak zima nie ustępowała, zamrażając wszystko dookoła. Lokomotywa oderwała się od pozostałej części i runęła w dół, prawdopodobnie razem z nieprzytomnym maszynistą oraz Querto.

Pod wagonem pojawił się lodowy pomost, gdzie sprawnie, niczym na łyżwach, poruszał się Idiran. Z czoła leciał mu pot i krew, ale z determinacją celował lodowymi promieniami w pociąg, aż nie zatrzymał się na dobre. Pomost poruszył się przed siebie, zbliżając się pod otwarty wagon.

Nie zastanawiali się nad tym co robić. Całą czwórką zeskoczyli na magiczną platformę, żeby stanąć przed ich wybawicielem. Idiran natychmiast pociągnął ich za sobą, zabierając przez lodowy most jak najdalej od pociągu, na przeciwną stronę skalistego wąwozu. Dopiero tam, na klifie mogli odetchnąć z ulgą i obserwować, jak resztki pojazdu taranują lodowe podpory i rusztowania. Maszyna eksplodowała na samym dnie, zabijając tym samym wszystkich, którzy wciąż się w niej znajdowali.

Ewitt opadł na ziemię, opierając się o klęczącego Idirana. Azud przycupnął obok nich, a Vissaret z Riergiem wciąż nie potrafili wyjść z uścisku.

Kobieta spojrzała na młodego chłopaka i wreszcie dostrzegła to coś, czego wcześniej nie potrafiła. Uśmiechnęła się, spojrzeniem okazując swoją wdzięczność.

Idiran ich ocalił. 


__________________________

SKOŃCZYŁEM. Od razu się przyznaję, wrzuciłem ten rozdział bez żadnych poprawek, ale miałem go tak serdecznie dosyć, że już musiałem go wstawić. Ma prawie 5300 słów i jest to niemal sama, czysta akcja, co zauważyliście, skoro to czytacie. Bardzo przepraszam za tak długą przerwę, ale teraz mam nadzieję, że wrócę na dobry tor z pisaniem rozdziałów. 

Bo wiecie co? Zostało jeszcze ich tylko dziewięć oraz epilog. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem podekscytowany ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro