Biegnij Marcin, biegnij!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Uczniowie szóstej klasy jeszcze nim wybrzmiał ostatni tego dnia dzwonek, umówili się na szkolnym boisku. Miał się odbyć wyścig. Wynikło to na skutek zwykłych przechwałek chłopaków z klubu piłkarskiego, a przemieniło się w prawdziwe zawody, które miały pokazać, kto jest najszybszy w klasie. Niestety jakby sam los postanowił im to utrudnić, nagle pod koniec ostatniej lekcji rozpętała się parszywa ulewa. Dziewczyny zawiedzione, pytały, czy w takim razie przekładają wyścig, lecz wszyscy chłopcy wcale nie zrażeni wizją zamoknięcia, kategorycznie zaprotestowali. Może to przez ich dumę lub chęć popisania się przed koleżankami z klasy, ale wyścig miał się odbyć, niezależnie od pogody.

      Marcin, przeciętny niemal pod każdym względem, pokładał w tym wyścigu niemałe nadzieje. Miał jeden talent, którym na ogół się nie szczycił, świetnie biegał. Jego ciche marzenie, że uda mu się w końcu tym zaimponować reszcie klasy, a w szczególności jednej z dziewczyn miało szansę się spełnić.

      Ania, piegowata brunetka z uroczymi warkoczykami trzymała wielki parasol i stała na trybunach razem z innymi koleżankami, by dopingować chłopakom. Zerkał na nią ukradkiem w trakcie rozgrzewki. On, jak i inni chłopcy rozciągali się i przeciągali, szykując do biegu. Deszcz natrętnie uderzał w ich ramiona oraz głowy okryte kapturami bluz. Zdążyli w tym czasie już solidnie zmoknąć. Zawczasu przebrali się jednak w stroje na WF, więc bez większych wahań przystąpili do zawodów. Każdy ustawił się tak, że czubki ich tenisówek stykały się równo z linią startową. Czekali aż przewodniczący klasy, wyznaczony na sędziego, rozpocznie wyścig.

      Marcin wziął głęboki wdech, ignorując spływające mu po twarzy strużki deszczu. To była jego chwila, jedyna w rodzaju szansa, by zabłysnąć, nie mógł przegrać. Skupił się na tym, jak na niczym innym w życiu.

      – Dobra chłopaki, robicie dwa okrążenia i pierwszy, kto dobiegnie do mety, zyska tytuł najlepszego biegacza w klasie szóstej, puchar w postaci paczki pringelsów, a wraz z nim wieczną chwałę! – oznajmił przewodniczący, wczuwając się w swoją rolę, aż za bardzo. – Gotowi? Do biegu... Start!

      Ruszyli. Na początku wszyscy biegli niemal łeb w łeb, ale szybko co sprawniejsi wyszli znacznie na prowadzenie. Marcin biegł, rozchlapując kałuże i błoto. Był pierwszy! Naprawdę był pierwszy! Czuł się niesamowicie, niczym wiatr, który przebijał się przez burze. Słyszał za sobą chlupot butów, sapania i okrzyki biegnących za nim kolegów oraz oklaski dopingujących dziewczyn.

      Pierwsze okrążenie było istnym spełnieniem marzeń. Nikt nie był w stanie go dogonić. Oczami wyobraźni już widział siebie przekraczającego metę, cudowne wypogodzenie, okrzyki uznania, poklepywania po plecach i oczy Ani zwrócone tylko na niego.

      Tak się skupił na tych fantazjach, że kompletnie przestał zwracać uwagę na otoczenie. Z marzeń wyrwał go nagły poślizg. Początkowo małe kałuże stały się już tak wielkie, że trampki całkiem w nich zanurzone, zaczęły się ślizgać po błotnistym dnie. W przeciągu raptem chwili znalazł się na ziemi z taką siłą, że aż przeturlał się na pobocze. Na twarzy poczuł wilgotną trawę, a w głowie nieco mu się kręciło.

      Podniósł się nieco, by spojrzeć na tor wyścigu. Wszyscy w czasie jego upadku zdążyli go dogonić i pobiec dalej. Sam dotarł zaledwie do połowy drugiego okrążenia. To był jego koniec. Zrozpaczony z powrotem wcisnął twarz w trawę, ciesząc się w duchu, że deszcz ukryje jego łzy, których nie był w stanie powstrzymać. To było na tyle z wygranej i wiecznej chwały.

      Naglę pośród szumu uderzeń kropli o ziemie, dobił się do niego jeszcze jeden odgłos.

      – Biegnij Marcin, biegnij! Nie poddawaj się! – To był głos Ani, ona dalej w niego wierzyła.

      Jego załamane momentalnie spłukało się wraz z deszczem. Szybko podniósł się z ziemi, a widok machającej i krzyczącej jego imię Ani, napełniło go nowymi pokładami determinacji. Nie zwlekając już dłużej, wrócił na tor i biegł dalej. Zmusił każdy mięsień w ciele do jak najszybszej pracy. Był daleko w tyle, ale szybko zaczął doganiać, a nawet wyprzedzać zaskoczonych kolegów. Meta była już niemal na wyciągnięcie ręki. Wyprzedzał go już jedynie Rafał, przewodniczący szkolnego klubu piłkarskiego.

      Płuca Marcina paliły go niczym ogień, ale biegł dalej, ignorując ból. Obaj chłopcy pędzili niemal na równi po torze, który przypominał już bardziej jezioro niż szkolne boisko. Do linii zostały już tylko trzy metry, dwa, jeden...

      Marcin przekroczył metę ledwie dwa kroki po Rafale. Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Nie wygrał. Z poczuciem sromotnej klęski zgiął się wpół, opierając ręce na kolanach i dyszał jak jakaś zepsuta lokomotywa. Wokół niego zaczęto wykrzykiwać imie Rafała, gratulując mu zwycięstwa. Obrazek był niemal identyczny, jak w wyobrażeniach Marcina, tylko że nie on był w jego centrum.

      Ni z tego, ni z owego, jakiś cień pojawił się nad jego głową, a deszcz, który do tej pory nieustannie torpedował jego barki, padał teraz tylko dookoła niego. Gdy podniósł wzrok, wychylając głowę z kaptura, ujrzał stojącą obok niego Anie. Ta z uśmiechem pełnym życzliwości schowała go pod swoim parasolem, tak że oboje się pod nim zmieścili.

      – Brawo Marcin, byłeś świetny! – pochwalił go, po czym podsunęła mu butelkę z wodą. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był spragniony i choć sam przemókł okropnie, gardło miał suche na wiór.

      – Dzi-dzięki Aniu – wychrypiał, mając nadzieję, że uzna jego rumieńce za powstałe na skutek wysiłku, a nie jej uśmiechu. Przyjął od niej butelkę z myślą, że chociaż nie wygrał wyścigu i tak był tego dnia zwycięzcą. 


----------------------------------------

Kolejne krótkie opowiadanko. Nic wymyślnego, ale mam nadzieje, że się spodobało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro