26. Kto jest prawdziwą zmorą Cyklonu?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Azud siedział z otępiałym ciałem na stalowym fotelu. Nadgarstki miał przyszpilone blaszanymi klamrami do ramion siedzenia, choć zdawały się bezużyteczne. Nie umiał już zliczyć, ile razy i po ile godzin przesiadywał tu odkąd go aresztowano. Wpierw był stosunkowo bezpieczny, gdyż należał zaledwie do jednej z wielu ofiar codziennych łapanek. Przesłuchiwał go młody funkcjonariusz, równie blady i zestresowany, co on sam, jednak miał bystre oko i czujną uwagę. Wieści szybko przechodziły z osoby do osoby i tym samym jego dawny pracodawca; Zaquem, połączył go z poszukiwanym archeologiem – Idiranem Varstell.

Konsekwentnie, Azud został o wiele bardziej znaczącym więźniem. Przyjaciel takiego groźnego przestępcy również należał do wrogów Cyklonu, przynajmniej według milicji.

Dostał własną, niewielką celę, w której i tak mało przebywał. Co chwilę dwójka strażników przeprowadzała go do sali przesłuchań, ale w tym przypadku była bardzo nietypowa. Pomieszczenie w kształcie trójkąta zajmował niewygodny fotel oraz rzędy rozmaitych urządzeń – narzędziami tortur, jak też się szybko przekonał.

Przez długie dni próbowali wyciągać z niego informacje na temat Idirana, jego pozostałych przyjaciół oraz przyszłych zamiarach. Azud zaciskał zęby, zamykał powieki, żeby zatrzymać łzy i się nie odzywał. Ból elektrycznych wstrząsów czy też ciągłego bicia potrafił znieść. Przypominały mu jedynie o tym, jak jeszcze mieszkał z rodzicami, którzy po alkoholu zachowywali się równie agresywnie, co milicjanci. Z obojętną miną przyjmował kolejne uderzenia w twarz.

Odczuwał nawet dumę. Liczył, że Idiran i reszta dadzą radę i uciekną z tego przeklętego miasta jak najszybciej, zanim faktycznie nie będzie w stanie znieść tortur. Niestety, gdy do sali przesłuchań weszła Lynne Bhardo, uderzyła tam, gdzie nie potrafił się obronić.

Chmurki. Od paru tygodni ich nie wciągał, przez co cierpiał na bezsenność, ciągłe zmęczenie i częste krwotoki nosa. To dałby radę przetrwać, ale Lynne zmusiła go do zażywania chmurek w dużej ilości, ale i rzadko. Azud co dzień musiał przeżywać najgorszą część zjazdu, kiedy z trudem walczył o każdy oddech, pluł krwią i wymiotował. To było gorsze, niż zwykłe tortury. Azud nie potrafił wytrzymać wyczerpania psychicznego, aż w końcu... pękł. Opuszczone domy na szczycie – to jedyne co powiedział Lynne, ale to jej wystarczyło. Następnego dnia Azud słyszał już krzyki Rierga w sąsiedniej sali przesłuchań.

Gdy wrzucili ich obu do jednej celi, przepraszał cały czas. Padł przed byłym kapitanem na kolana i z łamliwym głosem przepraszał. Poczucie winy zżerało go od środka, był na siebie wściekły, zawiedziony, że skazał przyjaciela na cierpienie. Nie zasługiwał na wybaczenie, prawda? Rierg jednak w odpowiedzi objął go po przyjacielsku, ściskając mocno.

Nie zasługuję na to, powtarzał sobie. Wydałem go Lynne, a on tak po prostu to zrozumiał.

Nagle drzwi sali stanęły otworem. Przez próg przeszła pani kapitan. W dłoni trzymała niewielką torebkę, którą ostrożnie odłożyła na blat.

— Rierg został wyszkolony na prawdziwego żołnierza — powiedziała bez emocji, sięgając po zawartość torebki. — Możemy go torturować miesiącami, okaleczyć go, oślepić... a on i tak nic nam nie powie. Ty natomiast, mój drogi, znasz więcej sekretów, niż nam powiedziałeś.

Azud spróbował podnieść się w fotelu, ale kajdany sprawiły, że ponownie odczuł odrętwiałe ciało. Wyczerpanie sprawiło, że z trudem poruszał samą głową, której ból nie ustępował od paru godzin.

— Nic... więcej wam nie p-powiem — wysapał z trudem.

— Nie byłabym taka pewna.

Lynne wyciągnęła strzykawkę. W szklanym pojemniczku Azud dostrzegł zielonkawy płyn. Kojarzył go skądś, ale skupienie się na czymkolwiek równało się teraz z niemożliwym.

— Chmurki to słaby narkotyk. Gdy człowiek umie go używać w dobry sposób, nie jest groźniejszy dla naszego organizmu bardziej, niż tytoń. — Nacisnęła na pompkę strzykawki, aż płyn delikatnie nie wystrzelił z igły. — To natomiast jest wąż. Jeden z najbardziej niebezpiecznych narkotyków, silnie uzależniających i niszczących organy od środka w ekspresowym tempie.

Azud zamarł. Teraz udało mu się przypomnieć, ale obrazy tych wspomnień tylko go przerażały. Widział już ludzi, którzy zażywali węża. Wielu zaledwie po jednej dawce tracili zmysł wzroku bądź słuchu, a zjazd przypominał agonię bycia operowanym na żywca, z otwartą klatką piersiową wraz z potężnymi konwulsjami.

Dawno temu przysiągł sobie, że nie sięgnie po narkotyki twardsze niż chmurki, a teraz groziła mu utrata szansy na normalne życie.

— Proszę... nie rób tego — wyszeptał, czując ledwie namacalną dawkę energii, która przepełniła ciało. Szarpnął nadgarstkami, ale więzy nie drgnęły.

Lynne uśmiechnęła się i zrobiła krok do przodu.

— Oczekuję informacji, niczego więcej.

Przez moment w strachu Azud chciał powiedzieć wszystko. O tym, że Idiran żyje wraz z tajemniczą duszą Sorotrisa, o prawdziwej tożsamości Vissaret, o tym, jak wszyscy mieszkali w domu Ewitta. Nie! Nie, oni by mu tego nie zrobili. Jeśli miał się poświęcić, wybaczyć samemu sobie, nie mógł pozwolić, żeby ucierpiała, choć jeszcze jedna osoba.

— Nie — wycedził przez zęby, zaciskając pięści.

— W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru — odparła, unosząc brwi.

Azud odsunął się jak najdalej tylko mógł, gdy Bhardo stanęła obok niego. Lynne uniosła strzykawkę i zbliżyła igłę do szyi więźnia.

— Nie szarp się — napomknęła, ręką zaciskając uchwyt na jego ramieniu.

Drzwi sali otworzyły się ponownie, w progu stanął milicjant.

— Przeszkadzasz — warknęła krótko.

— Pani kapitan, przepraszam, ale to ważna informacja.

Lynne wypuściła głośno powietrze, odsuwając się od Azuda.

— Na przyjęciu Lady Nirell zginął sir Chirle Sanzer.

Po raz pierwszy Azud dostrzegł na twarzy kapitan zaskoczenie.

— Słucham?

— Zastrzeliła go En Morei, choć według śledztwa jej prawdziwym imieniem jest Vissaret Eriwe.

Lynne Bhardo odwróciła się do Azuda, zanim ten zdołał zmienić twarz na obojętną. Było za późno. Dostrzegła przerażenie w jego oczach. Uśmiechnęła się i odłożyła strzykawkę na blat.

Oniemiały Azud został sam z sercem, które omal nie wydarło się mu na zewnątrz piersi.

/ / / / /

Naszego przywódcy, Idirana. Te słowa ugrzęzły w głowie Vissaret, nie znajdując dla nich rozsądnego wyjaśnienia. Owszem, Ewitt zdołał jej napomknąć, iż odnalazło ich rodzeństwo, uważając się za sojuszników, ale cała armia? To było dla niej nie do pojęcia.

Gdy ludzie, którzy ją uratowali zaprowadzili do jaskiń, omal nie rzuciła głośnym przekleństwem. Zobaczyła setki mężczyzn oraz kobiet, uśmiechniętych i żyjących w zupełnie innym świecie, niż mieszkańcy Cyklonu. To wszystko ukryte pod miastem? Jakim cudem?

— Witamy w Mauzoleum — powiedział starzec z serdecznym uśmiechem. Viss odwróciła się w jego stronę i poczuła dziwną potrzebę, żeby podziękować i przedstawić się prawdziwym imieniem; artystyczny pseudonim i tak już był martwy. Otworzyła usta, ale mężczyzna ją uprzedził: — Wiem, kim jesteś, panno Eriwe. Jestem Persil.

— W takim razie nie zdziwię nikogo, mówiąc, że mam wiele pytań, na które chciałabym poznać odpowiedzi? — zapytała retorycznie.

Persil zaśmiał się krótko, pocierając brodę.

— Nie. Teraz mogę powiedzieć, że mamy oko na wszystkich i na wszystko, co dzieje się w Cyklonie, szczególnie waszą drużynę. Szczegółowe rozmowy niestety musimy chwilowo odpuścić. — Wskazał ręką na jeden z tuneli kopalni. — Tam czekają twoi przyjaciele.

To wystarczyło Vissaret. Skinęła głową i ruszyła szybkim krokiem w tamtym kierunku. Zdała sobie sprawę, iż od dawna nie odczuwała takiego przywiązania do ludzi. Zaledwie niecałe trzy miesiące, a nawiązała bliskie przyjaźnie, zacieśniła więzy z Ewittem i poznała Rierga, który zapełnił pustkę w sercu. Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby jej to wszystko nagle niesłusznie odebrano. Bała się, że ziści się najgorszy scenariusz i pozostanie sama.

W jej twarz uderzył chłód – zbliżała się na powierzchnię. Lub do Idirana. Starała się rozluźnić, wziąć głęboki oddech i nie zatrzymywać się. Tak więc też zrobiła, aż dostrzegła ich obu.

Ewitt siedział bardzo blisko Idirana i trzymał go za dłoń. Patrzyli sobie w oczy, jakby przed chwilą zdradzili sobie nawzajem ich skryte sekrety. Po chwili dostrzegli i ją. Uśmiechnęli się i wstali.

Vissaret wypełniło przedziwne uczucie, zrobiło jej się ciepło mimo pogody. Widok obu chłopców sprawiał, że czuła się dobrze. Podbiegła do nich i nim zdążyli zareagować, przyciągnęła ich obu do siebie, obejmując mocno.

— Tak się cieszę, że nic wam nie jest — wyszeptała.

— My też — odezwał się Ewitt, ale pobladł, gdy spojrzał ponownie na przyjaciółkę. — Co się stało?

Jak miała im to powiedzieć? Wzięła głęboki oddech. Rozmowa z innymi stała się dla niej trudniejsza, odkąd pozwoliła samej sobie czuć. Już nie odrzucała wszelkich emocji w kąt umysłu. Zaczynała wątpić w słuszność swoich poczynań.

— Lynne — zaczęła mocnym głosem — chce wystawić Rierga i Azuda przed publikę i ich zabić. Egzekucja w samym środku miasta. Dowiedziałam się, zanim mnie tu przyprowadzili ci ludzie.

Dostrzegła, że Idiran wbił paznokcie w ramię, przerażonym wzrokiem wpatrując się w ziemię. To trwało jednak zaledwie parę sekund – Ewitt nawet nie zdołał przetrawić tragicznych wiadomości.

— To są nasi przyjaciele. Nie pozwolimy jej na to. — Idiran wstał, a śnieg zawirował wokół jego dłoni, kiedy nimi gestykulował. — Jeśli tak bardzo pragnie wojny, to ją dostanie. Nie mamy nic do stracenia poza sobą, więc zróbmy to, co powinniśmy zrobić już dawno temu, zamiast kryć się po kątach i uważać na każdy ruch.

Była pod podziwem, ale i trafiło ją rozkojarzenie. Nigdy nie widziała Idirana w takim stanie, zawsze chował się za kimś, pochylony, przygaszony i przestraszony. To, na kogo patrzyła, nie był tą samą osobą. Ale i ona sama tym nie była, ani Ewitt.

— W trójkę kontra armia Lynne — zaznaczył Ewitt. — Cóż, nikłe szanse, ale ja się na to piszę.

Idiran uśmiechnął się.

— Nie — odpowiedział cicho, zaciskając powoli palce. — Tym razem nie jesteśmy sami. My również mamy armię, ludzi, którzy pójdą za mną choćbym skakał prosto do wulkanu. Walka u naszego boku będzie dla nich największym zaszczytem!

Vissaret podchwyciła entuzjazm obu chłopaków.

— Lynne nie będzie się nawet nas spodziewała.

— Dokładnie. — Zacisnął pięści do końca, lodowe kolce pokryły wzdłuż jego ramiona, lewitujący śnieg zastygł w miejscu. — Zmiażdżymy panią kapitan.

/ / / / /

Lynne Bhardo maszerowała pośpiesznie do sali przesłuchań, skąd już dobiegały stłumione krzyki mężczyzny. Na pewien sposób te okrzyki sprawiały jej dziką przyjemność, dawno upragnioną satysfakcję. Nareszcie miała wszystko pod kontrolą, nareszcie ludzie jej słuchali, nareszcie pokazała, że jest kimś.

Także i prawda o En Morei napełniła ją ekscytacją. Wciąż pamiętała ich rozmowę podczas wizyty w Wietrznym Ogrodzie. Już wtedy wyczuła, że to nie była zwykła piosenkarka, a kobieta równie silna i ambitna. Och, jaka szkoda, że musiały się znaleźć po przeciwnych stronach barykady. Wspólnymi siłami mogłyby osiągnąć jeszcze więcej sukcesów i nikt nie śmiałby się im sprzeciwić.

Wparowała do środka, zastając byłego kapitana, Rierga Firrella w samym środku elektrycznego wstrząsu. Mężczyzna wił się z bólu, przykuty do fotela, niczym zarzynane zwierzę.

Uniosła dłoń, pokazując strażnikowi, że ma wyłączyć urządzenie.

Rierg opadł bezwładnie, niemal bez tchu. Obudził się, gdy przez przymrużone oczy zobaczył Lynne.

— Wiem już wszystko i choć, ten widok mogłabym oglądać każdego dnia, nie jesteś mi dłużej potrzebny. To kwestia czasu, aż twoi przyjaciele trafią w moje ręce, ale... cóż, ciebie już nie będzie, żebyś mógł to zobaczyć.

— O czym ty pierdolisz? — wysapał, krzywiąc się z bólu.

Bhardo prychnęła z prostackiego zachowania.

— Chociaż... może powinnam cię oszczędzić? Obserwowałbyś, zupełnie bezradny, jak niszczę Vissaret Eriwe od środka.

Rierg pobladł, szarpnął więzami.

— Ani się, kurwa, waż! Nie masz prawa jej tknąć! — wrzasnął, siłując się z klamrami, które go więziły.

— Prawda jest taka, Rierg, że mam prawo do wszystkiego. Lider oddał mi wszystko. Władzę, armię, pieniądze. Pozbyłam się ograniczeń i teraz jestem w stanie osiągnąć, co tylko zechcę. Pozostało mi wyrwanie uciążliwych chwastów, zatruwających moje miasto.

Firrell splunął jej pod nogi.

— Nie zwyciężysz, nie tak łatwo.

— To się jeszcze okaże — warknęła, ale na jej twarzy widniał triumf. — Zabierzcie go do jego celi.

/ / / / /

Rierg uderzył twardo o posadzkę, nie będąc na siłach, żeby zaprzeć się rękoma. Całe ciało miał obolałe, nieprzyjemne mrowienie wciąż przeszywało na wylot wszystkie mięśnie oraz kości. Fizycznie czuł się gorzej, niż jak ostatnim razem go postrzelono.

— To koniec, prawda? — zapytał Azud, gdy pomagał mu podnieść się do pozycji siedzącej.

Oparł się z trudem o ścianę, krzywiąc się z bólu.

— Kurwa — wycedził przez zęby. — Ja ci dam koniec. Ta szmata może i pokonała nas obu, ale nie da rady z resztą. Ewitt coś wymyśli, Viss zrealizuje, no i proszę, Idiran jest pieprzonym bogiem zimy.

— A Lynne ma armię.

Liczebność nie miała porównania z jakością, tak go uczyli podczas szkoleń oraz treningów. Liczyło się oddanie każdego żołnierza czy milicjanta. Siła wewnątrz ludzi przewyższała zwyczajną siłę ognia czy też okoliczności; sytuacja nie miała znaczenia, bo zawsze istniała szansa na zwycięstwo.

Tak próbował na to patrzeć. Muszą wygrać bitwę, może i wojnę, w której ktoś polegnie, ale muszą to zrobić bez względu na wszystko.

— Posłuchaj Azud — zaczął, łapiąc za ramię chłopaka. — Jest ciężko, cholernie ciężko i wiem, że nie zasłużyłeś na to, co cię spotkało. Nauczyli mnie jednak, że nieważne jak głęboko w dupie jesteś, zawsze da się wyjść na zewnątrz.

— Łatwo powiedzieć.

— Trudno zrobić, wiem. To po prostu... ech, nie chcę, żebyś się poddawał. Wiem, że nie raz się zastanawiałeś.

Azud spojrzał na niego oniemiały. Po chwili speszony odwrócił wzrok.

— Kto tego nie robił, wiesz? — kontynuował. — Parę lat temu przystawiłem sobie pistolet do głowy. Cholera, nacisnąłem za spust!

— Nie rozumiem... to jakim cudem...?

— Wadliwy produkt, rozumiesz? Sprężyny puściły i jedyne co sobie zrobiłem, to ogromny siniak oraz uraz do samego siebie.

Azud mimowolnie się zaśmiał, po czym przetarł twarz ręką. Rierg jednak wtedy spoważniał, z trudem patrząc mu w oczy.

— Nigdy nie chcemy umierać, nie tak naprawdę. To przez chwilę słabości, przez to, że chcemy zakończyć nasze cierpienie, przekonani, że nigdy się nie skończy.

— A jeśli faktycznie się nie skończy?

Rierg zamilkł na moment. Nie umiał logicznie odpowiedzieć na to pytanie, nie było na nie żadnej rozsądnej odpowiedzi.

— Obawiam się, że wtedy nawet śmierć nie rozwiąże problemu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro