13
U mojej rodziny cały czas jesteśmy raczej sami. Nie, żebyśmy nad tym faktem jakoś specjalnie ubolewali. Wręcz przeciwnie, tak jest łatwiej. Przynajmniej dla mnie. Mogę wstać i położyć się, o której mi się podoba, robię co chcę, ale w pewnych granicach, które, ku zdziwieniu Alka, sama sobie narzuciłam. I to właśnie sobie w ciotce i wujku ceniłam. Że nade mną nie wisieli Że mogłam, choć w małym stopniu, spróbować żyć tak, jak sama tego chciałam. Nigdy nie byłam i raczej już nigdy nie będę typem buntowniczki. Nie pamiętam, żebym jakoś specjalnie wychylała się przed szereg. Bliżej było mi do tych stojących na uboczu. Balansujących na granicy wyalienowania. Tych lekko z tyłu, ale nie na samym końcu. Nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Jeśli oczywiście tę mocno okrojoną i wąską grupę towarzyszących mi w szkole osób można było określić tym jakże górnolotnym i, można powiedzieć, prestiżowym mianem przyjaciół. Tak naprawdę, poza Krzysiem i zaledwie dwoma dziewczynami, nie miałam nikogo. Aż do dnia, w którym zostałam przez niego przyprowadzona na korepetycje do Alka. Na początku nie byłam do tego pomysłu zbytnio przekonana. Ale i tym razem wyciągnięte przeze mnie wnioski były zbyt pochopne. Byłam wręcz przeświadczona, że taki narwaniec jak Dawidowski zupełnie w niczym mi nie pomoże, a sprawi, że moje oceny z przedmiotów ścisłych ulegną jeszcze większemu pogorszeniu. Alkowi wystarczył zaledwie ułamek sekundy, by zmienić moje zdanie o nim. Gdyby ktoś kazał mi go opisać w jednym zdaniu, bez cienia wątpliwości odparłabym, że to po prostu cudowny człowiek.
***
- Nad czym tak myślisz?- Alek podszedł do mnie od tyłu i objął mnie w talii.
- Nad życiem, Aleczku, nad życiem.
- I co wymyśliłaś?
-W sumie..nic. Sokratesa ze mnie nie będzie. Choć przyznaję, czasem wiem, że nic nie wiem. Ale jestem pewna paru rzeczy- uśmiechnęłam się, na chwilę odsłaniając zęby.- Po ślubie przyjmę twoje nazwisko- oznajmiłam. W odpowiedzi tylko się roześmiał. Długo myślałam, co będzie z moim nazwiskiem, aż w końcu podjęłam, jak uważam, dobrą decyzję, której Alek zdawał się oczekiwać.
- Skoro już przy ślubie jesteśmy, nie wiem, którego z chłopaków wziąć na świadka. Rudy zawsze, gdziekolwiek byśmy z nim nie poszli, jest królem parkietu i uwielbiam się z nim bawić na imprezach, ale jest tragiczny pod względem dbania o szczegóły. Bałbym się mu obrączki oddać- westchnął, całując mnie w czubek głowy.
- A Zośka? - przypomniałam mu.
- Masz na myśli do parkietowe drewno zwane Tadeuszem? On wiecznie ściany podpiera, a jego koronnym argumentem jest,, nie mam, z kim tańczyć".
- Co z Halą? Nie tańczą razem?
- Nie. Ta pierdoła jej nawet nie przytuli przy ludziach, o tańcu już nie wspomnę.
- Nie uważam, że Zośka jest pierdołą - zaprotestowałam.
- Wiesz...ja to wszystko mówię w żartach. To strasznie mądry facet, tego mu zabrać nie można, jest oczytany, potrafi bardzo dobrze zarządzać ludźmi i jest wręcz przerażająco ogarnięty. Jest trochę jak ty-zaśmiał się.
- To znaczy?
- To znaczy, że zastanowi się pięćdziesiąt razy, zanim cokolwiek zrobi.
- Lubisz go,co?- zgadłam.
-Kocham gościa. Fajny jest, tylko życie go trochę poturbowało- odpowiedział smutno, siadając na krześle. Skinął głową, dając mi do zrozumienia, żebym usiadła mu na kolanach. Wykonałam jego niemą prośbę i zaplotłam obie dłonie na jego karku.
- Śmierć mamy?- upewniłam się.
- Tak. Nigdy nie widziałem go tak smutnego. Ani wcześniej, ani później. Wtedy pierwszy i na razie ostatni raz słyszałem, jak przeklinał.
- Zaraz, zaraz. On potrafi przeklinać?- spytałam z niedowierzaniem. Odkąd poznałam Tadeusza, uważałam go za wzór cnót wszelakich, a teraz okazywało się, że wcale nie był taki święty.
- Uwierz, że ja też byłem w szoku, jak zapytał,czemu życie aż tak zrobiło go w chuja.
-Nie przebierał w słowach- zauważyłam- Kiedy to się stało?
- Cztery lata temu. Ty może tego nie zauważyłaś, ale ja widzę, że on się jeszcze po tym nie pozbierał. I naprawdę nie wiem, czy w ogóle kiedyś się pozbiera. Wygląda na twardziela, ale to tylko maska. W środku to wrażliwy, pogubiony i nieradzący sobie z pewnymi rzeczami dzieciak. Zocha jest słaby w emocje. Rzadko je pokazuje.
- Może trochę przesa....
- Nie,nie przesadzam. Proste pytanie. Ile razy widziałaś , żeby się uśmiechnął na dłużej niż pięć sekund?
- No...- zastanowiłam się na głos, patrząc narzeczonemu w oczy- Nie wiem.
- To ja ci powiem. Raz. Jak ci się oświadczyłem i nam gratulował.
-Szkoda mi go - rzuciłam.
-Mi też, słońce, mi też.
- Muszę cię o coś zapytać.
- Pytaj.
-Czemu używasz drugiego imienia?
- Po prostu bardziej mi się podoba.Nie przepadam za tym pierwszym. Tak naprawdę Maciejem jestem tylko w papierach. Odkąd pamiętam, wszyscy nazywają mnie albo Aleksym,albo Alkiem.
-A ślub ze mną weźmiesz jako Maciej czy jako Aleksy?
- Szczerze, nie mam pojęcia. Zobaczymy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro