28. W głębi samotności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie masz żadnego szacunku wobec mnie.

Nigdy nie miałeś.

Ej, Varstell.

Nie jesteś gotowy.

Kim jesteś? Nie umiesz mówić, głupcze?

...nie nadajesz się na archeologa!

Chciałbym, żebyś go przebadała...

...chcę wiedzieć, co w nim siedzi.

Bredzisz i mamroczesz.

Czy to znowu jedna z tych twoich histerii?

Zachowujesz się jak cholerny bachor.

Co by powiedzieli twoi rodzice, gdyby cię teraz zobaczyli?

...przestępcę, podpalacza i ojcobójcę...

...i wynaturzenie.

Śmierć i zniszczenie, tym właśnie jesteś.

Idiran otworzył oczy. Drżał z zimna, przemoczony od potu. Leżał nieruchomo, wpatrując się w biały sufit. W głowie wciąż słyszał te głosy. Należały do różnych osób. Użyli zwykłych słów, złożyli je w zdanie i wypowiedzieli w jego stronę. Każde z nich okazały się być jak bezlitosna broń, przynosząca niekończące się cierpienie.

Ból i cierpienie. Nagle mimo wciąż zamglonego umysłu, dostrzegł obrazy zbyt rzeczywiste, żeby miały pozostać zwyczajnym koszmarem. Widział bitwę, ludzi mordujących siebie nawzajem. Zniszczenia, ofiary, wszystko w samym centrum burzy śnieżnej, nad którą nie potrafił zapanować. Nigdy nad nią nie panował. Zabił tak wielu ludzi, dlaczego? Dlaczego nie patrzył na tych, którzy stracili życie? Zaślepiony własnym celem. Musiał przecież uratować przyjaciół, jedynych ludzi, na których mu zależało.

Zamarł. Przyjaciele.

Zastrzyk adrenaliny rozkazał mu się podnieść. Poderwał się w górę tylko po to, żeby zaraz jakaś siła pociągnęła go w dół. Raz jeszcze szarpnął kończynami, ale dopiero po chwili zrozumiał, że nigdzie się stąd nie ruszy. Skórzane pasy boleśnie opinały jego nadgarstki, kostki oraz tułowie do metalowego stołu.

Co jeśli potrzebują pomocy? – zadał sobie pytanie, widząc przed sobą Ewitta na skraju śmierci. Nie mogę na to pozwolić. Muszę im pomóc.

Sięgnął wewnątrz siebie, tak jakby robił to od zawsze. Chciał przywołać chłód, zamrozić więzy i uciec. Tak się nie stało. Gdy spróbował chwycić zimno, nie zastał niczego. Przeszył go lodowaty dreszcz.

— Sorotris? — zawołał słabym głosem.

Wiercił się niczym spętane zwierzę, rosła w nim panika, gdy nie słyszał odpowiedzi. Tasiemiec może i był zdolny do ignorowania go, ale nie w taki sposób. Nie, kiedy był w takiej sytuacji.

— Sorotrisie! Gdzie jesteś? Odezwij się — wyjąkał z trudem.

Wciąż mu nie odpowiadał. Jęknął głośno, siłując się z pasami. Co było nie tak? To się jeszcze nigdy nie zdarzyło...

Wróciły do niego kolejne wspomnienia, nim stracił przytomność. Już wtedy poczuł, że słabnie. Jakby coś rozdzierało go od środka, zabierając niezbędną część do życia, jakby tylko od niej zależało czy będzie w stanie egzystować dalej.

Sorotris go wtedy przeprosił. Ostatnim tchem, prosił o wybaczenie.

— Proszę, wróć do mnie! — rzucił błagalnym tonem. — Wybaczam ci wszystko, ale proszę, po prostu do mnie wróć! Potrzebuję cię! Bez ciebie... bez ciebie...

Bez ciebie jestem nikim, dokończył w myślach. To Sorotris dał mu siłę. Wybór i możliwości. To dzięki niemu tak bardzo zmienił swoje życie, zrobił z nim cokolwiek, żeby nie ugrzęznąć w przytłaczającym cieniu własnych rodziców. Otrzymał potęgę, a nawet władzę, z których nie umiał korzystać.

Ale nie był już słaby. Ewitt i Azud spoglądali na niego z podziwem, Vissaret i Rierg traktowali go z szacunkiem, nie jak kolejnego dzieciaka. Ludzie zaczęli na niego patrzeć, jako na kogoś wartościowego, ale i też strasznego. Wynaturzona zmora Cyklonu... nawet Lynne Bhardo uznała Idirana za godnego przeciwnika.

Wszystko było lepsze, gdy Sorotris był tuż obok. Gdy czuwał nad nim, gdy kierował go we właściwym kierunku. Może manipulował mną, bo widział, że sam nigdzie nie dotrę? Idiran zastygł, zadając sobie to pytanie. Z załzawionymi oczami ponownie wpatrywał się w biały sufit.

Nagle usłyszał cichy szum, stęk metalu i czyjeś kroki. Podniósł się w górę, na tyle ile pozwalały mu pasy. Wpierw zobaczył nieznajomą kobietę, ubraną w biały kitel. Czarne, krótkie włosy i niewielkie, lekko skośne oczy sprawiały wrażenie drobnej i sympatycznej osoby, ale potem dostrzegł jej wyraz twarzy. Taki sam, jaki miał Turdian, gdy dowiedział się o mocach Idirana. Z przerażeniem próbował się uwolnić, uciec od kobiety jak najdalej się dało.

Zadrżał mocniej, gdy zobaczył drugą osobę. Rude włosy, te same brązowe oczy, które on miał przed przemianą. Wbrew sobie, choć tak bardzo przeklinał samego siebie, poczuł ukłucie nadziei.

— Mamo — powiedział cicho.

Resariel spojrzała na niego, najpierw pustym, nieobecnym wzrokiem, żeby tylko skrzywić się z obrzydzeniem. Wyglądała groźniej niż zwykle, również zdecydowanie gorzej. Włosy nie były tak puszyste jak kiedyś, na twarzy nie było makijażu, pod powiekami pojawiły się ciemne odbarwienia, a także i parę nowych zmarszczek.

Idiran przełknął ślinę. Czemu sobie to robił? Czemu myślał, że jego własna matka okaże mu wsparcie i zrozumienie?

— Mamo, p-proszę, pomóż mi — wyjąkał, zaciskając pięści. — Zabierz mnie stąd.

Płakał. Nie był w stanie już powstrzymywać łez, nie dbał o nic innego. Chciał tylko uciec, odnaleźć przyjaciół.

Druga kobieta podała Resariel dużą strzykawkę.

— Dziękuję, Narin — odparła.

Idir spojrzał na niższą. Jednak ją znał. Z opowieści Vissaret. Dr Narin Ovietsi. Czy... to właśnie z nią skontaktował się jego ojciec?

Resariel zignorowała błagającego Idirana i stanęła nad nim, naciągając rękaw jego koszuli. Bez żadnej ostrożności, niechlujnie wbiła igłę w skórę. Chłopak skrzywił się z bólu, jednocześnie próbując odsunąć się jak najdalej.

— Nigdy nie chciałam syna — powiedziała wprost. — Szczególnie takiego jak ty. Wiecznie niezadowolony, nieposłuszny, irytujący. Nigdy cię nie kochałam. Znienawidziłam cię, gdy tylko zabiłeś mojego męża, potworze.

Wyszarpała igłę z powrotem.

Idiran zamarł bez słów. Odwrócił głowę, nie mogąc dłużej patrzeć na swoją matkę. Przez łzy, z trudem oddychając spokojnie, obserwował dr Ovietsi, pracującą przy stole po przeciwnej stronie laboratorium. Tam w pojemniku, dostrzegł parę rzeczy. Ogromne dwa zbiorniki, powoli napełniające się błękitno-śnieżnym płynem. Obok mniejsze, z fiolkami najprawdopodobniej krwi, potencjalnie równie i jego własnej. Na ramionach miał ślady po ukłuciach, ciało miał przemęczone i słabe.

Jednak skupił się na tyle, żeby zauważyć następny, o wiele bardziej wyjątkowy przedmiot. Do dziwnych, blaszanych przyrządów przytwierdzony był monokl. Dookoła niego skakały niebieskie wiązki elektryczności, a całość zalana była przeźroczystą cieczą. To Narin zabrała go ze świątyni.

To ona od początku przygotowywała się do badań nad Idiranem, od momentu, gdy tylko Turdian do niej zadzwonił. Zwerbowała nawet jego własną matkę i wspólnie zaatakowali w najgorszym możliwym momencie. W samym środku bitwy, rewolucji przeciwko milicji i Naczelnej Kapitan.

Tylko co chciały osiągnąć?

/ / / / /

Ovietsi zbiła kieliszek z Resariel. Uśmiechnęły się i wzięły łyk mocnego, wytrawnego wina. Świętowały sukces i to o wiele szybszy, niż można było się spodziewać. Narin nigdy nie wątpiła w siebie. Zawsze wiedziała, że uda jej się osiągnąć coś wielkiego, nawet przez ostatnie lata, gdy chowała się po piwnicach opuszczonych domów, gdzie przeprowadzała nielegalne badania, lub mówiąc wprost, eksperymenty.

Spojrzała na salę badań, gdzie leżał ich najnowszy obiekt, który okazał się żyłą złota. Mruknęła coś cicho pod nosem na myśl, że to właśnie Turdian ją do niego doprowadził.

A Resariel z pomocą odszkodowania, pozostałych oszczędności... załatwiła całe laboratorium, tylko dla nich. Sprzedała nawet mieszkanie. Wystarczyło jej tylko wyszeptać imię mordercy jej męża. Była w stanie zrobić wszystko w ramach zemsty, a wizja wzbogacenia się i powstania z samego dna okazała się niesamowicie kusząca.

— Jak myślisz, kiedy wyprodukujemy pierwszą fiolkę ciekłego lodu? — spytała nagle archeolog.

Narin uśmiechnęła się. Kiedy jeszcze pracowała wspólnie z Vissaret, w trakcie powstawania jej projektu, Nowej Wizji, przygotowała już dobrej jakości pierwowzór ciekłego lodu. Było parę odchyleń, niedoskonałości, co doprowadziło do nieprzyjemnego rozstania z Viss, ale... Idiran i jego krew uzupełniała wszystkie braki. Nie, to za mało powiedziane. Ciekły lód okazał się być jeszcze potężniejszy.

Sięgnęła do kieszeni kitla i wyciągnęła niewielką fiolkę jasnego płynu.

— Już gotowa — powiedziała z przekąsem. Resariel wydała się zaskoczona. — Moja droga, przed nami świetlana przyszłość. To małe coś będzie w stanie przeobrazić Cyklon w zupełnie inne miasto. Będzie w stanie wzmocnić ludzi, wzmocnić budynki, maszyny, pociągi. Wszystko.

— To niesamowite. Wcześniej sądziłam, że tylko nasza przeszłość, to zwiedzanie zrujnowanych miast, pomoże naszej cywilizacji pójść do przodu, ale...

— Nie, nie. Nie myliłaś się. Ludzie przed Zniesieniem byli potężniejsi, więksi. To niezwykle ważne, żebyśmy zbadali co stworzyli, ale nie popełnili tych samych błędów. Koniec końców...

— Oni nie przetrwali — dokończyła, upijając kolejny łyk.

— Ale my przetrwamy. I nie tylko.

Narin stanęła bliżej Resariel. Mimo iż z początku bardziej korzystała z jej pomocy tylko do osiągnięcia celu, teraz polubiła jej towarzystwo. Ich wspólne rozmowy nad badaniami. To były owocne trzy miesiące ciężkiej pracy. Dzięki niej zdołała zapomnieć o wszelkich zmartwieniach z przeszłości i skupić się na przyszłości, którą pragnęła poprowadzić i pokazać światu. W końcu. Dr Narin Ovietsi, znana i szanowana w całym Cyklonie. Ktoś nareszcie dostrzeże jej prawdziwy potencjał.

Odważyła się, żeby dotknąć dłoni archeolog.

— Naprawdę... pewnie nie uwierzysz, ale niesamowicie się cieszę, że ten sukces możemy świętować wspólnie. Obie na niego zasługujemy, po tym, co nas spotkało.

Resariel z delikatnym uśmiechem patrzyła w oczy Narin, pełne satysfakcji, jakieś żywej i dzikiej energii, a nawet i pożądania. Cofnęła się zaskoczona, gdy doktor sięgnęła dalej, żeby ją pocałować. Uderzyła ją otwartą dłonią w policzek.

Ovietsi wypuściła kieliszek z dłoni, stłukł się na podłodze. Zatrzymała głowę, bojąc się spojrzeć ponownie na twarz Resariel.

— Pozwoliłaś sobie na zbyt wiele — krzyknęła archeolog i wyszła.

Narin stała przez chwilę w ciszy, aż nie chwyciła za swoją dłoń i nie ściągnęła z niej rękawiczki. Pośrodku wciąż widniała blizna, zasklepiona, lecz i tak wyglądała paskudnie, skóra była w nienaturalnym kolorze, nieco żółtawym. Spadły na nią dwie krople łez.

Zacisnęła pięść i również wyszła, lecz innymi drzwiami.

/ / / / /

Vissaret w szale zrzuciła wszystko ze stołu. Narzędzia, niedokończone wynalazki i inne graty uderzyły z głośnym hukiem o ziemię. Zarzuciła na blat czym prędzej pierwszy lepszy kawał materiału i rzuciła się do metalowej skrzynki, leżącej w kącie platformy.

— Połóżcie go tu — rzuciła szybko. Nie trudziła się nawet starciem potu i krwi z własnej twarzy.

Wojownicy Mauzoleum, łącznie z Korderem, ułożyli nieprzytomnego Rierga na stole. Kordah niepewnie spojrzała na obficie krwawiącą ranę i zlustrowała warsztat wzrokiem.

— To nie nasza decyzja, ale w Mauzoleum mamy pełne wyposażenie medyczne — stwierdziła spokojnym głosem.

— Kordah... — napomknął ją brat.

— Tu nie chodzi o wyposażenie medyczne! — wrzasnęła Vissaret. — Ewitt podaj mi szybko stabilizator, wiesz który.

Ewitt kiwnął głową i poleciał do pokoju obok. Azud spoglądał na zamieszanie ze zmartwieniem. Schował się więc przy barierce, schodząc wszystkim z drogi.

On nie może umrzeć, nie teraz, powtarzała sobie Vissaret. W panice złapała za pojemnik z ciekłym lodem, który wcześniej stworzył Idiran. Przestraszyła się, widząc, że jego postać znacznie zmieniła barwę i delikatnie konsystencję. Na ciemniejszą i bardziej stężałą. Przeklęła pod nosem. To nie miało znaczenia, musiała spróbować.

Miała po prostu nadzieję, że parę nauk Narin w końcu jej się do czegoś przydadzą. Złapała za parę narzędzi, czym prędzej zabrała się do roboty. Łączyła ze sobą pojedyczne części blachy, sprężyn i zębatek. Końcowy efekt przypominał strzykawkę z bezpośrednim połączeniem rurkami do zbiornika, który po chwili wypełniła ciekłym lodem.

Spojrzała na szybko założony bandaż, mający zatamować krew.

— Przytrzymajcie go — powiedziała.

— Jest nieprzytomny — stwierdził zdziwiony Ewitt.

— Po prostu przytrzymajcie go.

Zrobili jak rozkazała. Złapali za nadgarstki i ramiona, przyłożyli dłonie do jego ud. Stabilizator Ewitta szybko został zamontowany do najnowszego wynalazku Viss, przesyłając energię i wprawiając zębatki w ruch.

Vissaret wzięła głęboki oddech i wbiła strzykawkę w pierś Rierga. Ciekły lód natychmiast został wpompowany poprzez rurki. Nagle mężczyzna wypluł krew, po chwili krzycząc głośno, jego ciało podskoczyło, a gdyby nie wsparcie pozostałych niechybnie spadłby ze stołu.

— Rierg! — krzyknęła, pochylając się nad jego głową.

Kapitan nie wiedział, co się dzieje. Rozglądał się dookoła, trudząc się, żeby wciągać i wypuszczać powietrze. Zagubionym wzrokiem spojrzał na panią inżynier.

— Miałaś mi zaśpiewać — wyjąkał z trudem.

Vissaret jedynie skrzywiła się, poprzez uśmiech i płacz.

— Nie będę ci śpiewać, bo nie pozwolę ci umrzeć, kretynie.

Rierg zakaszlał mocno, krzywiąc się z bólu.

— Och, ja dla bezpieczeństwa bym to zrobił, Viss — stwierdził, gdy ona złapała go za dłoń. — Czym ty właściwie mnie uratowałaś? I czemu nie jestem już w katedrze?

Vissaret zamarła. Miała wystarczający problem, by złożyć słowa w jakąkolwiek sensowną odpowiedź. Tak głupio się łudziła, że uratowała Rierga i jakimś cudem przytrzyma go przy życiu. Ale zobaczyła jego uśmiech jeszcze raz, jeszcze raz usłyszała jego głos. Może jednak w końcu zrobiła coś dobrze?

Ewitt przystanął obok niej.

— Jeśli się nie mylę, to... stworzyła kroplówkę, ze sprężynową pompą, która wtacza ciekły lód w twoje ciało. Co robi ten płyn z twoją krwią, to nie mam pojęcia, ale najwyraźniej pomaga.

Vissaret spojrzała mu w oczy, potem na pojemnik z lodem. Od razu zrozumiał, co miała na myśli. Tylko to przytrzymywało go przy życiu, a nie posiadali żadnego zapasu.

— Czyli... ha, Idiran mnie ożywił, a ty pomogłaś — rzucił kąśliwie do Viss, a ta jedynie ścisnęła jego dłoń mocniej. — Gdzie on jest tak właściwie?

— Zabrały go... — odezwał się cicho Azud.

Viss zamarła. Nie było czasu nawet porozmawiać. Tamowała ranę Rierga przez ten cały czas, żołnierze Mauzoleum pomogli im uciec z katedry, Azud i Ewitt dołączyli chwilę później. Myślała, że po prostu ich rozdzieliła bitwa, że został z resztą wojowników Mauzoleum.

— Kto? — zapytała stanowczo, zdając sobie sprawę, że bez Idirana Rierg nie przeżyje zbyt długo.

— Jego matka, wraz z inną kobietą — wytłumaczył słabym głosem. — Było już za późno, żebym jakkolwiek mu pomógł, Ewitt mnie w ostatniej chwili odciągnął od wybuchu granatu.

Ewitt sposępniał jeszcze bardziej.

— To była Ovietsi, Vissaret — przyznał. — To musiała być ona. Idiran mówił, że jego ojciec kontaktował się z pewną doktor.

Nie, nie, nie! To nie mogło się potoczyć w taki sposób. Co ona miała teraz zrobić?

— Musimy go uratować, zanim cokolwiek mu zrobi — dodał po chwili, widząc, że Vissaret w żaden sposób nie odpowiada. — To nasz przyjaciel.

— Nawet nie wiem, gdzie szukać — wyrzuciła z siebie. — Narin mogła go zabrać gdziekolwiek.

Korder nagle podniósł głos.

— Narin Ovietsi?

Viss skinęła głową.

— Zapytamy naszych szpiegów, będą wiedzieli, gdzie się znajdują.

— Ale ile to zajmie? Nie mamy czasu.

— Już znają odpowiedź. Mauzoleum nie obserwowało jedynie was i Idirana — wytłumaczyła Kordah. — Obserwujemy wszystkich, którzy mają znaczenie dla Cyklonu, którzy mają lub mogą mieć władzę.

Vissaret gapiła się w przestrzeń. Oddychała szybko i nierówno. Ostatnim razem niemal odebrała życie Narin, skończyła jedynie na brutalnym okaleczeniu jej. Dlaczego ta część życia, która była przeszłością, wciąż ją tak bolała? Niemal codziennie odczuwała to, niczym zagojoną bliznę, która przy każdym naciągnięciu, okrutnie się otwierała, piekąc i kując.

Oprócz tego na szali ważyło się życie zarówno Rierga, jak i Idirana. Przeklinała siebie za egoistyczne podejście. Bez młodego archeologa nie uratuje swojego ukochanego, ale... i wobec młodzieńca czuła pewną odpowiedzialność. Nie chciała, żeby ktokolwiek go skrzywdził, tak jak zrobił to już świat.

Musiała ich uratować. Obu.

— Szybko, dowiedzcie się gdzie — poleciła rudemu rodzeństwu. — Jak tylko wrócicie, pójdziemy odzyskać Idirana.

— Pójdę z tobą — powiedział stanowczo Ewitt.

— Oczywiście — zgodziła się, przypominając sobie, jak ostatnio widziała Ewitta z Idirem. — Azudzie, proszę, zostaniesz i zaopiekujesz się Riergiem?

Spojrzała na roztrzęsionego chłopaka, który natychmiast się zgodził.

— Uratujcie mojego przyjaciela, proszę — powiedział jeszcze.

— Obiecuję ci, Azud, że sprowadzę go z powrotem — odparł natychmiast Ewitt.

W rzeczywistości nikt z nich nie miał na tyle w sobie odwagi, żeby przyznać, że mają cholernie małe szanse. Postanowili po raz kolejny trzymać się tej złudnej nadziei, zaciskając pięści i szczęki. Wyczerpani i ranni, ale nie zamierzali się poddawać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro