Rozdział V. Hundiger

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marion zachowała resztki rozsądku i zimnej krwi. Postanowiła dokładniej przejrzeć się tej sprawie. Może da się jeszcze coś zrobić?
Chciała poznać tożsamość producenta statków, ale resztą musiał już zająć się Vali.

Od rana włóczyła się za bogiem piorunów. Wypytywała go o mnóstwo rzeczy. Sprawiała wrażenie wyjątkowo uciążliwej turystki. Jednakże w tej mniej lub bardziej sensownej rozmowie ukryła swój cel. Od Lokiego wiedziała, że Thor bardzo często wyruszał na jakieś wyprawy. Wraz ze swoimi kompanami wybił w pień dziesiątki wrogów, ratując nie tylko Asgard, ale i inne krainy. Jej ojczysty Wanaheim również. Bez wątpienia miał pełną wiedzę na temat asgardzkiego wojska.

W końcu, przerywając zalewający go potok pytań, zgodził się zaprowadzić ją w miejsce, gdzie stacjonowali żołnierze.

Niestety, zanim dotarli do celu i Marion mogła znów zasypywać księcia pytaniami, przyszedł posłaniec wzywający go do ojca.

To już zaczynało robić się irytujące.

Kiedy była gotowa spisać swój plan na straty, dostrzegła swoją szansę w nadciągającej postaci Fandrala, który nadal sprawiał wrażenie wyjątkowo zainteresowanego jej osobą. Marion czuła, że tą jego ciekawość będzie mogła wykorzystać, jeśli tylko uzbroi się w cierpliwość. Bądź co bądź był właśnie kompanem Thora.

— Witaj, panienko — powiedział, podchodząc bliżej.

Marion niechętnie, ale pozwoliła by złożył pocałunek na jej dłoni.

— Pamiętasz mnie?

— Oczywiście. Spotkaliśmy się w dniu uczty, a potem napatoczył się Loki. Jak zwykle musiał się wtrącić — przewrócił oczami.

— Nie przepadacie za sobą?

Marion właściwie w ogóle mu się nie dziwiła, że mówił o Lokim z nieukrywaną niechęcią. Faktycznie książę nie należał do osób, które z miejsca można polubić. Nie był towarzyski ani obdarzony poczuciem humoru. Za to złośliwy i patrzący na wszystkich z góry. Średnio przyciągające cechy.

— Mam wrażenie, że on nikogo nie lubi. Zawsze Thor uchodził za tego bardziej rozmownego. Loki to... to po prostu Loki. Odkąd pamiętam przesiadywał w tych swoich książkach, zaklęciach i tajemnicach. Wszystkich naokoło traktował jak wrogów, więc ci jego „wrogowie" uznali go za dziwaka i odludka. Może mieć za to pretensje tylko i wyłącznie do siebie — wzruszył ramionami jakby mówił o absolutnie oczywistej rzeczy. — Ale abstrahując od Lokiego i jego dziwactw, co tutaj robisz, moja droga?

Marion udała ogromne rozczarowanie.

— Wiesz, bardzo mnie to interesowało, jak to jest z tymi niesamowitymi wyprawami. Thor zgodził się mi opowiedzieć, ale niestety został wezwany do ojca — mówiła z żalem w głosie, jednocześnie spoglądając na blondyna z dobrze zagranym zainteresowaniem.

Fandral aż się rozpromienił.

— Ależ to żaden problem! Chętnie go zastąpię. Możesz mi wierzyć, że opowiadam nie gorzej niż Thor!

— Oh, naprawdę? To bardzo uprzejme z twojej strony — powiedziała, uśmiechając się.

Kiedy Fandral zaczął, Marion miała wrażenie, że jego opowieść jest jak bezkresny ocean. Nie ma końca. Cierpliwie jednak go słuchała. Wojownik rzeczywiście włożył w tę czynność dużo serca, czego nie mogła nie docenić.

Musiała przyznać, że nawet na kimś takim jak ona przygody Thora i jego kompanów zrobiły wrażenie. Słuchając o tych wszystkich pokonanych wrogach, wygranych bitwach, rozwiązanych tajemnicach zaczęła myśleć o nich z rosnącym szacunkiem.

Wraz z Fandralem zobaczyła także miejsce, gdzie oni i żołnierze mogli ćwiczyć, pojedynkować się, zdobywać wiedzę potrzebną do przetrwania w trudnych warunkach. Nawet nie próbowała ukryć zachwytu nad wypolerowaną, idealnie wyważoną asgardzką bronią, jaką mogła obejrzeć z bliska.

Starała się zapamiętać każdy szczegół, każde wejście, ustawienie broni i innych rzeczy.

Vali może być pewny, że będzie mu to poświęcenie jeszcze długo wypominać.

~*~

— Gunnarze?

— Tak?

— Mógłbyś mi opowiedzieć, jak to będzie z tymi nowymi statkami?

Marion mówiła spokojnie. Chciała, żeby jej ciekawość została uznana za zupełnie naturalną. W końcu od dawna bardzo interesowała się sprawami, do których inne damy w pałacu nie przywiązywały dużej wagi, ale Gunnar tak do tego przywykł, że nie uznawał za dziwne.

— To duże przedsięwzięcie, moja droga. Może się wiele zmienić.

— Zależy ci przede wszystkim na skutecznej obronie towarów, mam rację?

Gunnar wydawał się lekko zaskoczony.

— Zawsze trafiasz w sedno sprawy. Czasem mam wrażenie, że mówię do wojskowego stratega, a nie do panny.

— Przesadzasz — zaśmiała się po części celowo, a po części... zupełnie szczerze. — Po prostu ciekawią mnie takie sprawy.

— Jutro chciałbym się spotkać z twórcą nowych statków.

— Ale dlaczego Asgardczyk? Zawsze wierzyłeś w naszą produkcję.

— To prawda... jednak zdarzają pewne wyjątki. Ten As jest zupełnie niezależny, za to bardzo majętny. Mógł sobie pozwolić za zboczenie ze ścieżki schematów. Jego statki będą znacznie większe i...

— I wolniejsze — wtrąciła automatycznie Marion.

— Tak, ale zostały zmienione pod względem kształtu i użytych do budowy materiałów. Ryzyko, o którym mówisz, zostało w dużej mierze wyeliminowane. Poza tym, będą wyposażone w lepszy system nawigacyjny. Będzie można je lepiej uzbroić i zatrudnić więcej pracowników.

To wszystko brzmiało dobrze. Jednak Marion odnosiła wrażenie, że aż za dobrze. Jej także zależało by skończyły się porwania, napaści i kradzieże ze statków, ale coś tu nie pasowało.

Po co używać wolniejszych i cięższych od uzbrojenia maszyn, skoro wszystkim właśnie zależy towary dostarczać szybko?

Nagle jakby doznała olśnienia. To nie było przedsięwzięcie związane stricte ze zwykłymi mieszkańcami i ich codziennymi potrzebami, bo to po prostu nie miałoby sensu. Ale jeśli było związane z wojskiem...

— Te wielkie i ciężkie transportowce... co właściwie mają przewozić, poza oczywistym towarem?

Gunnar zawahał się. Żaden mięsień jego twarzy nawet nie drgnął, ale w oczach dostrzegła zaniepokojenie. Czyżby znów trafiła w sedno?

— Broń? — dodała prawie szeptem.

— Posłuchaj... — zaczął, kładąc rękę na jej ramieniu.

— Chcesz sprowadzać broń z Asgardu?! — wybuchła, podnosząc głos — Naprawdę wojna jest już dla ciebie przesądzona?! Chcesz pozwolić, żeby znów rozpętało się to piekło skoro nawet nie zdołaliśmy się pozbierać po...

— Wystarczy! — przerwał stanowczo, zaciskając palce na jej ramieniu, a rzadko spotykany wyraz niezwykłej powagi w jego oczach sprawił, że Marion natychmiast umilkła. — Chcę, żebyś mnie teraz wysłuchała. Jesteś bardzo inteligenta, twoja wiedza chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać i nie mam też żadnych wątpliwości, że bardzo zależy ci na Wanaheimie, ale musisz wreszcie zrozumieć, że są sprawy, do których nie możesz i nie będziesz się wtrącać. Nie wiesz, jakie zagrożenie stanowią Biali Łowcy. Nawet, jeśli nie jest ich wielu, to ich działania doprowadzą do prawdziwej katastrofy ekonomicznej, czego skutkiem będzie bunt i protesty. Związkowcy już od dawna tylko czekają na dobry pretekst, żeby wygłosić postulaty i zagrozić strajkami, abyśmy podwyższyli im płace. Muszę być przygotowany na najgorsze, nawet na próbę podboju. Gdy lud będzie podburzony, to tylko kwestia czasu aż znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wpłynąć na kraj, który uważa za słabszy od własnego — z każdym słowem Gunnar zdawał się być coraz bardziej zdenerwowany. — Nie jesteś już dzieckiem i musisz zrozumieć, że nie można wiecznie uciekać przed problemem i kiedyś trzeba podjąć decyzje, choćby nie wiem jak trudną. Musisz mi także coś obiecać. Nie chcę, żebyś wtrącała się w te sprawy. Wiesz dobrze, że to ze względu na twoje bezpieczeństwo.

— Ja... no cóż, dobrze — powiedziała z wyraźną, choć udawaną rezygnacją i rozczarowaniem.

Znów musiała skłamać.

— I jeszcze jedno. To może niezbyt odpowiednia chwila, bo chciałbym, abyś jak najlepiej zabawiła się w Asgardzie, ale to bardzo istotne. Po powrocie do domu zostaniesz pod opieką Hlin. Uważam, że to zbyt niebezpieczne, abyś wyruszała na te swoje podróże.

— Co?! Nie! Nie zgadzam się! — Marion zupełnie zapomniała o obowiązującym ją zachowaniu, gestykulując żywo na środku obszernego korytarza, gdzie rozmawiali.

— Obiecaj mi — nakazał tonem nieznaczącym sprzeciwu.

— Nie! Te podróże to...

— Obiecaj.

— Nie możesz mi tego zrobić!

— Zależy mi na tobie, Marion. Czasem wyjeżdzasz na tak długo. Jest coraz bardziej niebezpiecznie. Wszystko może się zdarzyć!

— Nie jestem już dzieckiem. Sam to powiedziałeś!

— Nie jesteś także żołnierzem. Sama pomyśl, jesteś dla mnie jak własna córka. Naprawdę myślisz, że nikt by się tobą nie zainteresował? Podróżując, choćby i z przyjaciółmi, nikt cię nie ochroni.

— Czyżbyś myślał o Łowcach? — zapytała kpiąco.

— Nie tylko. Wkraczając na ścieżkę wojenną, każdy będzie szedł po trupach do celu. Bez żadnych skrupułów.

Słowa Gunnara były ostateczne, a jakikolwiek sprzeciw nie miał wiele sensu. Marion jednak nie poddała się łatwo. Właściwie na niczym jej tak nie zależało.

Te podróże, czasem krótkie, czasem ciągnące się całymi dniami lub tygodniami, były jedynie przykrywką. W rzeczywistości wówczas Marion spełniała swój obowiązek jako Biały Łowca. Stawała się zupełnie inną kobietą. Tą wersją siebie, która była nieakceptowalna dla większości społeczeństwa. Spędzała długie godziny jeżdżąc konno, wędrując po lasach, śledząc najbardziej podejrzanych zbirów, a także, jeśli sytuacja tego wymagała, walczyła, raniła i zabijała. Miała krew na rękach, ale to była cena podążania drogą, którą jednak wybrała.

I teraz tak po prostu miała dać się zamknąć w pałacu? Stanowiła bardzo ważny element w całej działaności Łowców. Mogła zdobywać informacje o jakich innym nawet by się nie śniło. Była szpiegiem doskonałym, bo kto śmiałby ją posądzać?

~*~

Następnego dnia Marion nadal nie zdołała zupełnie ochłonąć z emocji, dlatego zrezygnowała z codziennego pójścia do biblioteki. Miała przed sobą ważniejsze zdanie. Musiała poznać twórcę nowych transportowców. Gunnar powiedział jej wczoraj o planowym spotkaniu, ale była pewna, że więcej się od niego nie dowie.

Udając, że nic właściwie nie robi, cały czas kontrolowała to, gdzie Gunnar przebywa. W którymś momencie w końcu wyszedł ze swojej komnaty, ubrany w bardziej wyjściowe szaty.

Marion podążała za nim jak cień aż Gunnar zatrzymał się przed wejściem do prywatnych gabinetów. Odczekał kilka minut, spacerując wzdłuż dębowych drzwi.

W końcu dało się usłyszeć kroki nadchodzącej postaci. Marion, dobrze schowana za kilkumetrowym posągiem zwalistego jegomościa w zbroi, mogła dokładnie obserwować całe zajście.

Z oddali wyłoniła się sylwetka Asgardczyka. Był wysoki, ubrany w idealnie skrojony, elegancki strój. Z pewnością szyty na miarę i bardzo kosztowny. Miał lekki, sprężysty chód, co utwierdzało ją w przekonaniu, że jak na swój wiek jest bardzo sprawny fizycznie. Ciemnobrązowe włosy miał zaczesane do tylu, bardzo podobnie jak Loki. Jego twarz była kwintesencją nijakości, bez żadnego wyrazu, tak, aby nikt nie mógł odgadnąć jego zamiarów.

Obrzucił Gunnara uważnym spojrzeniem swoich ciemnych oczu.

— Nie mieliśmy jeszcze okazji rozmawiać osobiście, panie. Pozwól więc, że się przedstawię. Jestem Hundiger — mówił spokojnym, aksamitnym głosem.

W jego ruchach było coś wyniosłego. Jego dumna, stateczna postawa przyciągała uwagę. Budziła respekt. Nie patrzył na Gunnara z pogardą czy politowaniem, przeciwnie, wyraźnie wiedział, do kogo się zawraca, ale przy nim to namiestnik Wanaheimu wydawał się nie pasować do pałacowego otoczenia.

— Cieszę się, że pan przybył. — odrzekł Gunnar lekko oszołomiony wrażeniem jakie wywarł na nim dostojnik — Zapraszam, zaraz przejdziemy do rozmów.

Zniknęli za drzwiami. Marion nic więcej nie mogła już tu zdziałać, więc wyłoniła się ze swojej kryjówki. Teraz była już pewna, że musi się o nim więcej dowiedzieć.

~*~

Dzisiejszej nocy znów miała w planach wydostanie się z pałacu. Znów czekała do późnej nocy, jednak tym razem pozostała w sukni. Narzuciła na siebie jedynie pelerynę z kapturem. Wzięła także torbę przewieszaną przez ramię, wypchaną po brzegi różnymi rzeczami.

Marion wymknęła się z komnaty. Podążając ciągiem długich korytarzy, unikała strażników jak ognia. W końcu dotarła do miejsca, które odwiedziła z Fandralem. Ciężkie drzwi nie były zamknięte. Otworzyły się z przeciągłym jękiem nienaoliwionych zawiasów, które w nocy wydawały się o wiele głośniejsze niż w rzeczywistości były.

Skradając się trochę po omacku, odnalazła sprzęt wojskowy. W ciemnościach mijała mnóstwo trudnych do zidentyfikowania rzeczy. Kilka razy potknęła się, omal nie upadając na ułożone przedmioty. W końcu dojrzała to, na czym jej zależało. Wielkie, bezkształtne pakunki ułożone w stercie na ziemi. Namioty. Wzięła jeden z nich. Na szczęście posiadał sznurki, więc zarzuciła go sobie na plecy.

Objuczona nieporęcznym pakunkiem Marion dalej wędrowała po pałacu. Tym razem zaszła daleko w bok. W kierunku stajni.

W korytarzu poprzedzającym wejście do stajni na drewnianej ławie spał snem sprawiedliwego młody chłopak, zapewne stajenny. Wełnianą czapę, robioną na kształt kaszkietu, miał nasuniętą na twarz.

Marion uznała, że nie będzie stanowił problemu. Wydawałoby się, że nic go nie obudzi. Po cichu weszła do stajni. Po chwili już jechała w stronę miasta.

~*~

— Jesteś cudowna! — zawołał entuzjastycznie Vali, kiedy Marion wręczyła mu rzeczy.

— I nie zapomnij o tym zbyt szybko — dodała z przekąsem — ale nasze wakacje dobiegły końca. Niestety nie mam dobrych wieści.

Opowiedziała mu szczegółowo o kolacji z rodziną królewską, kłótnię z Gunnarem, a także o intrygującym sprzedawcy. Im dłużej mówiła, tym mniej zadowolony Vali się stawał.

— Dlaczego mam wrażenie jakby wszystko obróciło się przeciwko nam? — prychnął z oburzeniem. — I co będzie z tobą?

Marion westchnęła cicho, ale zachowała charakterystyczne dla siebie chłodne opanowanie.

— Mną się nie przejmuj. Póki co jestem w Asgardzie wolna. Mamy teraz o wiele ważniejszy problem. Gunnar nie ma bladego pojęcia, co się dzieje i wszystko zwala na nas. Podczas, gdy nas będą ścigać, te zakapiory będą organizować kolejne napady. Och, bogowie, a jak dostaną w swoje łapska nowoczesną broń prosto z Asgardu?

— Nie dostaną. Mowy nie ma! Poza tym, może te nowe statki rzeczywiście dadzą sobie radę, skoro są aż tak zachwalane?

— Nie jestem pewna. Jak się zorientują, że są zbyt dobrze uzbrojone, by atakować na ziemi, to spróbują przejąć kontrolę w powietrzu. Dobrze pamiętam przypadki, kiedy włamywano się do systemów nawigacyjnych i zmuszano statek do lądowania zupełnie gdzieś indziej.

— W takim razie dostosujemy się do nowej sytuacji.

— Żałuję, że nie zdobyłam więcej informacji — powiedziała z rozczarowaniem w głosie. — Przydałyby się jakieś konkrety, ale jak je zdobyć?

— Najpierw musimy się dowiedzieć, skąd wziął się ten cały Hundiger.

— To już twoje zadanie. Nie damy rady tak często znikać z pałacu.

— W porządku. W końcu się coś dzieje! Zacznę się dowiadywać w...

— W najbogatszej dzielnicy — wtrąciła z przekonaniem Marion.

— Poznałem już miasto. Myślę, że trafię.

Vali zaczął grzebać w torbie Marion. Przyniosła mu trochę podkradzionych z królewskiej kuchni smakołyków. Nie powinien narzekać. Ostatecznie bardzo często podczas wspólnych wypraw nocowali gdzieś w rozległych lasach Wanaheimu. Spędzali noce gdzie popadnie na łąkach lub wzniesieniach. Przy ciepłe buchającego ogniska obserwowali niebo, czując wówczas bezkres wolności, która była im dana choćby po to, by o niej marzyć. Był w tym jakiś urok i trudno temu zaprzeczyć.

Spomiędzy wysypanych pakunków Vali wygrzebał coś, co szczególnie przykuło jego uwagę. Chwycił nieduże białe kółeczko.

— Hej, czy to... czy to nie ten znaczek, który Delli ci podarował? — zapytał, otwierając szeroko oczy.

Podał go Marion, która poczuła bolesne ukłucie w sercu. Na pomalowanym na biało drewnianym kółeczku sprawna ręka wystrugała skrzydło skrzyżowane z łukiem. Symbol Białych Łowców.

— Och... — westchnęła z żalem, wpatrując się w przedmiot — musiał mi się zaplątać w czasie pakowania.

Doskonale pamiętała ten moment i wiedziała, że nigdy go nie zapomni tak jak żadnej chwili z nim spędzonej.

„Mam nadzieję, że ci się spodoba. Chciałem dać ci coś, co mogłoby ci przypominać, że zawsze będę przy tobie, najdroższa"

~*~

Wracając Marion pogrążyła się w myślach i odzyskała zdrowy rozsądek dopiero, gdy została do tego zmuszona. Trafiła na pełniącego wartę strażnika.

Nie wiadomo jak skończyłaby się ta historia, gdyby nie fakt, że podróżowała w swojej rozłożystej sukni, której liczne zdobienia mieniły się w blasku pochodni. Nie zastanawiała się długo nad dalszym działaniem. Nawrzeszczała na niego, wytykając, że nie będzie się nikomu tłumaczyć, a on nie ma prawa się dopytywać ani jej zatrzymywać. Zachowała się jak zbyt rozpieszczona przez los i rodziców księżniczka.

Przerażony strażnik był młody i jak się domyślała, niedoświadczony w swoim fachu. Miał prawo ją nie tylko zatrzymać, ale i zapytać, co w środku nocy tutaj robi. Prawdopodobnie tak się zestresował, że w ogóle o tym nie pomyślał.

Marion wróciła do stajni i odetchnęła z ulgą. Zgrabnie zeskoczyła w wierzchowca i odprowadziła go. Już miała ponownie zacząć się skradać by nie obudzić stajennego śpiącego w korytarzu, gdy usłyszała tętent kopyt. Kilka sekund później wpatrywała się niechętnie w dostojną, wyprostowaną sylwetkę jeźdźca. Teraz już chyba wszędzie poznałaby te przenikliwe, zielone oczy.

Loki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro