8. Znaki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To, że Harry zmuszony był Do Milczenia, nie oznaczało oczywiście, że nie mógł pracować. Wciąż nadawał się do wykorzystania przez pewną grupę klientów, którym podobał się widok pięknego chłopca z kneblem w ustach - na przykład przez bogatą parę z Kensington zainteresowaną BDSM, która zatrudniła go na czas przyjęcia, gdzie punktem kulminacyjnym miał być on, leżący na stole, tak że oni oraz ich goście mogli zjeść deser z jego nagiego ciała. Albo pewna dziedziczka w średnim wieku, która zatrudniła go w roli prezentu dla męża z okazji rocznicy, aby mogli udawać, że Harry jest studentem, którego zgarnęli z ulicy i zdecydowali się zatrzymać jako niewolnika seksualnego. W ciągu swej czteroletniej niewoli chłopak tyle razy zmuszany był do spełniania mrocznych fantazji, że praktycznie nic go już nie szokowało, oprócz… przypuszczalnie… bycia dla niego miłym… A taki właśnie był Louis.

Tylko że Louis byłby przerażony, gdyby Harry pojawił się u niego w domu zakuty w skórzany kaganiec. Więc zamiast tego był wypożyczany tym osobom, których rządze były na tyle złe, że podniecał ich jego widok. Mógł być także wykorzystywany jako narzędzie treningowe…

Harry wił się, jęcząc z bólu w swoim kagańcu, gdy złapał go skurcz w stopie. Miał rozsunięte szeroko i zgięte do tyłu nogi, które przy pomocy grubej liny przywiązano za kostki do wezgłowia łóżka. Nadgarstki przykuto mocno kajdankami po obu stronach materaca. Bolały go biodra, ramiona piekły, lina wrzynała się w kostki u nóg… Ale jego niewygoda nie miała znaczenia. Siarczysty klaps spadł na jego uda.

- Leż w bezruchu! - Ben odwrócił się z powrotem do Nialla, który kulił się ze strachu po drugiej stronie sypialni, wpatrując się w wyeksponowanego Harry'ego z mieszaniną lęku i przerażenia. Po jego policzkach płynęły łzy.

- N-nie chcę zrobić mu krzywdy.

- Tym się nie przejmuj, Irlandczyku. To tylko ciało, na którym masz ćwiczyć. Podejdź! - Ben złapał Nialla za ramię i zaciągnął do łóżka, zmuszając go do uklęknięcia na kolanach i popychając jego głowę pomiędzy uda Harry'ego, podczas gdy blondyn próbował się wyrwać. - Mogą nazywać tego chłopaka Brudnym Harrym, ale przełamałem go i wytrenowałem, i wierz mi, że jest zajebiście oziębły. Ale gdy skończę z tobą, będzie jęczał i błagał o więcej. Przestań beczeć albo znowu ci przyłożę…

- N-nie lubię facetów…

- Myślisz, że kogokolwiek to obchodzi?! Będziesz spał z mężczyznami, czy ci się to podoba, czy nie, a ja wstrzyknę ci coś, po czym i tak będziesz twardy. Teraz skup się, albo dostaniesz batem! - Harry westchnął i przeniósł uwagę na sufit, próbując zignorować ręce, które zaczęły egzaminować jego ciało, mimo że wciąż mógł odróżnić te należące do Nialla po sposobie w jaki drżały. - Pokazałem ci już jak zrobić loda, ale mało kto umie dobrze zwalić komuś konia. Złap mocno, ale nie zbyt mocno, o to właśnie chodzi… Nie zapomnij dotknąć czubka na końcu każdego pociągnięcia ręką… Dobrze… A teraz, nie rozciągnąłem go, bo musisz się tego nauczyć. Większość klientów będzie chciała cię zerżnąć, ale czasami dostanie ci się ktoś, kto będzie chciał zostać zerżnięty…

- S-skąd będę wiedział…?

- Ci, którzy chcą cię posunąć, wepchną w ciebie kutasa, a ci, którzy chcą być zerżnięci, pokażą ci swój tyłek… Nie bądź tępakiem. Po pierwsze musisz go nawilżyć… Ogrzej to najpierw w ręce… potem rozsmaruj wokół wejścia… Włóż do środka palec… następnie dodaj kolejny. - Harry wgryzł się w kaganiec i utrzymywał spojrzenie na suficie, koncentrując się teraz na liczeniu każdego pęknięcia. - Jakie to uczucie?

- Obrzydliwe.

Ben roześmiał się.

- Czy on zaciska się wokół ciebie?

- Mhm.

- To oznacza, że musi się rozluźnić. Rozsuń palce jakby były parą nożyczek, które otwierasz i zamykasz.

- Czy to go boli?

- To nie ma znaczenia. Rób, co ci każę albo krzywda stanie się TOBIE.

Harry wciąż od nowa przeliczał rysy na suficie, układając w głowie równania matematyczne na ich podstawie… Aby tylko nie myśleć o tym, co aktualnie się dzieje.

Niall zaczerpnął głęboki, drżący oddech.

- J-już nie zaciska się tak, jak wcześniej.

- Dobrze. Normalnie to tyle, ile potrzeba do rozciągnięcia, ale czasami będziesz miał mało czasu. W takim wypadku będziesz zmuszony do użycia zabawki… Dostaniesz własne wyposażenie. Pamiętaj, żeby założyć gumę, zanim jej użyjesz, po prostu ją naciągnij… właśnie tak… teraz ją posmaruj… Doskonale… Czas włożyć ją do środka…No? Na co czekasz? WYDAŁEM CI POLECENIE!

Harry spojrzał w dół. Niall stał pomiędzy jego rozłożonymi nogami, żując wargę i nie spuszczając z niego wzroku. Z bliska Harry był w stanie zobaczyć czerwone ślady w kształcie dłoni na jego policzkach, smugę krwi pod lewą dziurką nosa oraz jego pęknięte usta. W jednej trzęsącej się ręce trzymał wielkie czarne dildo.

- K-ksiądz wkładał we mnie takie rzeczy… To boli… Zrobię mu krzywdę. - Jego głos był cichy. Stojący za nim Ben westchnął… a potem wyciągnął rękę i zdzielił go mocno w tył czaszki.

- Przestań się na niego gapić. - Przeciął pokój i zaczął grzebać w szufladzie. Niall stanął przy głowie Harry'ego, ujmując w dłoń jego zakutą w kajdanki rękę.

- P-przepraszam, Harry… Tak mi przykro… Nie chcę zrobić ci krzywdy, nie chcę…

Harry chciał wyrwać mu swoją rękę, nawrzeszczeć na blondyna, żeby przestał do niego mówić, bo to tylko wszystko pogorszy dla nich obu… ale nie mógł. Zamiast tego potrząsnął gwałtownie głową, próbując ostrzec go wzrokiem.

- POWIEDZIAŁEM, ŻEBYŚ NA NIEGO NIE PATRZYŁ! - Nagle Ben znalazł się obok Nialla, odciągając go na bok i ciskając nim o ścianę. Wskazał palcem na Harry'ego. - Nie ma żadnej wartości, gdy jest tak przykuty! JEST PRZEDMIOTEM! TO TYLKO KUTAS I OTWÓR, KTÓRYCH POTRZEBUJESZ, ŻEBY NAUCZYĆ SIĘ JAK PRACOWAĆ! - Ukucnął przy Niallu, który padł na ziemię; złapał w pięść jego włosy i zaciągnął go z powrotem do łóżka. - ROZUMIESZ?!

- AAAŁ! T-tak, Sir. Przepraszam, Sir.

- Masz, może to pomoże ci się skoncentrować. - Niespodziewanie pochylił się do Harry'ego, który szarpnął się na bok, kiedy zobaczył, co mężczyzna trzyma w zaciśniętej dłoni. - Chodź tu, skurwysynu! - Harry próbował się wyrwać, ale był całkowicie unieruchomiony. Ben złapał go za włosy… a następnie chłopak pogrążył się w ciemnościach, gdy założono mu na głowę skórzany kaptur, którego pasy zapięto ciasto wokół jego szyi. - Gotowe. Teraz nie będziesz go widział.

Harry jęknął w swój kaganiec, starając się zapanować nad rosnącą paniką, gdy fala za falą uczucia klaustrofobii zaczęła go zalewać. Nienawidził być zakapturzony bardziej, niż cokolwiek innego, co mogli mu zrobić. Nienawidził nie mieć możliwości widzenia, zawsze czuł się tak, jakby miał się udusić. Nienawidził czuć się tak dokładnie odczłowieczonym i uprzedmiotowionym. Słyszał głos Bena, który był teraz przygłuszony.

- Dobra… To teraz wepchnij w niego zabawkę… Dokładnie tak… Wkładaj i wyjmuj, szybciej, nie cackaj się z nim… -  Pieczenie przywiodło łzy do oczu Harry'ego, który zajęczał z kneblem w ustach. - Dobrze, niech no spojrzę… - Dildo zostało wyjęte i chłopak poczuł wdzierające się do środka palce Bena. - Tja, jest wystarczająco rozciągnięty…

- C-co teraz?

- Teraz go wyruchasz.

Słysząc te słowa, Harry zacisnął mocno powieki i próbował sobie wyobrazić, że znajduje się poza tym koszmarem. Nie było go tam, to nie on był zakneblowany, zakapturzony i związany, nie… nie, był razem z Louisem, zwinięty u jego boku na kanapie, gdy oglądali razem telewizję, zerkając na szatyna z dołu… Harry z całych sił przywoływał w głowie szczegóły twarzy Louisa: jego mocną szczękę i wysokie policzki, idealnie prosty nos, wygięcie ust, kiedy uśmiechał się, tak jakby usłyszał prywatny żart, jego przeszywające, elektryzująco niebieskie oczy okalane ciemnymi rzęsami, mahoniowe włosy wystylizowane w quiffa, miękką, kremową skórę z najdelikatniejszą nutą ciemnego zarostu…

Był w trakcie wyobrażania sobie siebie w łóżku Louisa, gdzie ciepłe ciało chłopaka dotykało go uspokajająco, kiedy drzwi sypialni trzasnęły… I na dźwięk stłumionego, lecz przerażająco znajomego głosu, krew Harry'ego zamarzła.

- Urządzacie tu sobie przyjęcie, Ben? Jak to się stało, że nie zostałam zaproszona?

- Spadaj, Caroline, będziesz miała swoją kolej. Już prawie skończył. Ruchaj dalej, Irlandczyku, wysuń się trochę i wbij sie z powrotem… Właśnie tak.

- Myślałam, że zaczekamy z rozpoczęciem jego treningu?

- Nie, szef nie chciał tracić czasu, więc zmienił zdanie. Doszedł do wniosku, że chłopak może się uczyć w trakcie rzeźbienia sylwetki.

- Mi pasuje. Jezu, ależ to podniecające. - Harry wzdrygnął się, gdy czubki długich paznokci przejechały po jego piersi. - Wiem, do kogo należą te ptaszki… Witaj, Harry. Chryste, wyglądasz niesamowicie w całości rozłożony i przywiązany. Szef powinien wystawiać go takiego na pokaz w foyer, żeby każdy klient go widział, gdy wejdzie do środka… Większość doszłaby w swoje spodnie na sam widok! Zdejmę mu kaptur. Może mnie lizać, podczas gdy Irlandczyk go rżnie.

- Znasz zasady, złotko, żadnej zabawy z Produktami jego wysokości, chyba że w celach naukowych. Poza tym, jest zmuszony Do Milczenia. Ale masz przed sobą całe godziny lizania przez Irlandczyka.

- Masz rację… Co cię nie zabije… - W tym momencie Niall doszedł z zaskoczonym skowytem. - Aww, Irlandczyku, czy ty właśnie straciłeś dziewictwo?

Harry przysłuchiwał się ich śmiechom oraz szlochom Nialla, nienawidząc dwójki każdą cząstką swojego jestestwa. Potem usłyszał otwieranie się drzwi.

- Tak, już z nim skończyliśmy. - Głos Bena był lekceważący. - Możesz go zabrać.

Niespodziewanie zwinne palce zaczęły rozwiązywać liny wokół pierwszej, a potem drugiej kostki u jego nóg, delikatnie sprowadzając jego obolałe nogi na materac.

- Ciii, Haz, wszystko będzie dobrze. - Odwiązano mu kaptur i zdjęto z głowy. Patrzył prosto w ciepłe, brązowe oczy Liama. - Już okej. - Zdjął mu kajdanki z nadgarstków, a potem podniósł bokserki, skarpetki, buty oraz jeansy Harry'ego z podłogi, ubierając go ostrożnie, jednocześnie rozmasowując zdrętwiałe ramiona i ręce chłopaka. - Możesz chodzić? - Przytaknął. Liam delikatnie pomógł mu wstać z łóżka i podnieść się na nogi… które z braku czucia ugięły się pod jego ciężarem. - Wow, ostrożnie! - Liam otoczył go ramieniem w talii, przeciągając rękę Harry'ego przez swoje barki. Ich spojrzenia się spotkały; oczy Harry'ego wyrażały wdzięczność, Liama współczucie. - Dobra, idziemy.

Chciał wyprowadzić Harry'ego z pokoju, ale Harry wcisnął pięty w dywan, kiwając głową w stronę kąta pomieszczenia.

Niall kulił się na klęczkach u stóp Caroline. Był nagi, drżał… A także płakał, mocno szlochając. W tym momencie Harry zadecydował, że nie ma na świecie widoku, który łamałby serce bardziej od płaczącego Nialla: jego białe policzki pokrywały czerwone plamy rumieńca, dolna warga drżała, podczas gdy grube krople łez spadały z tych błękitnych oczu. Pod ich spojrzeniem Caroline przeczesała palcami blond włosy chłopaka, po czym obeszła go niczym swoją zdobycz, z diabelskim uśmiechem na ustach.

- Aww, nie płacz, skarbie… Mama nauczy cię jak doprowadzać dziewczyny do krzyku. - Odpięła bicz od paska i czubkiem przedmiotu podniosła podbródek Nialla, żeby ten na nią spojrzał. - A za każdym razem, gdy coś pomylisz, złoi ci skórę tak mocno, że już więcej nie popełnisz błędu.

Liam obrócił się do Harry'ego z miną pełną skruchy.

- Nic nie mogę zrobić, Haz, przecież wiesz. Każdego z nas dopadła.

Harry wiedział, że chłopak ma rację, nawet jeśli tego nienawidził. Pozwolił mu w połowie wyprowadzić, w połowie wynieść się na korytarz, a Ben zatrzasnął za nimi drzwi z hukiem, który przyprawiał o mdłości.

***

Prawie dotarli do drzwi, kiedy spotkali Treva, opierającego się o ścianę na zewnątrz jednego z pokoi dla gości. Wyprostował się, gdy podeszli, kiwając Liamowi głową na powitanie, a potem jego spojrzenie ześliznęło się na Harry'ego. Uśmiechnął się paskudnie.

- Aww, Harry, wciąż nie możesz wydobyć dźwięku z tych pięknych usteczek?

- Daruj sobie, Trev. - Liam posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Hej, Harry… Pamiętasz, co ci powiedziałem? - Harry uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Oczywiście nie zapomniał… Miał po prostu nadzieję, że Trev tak. Przytaknął żałośnie, bezskutecznie próbując zapanować nad strachem. - Nie zapominaj… Ja wciąż czekam.

- O czym ty mówisz? - Liam stanął pomiędzy nimi, przypatrując się podejrzliwie Trevowi, ale mężczyzna tylko wzruszył ramionami i wymyślił zwinne kłamstwo.

- Powiedziałem mu, że nie mogę doczekać się dnia, gdy nauczy się trzymać jęzor za zębami.

Drzwi do pokoju gościnnego otworzyły się i wyszedł zza nich Zayn, zapinając swoje spodnie… Gdy nagle został pociągnięty do tyłu i rzucony o ścianę przez mężczyznę, który zmiażdżył jego usta w gwałtownym pocałunku, po czym odsunął się i zwrócił do Treva. Był młody - przed trzydziestką, jak przypuszczał Harry - z Bliskiego Wschodu i ładnie ubrany w skrojony na zamówienie garnitur oraz ręcznie uszyte buty. Mówił z obcym akcentem.

- Powiedz swojemu szefowi, że oferuję za niego pół miliona więcej. Powiedz, żeby do mnie zadzwonił. - Wcisnął brązową kopertę pełną pieniędzy w ręce Treva i jeszcze raz obrócił się do Zayna. Kiedy odezwał się tym razem, zrobił to w innym języku, którego Harry nie rozumiał, ale Zayn z pewnością tak, sądząc po urazie, jaka zabłyszczała w jego ciemnych oczach. Odpowiedział coś w tym samym języku, jednak mężczyzna po prostu roześmiał mu się w twarz i obrócił na pięcie, żeby odejść.

- Kto to? - zapytał Liam Treva, gdy zaczęli wchodzić na górę. Tamten wzruszył ramionami.    

- Syn jakiegoś bogatego Araba. Chce kupić Zayna, ale Pan Cowell go nie sprzeda.

Z tyłu Harry zrównał krok z przyjacielem, dotykając jego ramienia, żeby zwrócić na siebie uwagę. Podniósł ręce… Które Zayn schwytał i pociągnął z powrotem do dołu.

- Przestań! - syknął. - Jeśli zorientują się, że umiesz to zrobić, prawdopodobnie zakują cię również w kajdanki!

Miał rację.

Harry zaczekał, aż zostaną sami w ich pokoju. W szkole odbył kilka kursów języka migowego, aby tylko umieścić coś dodatkowego na podaniu do college'u, nawet nie sądził, że kiedykolwiek go użyje… Ale teraz język ten stał się liną ratowniczą. Podniósł ręce i zaczął migać.

,,Wszystko okej? Co on powiedział? Powiedz mi.“

Zayn zawahał się, a potem…

- Powiedział, że równie dobrze mogę z nim pójść, ponieważ popełniłem czyn haram i przyniosłem hańbę mojej rodzinie… Że nawet jeśli stąd wyjdę, nie będę miał dokąd wrócić, bo nie będą mnie chcieli w domu.

,,To nieprawda.”

Zayn wzruszył ramionami.

- Wiem, ale… Harry… Jeśli kiedykolwiek stąd wyjdziemy… Nie chcę, żeby ktokolwiek dowiedział się o rzeczach, które kazano mi tu robić. Ani moi przyjaciele, ani siostry, ani imam, ani mój ojciec… A zdecydowanie nie moja matka.

,,To nie musimy im mówić.“

- …o ile kiedykolwiek stąd wyjdziemy. - Po raz pierwszy od ich uprowadzenia, Harry usłyszał w słowach Zayna cień wątpliwości. Zayn - ten, który zawsze był przekonany, że zostaną odnalezieni, który siadał i opowiadał mu historie, jakie zasłyszał o nie poddających się rodzinach, szukających przez pięć, dziesięć, dwadzieścia lat, dopóki nie znalazły swoich porwanych dzieci. Zayn, który był pewny, że policja prowadzi rozległe śledztwo w związku z ich zniknięciem, który przysięgał, że prawdopodobnie utworzono specjalny oddział policji, mający na celu szukanie takich dzieci, jak oni, który odkryje Klatkę Dla Ptaków, zrobi nalot i ich uwolni. Zayn, który mimo wszystko wciąż wierzył w kochającego, troskliwego boga, który oszczędzi im cierpienia, jeśli tylko chłopak wystarczająco mocno będzie się modlił… Ten sam Zayn zaczynał tracić nadzieję. Dla Harry'ego, który zawsze czerpał nadzieję z nadziei Zayna, było to zarówno przerażające… jak i desperacko smutne. Nie mógł nic powiedzieć głośno… Ale czy wiedziałby, co powiedzieć, gdyby mógł? Nie… Dlatego zamiast tego sięgnął po swojego przyjaciela, biorąc go w ramiona. Zayn przez moment opierał się, potem się poddał, chowając twarz w ramieniu Harry'ego, gdzie młodszy chłopak zaczął czuć wilgoć przesiąkającą przez koszulkę, tak jakby moczyły ją łzy. Następnie Zayn odsunął się, wycierając pięścią oczy, zażenowany. - Wybacz, stary. To wszystko… po prostu czasami mnie przerasta.

Harry skinął głową i westchnął.

,,W porządku.”

- No to… Do czego byłeś potrzebny Benowi?

,,Użył mnie jako treningu dla Nialla.“

- Wszystko z tobą dobrze?

Harry potrząsnął głową.

,,Nie… Ale bardziej martwię się o Nialla. Jest z Panną Caroline.”

Gdy Harry migał, Zayn nie spuszczał wzroku z jego dłoni, blednąc, kiedy zrozumiał znaczenie symboli.

- Cholera… Biedak.

***

Harry i Zayn szykowali się do łóżka, kiedy Liam przyprowadził Nialla. Pomógł mu wejść do pokoju i powiódł go do jego łóżka, po czym spojrzał ze smutkiem na dwóch pozostałych chłopaków.

- Był na dole u Doktorka, który założył mu kilku szwów. Nie jest dobrze. Idę sprawdzić, czy dam radę odłożyć jego kolejny trening na kilka dni.

Zayn skinął głową.

- Zajmiemy się nim.

Liam wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Rozległo się kliknięcie zamka. Obaj obrócili się, żeby spojrzeć na Nialla. Blondyn siedział skulony na łóżku, przytulając kolana do piersi i kołysząc się lekko. Stanowił nędzny widok. Był mocno potłuczony: jedno oko miał podbite i napuchnięte, a bok twarzy fioletowy od siniaków. Seria głębokich nacięć na jego policzku, która wyglądała bardziej jak ślady pazurów, trzymana była przez papierowe szwy. Krew przesiąkała przez szerokie pasy białej gazy, użytej do zabandażowania jego pleców, barwiąc koszulkę chłopaka na czerwono. Obaj przecięli pokój, żeby usiąść obok Nialla, który spojrzał na Harry'ego z wyrzutami sumienia.

- Przepraszam, H-Harry, tak mi przykro! Ciągle mnie b-bił i byłem taki przerażony… Ale nie powinienem był robić z tobą brzydkich rzeczy. Przepraszam, że cię skrzywdziłem, a byłeś dla mnie taki miły. Pewnie mnie teraz nienawidzisz. - Harry potrząsnął głową. Sięgnął ponad ramieniem Nialla, żeby dotknąć ramienia Zayna.

,,Przetłumaczysz?“

Niall wpatrywał się w niego, zagubiony.

- Co on robi z rękami?

Zayn uśmiechnął się.

- Haz jest mądry… Próbują go uciszyć, a on znajduje sposoby, żeby im przeszkodzić. Zna język migowy, którego mnie nauczył.

- Mógłbyś nauczyć też mnie?

Harry przytaknął i zaczął migać. Zayn tłumaczył:

- Mówi, że nie ma problemu, jeśli ty nauczysz go irlandzkiego… Mówi: nie jestem na ciebie zły. Nie winię cię. Ja też to zrobiłem, tak samo jak Zayn. Zmusili nas do zrobienia tego sobie nawzajem. Zmuszają nas do robienia okropnych rzeczy, ponieważ są bydlakami. Wiem, kto jest moim wrogiem… Oni, nie ty. Nienawidzę ich, nie ciebie. Wiemy, że byłeś z Panną Caroline. Jest najgorsza. Jak się trzymasz?

Łzy wezbrały w oczach Nialla, który pociągnął nosem.

- M-myślałem, że tutaj będzie lepiej, bo dają nam prawdziwe jedzenie i ubrania… Ale to nie ma znaczenia, bo tak naprawdę jest tak samo. Wciąż jestem bity, wciąż muszę robić brzydkie rzeczy, tylko że teraz jest ich więcej, i jest ciężko, są też kobiety, a ja nie wiem, co tak naprawdę mam robić i kiedy robię to źle, jestem bity. Wciąż jestem skuty… I wciąż jestem niewolnikiem. Tak sobie myślałem… I nie mogę przypomnieć sobie czasu, kiedy należałem tylko do siebie. Jaki znak dla głuchych odpowiada niewolnikowi? - Harry zwinął dłonie w pięści, a potem położył jedną na drugiej, tak jakby przymocowywał je do siebie. Zatoczył nimi powoli koło. Zayn i Niall powtórzyli gest. - To my… niewolnicy. Nienawidzę być niewolnikiem!

Zalał się łzami, a siła płaczu sprawiła, że całym jego kościstym ciałem zatrzęsło. Harry i Zayn owinęli ramionami jego wąskie barki, próbując pocieszyć go najlepiej jak umieli.

***

- Masz posiniaczone usta.

Słowa Louisa sprawiły, że Harry obrócił się, żeby na niego spojrzeć, zaskoczony. Szatyn sięgnął ręką,  dotykając jego miękkich, pełnych ust i przykładając opuszki palców do małych siniaków, które odznaczały się fioletem od różu warg. Harry strząsnął jego dłoń.

- To…

- Nic takiego, prawda? Niech zgadnę… To był wypadek, tylko się wygłupiałeś…

- Dokładnie. - Harry unikał jego wzroku, odwracając się, żeby wyjrzeć przez okno samochodu. A Louis nie mógł się powstrzymać przed podziwianiem go. Wyglądał jak zawsze pięknie. Ubrany był w granatowy sweter oraz oficerski płaszcz, jego długie nogi okrywały obcisłe jeansy i kozaki, a wokół szyi owinął nonszalancko szal z nadrukiem w czaszki. Długie włosy związał z tyłu w niechlujnego koka, eksponując silną szczękę. Przypominał byłego modela lub gwiazdę Hollywood… Jedynie siniaki na ustach i brodzie niszczyły ten obraz. - Dokąd jedziemy? Czy to West End?

Louis poddał się. Na tę chwilę Harry był wyraźnie zdeterminowany, aby zatrzymać tajemnicę dla siebie, co jednak nie znaczyło, że szatyn przestanie próbować.

- Tak. To niespodzianka. - Niepokój zamigotał w butelkowo zielonych oczach Harry'ego, więc pospieszył z zapewnieniem: - Będzie pozytywna, obiecuję.

- Och, okej. - Obrócił się do okna, pozostawiając Louisa zastanawiającego się nad tym, jakiej niemiłej niespodzianki mógł spodziewać się Harry. Samochód zatrzymał się przed teatrem i Louis wysiadł, obserwując, jak Harry idzie jego śladem, a potem podnosi spojrzenie na tablicę z repertuarem. Szatyn stanął obok niego, obejmując ręką jego ramiona, gdy ten czytał na głos tytuł:

Otello Szekspira.

- Dostałeś z tego szóstkę… Pomyślałem, że może chciałbyś to obejrzeć.

- Świetnie! Nigdy wcześniej nie byłem w teatrze. - Harry uśmiechnął się, aż cała jego twarz pojaśniała i w Louisa uderzyła świadomość, że poruszyłby niebo i ziemię, żeby widzieć go uśmiechającego się w ten sposób. Zaraz jednak owy uśmiech przygasł. Chłopak obrócił się do szatyna, niespodziewanie rozkosznie niepewny. - Co mam robić?

Louis roześmiał się.

- Nic, Harry! Po prostu oglądaj. Chodź. - Poprowadził go do środka.

***

Zostali zaprowadzeni przez odźwiernych do ich loży i Harry skręcił szyję, żeby spojrzeć na ozdobne malowidło na suficie, a potem wyjrzał przez barierkę na tłum poniżej, strzelając z gumy balonowej, gdy obserwował zapełniającą się widownię.

- Wow, mamy naprawdę dobre miejsca.

- To loża mojego ojca.

- Co, jest jej właścicielem?

- Coś w tym rodzaju. Mówiłem ci, że próbuje kupić szlachetne pochodzenie.

Światła zgasły, kurtyna się rozsunęła i rozpoczęła się sztuka. Louis szybko poczuł się znudzony - w szkole nie cierpiał Szekspira - więc zamiast oglądać przedstawienie, skupił uwagę na chłopaku u swojego boku. W końcu minął cały tydzień, odkąd miał okazję rzucić na niego okiem i przez cały ten czas pragnął go niczym ćpun na głodzie. Harry przysiadł na skraju fotela z łokciami opartymi na brzegu loży, opierając głowę na ramionach i oglądając sztukę, kompletnie zahipnotyzowany przez aktorów poniżej. Kulturalny chłopak do wynajęcia - praktycznie sprzeczność… Chociaż Louis zaczynał odkrywać, że Harry stanowił fascynujący zbiór takich sprzeczności: seksowny, lecz niewinny… zadziorny, ale nieśmiały… opanowany, choć  lubił się wygłupiać… dojrzały, a mimo to urzekająco dziecinny… rozgarnięty i naiwny jednocześnie… Intrygująca, lecz niedająca spokoju zagadka, którą jedna część Louisa chciała rozwikłać, a druga zostawić w spokoju ze strachu przed tym, co mógłby odkryć…

Niedługo potem doszli do finałowej sceny i Harry wychylił się tak bardzo za krawędź loży, że Louis sięgnął szybko ręką i złapał w pięść sweter na jego plechach, bojąc się, że chłopak wypadnie. A że światła były zgaszone…

- No to jak… - Pochylił się, żeby wyszeptać Harry'emu do ucha. - Co o tym sądzisz?

Harry usiadł z westchnięciem zadowolenia.

- Było niewiarygodne. Dzięki, Louis.

A potem okręcił się, łapiąc usta Louisa własnymi. Szatyn zawahał się, zaskoczony, po czym oddał pocałunek… dokładnie w chwili, w której znowu zapalono światła. Para w sąsiedniej loży gapiła się na nich niegrzecznie, zaszokowana, i Louis odsunął się z płonącymi policzkami. Myślał, że Harry będzie równie zakłopotany, ale kiedy na niego spojrzał, chłopak patrzył wilkiem na gapiów, prowokacyjnie unosząc podbródek. Poruszył brwiami i przejechał czubkiem języka po górnej wardze, śmiejąc się z ich zdegustowanych spojrzeń.

- Na co oni tak się gapią? Niektórzy ludzie to geje, pogódźcie się z tym.

- Okej, to jedna z rzeczy, których NIE POWINNO robić się w teatrze. - Louis złapał go za ramię i zaczął prowadzić w stronę schodów. - Chodźmy czegoś się napić.

***

Wymaszerował z teatru z opuszczoną głową i kołnierzem postawionym przeciwko nieprzychylnym spojrzeniom, ciągnąc za sobą Harry'ego. Świetnie, po prostu świetnie. Wystarczy, że któryś z cholernych partnerów biznesowych jego ojca zobaczył i zacznie się jatka…

- Louis… Ej, Louis, zaczekaj! LOUIS! - Niespodziewanie ramię Harry'ego zostało wyrwane z jego uścisku i Louis obrócił się, gdzie zobaczył zielonookiego chłopaka patrzącego na niego w szoku. - Co się stało?

Stał tam na przesiąkniętym deszczem chodniku, a jego pierwotne, dzikie piękno kontrastowało surowo z nowocześnie zaprojektowanym miastem wokół nich i Louis miał ochotę krzyczeć z frustracji… Ponieważ Harry był wszystkim, czego kiedykolwiek pragnął… oraz czego nie mógł mieć. Dlatego wyładował na nim swoją frustrację, odpychając go do tyłu.

- CO TO MIAŁO BYĆ, DO KURWY NĘDZY?!

- Co? N…

- Pocałowałeś mnie! Pocałowałeś mnie w miejscu publicznym, gdzie każdy mógł zobaczyć!

- Więc jesteś zły, bo… co? Bo jestem dziwką? Czy dlatego, że jestem mężczyzną? - Był tak opanowany, że Louis nagle nie miał przeciwko czemu dalej walczyć. Odwrócił się, przebiegając zmęczoną ręką po twarzy.

- Po prostu… Nie mogę być gejem.

Wtedy poczuł rękę Harry'ego na ramieniu. Obrócił się ponownie, żeby spojrzeć w te niewiarygodne oczy. Kiedy Harry przemówił, jego głos był delikatny.

- Ale jesteś. I już ci mówiłem… Nie ma się czego wstydzić. Posłuchaj, czemu w ogóle obchodzi cię, co jakieś nadziane cioty sobie pomyślą? Nie jesteś jednym z nich.

- To… skomplikowane.

- Cóż, dzisiaj nie musi takie być. - Wtedy Harry przywdział swój uśmiech godny kota z Cheshire, a jego oczy błyszczały z rozbawienia oraz lekkiej zapowiedzi kłopotów. - Przy mnie większość ludzi płaci za udawanie wymarzonych scenerii… Co ty na to, żebyśmy dzisiaj odegrali twój scenariusz? Co ty na to, żebyśmy poudawali dzisiaj, że nie jestem dziwką, a ty nie ukrywasz orientacji? Poudajemy normalnych facetów, którzy idą razem na drinka. Mógłbym być twoim chłopakiem… - Tutaj serce Louisa szarpnęło. Gdyby tylko… - I może wtedy mógłbyś wreszcie być po raz pierwszy osobą, którą chcesz być. - Wygiął brew. - Jak to wszystko brzmi? Daj spokój, Lou, ten elegancki i heteroseksualny chłopiec z dobrego domu to nie jesteś ty.

Lou… Podobało mu się to zdrobnienie. Skinął głową.

- Właściwie brzmi całkiem nieźle.

- Wspaniale! - Harry złapał go za ramię i odmaszerował, ciągnąc go za sobą po chodniku. Wypełniał go taki entuzjazm i podekscytowanie, że Louis nie mógł powstrzymać śmiechu. - Olać te nudne bary dla bogaczy, chodźmy znaleźć jakiś przyzwoity pub!

***

Pub, który znaleźli, był jednym z tych miejsc, jakich jego ojciec nie popierał; był surowy i niezależny, zapełniony hipsterami w koszulach w kratę oraz kapeluszach à la Slash i studentami odreagowującymi egzaminy. Z głośników płynął klasyczny rock, a powietrze było gęste od zapachu zwietrzałego piwa i trawki. Louis kochał to miejsce… Niemal tak bardzo, jak to, że Harry zahaczył palec o szlufkę jego spodni, gdy kluczyli przez tłum w stronę baru.

- Czego się napijesz? Och, czekaj, zapomniałem… Nie pijesz w pracy.

Harry zmarszczył brwi, udając zdezorientowanie i wydymając usta.

- O czym ty mówisz? Nie jestem w pracy. Zwyczajnie wyszliśmy na miasto. Wezmę Coronę.

- Och tak, zapomniałem. - Uśmiechnął się do niego, po czym pochylił się nad ladą i wykrzyczał zamówienie do ucha barmana. Nie zauważył, że Harry zabrał rękę z zagłębienia jego pleców, gdzie leżała, nie zauważył, że Harry kompletnie zniknął, dopóki stojąca obok emo dziewczyna nie szturchnęła swojej przyjaciółki.

- Jezu, Jade, patrz na tamtego kolesia! Tam, na parkiecie… Tego z kokiem na głowie!

- Gdzie? Och, wow! Jest przepiękny!

- Chciałabym go polizać!

Zaciekawiony, Louis obrócił się i rzucił okiem.

Harry znajdował się na środku parkietu, odrzuciwszy kurtkę na bok. Cover piosenki ,,Sympathy for the devil” Rolling Stonesów w wykonaniu Guns N’ Roses wypełniał salę i chłopak tańczył, emanując seksapilem gwiazdy rocka, dumny; poruszał wąskimi biodrami w rytm muzyki z charyzmą i pewnością siebie młodego Micka Jaggera. Zauważył, że Louis mu się przygląda i złączył ich spojrzenia, wyginając usta w seksownym uśmiechu… A potem pochylił się do tyłu, wyrzucając do góry biodra i potrząsając nimi w stronę szatyna, wyciągnąwszy ręce w przywołującym geście.

- Ej! - Dwie emo dziewczyny obserwowały go z ciekawością, bez powodzenia próbując zachować kamienną twarz. - To twój kolega?

- I czy jest wolny?

Wahał się przez moment… a potem przypomniał sobie, że dzisiaj żył według własnego scenariusza.

- Nie. To mój chłopak.

- Ech, szczęściarz z ciebie.

- Zazdroszczę!

Złapał ich piwo i przepchnął się przez tłum, żeby stanąć przed Harrym, który podszedł bardzo blisko, ocierając się o niego i jednocześnie patrząc mu głęboko w oczy.

- O kurwa, jesteś gorący, kiedy tańczysz.

- Dzięki. - Harry uśmiechnął się i pochylił, całując go i żartobliwie łapiąc jego dolną wargę zębami… W tym momencie Louis miał gdzieś, kto patrzy.

***

Godzinę później odstawił pustą butelkę po piwie na klejący się stolik i obrócił się do Harry'ego, który obserwował, jak występujący na żywo zespół rozstawia się na scenie. Klepnął go po udzie, żeby zwrócić na siebie uwagę.

- Hej, skoczę szybko na papierosa.

- Chcesz, żebym z tobą poszedł?

- Nie trzeba, zamów następną kolejkę. Trzymaj. - Wcisnął mu dziesięciofuntowy banknot w rękę i ruszył do drzwi.

Kiedy wrócił, Harry wciąż był przy barze. Usiadł, aby zaczekać, obserwując chłopaka.

Obok Harry'ego stała drobna dziewczyna o krótkich, blond włosach, próbująca bez skutku zwrócić na siebie uwagę barmana. Nagle tłum za jej plecami zaczął napierać i dziewczyna poleciała do przodu. Harry zauważył i zanurkował za nią, łapiąc ją tuż nad podłogą, a następnie ustawiając przed sobą, tym sposobem własnym ciałem chroniąc ją przed rozpychającą się widownią. Pochylił się, żeby z nią porozmawiać, ale szybko zmarszczył brwi, gdy dziewczyna zdawała się wskazywać na swoje uszy… Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Na oczach Louisa Harry zaczął nakreślać wolno dłońmi precyzyjne kształty, idealnie harmonizując je z ruchem swoich warg, gdy mówił. Wtedy dziewczyna zaczęła robić to samo. W zasadzie zajęło Louisowi kilka minut, zanim zrozumiał, co widział… Migali do siebie. Harry migał! Szatyn w zafascynowaniu obserwował jak Harry przywołuje barmana machnięciem, ostrożnie tłumacząc zamówienie dziewczyny, a potem płaci za ich piwo.

Harry zauważył szeroki uśmiech Louisa, gdy tylko usiadł.

- Co? Czemu patrzysz na mnie w taki sposób?

- Nie wiedziałem, że znasz język migowy!

- Tja. - Harry sięgnął po swoje piwo. - Jestem pełny niespodzianek.

- Zgadza się. Jesteś naprawdę kimś, Harry.

Słysząc to, Harry zamarł. Odwrócił się, a kiedy zaczął mówić, robił to w połowie do siebie.

- Kimś… Nie niczym. Dla ciebie nie jestem zerem. - Pociągnął ze swojego kufla w zamyśleniu, gdy Louis patrzył na niego ze zdezorientowaniem.

- Harry, o czym ty mówisz? Oczywiście, że nie jesteś zerem!

Harry obrócił się znowu do niego i kiedy ponownie przemówił, brzmiał niemal na zdesperowanego.

- W takim razie powiedz to jeszcze raz. Powtórz to, Louis… Proszę?

Louisowi wydało się to dziwne, ale nie miał nic przeciwko dogadzaniu chłopakowi. Wyjął z jego ręki piwo i odstawił je na stolik, po czym złapał go za ramiona i spojrzał mu głęboko w oczy.

- Ty, Harry Niewiemjakmasznanazwiskoboniechceszmipowiedzieć, jesteś bystry, zabawny… i całkowicie fascynujący. Ty, Harry, jesteś naprawdę kimś.  

Harry wpatrywał się w niego, przygryzając wargę. Potem odepchnął od siebie jego ręce i usiadł prosto. Louis patrzył, jak chłopak podnosi obie dłonie do góry. Harry wskazał kciukiem na siebie i skrzyżował pięści na piersi, następnie wskazując na Louisa. Potem znowu wskazał na siebie, uderzając jednokrotnie ręką o klatkę piersiową, po czym wbił w nią opuszki palców, przesuwając je w dół po swetrze. Ponownie wskazał na siebie, potem na Louisa, aż wreszcie złączył swoje dłonie w knykciach, umieszczając je nad sercem i zginając kciuki. Louis zmarszczył brwi, zdezorientowany.

- Co to znaczy? Chcesz mnie przytulić?

Harry roześmiał się.

- To znaczy… - Urwał, najwyraźniej zmieniając zdanie. Jego uśmiech przygasł. - To nie znaczy, że chcę cię przytulić… Ale nie pogardziłbym całusem.

- Da się zrobić. - Louis uśmiechnął się i sięgnął po chłopaka, złączając ich usta w pocałunku.

***

Harry nie pamiętał, kiedy ostatni raz upił się tak bardzo. Wyszedł niezdarnie z taksówki, spróbował zrobić krok i potknął się, jego długie nogi zaczęły okręcać się wokoło, aż upadł i wylądował plackiem na podjeździe. Za jego plecami Louis wybuchnął śmiechem.

- Ja pierdolę, to tak jakbym widział małą żyrafę, która uczy się chodzić!

Harry usiadł. Wydawało mu się, że ziemia chwieje się pod nim. Schował twarz w dłoniach.

- O boże, jestem strasznie pijany.

- Zgadza się, jesteś nawalony. - Zabrał ręce i odkrył, że Louis przykucnął przed nim, szczerząc zęby w pobłażliwym uśmiechu. - Po całych pięciu piwach!

Chłopak skrzywił się.

- Przepraszam!

- Nie ma za co, lubię tanie randki. Dobrze, że nie zrobiłeś fikołka, bo to by było jak patrzenie na London Eye! - Wstał i przesunął się za plecy Harry'ego, biorąc go pod pachy. - Dobra, podnieśmy cię. Raz… dwa… trzy… Uff! - Pociągnął go do góry, podczas gdy Harry zmagał się z wyprostowaniem bezpiecznie nóg dla utrzymania pionu. - Wiesz co, od teraz będę mówił na ciebie Bambi. Masz wielkie oczy, długie, patykowate nogi i zero koordynacji ruchowej! Idziemy. Dobrze się czujesz? - Upewnił się, że Harry trzyma się na nogach, zanim go wypuścił. - Dobrze, Bambi, chodźmy zrobić ci kawę! - Wziął go za rękę i pociągnął w stronę domu, podczas gdy Harry zachichotał.

Wewnątrz zielonooki chłopak padł na sofę, wzdychając z zadowoleniem i wciskając twarz w poduszki.

- Ej ty, nie zasypiaj. Nigdy nie udałoby mi się zanieść cię po tych schodach. - Louis schylił się, żeby potrząsnąć Harry'ego za ramię, a potem zatrzymał się i zdjął mu buty. - Jesteś głodny?

- Mhm. - Chłopak przekręcił się na bok, patrząc na niego w górę z ckliwym uśmiechem. - Coś… słodkiego?

- Żaden problem. - Louis wstał i poszedł do kuchni. - Wydaje mi się, że mamy jakieś lody.

- Mmmm… Normalnie nie wolno mi jeść lodów…

- Czyli jednak nie?

- Nie… To znaczy tak… To znaczy… Kocham lody!

- Ha ha, och okej!

Harry ponownie wcisnął twarz w poduszkę. Czuł się ciepło, niewyraźnie i bezpiecznie… A także odrętwiale. Miło było czuć się odrętwiałym. Ktoś lekko klepnął go w ramię.

- Harry? Chciałeś lody? - Przekręcił się, żeby spojrzeć w górę. Louis stał nad nim z pudełkiem lodów i dwiema łyżkami w rękach. - Wybacz, mamy tylko waniliowe, ale firmy Green and Black, więc są dobre.

- Lubię waniliowe. - Usiadł niepewnie z plecami przy bocznym oparciu kanapy, a Louis zajął miejsce naprzeciwko niego, skopując buty i zarzucając nogi do góry, tak że ich stopy się dotykały. Harry wpatrywał się w pudełko. Lody… Zawsze były jego ulubione. Uwielbiał te słodkości odkąd pamiętał, kochał ich kremową konsystencję, uczucie, gdy rozpuszczały się na języku. Kiedy był mały, jego matka musiała chować lody na samo dno zamrażarki, w przeciwnym wypadku wykradłby je, poszedł do domku na drzewie na końcu ogrodu, który stanowił jego kryjówkę i zjadłby je całe za jednym zamachem. Ale śmieciowe jedzenie każdego rodzaju było zakazane w Klatce Dla Ptaków… - Ślepo kocham lody. - Niezdarnie sięgnął po pudełko, które Louis przesunął poza jego zasięg.

- Nie ma mowy! Wysmarujesz nimi siebie i całą sofę! Masz… - Zanurzył łyżkę w masie i wyciągnął ją ku Harry'emu. Chłopak wychylił się do przodu i pozwolił Louisowi się nakarmić, delektując się zimną, mleczną słodkością . Smakowało jak dzieciństwo i szczęście.

- Mmmm… dobre.

Louis wziął trochę dla siebie, zlizując lody z łyżeczki i przyglądając się uważnie Harry'emu.

- Tak… Założę się, że zimno jest przyjemne dla twojej obolałej buzi. - Wyciągnął rękę i przyłożył chłodnął łyżkę do posiniaczonych ust. - Pomaga? Mówię poważnie, nigdy więcej kłamstw. Skąd się wzięły te siniaki? A te poprzednie? Kto ci robi krzywdę, Harry?

Harry momentalnie wytrzeźwiał. Zagapił się na chłopaka… a potem zanurkował do przodu, wyrywając pudełko z lodami oraz łyżkę z jego rąk. Usadowił się ponownie na poduszkach.

- Nikt. Jak to się stało, że masz prawo zadawać te wszystkie pytania, Louisie Tomlinsonie? Kto o tym zadecydował, hę? Cóż, teraz moja kolej… Co się stało TOBIE?

Odwrócenie uwagi zadziałało. Louis spojrzał na niego z otwartą buzią, zdezorientowany.

- S-słucham…?

- Co ci się stało? Kto namieszał ci w głowie tak bardzo, że każdej nocy upijasz się do nieprzytomności, żeby móc zasnąć, tak bardzo, że wolisz raczej płacić tysiące alfonsowi za jedną z jego prostytutek, zamiast wyjść i znaleźć sobie chłopaka… Przez kogo wstydzisz się tak bardzo, że rozpierdalasz sobie żyletką własne ramię…  wszystko, aby tylko nie przyznać światu, że jesteś gejem?

Przez moment Louis zwyczajnie gapił się na niego z opadniętą szczęką i Harry zaczął się obawiać, że posunął się za daleko. Potem szatyn przełknął. Kiedy przemówił, jego głos był niemal szeptem.

- Mój ojciec.

- Dlaczego? Jest jakiś religijny?

Louis potrząsnął głową.

- Nie… Ale i tak uważa, że bycie gejem to coś obrzydliwego, żenującego. Wstydzi się mnie. A teraz daj mi te pierdolone lody. - Wyrwał pudełko i nabrał pełną łyżkę. Harry dotknął stopą jego stopę i chłopak podniósł wzrok.

- Kiedy to sobie… no wiesz… uświadomiłeś?

Louis wzruszył ramionami.

- Chyba zawsze mniej więcej wiedziałem. Powiedziałem mojej mamie, kiedy miałem trzynaście lat i dobrze to przyjęła… Ale wtedy mój tata przejął prawo do opieki…

- Czekaj, co zrobiła twoja mama?

- Nic… On, eee, on… tak jakby… mnie zabrał…

- W sensie… Porwał cię?

- No… Tak jakby. Ze szkoły… Ale wtedy zdobył orzeczenie sądu, że może mnie zatrzymać… To skomplikowane. W każdym razie… będąc nastolatkiem bardzo się buntowałem. W szkole spotykałem się z kilkoma chłopakami, ale nigdy nie ujawniłem się i mu nie powiedziałem…

Harry z powrotem wziął lody.

- To jak się dowiedział?

Louis westchnął.

- Cóż… pamiętasz tamtego zjeba z przyjęcia?

- Różnookiego Dupka Gwałciciela? Tja…

- Cóż… Chodziliśmy razem do szkoły. Kiedyś znęcał się nade mną i takie tam, zawsze kończyliśmy zawieszeni z powodu bójek… Dopóki nie odkrył, że jestem gejem. Wtedy nagle stał się moim najlepszym kumplem. Myślałem po prostu, że to dlatego, że on też był gejem. Zeszłego lata urządził wielką imprezę w wiejskiej posiadłości swoich rodziców. Zaprosił mnie, dał gorzałę, narkotyki, jednym słowem kompletnie sponiewierał. Przedstawił… przedstawił mnie pewnemu kolesiowi… I wylądowaliśmy razem w łóżku… Ale wszystko było ustawione. Oliver potajemnie nagrał całe zajście i wysłał mailem do mojego ojca.

- Kurde.

- Wpadł w szał. Powiedział, że stanowię ujmę dla jego honoru i dla naszej korporacji, że wszystkich zawiodłem… Kazał mi się zmienić, ponieważ to zabiłoby reputację korporacji. A kiedy zostanę prezesem, muszę mieć żonę oraz syna, który będzie moim następcą.

Harry zmarszczył brwi.

- Ale… czy ty w ogóle chcesz ją odziedziczyć?

- Kurwa, nie!

- To czemu po prostu nie odejdziesz?

- NIE MOGĘ!

Krzyk poderwał Harry'ego do góry. Przez kilka chwil patrzyli na siebie. Potem Harry wziął od Louisa lody i odłożył je, po czym ujął jego rękę, delikatnie ściskając ją na pocieszenie.

- Dlaczego nie?

Louis przygryzł wargę.

- Z-zmusił mnie do podpisania umowy. Miałem trzynaście lat, praktycznie mnie porwał, a ja nie widziałem go na oczy od dnia, w którym złamał mojej matce nos i zdecydowała, że musi zabrać mnie i moje siostry z dala od niego… Powiedział mi, że jeśli podpiszę, pozwoli mi wrócić do domu… Chciałem po prostu wrócić do domu.

Harry czuł zdezorientowanie.

- No i? Umowa to tylko kawałek papieru.

- Taaak… Kawałek papieru, który wyśle mnie do więzienia. Umowa jest zawiła, ale zasadniczo mówi, że jeśli z nim zostanę, będę pracował dla korporacji, a potem ją przejmę, kiedy ojciec odejdzie na emeryturę, dostanę szczodrą wypłatę… Ale jeśli odejdę, będę musiał zwrócić mu wszystkie pieniądze… Wliczając w to opłaty za szkołę oraz utrzymanie przez ostatnie dziesięć lat. Mam ogromny dług u korporacji… I u niego. A jeśli odejdę i nie zapłacę, na co nie byłoby mnie stać, skończę w więzieniu.

- Cholera.

- To jeszcze nie wszystko… W umowie znajduje się fragment pod nazwą Klauzula prowadzonego stylu życia. W skrócie, podpisałem kawałek papieru, który mówi, że nie mogę być gejem, że muszę wziąć ślub i spłodzić dzieci, w przeciwnym wypadku naruszę klauzulę i, znowu, wyląduję w więzieniu… tym razem za oszustwo.

- Jezu.

- Mam narzeczoną…

Harry nie wiedział dlaczego, ale te słowa przecięły go jak nóż. Wypuścił jego rękę i oparł się o zagłówek.

- Co? Czemu?

- Ciągle umawiał mnie z tymi dziewczynami… El była miła…

- Ale tak naprawdę jej nie lubisz,? W sensie, to blachara, chce tylko twoich pieniędzy. Jest totalną suką? - Nie wiedział, skąd ta potrzeba usłyszenia zapewnienia, że to nie było miłosne dopasowanie, a jedynie układ biznesowy. Przecież… Czy nie tym właśnie byli on i Louis? Biznesem? Louis potrząsnął głową i serce Harry'ego ścisnęło się.

- Nie… chciałbym. Jest… jest naprawdę fajna. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Jest mądra, zabawna i piękna i gdybym był hetero…

- Ale nie jesteś.

- Wiem, że nie jestem. Ale najbardziej popieprzone jest to, że ona naprawdę mnie kocha! I jest tak cholernie szczęśliwa i podekscytowana. Myśli, że wyjdzie za mężczyznę, który jej pragnie… A ja PRAGNĘ jej pragnąć… ale zamiast tego, pragnę tylko ciebie!

Harry spojrzał na niego z otwartą buzią, jednocześnie zszokowany i… podniecony.

- Czekaj… chcesz…?

Jednak wydawało się, że tama pękła i Louis płynął pełnym nurtem.

- Więc jestem uwięziony w pracy, której nienawidzę, z ojcem, którego nie cierpię i nic z tych rzeczy nie jest winą El, a ja i tak zmuszam ją do bycia częścią tej zjebanej sytuacji poprzez ożenek. Wiem, że zrujnuję tym jej życie. Jest dobrym człowiekiem, nie zasługuje na to i jestem taki żałosny, jestem pierdolonym tchórzem! Nie wiem, co mam zrobić! Jestem uwięziony, Harry.

- I wydaje ci się, że cięcie się jakoś to naprawi?

Louis unikał jego wzroku.

- Nie wiem, po co to robię.. Po prostu… Kiedy zaczynam się czuć, że tracę kontrolę, to pomaga mi się opamiętać, wiesz?

- Ale nie widzisz, jakie to pojebane? Nie wyładowuj wszystkiego na sobie! To nie twoja wina!

- To niby jak mam to naprawić?

Louis wpatrywał się w niego błagalnie, tak jakby chłopak był w stanie wymyślić magiczny środek na tę niemożliwą sytuację. Harry poczuł się nagle niewygodnie. Odwrócił wzrok, wzruszając ramionami.

- Nie mam, kurwa, bladego pojęcia. Ożeń się z nią, ale wciąż mnie zamawiaj?

- Tak, bo to nie będzie zdrada, jeśli sypiasz z facetem. Jestem pewny, że El nie będzie miała nic przeciwko. - Louis westchnął i zmienił temat. - Dobra, to była moja pojebana, łzawa historia… Kiedy ty się dowiedziałeś?

- O czym?

- Że wolisz chłopców?

Harry wzruszył ramionami.

- Miałem piętnaście lat, kiedy w naszej szkole pojawił się nowy dzieciak, Josh. Chciałem być po prostu miły… Byłem całkiem popularny, co ułatwiłoby mu życie… Ale okazał się fajny, staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi… Któregoś wieczora graliśmy u niego na PlayStation… Jego brat dał nam piwo… Nie pamiętam, jak to się stało, ale nagle zaczęliśmy się całować. Odbiło mi, kiedy powiedział, że jest gejem, bo czy w takim razie ja też nim byłem? Wcześniej umawiałem się z dziewczynami, lubiłem je całować… Ale lubiłem też całować Josha. Wkrótce spędzałem u niego większość nocy… Całowaliśmy się i zabawialiśmy… Jego brat przyjaźnił się z moją siostrą. Powiedział jej, że widział nas przez drzwi… Wiesz, coś w stylu ,,powiedz swojemu młodszemu bratu, że ma się trzymać z dala od mojego młodszego brata"? Kiedy Gemma przyszła się ze mną skonfrontować, rozpłakałem się, bardzo się bałem, że powie naszej mamie… Ale zachowała się cudownie. Wysłuchała mnie, powiedziała, że nie jestem wariatem, że mam wszystkie klepki na miejscu, że jest na to nazwa: biseksualizm. Że nie ma w tym nic złego…

Louis położył mu uspokajająco rękę na ramieniu.

- Twoja siostra wydaje się wspaniała. Tak mi przykro, że umarła. - Harry czuł ogromne wyrzuty sumienia z powodu kłamstw. Spuścił głowę i zagryzł wargi, rumieniąc się na policzkach. Czuł na sobie świdrujące spojrzenie Louisa. - Czekaj… Ona wcale nie umarła, prawda? - Chłopak potrząsnął głową, a łzy zapiekły go w kącikach oczu. - Więc… co się stało? Wasi rodzice dowiedzieli się o wszystkim i wyrzucili cię z domu? Powiedzieli, że masz nie wracać?

- Nie… Moja mama i ojczym… Nigdy im nie powiedziałem.

- W takim razie dlaczego nie możesz się z nią spotkać? Co się z tobą stało? Harry, jesteś inteligentny, pochodzisz ze średniej klasy, jesteś wyedukowany… Jak, do diabła, ktoś taki zostaje prostytutką?

Harry podniósł na niego wzrok… Szatyn był taki piękny, siedząc w miękkim świetle, lejącym się z lampy stołowej, która stanowiła jedyne oświetlenie pokoju, a wyraz jego twarzy taki przyjazny. Powiedział wcześniej, że go pragnie, że Harry jest kimś… Niespodziewanie zielonooki chłopak chciał mu wszystko wyjawić i rozpłakać się, błagać o pomoc… Ale właśnie o to chodziło, Louis nie mógł mu pomóc, nikt nie był w stanie mu pomóc. Słowa Pana Cowella odbiły się echem w jego głowie.

,,Zabiję cię i dopadnę każdą osobę, którą kiedykolwiek kochałeś.“

,,Będę torturował twoich przyjaciół i zmuszę cię do patrzenia.”

,,Chciałbyś, żeby twoja siostra stała się taką samą kurwą, jak ty? Bo mogę sprowadzić ją jednym kiwnięciem palca.“

Nie, to nie było warte ryzyka. Louisa prawdopodobnie także by zabił.

- Harry?

Zagryzł łzy. Jeśli skłamie, Louis się zorientuje…

- Chcę ci p-powiedzieć… Ale nie mogę. Więc proszę, Louis… przestań pytać.

- Harry…

- NIE MOGĘ!

Przez kilka długich chwil siedzieli w ciszy, wymieniając spojrzenia, i Harry widział zaniepokojenie na twarzy Louisa. Potem szatyn sięgnął po niego, splatając ze sobą ich palce. Harry opuścił wzrok na ich złączone dłonie, delektując się otuchą, jaką dawał dotyk palców Louisa, gdy zdradziecka łza spłynęła po jego policzku.

- Wiem, że spotkało cię coś strasznego, może nawet ciągle się dzieje. Harry, proszę… Chcę tylko pomóc.

Harry otarł łzę wolną ręką i spojrzał na chłopaka.

- Chcesz mi pomóc? Nie przestawaj mnie rezerwować.

Louis wyglądał na zaskoczonego.

- Czemu? Potrzebujesz pieniędzy?

Harry przytaknął.

- Muszę zarabiać… Ale nie chodzi tylko o to. Lubię spędzać z tobą czas. Jesteś miły i zabawny… Przy tobie czuję się bezpiecznie.

Przez chwilę Louis wyglądał tak, jakby chciał zadać więcej pytań, potem jego twarz zmieniła się w mieszaninę smutku i zrezygnowania. Przytaknął. Wypuścił Harry'ego i wstał, po czym znowu wyciągnął do niego rękę.

- Już późno i obaj jesteśmy pijani. Chodźmy do łóżka.

Tej nocy nie uprawiali seksu. Zamiast tego schowali się pod kołdrą niczym dzieci szukające azylu przed koszmarem, z ramionami i nogami splątanymi ze sobą, lgnąc do siebie desperacko, gdy leżeli w ciemnościach.

***

- Och! Och!

Louis obserwował w zafascynowaniu, jak leżący pod nim Harry rozpadał się pięknie na kawałeczki; jego policzki pokrywał rumieniec, głowę odrzucił do tyłu, oczy zacisnął mocno, a usta ułożył na kształt litery O. Widok ten ponaglił jego własne spełnienie i szatyn złapał biodra chłopaka, wykonując głębokie pchnięcie. Całe jego ciało zatrzęsło się, gdy osiągnął szczyt, dochodząc z gardłowym krzykiem.

Po wszystkim złączył ze sobą ich usta, składając delikatne jak płatki kwiatów pocałunki na wargach Harry'ego, po czym wziął w ręce jego twarz i spojrzał mu w oczy. Stanowiły idealne połączenie koloru szmaragdowego oraz jadeitowego.

- Wszystko okej?

Harry przełknął i skinął głową, patrząc na niego z nadzieją.

- Chcesz to zrobić jeszcze raz?

Louis westchnął.

- Tak… Ale chyba nie mamy czasu. Chodź, zjemy śniadanie.

Zaczął wychodzić i Harry pospiesznie owinął go mocniej nogami w pasie, krzyżując nogi w kostkach.

- Nie… Lubię to uczucie, gdy we mnie jesteś… Lubię być tak blisko. Moglibyśmy… moglibyśmy po prostu tak tu poleżeć przez moment?

- Okej. - Louis pochylił się i pocałował go głęboko, delikatnie rozdzielając wargami usta Harry'ego, aby wśliznąć do środka język, delektując się smakiem. Harry westchnął w jego wargi i wplątał palce we włosy szatyna, przyciągając go bliżej…

Niespodziewanie ciszę wczesnego poranka przerwał dzwonek telefonu.

- Cholera jasna. Przepraszam! - Wyplątał się z Harry'ego i zanurkował na drugą stronę łóżka w poszukiwaniu spodni, wyrywając z kieszeni komórkę i opadając z powrotem na poduszki. - No? - odebrał, podczas gdy Harry umościł się u jego boku, żeby pocałować jego obojczyk.

- Cześć, skarbie!

Eleanor.

Zamarł. Obok, kompletnie nieświadomy, Harry zwinął się z głową na jego ramieniu. Przełknął. Nie było jej w pokoju, nie mogła ich zobaczyć. Musiał jedynie zachowywać się normalnie.

- Cześć… Co tam?

- Zgadnij, gdzie jestem? - brzmiała na uszczęśliwioną z jakiegoś powodu.

- W Nowym Jorku?

- Tak… ale nie na długo! Udało się, skarbie, udało mi się przekonać tych klientów do pozostania z nami. Jestem w tym momencie na lotnisku JFK! Kochanie, wracam do domu!

Zalała go nagła fala wyrzutów sumienia.

- Naprawdę? Wow… To świetna wiadomość…

- Wiem! Uh, strasznie się za tobą stęskniłam!

- Och tak. Ja za tobą też. - Obok niego Harry przesunął się, żeby pocałować go w policzek, po czym ujął jego nadgarstek i obrócił, próbując dojrzeć tarczę zegarka.

- Kurde. Liam będzie tu za jakieś dziesięć minut. Lepiej pójdę się ubrać. - Zszedł z łóżka i sięgnął po swój plecak.

- Co to było? Gdzie jesteś? Ktoś z tobą jest?

- Nie! Nie, kochanie… Jestem sam w moim domu. Musiałaś usłyszeć telewizor… Więc kiedy wylatujesz?

Poczuł klepnięcie w ramię i odwrócił się, widząc Harry'ego w jeansach i szarej bluzie. Chłopak podniósł ze stolika nocnego kopertę pełną pieniędzy, wskazał na drzwi i powiedział bezdźwięcznie ,,Wychodzę”.Po drugiej stronie linii Eleanor wciąż mówiła.

- …więc wyląduję na Heathrow o 6.30. Odbierzesz mnie?

- Jasne. - Louis obserwował, jak Harry wychodzi z pokoju, zatrzymując się w drzwiach i obracając, żeby spojrzeć na niego przenikliwie.

- Świetnie! Bardzo za tobą tęskniłam, Louis! I zgadnij co? Zamówiłam moją suknię ślubną!

- Och… to wspaniale, El. - Patrzył, jak Harry podnosi ręce i powoli miga w jego stronę, powtarzając dokładnie te same znaki, co poprzedniego wieczora. Potem posłał mu smutny uśmiech… dokładnie w momencie, w którym dom wypełnił dźwięk dzwonka do drzwi. Louis poczuł, że jego serce drga, gdy Harry pomachał mu i wybiegł z pokoju… Nie dane mu było nawet się pożegnać. - Jest taka piękna! Mama rozpłakała się, kiedy mnie w niej zobaczyła! Ty lepiej też zapłacz, Louisie Tomlinsonie, kiedy zobaczysz, jak idę do ołtarza!

Z powodu wyrzutów sumienia próbował skupić się na jej głosie.

- Prawdopodobnie zapłaczę… Posłuchaj, El, nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę. Kiedy wylądujesz, będę czekał.

- Dzięki… Tak bardzo tęskniłam.

- Ja też.

- Słuchaj, muszę przejść do bramki. Kocham cię, Louis.

- Ja ciebie też. Widzimy się o w pół do siódmej.

Rozłączyła się. Chłopak wpatrywał się w telefon, czując się jak ostatnie bydle… A potem przeniósł spojrzenie na drzwi, w których niedawno stał Harry. Nagle zaciekawiony, wrócił do telefonu i kliknął ikonkę przeglądarki internetowej.

Po godzinie udało mu się wreszcie przetłumaczyć znaki Harry'ego. Wpatrywał się w słowa, które naprędce naskrobał rozlewającym się długopisem na tylnej stronie koperty…

KOCHAM CIĘ. SZKODA, ŻE NIE JESTEŚ MOIM CHŁOPAKIEM.

Ten dziki, zielonooki, przypominający lwa chłopak kochał go. Szatyn nie wiedział, co czuć… Przerażenie czy szczęście? Jedną rzecz wiedział na pewno. Spojrzał na puste drzwi.

- Też cię kocham - wyszeptał cicho w przestrzeń, którą pozostawił po sobie Harry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro