24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wstaję rano. Boli, ale nie tak, żeby chodzić po ścianach.Przypomina mi to raczej ten ból, który odczuwa się podczas miesiączki, więc da się go wytrzymać.Gorzej z psychiką. Nadal mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, chociaż wiem, że prawdopodobnie nie będzie.  Przynajmniej nie teraz.


-Boli?- Alek obejmuje mnie ramieniem i patrzy mi w oczy.


-Nie, nie boli. Napierdala-mruknęłam. Cofam to, co powiedziałam przed chwilą. Bolało jak cholera.


Zaśmiał się nerwowo.


-Kochasz mnie?- spytałam, kuląc się z bólu kolejny raz w ciągu zaledwie  kilkunastu minut.


- Najbardziej na świecie- zapewnił.


- Jeszcze- szepnęłam, bardziej do siebie niż do niego, ale i tak to usłyszał.


-Co?


-Naprawdę nie rozumiesz?- prychnęłam.-Będę wydmuszką, Alek. To kwestia godzin- dodałam, zanosząc się łzami.

***


Pozwoliłam wodzie spływać po moich plecach. Napięcie powoli schodziło z mojego ciała, co przez krótką chwilę pozwoliło mi sądzić, że jednak wszystko jest w porządku. Jednak przy wychodzeniu z wanny,ból w dolnej części brzucha zalał mnie całkowicie, odbierając i tak już zamroczoną świadomość. Zawinęłam się ręcznikiem i usiadłam na białych, marmurowych kafelkach. Na chwilę pociemniało mi przed oczami,ale oprzytomniałam, czując coś lepkiego i ciepłego na udach.  Sięgnęłam dłonią w tamto miejsce. Co zobaczyłam? Krew. Ciemną, gęstą krew. Było jej dużo. Bardzo dużo. Wypływała ze mnie pulsującym strumieniem, zostawiając po sobie wielką plamę na kafelkach, na których nadal siedziałam.


-Tylko nie to- szepnęłam do siebie, a w oczach stanęły mi łzy.


-Alek!- zawyłam. Najwyraźniej za cicho, żeby mógł mnie usłyszeć.


-ALEK!-powtórzyłam najgłośniej, jak tylko umiałam. Naraz wpadł do łazienki. Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia. Rozejrzał się pobieżnie i utkwił wzrok we mnie i kałuży krwi wokół.


-O Matko- jęknął, a ja zauważyłam, że zbladł, a mi zrobiło się słabo.


***


A jednak. Straciłam nasze dziecko. Do samego końca mieliśmy nadzieję, że to tylko fałszywy alarm, że skończy się tylko na strachu, że wrócimy do domu i, kiedy emocje już opadną, będziemy się z tego śmiać. Że w najgorszym wypadku dadzą mi jakieś leki i każą dużo leżeć. Za każdym razem, kiedy widziałam skrzep, pytałam, czy to może być moje maleństwo. Jak przez mgłę pamiętam badanie. Syknęłam wtedy z bólu, a lekarka, patrząc na mnie ze zdziwieniem, rzuciła,,Teraz to  boli, ale jak w sypialni rozkładałaś nogi, to nie bolało?" Albo ,,Czego ryczysz? Zrobisz sobie kolejne!". Kiedy dotarło do mnie, co tak naprawdę się właśnie stało, zaczęłam płakać i wołać czekającego na korytarzu Alka. Tu znowu spotkałam się z, delikatnie mówiąc, niewybrednym komentarzem brzmiącym,, po cholerę się do niego drzesz?!  I tak ci nie pomoże!". Nie mogłam spać.  Usnęłam dopiero po kroplówce z lekami.


***


Budzę się. Nie wiem, ile czasu minęło. Za oknem jest jasno. Słyszałam ludzi na ulicy. Modliłam się,żeby wśród tego gwaru nie usłyszeć dziecięcego śmiechu. Od wczoraj mam alergię na słowa takie jak ,,dzieci" albo ,,ciąża".Rozejrzałam się. Zobaczyłam, jak Alek śpi( a raczej próbuje spać) na metalowym krześle ustawionym pod ścianą. 


-Alek?- rzuciłam. Niemal natychmiast znalazł się obok mnie.


-Kocham cię.


-Jak się czujesz?- spytałam.


- To ja powinienem cię o to pytać.


-Jak się czujesz?- ponowiłam pytanie.


-Tak samo jak ty- odpowiedział smutno.- Jestem tutaj. Z tobą. Zawsze będę.


***


Minął tydzień. Tydzień, od kiedy mój świat stanął w miejscu.Skończyło się planowanie przyszłości. Nasze maleństwo odeszło z tego świata, zanim w ogóle się na nim pojawiło, zostawiając w moim sercu wielką, babrającą się ranę. Najbardziej zabolało mnie stwierdzenie jednego z lekarzy, że to w sumie nie było dziecko, tylko galareta bez uczuć. Zlepek komórek. Dla nas to było dziecko. Było nasze i, mimo że nie było szczytem naszych planów, oboje zdążyliśmy się do niego przywiązać.


-Zośka może wpaść?- swoim pytaniem Alek skutecznie wyrywa mnie z zamyślenia. Czy on naprawdę był w stanie myśleć teraz o kolegach?W momencie, w którym powinien być tylko ze mną?


-Niech przyjdzie. Mi jest wszystko jedno. Tylko nie oczekuj,  że będę duszą towarzystwa.


-Wcale tego nie oczekuję.


***


-Tak strasznie mi przykro- westchnął ciężko, patrząc smutnym wzrokiem na naszą dwójkę. Ani ja, ani Alek nic mu nie odpowiedzieliśmy. Po prostu oboje nie mieliśmy zielonego pojęcia, co mielibyśmy mu powiedzieć. Że nam też? Że dziękujemy?


-Dzięki za wsparcie- wymamrotałam.


-Kurwa, najpierw Rudy, teraz to...- Zośka urwał w połowie zdania, widząc pełne wściekłości spojrzenie Alka.


-Nazwałeś. Moje dziecko. Jak rzecz- wysyczał przez zaciśnięte zęby.


- Alek, uspokój się- poprosiłam, podrywając się gwałtownie do siadu.


- Odczep się-rzucił do mnie.Wystraszyłam się. Nigdy tak do mnie nie mówił. Rana na moim sercu zaczęła niemiłosiernie piec. Tak, jakby zapłonęła żywym ogniem.


- Stary, przepraszam. Źle to zabrzmiało. Nie to miałem na myśli- Zawadzki uniósł obie ręce w geście kapitulacji.


-Gówno mnie obchodzi, co miałeś na myśli.


- Przepraszam- powtórzył.


- Dobra...nie szkodzi- machnęłam ręką.


-Czy wiadomo...wiadomo, czemu to się stało?


- Siódmy, ósmy tydzień, obumarcie zarodka. Nic nie dało się zrobić. Serce się zatrzymało i...i reszty już chyba nietrudno się domyślić- ucięłam pospiesznie.


-Za rok o tej samej porze będzie lepiej, zobaczycie.


-A ty co? Przyszłość przewidujesz?


- Próbuję pomóc.


-Dzięki- uśmiechnęłam się słabo...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro