22. Mauzoleum

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego właśnie pragnąłem. Tego właśnie wyczekiwałem każdego dnia, odkąd wyzwoliłeś mnie ze świątyni. Zrozumienia i szacunku. Spójrz, Idiranie. Zrozumienie i szacunek. Rzeczy, których nigdy nie otrzymałeś, choć zasługujesz.

Idiran przetarł kolejną plamę krwi ze swojej skóry. Siła, z jaką przeciągnął go tamten mag niemal nie połamała mu kości. Pozostał przy obitym ciele i sinym śladzie wokół szyi, przypominającym perfekcyjny, szeroki okrąg. Przyłożył schłodzoną dłoń, żeby sobie ulżyć.

— Nie rozumiem — stwierdził po chwili, przecierając kark. — Kim jesteście?

Oczywiście pytanie zadał dwójce zabójców, którzy wcześniej pozbawili życia ich najwyraźniej wspólnego wroga. Idiran niepewnie im się przyglądał, ale co chwilę zerkał w kierunku Ewitta, próbując znaleźć pomoc.

— Panie, jesteśmy jedynie twoimi wojownikami. Nasze imiona nie mają znaczenia. Liczy się tylko to, że teraz jesteś bezpieczny — odpowiedział mężczyzna o rudych włosach.

To niesamowite uczucie, tęskniłem za nim.

— Jeśli mam wam zaufać, chcę wiedzieć, kim jesteście.

Oboje spojrzeli po sobie i skinęli głowami.

— Zwiemy się Korder i Kordah Wersil — przedstawił wpierw siebie, potem kobietę.

Rodzeństwo, Idir stwierdził szybko w myślach. Byli zbyt podobni do siebie, co wykluczyło małżeństwo. Korder miał równie podłużną i chudą twarz, co Kordah, wysoko ułożone oczy, wąskie usta. Siostra jednak miała dłuższe włosy, spięte z tyłu w skomplikowany kok, podzielony na trzy równe fragmenty.

— Jestem Idiran... to Ewitt — wydukał niepewnie. Nie był pewien, co powinien teraz zrobić. Uratowali ich, a jednak czuł ogromny dyskomfort, stojąc tuż przed nimi. Obserwowali go... z podziwem, jakby spotkali swojego ukochanego artystę. Nie mógł schować się w cieniu, nie mógł ukryć białych włosów pod kapturem.

Chcę dowiedzieć się więcej. To nasza szansa, żebyśmy wreszcie poczynili postęp. Wyjdziemy z martwego punktu!

— Wiemy, Zwiastunie — odpowiedziała tym razem Kordah. — Obserwujemy Cyklon od pokoleń, czekaliśmy aż się zjawisz.

— Aż się zjawię? Dlaczego nazywacie mnie Zwiastunem Zimy?

— Ponieważ jesteś prorokiem, którego zesłał nasz bóg.

— Zefir? — wtrącił się Ewitt, próbując nadążyć z tematem.

Korder uśmiechnął się, ale zaraz przeszedł w pełną powagę.

— Zefir jest namiastką boga — wyznał.

Wiedziałem, że jest zwykłym oszustem, a ludzie wychwalają go, jakby rozwiązał problem bezrobocia.

— Prawdziwym bogiem jest Szadź. Bóg zimy.

Idiran otworzył oczy szerzej, a w głębi usłyszał frustrację Sorotrisa. Bóg zimy, jeden z nieznanych dotąd bogów pór roku, tak nagle stanął przed nim otworem. Tyle tajemnic, jakie owiały istotę, której imienia zapomniano, a osoby takie jak on, przez wieki próbowały odkryć tajemnice. Archeolodzy nie znaleźli niczego; nawet Turdian czy Resariel stracili zapał do eksplorowania zakątków wiary.

Kolejny wyjadacz? Kolejna trucizna zasiana wśród głupich ludzi? Nie, moment. Och Idiranie, ta pomyłka, wyobraź sobie, co znaczy dla nas samych!

Nie chciał słuchać Sorotrisa, nie ze względu na jego niepohamowane ambicje, a raczej przez myśl, że taka tajemnica cały czas była skryta w murach Cyklonu. Istnieli wyznawcy zapomnianego boga, przecież to odkrycie zmieniłoby cały świat! Złapał się za głowę, nie wiedząc, o czym powinien myśleć.

I wtedy z tyłu głowy pojawiła się myśl, a raczej słowa martwego człowieka. Prawdziwa Córka. Kim była Córka i dlaczego w jej imieniu miał zostać zabity wraz z Sorotrisem?

— Teraz chcielibyśmy cię zabrać do twojego domu, twoi poddani, twoi wojownicy cię wyczekują, Zwiastunie — oznajmił z dumą Korder.

— Czekaliśmy na ciebie tyle lat — dodała z entuzjazmem Kordah.

Idiran cofnął się, intuicyjnie palce owijając wokół nadgarstka Ewitta. Nie chciał uciekać przed nimi, ale... to wszystko nagle go przytłoczyło. Czuł się osaczony, podczas gdy Sorotris pławił się w błogiej chwale.

Idiranie, proszę, to jest dzień, na który czekaliśmy. Pozwól im się poprowadzić i zobaczyć, co tak naprawdę nam pisano. Nie musimy podejmować decyzji już teraz, ale powinniśmy się przekonać.

— Ale... ja już mam dom — stwierdził niepewnie, spoglądając na Ewitta. Na te słowa zobaczył, że przyjaciel uśmiechnął się.

— Nie możecie go zmusić — Ewitt stanął nagle w jego obronie, wychodząc naprzeciw rodzeństwu. — Jeśli tak dbacie o niego, nie sprzeciwicie się.

— Oczywiście — odparł brat. — Zrobi, co uważa za słuszne, lecz niech wie, że jego rodzina jest dla nas równie ważna i będziemy o nią dbać tak samo.

Wykorzystaj tę szansę, tylko o to cię proszę.

/ / / / /

Zgodził się, choć raz jeszcze miał wrażenie, że to nie była jego decyzja, tylko Sorotrisa. Może sobie to wmawiał, może nie, ale ciągnęło go do odpowiedzi. Tak wiele mógłby się teraz dowiedzieć, może i bez możliwości, żeby pokazać to światu, ale zdobycie wiedzy sprawiało wrażenie kuszącej potęgi, czegoś co sprawiało, że był wyjątkowy dla samego siebie, nie dla innych.

Nim opuścili Wietrzny Ogród, Ewitt szybko dał znać Vissaret co się wydarzyło i choć nie nadążała za nowościami, ku jego zaskoczeniu, skinęła głową. Może to było proste, ale sprawiło mu radość, że zaufanie pomiędzy nimi było teraz istotniejsze niż kiedykolwiek.

— Gdzie jest wasza kryjówka? — spytał, kiedy Idiran był ewidentnie pochłonięty wydarzeniami we własnej głowie. Mógł się tylko domyślać, jak głośno Sorotris przeżywał sytuację.

Pytanie naszło go też, kiedy przechodzili już kolejny kilometr w podziemnym tunelu. Pod Cyklonem znajdowała się ich cała sieć, labirynt korytarzy prowadził we wszystkie strony, choć niektóre przejścia były zablokowane lub niedokończone.

— W opuszczonej kopalni — odpowiedziała Kordah.

— Kopalni Uringa? Myślałem, że zasypano ją po wyczerpaniu się surowców.

— Nasi ludzie zajmowali się operacją, więc bez trudu nią zmanipulowano. W końcu mieliśmy gdzie się podziać.

— Wcześniej kryliśmy wśród zwykłych mieszkańców — wspomniał Korder. — Spotkania organizowaliśmy gdzie się dało.

— Nie chcieliście wyjść z ukrycia? W końcu świat oddałby wiele za taką wiedzę o naszej wierze. — Ewitt był zdziwiony, nie do końca rozumiejąc ich postępowań. Oczywiście ciężko było całość pojąć, z racji, że ich dzieje sięgały początków Cyklonu.

Idiran podniósł głowę.

— Wszyscy już wierzyli w Zefira. Nowy bóg sprawiłby, że szybko staliby się wyrzutkami społeczeństwa, o ile nie zostaliby oskarżeni o herezję. Nasz świat nie nauczył się niczego i nadal odrzuca każdego, kto jest inny.

Rodzeństwo z uznaniem skinęło w jego stronę, po czym skręcili w prawo. Przez moment nastała ciemność, kiedy siostra zgasiła latarnię, ale parę kroków dalej, przez szeroki otwór wpadało jasne światło. Ściany rozszerzyły się, sklepienie pięło się na parę metrów. Pod butami małe kamienie zachrzęstały, gdzie pomiędzy nimi ułożone były drewniane deski, ciągnące się naprzód, a górę dokańczały stalowe szyny. Szli po torach, jaskinia okazała się być dużą kopalnią, lecz nie przypominała swojego oryginalnego przeznaczenia. Po obu stronach wybudowano różnorakie konstrukcje z cienkimi ścianami, całość przykrywana ciemnymi prześcieradłami. Takich szałasów było tu wiele, a wokół nich przyrządy i urządzenia przypominające starą wioskę. To belki na pranie, to ogniska nad którymi pieczono jakieś mięso. Ludzie w szatach, podobnych do tych, co nosiło rodzeństwo, krzątali się pomiędzy ścieżkami, niektórzy przewozili zapasy w taczkach. Wszyscy zamarli, gdy dostrzegli dwójkę obcych młodzieńców, nerwowo rozglądających się po ich okolicy.

Idiran również przystanął, lustrując kopalnię od lewej, do prawej. Twarze były zwrócone prosto na niego, obserwując go szeroko otwartymi oczami. Mała dziewczynka wskazała na jego białe włosy palcem, drugą ręką ciągnąc za sukienkę matki.

— Dziwnie się czuję, jak tak na mnie patrzą — wyznał szczerze, pocierając ramiona.

— Jest tak samo, gdy ja to robię? — spytał nagle Ewitt, w bardzo pewny siebie sposób, co nie było przy nim żadnym zaskoczeniem.

Idir jednak speszył się i spiorunował go wzrokiem.

— Wybacz — odparł rozbawiony, próbując powstrzymać się od uśmiechu. — Jaaa... nie udało mi się ugryźć w język.

Pokręcił głową i zwrócił się z powrotem do dziesiątek ludzi. Może nawet setek? Jaskinia sięgała we wszystkie strony, gdzie można było dostrzec kolejne korytarze i kolejne wgłębienia z szałasami. Jak wielu skrywało się pod Cyklonem?
Ja natomiast czuję się wspaniale. Ty też powinieneś, Idiranie. To jest uwaga, na którą zasługujemy.

Korder wyszedł naprzeciw i szybkim susem wskoczył na pobliski kamień, żeby skupić ciekawość podziemnych mieszkańców na sobie.

— Moi bracia i siostry! Nadszedł moment, którego wszyscy oczekiwaliśmy. Dołączył do nas Idiran, potężny i skromny człowiek, którego zesłał nam bóg! Szadź wysłuchała naszych modlitw, naszych próśb. Zwiastun Zimy nareszcie jest pośród nas! Bądźmy pokorni wobec naszego losu i wobec zachcianek Zimy!

Idir wzdrygnął się, ledwo powstrzymując nagłą chęć ucieczki. Z trudem stał tak przed wszystkimi. Przestraszył się wręcz, kiedy wierzący uklękli, wychwalając swojego boga i ,,proroka''.

— Chwała Zimie! Chwała Zimie! — krzyczęli.

Pokaż im.

— Co mam im pokazać? — wydukał szeptem.

Pokaż im, że jesteśmy prawdziwi, że jesteśmy tym, czego pragnęli. Niedługo się w tym odnajdziesz, obiecuję.

— Nadal nie wiem co mam zrobić.

Improwizuj, w tym jesteś dobry.

Ścisnął pięści i przymknął oczy. Może Sorotris miał rację? Przynajmniej po części, może te wydarzenia miały być formą wynagrodzenia za te wszystkie lata. Nigdy nie był podziwiany przez kogokolwiek, nie wyróżniał się i siedział cicho w najdalszym kącie. Przez całe życie nie pomyślał, co by się stało, gdyby wyszedł na sam środek i pokazał się wszystkim. Tu, w Mauzoleum, nawet nie musiał się obawiać, że ktoś spojrzy na niego krzywo. Nie, ci ludzie wręcz umierali z ekscytacji, jednocześnie korząc się nisko na kolanach. Nic złego nie mogło się stać – był bezpieczny, Ewitt był tuż obok, a Sorotris pobudzał jego odwagę. Wziął głęboki oddech i wyszedł naprzeciw.

— Chwała Zimie! Chwała Zimie! — skandowali wciąż mieszkańcy kopalni.

Korder i Kordah ruszyli za Idiranem, żeby zaraz uklęknąć po obu jego stronach. Rudowłosa uśmiechnęła się, kiwnięciem głowy zachęcając do wystąpienia.

Idiran zatrzymał się kawałek za torami, butami zaczepiając o żółtawą ziemię. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, wzrok skakał od lewej do prawej. Ostatecznie uniósł ramiona w górę. Już wtedy, przedwcześnie, poddani zaczęli wiwatować. Zamilkli jednak, gdy szron pokrył skórę Idirana, lód zaczął rozrastać się spod jego stóp. Na jednym wdechu wypuścił błękitny i biały strumień, który zatoczył koła w powietrzu, aż nie połączył się w jedność pod sklepieniem kopalni. Magia rozprzestrzeniła się we wszystkie strony, z mglistej otoczki lodu wyłoniła się chmura, z której zaczął padać śnieg.

Rozległy się okrzyki, wiwaty i oklaski. Mężczyźni gwizdali głośno, kobiety z dziecięcym szczęściem obserwowały pogodę. Ci najmłodsi ruszyli na plac, żeby biegać i łapać płatki śniegu. Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi.

Idir na moment obejrzał się, żeby odnaleźć Ewitta. Młodzieniec stał kawałek dalej z szerokim uśmiechem na twarzy, który był skierowany do niego. To była rzecz jakiej potrzebował. Świętowanie obcych ludzi nie sprawiło, że serce zabiło mu w ciepły sposób. Sprawił to dopiero jego przyjaciel.

— Panie, jest jedna osoba, którą chcielibyśmy przedstawić — napomknął znikąd Korder.

Obrócił się, żeby spojrzeć na rodzeństwo. Tuż za nimi wolnym krokiem nadchodził niski starzec. Miał krótką, jeszcze nie w pełni siwą brodę. Długie i zadbane włosy, wyraźnie zaczesane do tyły, lśniły się w blasku reflektorów. Odziany był natomiast w krótką, kolorową togę i jedwabne, luźne spodnie. Wśród padającego śniegu przypominał żywą jesień w ciepłych barwach liści.

— To Persil, nasz przewodnik.

Mężczyzna nachylił się, tak, żeby nikt poza Idiranem go nie usłyszał. Nawet Ewitt czy rodzeństwo. Zupełnie jakby chciał zwrócić się do Sorotrisa, a nie jego samego.

Chłopak niepewnie przełknął ślinę.

— Rodzina splamiona krwią Prawdziwej Córki — powiedział mocnym i stanowczym głosem, mimo szeptu. — Witajcie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro