12. Pod Gwiazdami Z Plastiku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego ranka Louis obudził się z głową na tej samej poduszce, co Harry. Zielonooki chłopak leżał na boku, ramieniem obejmując Louisa w poprzek klatki piersiowej i z długą nogą przerzuconą przez jego tors, przywierając do niego w sposób, który głęboko rozczulał szatyna. Odgarnął ciemne loki z twarzy zielonookiego i przyjrzał się mu, w bladym świetle tuż przed wschodem słońca, jakie wkradało się przez przerwę między zasłonami. Był taki przystojny; jego pełne, różowe usta były lekko wydęte, a kruczoczarne rzęsty trzepotały przez sen… Nawet nos chłopaka był śliczny: prosty, lecz uroczo perkaty na czubku. Louis pocałował go delikatnie w policzek, ale Harry nie drgnął.

- Hej, Harry, czas wstawać. - Dał mu prztyczka w nos, zaledwie lekko go prztyknął w żartach…

- NIE! - Ciszę przeciął krzyk Harry'ego, który wyskoczył z łóżka i spadł na podłogę, zaplątany we własne kończyny oraz pościel. - NIE! NIE ZABIERAJ MNIE! PROSZĘ, NIE ZABIERAJ MNIE! - Na czworaka wystrzelił wspak po dywanie, aż uderzył plecami w ścianę, gdzie skulił się z ramionami nad głową, trzęsąc się gwałtownie i walcząc o oddech jakby się topił.

- Co się dzieje, do cholery?! HARRY! - Louis zeskoczył z łóżka i pobiegł do niego, opadając na kolana tuż przed chłopakiem i wyciągając do niego ręce. Ale Harry wydawał się tak zaślepiony strachem, że go nie rozpoznał. Odepchnął na bok ręce Louisa i skoczył na niego, drapiąc, kopiąc i warcząc, obnażając przy tym zęby niczym osaczone zwierzę.

- NIE! NIE! SPIERDALAJ ODE MNIE! Nie zniosę tego! Nie zniosę! Proszę! Proszę, nie zabieraj mnie! - deklamował, majacząc, uwięziony w jakimś koszmarze. Rozszerzonymi oczami patrzył w przestrzeń, a łzy spływały po jego policzkach. - Nie zabieraj mnie do tamtego pokoju, proszę! Nic nie zrobiłem! Byłem posłuszny! Byłem grzeczny, jestem grzeczny… POSŁUCHAŁEM CIĘ!

- HARRY! - Chłopak jakby go nie słyszał. Gdy Louis patrzył z przerażeniem, Harry padł do przodu, zasłaniając uszy dłońmi i wydał z siebie pierwotny, skręcający wnętrzności ryk, niczym zranione zwierzę. - HARRY! - Louis podskoczył do niego, łapiąc w ręce jego twarz. - HARRY, OTWÓRZ OCZY! SPÓJRZ NA MNIE! SPÓJRZ! - Przez kilka minut Harry próbował się wyrwać, zaciskając powieki niemal tak, jakby obawiał się tego, co mógłby zobaczyć, potem je otworzył i podniósł wzrok na szatyna… Jakby ktoś uniósł kurtynę. Wpatrywał się w niego oczami, które rozszerzały się razem z napływającą świadomością. Louis nie spuszczał wzroku z tych jadeitowych tęczówek, tak wielkich i przerażonych. Przemówił wolno, uspakajającym tonem. - Harry, to ja, Lou. Nic ci nie jest, nikt cię nigdzie nie zabierze… - Oczy Harry'ego wypełniły świeże łzy i chłopak padł w ramiona Louisa, przyciskając twarz do jego ramienia. Wciąż drżał na całym ciele, a jego serce łomotało. Przywarł do szatyna jak małe dziecko. - Ciii, wszystko jest okej… Jesteś bezpieczny, Harry, jesteś bezpieczny.  

- Proszę, nie odsyłaj mnie tam… Proszę… Jeśli mnie odeślesz, będzie mógł mnie dopaść. Chcę zostać tutaj z tobą. - Słowa wychodziły z niego zlepkami pomiędzy jednym zdławionym, łamiącym serce szlochem a drugim. - Proszę… Będę dla ciebie dobry, Lou, zrobię wszystko, czego sobie zażyczysz… Tylko pozwól mi zostać… Na kilka dni… N-nie mogę wrócić, jeszcze nie teraz… Potrzebuję przerwy, Lou, po prostu… potrzebuję odpocząć.

- Ciii… Proszę, Harry, proszę nie płacz. - Louis przytulił go mocno do siebie, pocierając okrężnymi ruchami jego plecy. - Ciii… - Wypuścił chłopaka i delikatnie pomógł mu usiąść na kolanach, po czym wytarł mu łzy palcami. Harry wyglądał na tak bardzo przestraszonego, młodego, jego szloch zwalniał do dławiącego łapania powietrza, wokół oczu powstały czerwone obwódki.

- P-przepraszam, Lou. Bardzo przepraszam…

- Ciii… Nie masz za co przepraszać. - Louis ujął w dłonie jego miękkie policzki. - A teraz powiem ci, co zrobimy… Wrócisz do łóżka i trochę odpoczniesz, a ja zrobię ci herbatę.

- Ale…

- Harry, nie przejmuj się. Ja to załatwię. Teraz chodź.

Pomógł mu wstać i zaprowadził go ostrożnie z powrotem do łóżka, na które chłopak się wspiął. Louis zebrał pościel z podłogi, przykrywając nią Harry'ego, gdy ten wcisnął twarz w poduszkę. Zatrzymał się, żeby pocałować jego loki, a potem wyszedł.

***

Na dole osunął się na krzesło przy kuchennym stole, czując zawroty głowy. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego, był wstrząśnięty do szpiku kości. Harry doświadczył głębokiej tramy, to było pewne… Nie chciał wracać do Klatki Dla Ptaków i Louis był całkowicie pewny, że znał powód… ,,Będzie mógł mnie dopaść”… Kim był ,,on”? Louis także nie chciał, aby Harry tam wracał, ale nie mógł wymyślić sposobu, aby temu zapobiec… Mimo to, zdawał sobie sprawę, że przynajmniej może kupić im trochę czasu. Sięgnął po swoją komórkę i wystukał numer, który znał na pamięć.

- Dzień dobry, dodzwoniłeś się do Hotelu Klatka Dla Ptaków. W czym mogę pomóc?

- Witam, mówi Louis Tomlinson. Jest u mnie jeden z waszych Produktów, Harry.

- Czy pojawił sie jakiś problem, sir?

- Nie, w żadnym wypadku. Dzwonię po prostu, żeby zapytać, czy byłoby możliwe, abym zatrzymał Harry'ego. Wyjeżdżam na weekend i chciałbym go zabrać ze sobą.

- Przykro mi, sir. Klienci nie mogą zabierać Produktów poza granice kraju.

- Nie, to nie jest zagraniczna wycieczka, jedynie trochę na północ kraju.

- Klienci mogą zabierać ze sobą Produkty maksymalnie na tydzień, w obrębie Zjednoczonego Królestwa. Ale obawiam się, że Harry ma już zarezerwowany cały weekend.

- Rozumiem. Szkoda. W każdym razie, tak hipotetycznie, ile kosztowałoby zabranie Harry'ego na dwie noce?

- Hmm… mówimy o dwóch nocach oraz trzech dniach, sir?

- Tak.

- Dobrze… Niech spojrzę… To byłoby trzydzieści sześć tysięcy funtów.

- Rozumiem… Cóż, jeśli uda się anulować jego pozostałe spotkania, zapłacę podwójną wartość tej ceny.

Po drugiej stronie słuchawki nastała długa cisza… A potem:

- Czy mógłby pan chwileczkę zaczekać, panie Tomlinson?

- Jasne.

Nie kazała mu czekać zbyt długo.

- Panie Tomlinson?

- Słucham?

- Wszystkie inne spotkania Harry'ego zostały anulowane, sir. Może pan go zabrać na weekend. Czy mogę prosić adres pod jakim się zatrzymacie? - Ze spokojem go wymyślił. - Dziękuję, sir. Jakiego rodzaju jest to wyjazd?

- Po prostu odpoczynek za miastem.

- Dobrze, bagaż Harry'ego zostanie spakowany tak, aby spełniał wymogi. Czy życzy pan sobie coś z usług specjalnych, albo może jakieś rekwizyty…?

Louis pomyślał o torbie Harry'ego, wypełnionej nawilżaczami, gumkami i zabawkami erotycznymi, którą chłopak zazwyczaj ze sobą nosił… Musiałby ją ukryć w samochodzie, kiedy zajadą na miejsce.

- Nie, obejdzie się bez usług specjalnych.

- Oczywiście, sir. Teraz wymagamy, aby Harry wrócił na godzinę do hotelu po swoje rzeczy i na kontrolę. Jego Dozorca zostanie poinformowany o zmianie planów. Powinien być o dziewiątej, Harry zostanie odesłany do pana nie później, niż o dziesiątej trzydzieści.

- Okej, dziękuję.

- Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług, panie Tomlinson. Życzymy miłego weekendu.

Rozłączył się, wysłał raczej długą wiadomość tekstową, a potem nastawił czajnik do zagotowania wody i zrobił herbatę w dwóch dużych kubkach. Gdy wrócił do stołu na wyświetlaczu jego telefonu migał znaczek oczekującej wiadomości.

W PORZĄDKU, IM NAS WIĘCEJ, TYM LEPIEJ. NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ, GDY CIĘ ZOBACZĘ :)

Harry był już ubrany, kiedy Louis wszedł do sypialni, siedząc na skraju nieposłanego łóżka i wpatrując się nerwowo w swoje ręce.

- Masz… - Louis usiadł obok niego. - Zaparzyłem dla ciebie herbatę, jest dobra na nerwy. W Yorkshire uważa się ją praktycznie za lekarstwo.

Wcisnął kubek w ręce Harry'ego, który podniósł na niego wzrok, zaciskając usta w cienką linię… Serce Louisa ścisnęło się - chłopak znowu przywdział maskę i nie było szansy, że cokolwiek zdradzi.

- Przepraszam za to, co stało się wcześniej. Miałem zwykły koszmar.

- Harry…

- Od dziecka zdarzają mi się nocne napady strachu, już mi lepiej.

Louis westchnął, zagryzając frustrację.

- Dobra, niech ci będzie… Mimo to myślę, że potrzebujesz odpoczynku od pracy w tamtym miejscu… I wymyśliłem jak to zorganizować w najbliższy weekend.

- Naprawdę? - Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem.

- Tak… Ale jest pewien haczyk.

Harry upił łyk herbaty i posłał mu zaniepokojone spojrzenie.

- Och… Jaki?

Louis zrobił pauzę dla uzyskania dramatycznego efektu, po czym…

- Będziesz musiał znieść moją szaloną rodzinę.

***

Harry obserwował, jak kobieta z brygady techników zapinała mu wokół nadgarstka elektroniczną bransoletkę śledzącą. Była po trzydziestce, zaokrąglona, niewyróżniająca się i nijaka - typowy informatyk, jakiego można spotkać na terenie całego kraju. ,,Czy to byłaś ty?”, pomyślał dla zabicia czasu. ,,To ty włamałaś się do szkolnej bazy danych i wybrałaś mnie spośród ponad tysiąca uczniów? To ty pokazałaś Panu Cowellowi moje zdjęcie i zasugerowałaś, żeby mnie porwać?”. Bez względu na odpowiedź zdawała się denerwować w towarzystwie Harry'ego, unikając jego spojrzenia w czasie ostrożnego plombowania bransolety. Czemu osoba pracująca dla alfonsa miałaby obawiać się dziwki? Być może czuła po prostu wyrzuty sumienia… Może nie wybrała akurat jego, ale z pewnością wskazała kilkoro z nich - od tego był zespół techników. Postanowił wprawić ją w zakłopotanie.

Pochylił się, żeby wyszeptać do jej ucha:

- Widzę, że ci się podobam, kochanie. W porządku. Za sześć stów włożę głowę pomiędzy twoje nogi i sprawię, że dojdziesz z siłą pędzącego pociągu.

Oblała się czerwienią i odwróciła, zażenowana, unikając jego wzroku i wskazując na bransoletkę.

- Jest wodoodporna, więc możesz brać w niej prysznic oraz pływać. Nie spadnie bez względu na to, jak mocno będziesz próbował ją zdjąć, a jeśli zaczniesz przy niej majstrować, będziemy o tym wiedzieć. Czy to jasne?

- Jak słońce. - Poruszył znacząco brwiami i przejechał językiem po zębach. Kobieta zarumieniła się nawet bardziej, na co Harry uśmiechnął się, usatysfakcjonowany. Marny to był rewanż, niemniej wciąż rewanż.

Louise biegała po pokoju, porywając ubrania. Część z nich odrzucała na bok, inne składała ostrożnie do małej walizki.

- Powiedział jakiego rodzaju będzie to weekend, Harry? - zapytała, przebierając w plastikowym pojemniku z najróżniejszymi butami.

- Eeee, nie… Jedziemy do Yorkshire, jeśli to ci w czymś pomoże.

- A i owszem… Swetry. O tej porze roku jest tam cholernie lodowato. - Porwała kilka ze sterty i wrzuciła je do walizki.

- Cóż, podejrzewam, że należą ci się gratulacje, Harry. - Chłopak uniósł spojrzenie, odkrywając Pana Cowella obok siebie. Natychmiast opuścił wzrok na dywan, gdy usłyszał w głowie echo słów Jacka: nie miał prawa patrzeć lepszym od siebie w oczy. - W ten weekend zarobisz dla mnie siedemdziesiąt dwa tysiące funtów… Żadna inna kurwa nigdy nie zarobiła tyle dla mnie u jednego klienta.

- Och… to dobrze. Dziękuję, sir.

- Muszę powiedzieć, że podoba mi się zmiana w twojej postawie. - Harry podążył za jego wzrokiem do miejsca, w którym stał Jack po drugiej stronie pokoju, obserwując ich ze złożonymi rękoma oraz kwaśną miną. Harry zdążył się już nauczyć, że mężczyzna nie lubił być zmuszany do dzielenia się swoimi zabawkami. Wiedział, że dostanie mu się, gdy wróci, ale w tym momencie nie miało to znaczenia… bo przede wszystkim miał się uwolnić od Jacka na trzy dni, z daleka od Klatki Dla Ptaków… Trzy dni z Louisem. - Panie Dalton, czy mógłby pan przygotować dla mnie Harry'ego?

- Oczywiście, sir. - Jack ruszył przez pokój, a jego szare oczy lśniły z uciechy.

- Ugh, nie! Nie muszę przy tym być! - Louise rzuciła się do drzwi, ale Harry wiedział, że nie było potrzeby.

- On tego nie lubi, sir.

- Co proszę?

Harry nie podnosił wzroku z dywanu.

- Gdy noszę korek, sir. Dla niego jest to… odpychające.

- A używacie nawilżacza?

- Tak, sir. Lubi przygotowywać mnie osobiście, sir.

- Dobrze. W porządku, Jack. - Pan Cowell odpędził Jacka machnięciem ręki. Harry uniósł spojrzenie w sam raz by zobaczyć, jak w oczach Jacka błyska irytacja, zaraz potem znikając. Nie mógł powstrzymać zadowolonego uśmieszku.

Pan Cowell klepnął go w ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę, po czym wskazał palcem na jego twarz.

- A teraz pamiętaj, Harry, że to NIE SĄ wakacje, tylko praca. Musisz zachować profesjonalizm. Graj swoją rolę, rób wszystko, co ci każe, zachowuj się tak, jakby słońce wschodziło z jego tyłka. I niech ci nie uderzy do głowy, że jesteś poza Londynem… Pamiętaj, żeby trzymać buzię na kłódkę i nawet nie próbuj uciekać do domu, bo jeśli to zrobisz, ta bransoletka… - Wskazał na czarny kauczuk w kształcie zegarka na jego nadgarstku. - …zaprowadzi nas prosto do ciebie oraz twojej rodziny.

- Widziałem zdjęcia twojej siostry… Śliczna… Przypomina lalkę. - Ten okropny, śpiewany głos zmroził krew w żyłach Harry'ego. Spojrzał na Jacka, który wpatrywał się niego w zamyśleniu, przekrzywiwszy głowę na bok. - Powiedz mi, Harry… Łatwo płacze?

Chłopak poczuł mdłości… Przełknął ślinę i obrócił się z powrotem, żeby spojrzeć na Pana Cowella.

- Nie będę próbował uciekać… I nie zawiodę pana, sir.

- Dobry chłopak. - Pan Cowell skinął Jackowi głową. - Teraz możesz go zabrać.

***

Uderzenie w policzek sprawiło, że bok jego twarzy zderzył się boleśnie z oknem samochodu.

- AHHH! - Złapał za zranioną skroń, odwracając się do Jacka. - Co jest…?

- NIE WAŻ SIĘ PATRZEĆ MI W OCZY! - Jack ponownie uniósł pięść, więc chłopak szybko obrócił się z powrotem do przyciemnionego okna, żeby wyjrzeć na ludzi, którzy nie mieli zielonego pojęcia o tym, co działo się w mijającym ich czarnym SUV-ie. - I rozłóż nogi. - Wykonał polecenie, przygryzając wargę, gdy ręka mężczyzny pojawiła się na jego udzie niczym wielki, biały pająk, rozpinając mu rozporek i sięgając do środka… Ach, to dlatego kazano mu zająć miejsce z przodu. - Nie mogę uwierzyć, że ten pieprzony idiota zapłacił tak dużo za takiego wstrętnego, puszczalskiego głąba, jak ty. No cóż, wiadomo, że inteligencja i pieniądze nie idą w parze… - Harry nie spuszczał wzroku z budynków, które mijali po drodze, ignorując dociekliwy dotyk Jacka, jego zimne palce, wysyczane obelgi… Ponieważ jego słowa nie miały znaczenia… Przez kilka następnych dni będzie liczył się jedynie Louis oraz to, co ON pomyśli sobie o Harrym.

Louis już na nich czekał, gdy wjechali na podjazd i Harry poczuł, że jego serce podskakuje na widok szatyna. Opierał się o swoje czarne Porsche, ubrany w spodnie i jeansową kurtkę z futrzanym kołnierzem - zachowywał się swobodnie i z opanowaniem niczym model w reklamie auta. Kiedy ich zauważył, wyprostował się, wyginając usta w ten seksowny uśmiech, na widok którego żołądek Harry'ego wywijał koziołka, a usta wysychały na wiór.

- Do kogo należysz, Harry?

- Do Pana Cowella.

- A kim jestem ja?

- Moim Panem. - Ale z nim jestem wolny…

Jack zabrał rękę, gdy samochód stanął.

- Zapnij rozporek, suko. - Harry posłuchał, uśmiechając się do siebie, kiedy doszła do niego świadomość, że przez następne trzy dni Jack go więcej nie dotknie. Wysiadł, a Louis podszedł bliżej, żeby go powitać.

- Cześć.

- Cześć. - Starał się tamować radość, na wypadek gdyby Jack ją zauważył i w jakiś sposób odwołał ich wycieczkę, ale mężczyzna nie patrzył, bo zajęty był wyjmowaniem torby chłopaka z bagażnika. Przymaszerował i upuścił ją u jego stóp, po czym skinął Louisowi.

- Sir, jeśli zechce pan podpisać… - Wcisnął mu formularz, a następnie pchnął głowę Harry'ego do dołu i zeskanował kod na jego karku. - Jeśli z Harrym będzie jakiekolwiek problem, proszę się nie wahać i nas zawiadomić.

- Pewnie. - Louis podał podpisany formularz, który mężczyzna wyrwał z jego rąk.

- Dziękuję, sir.

Patrzyli razem, jak Jack wraca do SUV-a i odjeżdża.

- O co mu chodzi?

- Nie lubi się dzielić.

- Co?

- Nieważne… - Harry dokończył zakładanie swojej brązowej kurtki z zamszu i zerknął na Porsche. - Ale odjechana fura!

Louis zachichotał.

- Przysięgam, że to nie jest metafora penisa!

- Cóż, to akurat wiem. - Harry mrugnął do niego okiem i Louis zaśmiał się, zakłopotany, różowiąc się na policzkach.    

- No to chodź. Zobaczymy, czy damy radę dojechać do Donny bez rozbicia auta. - Otworzył drzwi Harry'emu, który wsiadł do środka, gapiąc się na wnętrze samochodu, podczas gdy Louis poszedł włożyć do bagażnika jego torbę. Chłopak zaczekał, aż szatyn wsiądzie do samochodu i włączy silnik, a potem nagle skulił się, opierając łokcie na kolanach i osłaniając głowę rękoma.

- Co ty, do diabła, robisz?

- Przyjąłem pozycję ochronną na wszelki wypadek!

- Spadaj, ty bezczelny sukinsynu! - Mimo to Louis nie przestawał się śmiać.

Niedługo potem Harry znudził się oglądaniem zazdrości na twarzach innych kierowców, gdy Porsche wymijało ich na M1. Oparł się na siedzeniu i zaczął bezmyślnie bawić się swoją czarną bransoletką.

- Co to takiego?

Uniósł wzrok i zauważył, że Louis wpatruje się w przedmiot, marszcząc nos z niesmakiem.

- Nic, tylko opaska na rękę, którą hotelowa styliska kazała mi włożyć. - Zasłonił ją pospiesznie rękawem swojego szarego swetra.

- Niezła stylistka. Powinieneś jej powiedzieć, że to wygląda jak elektroniczna bransoleta. Ludzie będą myśleć, że wyszedłeś na przepustkę. - Louis przeniósł wzrok z powrotem na drogę.

Harry wpatrywał się w szatyna, zastanawiając się, czy wie on, jaki jest piękny. Zdecydowanie nie zachowywał się jakby widział, zawsze zaniżając swoją wartość. Niemniej taki był… Przystojny jak staromodny idol z południowego kraju, a to dzięki swoim ostrym policzkom i kanciastej szczęce. Układał karmelowe włosy na bok i Harry musiał siadać na swoich rękach, żeby powstrzymać się przed odgarnięciem mu ich z kobaltowych oczu. Tego poranka nie zaprzątnął sobie głowy ogoleniem się, przez co nad jego górną wargą i na brodzie pojawił się delikatny zarost, który dodawał mu szczypty figlarności i w opinii Harry'ego był niewiarygodnie pociągający…

Louis przyłapał go na patrzeniu.

- Dziwnie na mnie patrzysz, co się stało?

Harry uśmiechnął się.

- Nic… Jesteś po prostu atrakcyjny, to wszystko. - Wzbudził tym śmiech w Louisie, którego policzki zaróżowiły się nieznacznie, gdy chłopak skierował wzrok z powrotem na drogę. - Więc przypomnij mi, jaką mamy sytuację?

- Moja mama jest położną. W ten weekend pracuje na nocną zmianę, a jej mąż wyjechał w delegację. Potrzebują kogoś, kto zająłby się moim młodszym bratem i siostrami w sobotę wieczorem, więc powiedziałem, że przyjadę ich popilnować. Zazwyczaj i tak jeżdżę, gdy nie ma mojego ojca. Tylko wtedy mogę.

- Och… A co ze mną?

- Ty, Haroldzie, będziesz się bawił przez weekend w udawanie.

- A kogo mam udawać?

- Będziesz… Wybierz fałszywe nazwisko, którego nie zapomnisz…

- Twist.

- Niech będzie. Będziesz Harrym Twist, studentem i przyjacielem mojego kumpla Stana, właśnie rzuciła cię starsza wiekiem dziewczyna i wykopała ze swojego mieszkania. Pojawiłeś się na mojej wycieraczce bez miejsca do spania i zostałeś na noc, a potem zdecydowałeś się przyjechać ze mną na północ z nadzieją poznania mojej rodziny. Zapamiętałeś?

- No, tylko mam jedno pytanie… Czemu mnie rzuciła?

- Odkryła, że ze mną sypiasz. - Louis posłał mu bezczelny uśmiech. - Nie tam, żartuję. To ma tylko sprawić, że mamie zrobi się ciebie szkoda.

- Och, okej… Czyli nie jestem twoim udawanym chłopakiem?

Louis zerknął na niego krótko.

- Nie… To znaczy, powiedziałem mamie, że jestem… no wiesz… już lata temu. Ale poznała El, wie o moich zaręczynach… Myślę, że wydaje jej się, że dla mnie była to tylko faza.

- Taa, może… - Harry zauważył smutek w jego oczach i zadecydował o zmianie tematu. - Więc ile rodzeństwa posiadasz?

- Jestem najstarszy z siedmiorga.

- SIEDMIORGA?! - Harry spojrzał na niego z otwartymi ustami i Louis zachichotał.

- No… Pięć sióstr i jeden brat, w tym dwie pary bliźniąt. Najmłodsze bliźnięta mają zaledwie dwanaście miesięcy.

- Twoja mama musi być wykończona.

- Nie tam, myślę, że lubi cały ten hałas.

- Założę się, że za nimi tęsknisz.

Louis nie odpowiedział i Harry natychmiast pożałował, że to powiedział. Przez kilka minut siedzieli w krępującej ciszy, a potem…

- Najmłodsze wszystkim się interesują, więc pamiętaj o swojej torbie z przyborami. - Harry pomyślał o spranej torbie pełnej narzędzi potrzebnych mu w pracy i spuścił głowę, nagle zawstydzony. Louis zauważył jego zażenowanie i złagodził ton swojego głosu. - Słuchaj, to nie twoja wina, że musisz wszędzie ją ze sobą zabierać. Ale trzymaj ją schowaną, dobra?

- Okej. Lou, wiem dobrze, ile kosztowałem cię w ten weekend… Skąd, do diabła, wziąłeś na to pieniądze? Siedemdziesiąt dwa tysiące? To więcej, niż kosztował ten samochód!

- Cóż, z tego, co słyszałem, jesteś jak Porsche wśród chłopców do wynajęcia. - Błysnął szerokim uśmiechem, a potem spoważniał. - To tylko pieniądze, Harry…

- Owszem, pieniądze, które będziesz musiał oddać. Płacisz za weekend wolności dla mnie, jednocześnie samemu wpadając w coraz większe sidła. Nie jestem tego warty.

- Oczywiście, że jesteś. - Louis wypuścił dźwignię zmiany biegów i sięgnął po jego rękę. Harry z ciekawością obserwował, jak szatyn splata ze sobą ich palce; jego skóra była bardzo miękka, dotyk tak delikatny, że niemal obcy dla Harry'ego. Zielonooki podniósł wzrok i odkrył, że Louis patrzy na niego z taką dobrocią, że w kącikach jego oczu zaczęły zbierać się łzy. - Naprawdę tak uważam, Harry… Potrzebujesz przerwy i ja ci to umożliwiam. W ten weekend nie jesteś prostytutką, ani jednym z produktów. Jesteś po prostu Harrym…

- Już nie za bardzo wiem, kim on jest…

- Może ten weekend pomoże ci sobie przypomnieć. A teraz rozluźnij się, wciąż została nam jakaś godzina drogi. - Louis włączył radio. Harry oparł się o siedzenie i naciągnął sobie niebieską czapkę na oczy, dzięki czemu mógł patrzeć spod niej na Louisa, samemu nie będąc zauważonym. Ochrypły głos folkowego piosenkarza wylewał się z głośników samochodowych, a w tle grała akustyczna gitara…

“Come on in out of the cold, and lay your cares on me, cause when you’re here there’s nothing wrong you’re as far as I can see just another old love song comin’ down.”

***

Było późne popołudnie, na granicy z wieczorem, kiedy skręcili w cichą ulicę na przedmieściach, przy której mieściły się brązowe domy w stylu lat sześćdziesiątych. Louis westchnął radośnie, zatrzymując się na podjeździe domu, którego ogród usiany był rowerami, hulajnogami i dziecięcymi zabawkami.

- Jak dobrze być w domu. - Chciał wysiąść z auta, lecz Harry złapał go niespodziewanie za nadgarstek.

- Pomiń jedynie ,,Cześć, jestem Harry, uprawiam seks za pieniądze i sypiam z twoim synem", a powinno być w porządku. Poza tym, w naszym towarzystwie i tak najprawdopodobniej nie dojdziesz do słowa. - Louis mrugnął do niego zawadiacko. - Nie martw się, przystojniaczku, nic ci nie będzie.

***

Drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie, gdy tylko do nich dotarli i ścieżkę zalało żółte światło. Krzyczące, roześmiane stado dziewcząt w przeróżnym wieku wybiegło na zewnątrz i uderzyło w Louisa.

- LOUIS!

- WITAJ W DOMU, LOUIS!

- Czy tatuś wie, że tu jesteś?

- Tęskniłam za tobą, Louis!

- MAMO, JUŻ SĄ!

- Tęskniłeś za nami?

- Przywiozłeś nam prezenty?

Harry zatrzymał się z tyłu, gdy otoczyły Louisa, przytulając go do siebie. Szatyn śmiał się, próbując ze wszystkich sił uścisnąć je wszystkie, a potem obrócił się do niego i po kolei wskazał na każdą dziewczynkę.

- Harry, to jest Fizzy…

- FELICITE! NIE JESTEM PUSZKĄ COLI! - Słodko wyglądająca dziewczyna w wieku około piętnastu lat, mająca długie, ciemne włosy, spojrzała na niego wilkiem.

- Przechodzi przez fazę…

- Okej, Felicite… Lottie…

- O mój Boże! Jest boski! A ja nawet nie wyprostowałam włosów! - Ładna dziewczyna, na oko czternastoletnia, o wielkich, niebieskich oczach zaczęła rozczesywać swoje długie blond włosy palcami.

- Daisy. - Maleńka dziewczynka o twarzy chochlika i jasnoblond włosach do ucha, która mogła mieć osiem lat, zmierzyła go krytycznym spojrzeniem od stóp do głowy.

- Cześć… moim zdaniem nie jest boski. Ma długie włosy jak dziewczyna.

- Ucisz się, Daisy!

-…i Phoebe…

- Hej. - Kopia Daisy pomachała do niego ręką: musiały być bliźniaczkami.

- Umm, cześć. Jestem Harry. - Harry spojrzał w dół na cztery wyczekujące twarze, zastanawiając się, czego od niego oczekiwały.

- Och, dzięki Bogu już jesteście! - Wszyscy odwrócili się, gdy uśmiechnięta, choć speszona brunetka, wyłoniła się z domu, niosąc niemowlę na każdym z bioder. - Hej, kochanie. - Pochyliła się, żeby pocałować syna w policzek. - Masz, weź Erniego. Marudził przez cały czas i pęka mi głowa. - Wepchnęła jedno z dzieci w ramiona Louisa.

- Hej, mały człowieczku. - Louis posadził je sobie na biodrze, jak gdyby robił to przez całe życie. - Harry, to mój młodszy brat Ernie. - Zaczął huśtać chłopczyka, dopóki ten nie zagruchał, a potem wskazał na Harry'ego. - Mamo, to mój przyjaciel Harry.

- Cześć, kochaneczku, jestem Jay. Umiesz się opiekować maleństwami? - Nie czekając na odpowiedź, opuściła drugie dziecko w ramiona Harry'ego. - To jest nasza Dory, pokołysz ją troszeczkę i będzie dobrze. Ale nie za mocno, bo wtedy może na ciebie zwymiotować. A teraz chodźcie wszyscy! Obiad się przypala! - Zniknęła w środku i Harry opuścił wzrok na dziecko.

- Proszę, nie wymiotuj na mnie.

Malutka Dory przestała płakać, uśmiechnęła się słodko i… wcisnęła palec w dziurkę jego nosa.

- Masz to we krwi! - Podniósł wzrok. Louis wraz ze swoimi siostrami śmiali się do niego.

***

Wewnątrz niedużego domu było ciepło, przytulnie i wibrowało w nim życie. Ścisnęli się wszyscy wokół kuchennego stołu, usadziwszy gaworzące niemowlęcia w wysokich krzesłach na obu jego krańcach, a dziewczęta rozmawiały i kłóciły się między sobą w trakcie nalewania przecieru z pomarańczy do szklanek oraz piwa z lodówki dla Louisa i Harry'ego. Jay, oaza spokoju pośród całego chaosu, rozlewała parujący gulasz do misek, podając je wszystkim po kolei. Harry obserwował Louisa, który rozmawiał i uśmiechał się do swoich sióstr, i uzmysłowił sobie, że po raz pierwszy widzi go szczerze szczęśliwego.

- Dostałam najwyższą ocenę z testu z ortografii, Louis… Phoebe też, ale ona ode mnie ściągnęła.

- To ty ściągnęłaś ode mnie!

- Dobrze, dobrze… Nie kłóćcie się!

- Fizzy ma chłopaka…

- O MÓJ BOŻE! Przymknij się, Lottie! I NAZYWAM SIĘ FELICITIE!

- Serio, Fiz? Powinienem iść i sprawdzić jakie ma intencje?

- Ani się waż, Louis!

- Cóż, tylko bez szaleństw, nie chcę być wujkiem.

- Ugh, jesteś okropny! Mamo!

- Louis, nie dokuczaj siostrze. - Jay mrugnęła konspiracyjnie do Harry'ego, podając mu miskę. Potem, z miejsca obok, odezwała się maleńka Phoebe.

- Nie rozumiem… Louis, dlaczego musisz być w Londynie z tatusiem? Dlaczego nie możesz zostać z nami? Tęsknię za tobą, gdy cię tu nie ma.

Nastała krępująca cisza. Daisy pochyliła się i walnęła swoją bliźniaczkę w ramię.

- Przymknij się, Pheebs! Przecież wiesz, że mamusia będzie zła!

- Daisy, nie! - Louis obrócił się do młodszej siostry, a jego twarz wyrażała smutek. - Pracuję razem z tatą w Londynie. Wiesz o tym, Pheebs.

- Ale nie pracowałeś, gdy byłeś mały… Lottie powiedziała, że on cię zabrał. Nazwała go brzydkim słowem…

Jay stanęła tuż za swoją córką, delikatnie mierzwiąc jej włosy.

- Nie teraz, kociaku, mamy gościa. Porozmawiamy o tym później, okej?

- Okej.

Jay powróciła do serwowania obiadu, rozdając kajzerki. Rozmowy wokół stołu zostały wznowione. Phoebe spuściła głowę, a jej dolna warga zaczęła drżeć. Dziewczynka pociągnęła nosem, co zauważył Harry i lekko szturchnął ją w bok.

- Hej… - Spojrzała na niego przez grzywkę. - Chcesz obejrzeć sztuczkę? - Przytaknęła, zaciekawiona. Chłopak porwał trzy kajzerki i zaczął nimi żonglować, po czym przy pomocy łokcia posłał jedną na talerz dziewczynki, która wybuchła śmiechem. Podczas gdy reszta rodziny Louisa nagradzała go brawami, Harry schylił się, żeby wyszeptać do jej ucha. - Ja też nie widuję mojej starszej siostry, tak jak ty nie widujesz starszego brata. Wiem, jak to jest, gdy się za kimś tęskni. - Mrugnął do niej okiem, a ona odpowiedziała uśmiechem.

- Więc, Harry… Co studiujesz, kiedy akurat nie występujesz w cyrku?

Harry napotkał wyczekujące spojrzenie Jay, która jednocześnie wycierała gulasz z włosków Erniego. Błyskawicznie wymyślił odpowiedź.

- Fizjoterapię. - Przynajmniej niegdyś tak planował.

- Och, dobry wybór. Ile masz lat?

- Dwadzieścia.

- Więc masz jeszcze kilka lat. Jak ci się podobają praktyki?

- Um, są interesujące…

Louis ruszył mu z pomocą.

- Mamo, co słychać w pracy? Nadano ostatnio jakieś ciekawe imiona dzieciom?

- O tak! - Jay roześmiała się, a jej oczy zmarszczyły się w kącikach, dokładnie tak, jak oczy jej syna, gdy się uśmiechał. - W zeszłym tygodniu mieliśmy chłopca, który został nazwany „Ziomek”…

Nie będąc dłużej w centrum uwagi, Harry zajął się swoim gulaszem, który był przepyszny. Niestety jego spokój nie trwał zbyt długo. Właśnie kończył opróżniać miskę, kiedy poczuł na nodze jakiś dotyk… Nie mogło to być… Nie, zdecydowanie nie… Ktoś trącał go stopą tuż pod stołem, owijając go wokół jego łydki. A Louis siedział za daleko, żeby to mógł być on. Odwrócił się.

Lottie pochyliła się nad stołem, opierając podbródek na ręce i nawijając pasmo blond włosów na palec, co musiała uważać za flirciarskie.

- To jak, Harry… Masz dziewczynę?

Chłopak zmarszczył brwi.

- Nie… A ty nie powinnaś szukać chłopaka. Staraj się być dzieckiem najdłużej, jak to możliwe. To wszystko jest skomplikowane i może naprawdę narobić ci bałaganu w głowie, jeśli do tego nie dorośniesz.

- Dobra, nieważne. - Odwróciła się od niego, zarzucając włosami. Harry patrzył za nią, myśląc co by było, gdyby znała prawdę, ale jednocześnie cieszył się, że dziewczyna o niczym nie wiem.

***

Po obiedzie Louis pozmywał naczynia i osuszył je, podczas gdy jego mama położyła niemowlęcia do łóżka. Potem zgromadzili się w zagraconym salonie. Harry przysiadł na oparciu wysłużonego fotela, obserwując Louisa, który przyciągnął swoją walizkę na środek pokoju, a wokół niego zgromadziły się dziewczynki, gdy rozsuwał zamek.

- Okej… Spójrzmy… Filetowe słuchawki Beats dla Fizzy… To znaczy dla Felicitie.

- O mój Boże! Dzięki, Louis! - Uścisnęła go mocno, gdy podał jej pudełko.

- A dla Lottie… Prawdopodobnie najdroższa torebka, jaką kupiłem w swoim życiu. I kim w ogóle jest ten Michael Kors?

Lottie pisnęła i porwała paczkę, przytulając ją do piersi niczym pierworodne dziecko.

- Och, Louis, dziękuję! Wszyscy w szkole będą mi zazdrościć!

W czasie, gdy ponownie zaczął grzebać w bagażu, Harry zauważył kątem oka ruch i obrócił się, gdzie zobaczył Phoebe zwiniętą na siedzeniu obok. Złożyła jasnowłosą głowę na poduszce, obserwując go z dołu w zaciekawieniu. Uzmysłowił sobie, że w międzyczasie doczekał się maleńkiego ogona. Uśmiechnął się do niej.

- Wszystko okej, mała?

Przytaknęła.

- Ale u mamusi nie jest.

Podążył za jej spojrzeniem do sofy naprzeciwko, gdzie siedziała Jay z Daisy na kolanach, obserwując rozwój rzeczy z miną wyrażającą coś pomiędzy irytacją i smutkiem.

- …A dla Daisy… - Na dźwięk swojego imienia Daisy zeskoczyła z kolan matki, aby dołączyć do Louisa na podłodze. - Srebrna bransoletka charms ze stokrotką*, żebyś nie zapomniała swojego imienia. Nie zgub jej, okej Dais?

- Obiecuję, że nie zgubię. Dzięki, Louis!

- I na końcu… ale nie ostatnia… nasza rosnąca paleontolog Pheebs. - Wyciągnął paczkę, po którą dziewczyną zeskoczyła z krzesła, odpakowując ostrożnie… i odkrywając książkę o dinozaurach, a także pudełko zawierające pomniejszony szkielet.

- To triceratops. - Spojrzała na model z zachwytem.

- Twój ulubiony gatunek, prawda? Pochodzi z Muzeum Historii Naturalnej. Pomyślałem, że mogłabyś poćwiczyć, zanim któregoś dnia wykopiesz taki i będziesz musiała poskładać go do kupy. - Spojrzała na swojego brata, a potem otoczyła go ramionami, przytulając mocno. - Aww Pheebs, cieszę się, że ci się podoba.

- W porządku. - Jay niespodziewanie wstała, zwracając się do ogółu. - Idę nastawić czajnik. Kto chce coś do picia? Harry, herbaty? Kawy?

- Poproszę herbatę.

- Z mlekiem i cukrem?

- Harry pije z samym mlekiem. Poczekaj, mamo, pozwól mi sobie pomóc. - Louis podskoczył i poszedł za kobietą.

Zaciekawiony, Harry odczekał kilka minut i podążył ich śladem.

Będąc na korytarzu, przyległ do ściany i wsłuchał się w ich stłumione głosy, gdy rozmawiali.

- Nie powinieneś rozpieszczać ich tak prezentami za każdym razem, gdy przyjeżdżasz. - Dochodził zirytowany głos Jay.

- Czemu nie? To moje siostry. - Louis brzmiał na zranionego.

- Zaczną tego oczekiwać… A sam wiesz, że nie będzie mnie stać na takie coś.

Nastąpiło kilka sekund niewygodnej ciszy, przerywanej jedynie przez dźwięk wody gotującej się w czajniku i postukiwanie kubków. Potem odezwał się Louis, ostrożnie dobierając słowa.

- Czy Dan dowiedział się czegoś więcej o redukcjach?

Głębokie westchnięcie.

- Zostanie zwolniony.

- Cholera…

- Dostanie odprawę… Damy sobie radę.

- No, a jeśli o to chodzi… Tak sobie myślałem, że chciałbym oddawać wam każdego miesiąca część mojej wypłaty…

- Słucham? Nie! Nie ma mowy, Louis…

- Ale on nie płaci alimentów na dziewczynki… Mamo, nie wychowasz sześciorga dzieci z pensją położnej! Jest ci to winien, po prostu pieniądze przyjdą ode mnie. Nie potrzebuję ich.

- A ja ich nie chcę! To brudne pieniądze…

- Mamo… - Ton głosu Louisa był błagalny.

- Nie! On… zabrał mi ciebie, praktycznie uwięził, a teraz masz dla niego pracować, żeby dać mi pieniądze dla córek, które porzucił? Absolutnie się nie zgadzam, Louis! Po moim trupie!

- Ale mamo, posłuchaj…

- To nie podlega dyskusji!

Drzwi od kuchni skrzypnęły i Harry wskoczył z powrotem do salonu.

***

Później tego wieczora Harry rozglądał się z zachwytem po ciasnym pokoju Louisa, podziwiając plakaty Manchesteru United na ścianach oraz zasłony z „Ciuchcią Tomkiem”.

- Jest taki… zwyczajny. Hej, a co to jest? - Sięgnął po małe trofeum w kształcie buta piłkarskiego, który zajmował honorowe miejsce na parapecie. - Najbardziej Obiecujący Zawodnik poniżej 14 roku życia… Ooo, bierz ich, Ronaldo!

- Spadaj, zasłużyłem sobie! - Louis zabrał mu statuetkę z ręki, w czasie gdy Harry zanosił się śmiechem. - Na pewno nie masz nic przeciwko spaniu na dmuchanym materacu?

- Nie. Będzie jak na nocowaniu z czasów dzieciństwa. - Harry ściągnął t-shirt przez głowę i sięgnął do swojej kosmetyczki po szczoteczkę do zębów.

Louis spojrzał na jego torbę.

- Nie wiem, po co to zabrałeś. W ten weekend nie będziesz potrzebował żadnej z tych rzeczy.

- Nie będę? - Harry wbił w niego zaskoczone spojrzenie, a szatyn wywrócił oczami.

- Tak jakbym uprawiał z tobą seks pod dachem mojej mamy… Poza tym, przez weekend nie jesteś prostytutką, pamiętasz? Jesteś Harrym.

- Och tak… Mniemam więc, że będziemy skradać sobie pocałunki jak para nastolatków?

Louis puścił mu oczko.

- Taki jest plan.

***

Gdy wrócił z łazienki, Louis był już w łóżku. Dmuchany materac pisnął i przesunął się po podłodze, kiedy Harry się na nim położył, naciągając na siebie kołdry. Materac zdecydowanie miał gdzieś dziurę; chłopa czuł, jak schodzi z niego powietrze pod ciężarem jego ciała. Uniósł wzrok odkrywając, że Louis spogląda na niego z góry, marszcząc brwi.

- Na pewno jest ci wygodnie?

- Nie jest źle…

- Kłamiesz. Poczekaj. - Louis skopał z siebie nakrycie i przeciął pokój w samych bokserkach, podnosząc fotel biurowy spod sterty śmieci i wciskając go pod klamkę drzwi.

- Robiłeś tak za młodu, gdy waliłeś sobie konia?

- Ha ha, tak. - Louis wśliznął się z powrotem na łóżko i przylgnął do ściany, odchylając kołdrę i potrząsając głową w stronę chłopaka. - Wskakuj.

- Za mało miejsca.

- Wystarczy. Chodź, będę dużą łyżeczką, a ty możesz być małą.

Harry westchnął i wspiął się na miejsce obok niego. Louis wyłączył światło przy łóżku, gdy obaj ścisnęli się razem pod jednym nakryciem, owijając ręką ramiona zielonookiego i palcami bawiąc się jego lokami. Ponad nimi sztuczne niebo z plastikowymi gwiazdami świeciło w ciemności fosforową żółcią.

- Też miałem takie u siebie.

- W takim razie byłeś fajnym dzieciakiem. Tak jak ja.

- Naprawdę lubię twoją rodzinę. Twoja mama jest bardzo miła, a twoje siostry bardzo cię kochają.

- No cóż, mówiąc szczerze, wydaje mi się, że straciłem Phoebe na twoją rzecz. Twoja obecność tutaj jest miła, ślicznotko**. Nawet jeśli nie mogę całować cię tak często, jakbym chciał.

Harry poczuł pocałunek Louisa na wystającym punkcie swojego nagiego ramienia.

- Lou… Proszę, nie mów tak na mnie.

- Jak?

- Ślicznotka.

- Dlaczego nie? Jesteś śliczny. - Pocałował go w policzek. - Poza tym, to słowa piosenki. - Zaczął mu śpiewać do ucha. - Ślicznotko, nie opuszczaj mnie. Zachowywałem dla ciebie uśmiechy.

Harry odetchnął głęboko.

- Taki tytuł nosi też pewien stary film o… prostytutce.

- Och… przepraszam. Nie wiedziałem.

Przez kilka minut leżeli w bezruchu, wpatrując się w lśniące gwiazdy i ciesząc się swoją wzajemną obecnością.

- Jak to jest?

- Co?

- To, co robisz… Jak to jest uprawiać seks za pieniądze?

Harry zawahał się… Ale Pan Cowell, Jack oraz Klatka Dla Ptaków - wszystko znajdowało się daleko stąd. Dodatkowo Harry nie powiedziałby mu wszystkiego. Rozważył pytanie.

- Czasami jest nudno, czasami okropnie… A innym razem dziwnie.

Louis wiedział, że prawdopodobnie znienawidzi odpowiedź, ale chorobliwa ciekawość zmusiła go do zapytania:

- Dlaczego dziwnie?

- Gdy, przykładowo, zamawiają usługi specjalne. Sado-maso piekielnie boli i nienawidzę być związywany… odgrywanie ról jest żenujące, a część rzeczy, jakie każą mi robić bądź mówić, zwyczajnie głupia. Nienawidzę złotego deszczu; kiedy chcą, żebym na nich nasikał, muszę najpierw dużo wypić i przez to prawie pękam, gdy do nich dołączam, a jeśli to oni chcą nasikać na mnie, zazwyczaj dostaję moczem w twarz, co jest okropne i dostaje się do moich włosów… Zazwyczaj też nie mogę skorzystać z prysznica, dopóki nie wrócę do domu, więc śmierdzę. Niektórzy chcą, żebym to wypił, ale tego nie robię ze względu na higienę.

Louis patrzył na niego z otwartą buzią, zszokowany.

- To jest, kurwa, obleśne… Jaka jest najdziwniejsza rzecz, którą zrobiłeś?

- Och, to proste… Albo z Plaskaczem, albo z Kobietą Szczeniakiem.

Co?

- Plaskacz?

- No, tak go nazywamy. Plaskacz u wszystkich wywołuje ciarki. Jest stary, około sześćdziesiątki, ma tytuł lorda lub barona, lub kogoś w tym rodzaju. Mieszka w ogromnym, upiornym, starym dworze tuż na peryferiach miasta, takie miejsce rodem wyciągnięte z horroru. Schemat jest zawsze ten sam: wchodzisz do środka i idziesz na górę do jego garderoby, gdzie na fotelu czeka na ciebie strój. Dziwne ubrania, na przykład staromodny mundurek szkolny lub mundur marynarski. Dziewczyny mówią, że w ich przypadku są to stroje baletnic albo księżniczek, stary najwyraźniej lubi zarówno chłopców, jak i dziewczynki… Więc ubierasz się i przechodzisz przed drzwi do sypialni, w której na ciebie czeka. Siedzi sobie na brzegu łóżka przed wysokim lustrem ze złota, a ty idziesz do przeciwległego kąta i robisz sobie dobrze… On tylko siedzi i patrzy. Czeka, aż dojdziesz, a potem przywołuje cię do siebie, ściąga ci spodnie i przekłada cię sobie przez kolano… Zaczyna cię okładać, daje klapsy z całych sił bez przerwy przez pół godziny. A jest zadziwiająco silny; bez względu na to, jak bardzo się szamoczesz i jak głośno krzyczysz, trzyma cię w miejscu. Przez cały czas nawet na ciebie nie patrzy, tylko obserwuje samego siebie w lustrze. Po wszystkim wstajesz, naciągasz spodnie i za każdym razem mówisz: przepraszam, tato. Obiecuję, że będę grzeczny. Potem daje ci pieniądze i wychodzisz… nie mówi ani jednego jebanego słowa. Aż ciarki przechodzą po plecach. Wszyscy myślimy, że któregoś dnia wyciągnie nóż i zadźga któreś z nas na śmierć. Po każdej sesji nie mogę przez tydzień siadać, bo jest taki brutalny.

Louis nie miał pojęcia, co powiedzieć.

- To… To… Wow, to pojebane. - Przez kilka minut leżeli w ciszy, aż nabrał odwagi do zadania pytania. - A… Kobieta Szczeniak?

- Chodzi o… Słyszałeś kiedykolwiek o zabawie szczeniętami?

- Uch… Nie… Chyba że to eufemizm do kobiecych piersi?

Harry wybuchnął śmiechem.

- Nie! To taki fetysz, właściwie całkiem zabawny. Grupa kobiet, także z wyższych sfer, spotyka się w różnych mieszkaniach lub domach… Moim zdaniem tworzą jakiś klub. W każdym razie, bardzo często mnie zatrudniają, ponieważ mam długie włosy, które można związać po bokach głowy, co przypomina uszy.

Louis obrócił się, żeby spojrzeć na chłopaka.

- Uszy?

- No, jak u king charles spaniela lub innego psa. Więc idę i pewien facet, z ich polecenia, mnie przygotowuje… Czesze mnie i zakłada mi psią obrożę, wkłada we mnie korek analny z doczepionym ogonem…

Żołądek Louisa niespodziewanie zaczął się obracać.

- Czekaj… Więc to TY jesteś szczenięciem?

Harry znowu się roześmiał, przewracając oczami.

- No oczywiście! Pokręcone, prawda? Niedorzeczna sprawa… Będąc na czworaka, jestem prowadzony na smyczy do tych kobiet, które zaczynają się mną zachwycać. Ach, spójrz na nowego pieska! Czy nie jest urzekający? Chodź, piesku! Tego rodzaju rzeczy. A ja muszę, wiesz, zachowywać się jak pies: dyszę, szczekam, macham ogonem, aportuję, liżę je po dłoniach… A one mnie głaszczą i karmią ciastkami…

- To takie zboczone.

Harry zachichotał.

- Wiem! Niektórzy ludzie są dziwakami! Ale to nie jest najgorsza część… Jakiś czas później muszę podejść do każdej kobiety i zrobić to, co robią psy…

Żołądek Louisa zaczął opadać.

- Czyli co?

Harry nie przestawał się śmiać.

- Wkładam głowę pod ich sukienki… Zazwyczaj nie mają majtek… - Uchwycił wzrok Louisa i wystawił język, machając nim w górę i dół… Louis miał tego po dziurki w nosie.

- Jezu Chryste! Harry, to nie jest śmieszne! One cię upadlają, nie widzisz tego?! Czemu, do kurwy nędzy, się śmiejesz?

Harry przestał się śmiać, a wyraz jego twarzy pociemniał. Odwrócił się, żeby spojrzeć na sufit.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Myślisz, że lubię, kiedy traktuje się mnie jak zwierzę? Śmieję się, bo kurwa muszę…

- Nie musisz tego robić.

- Owszem, muszę. Muszę zarabiać, a usługi specjalne płacone są ekstra.

- Musisz ich nienawidzić… Twoich klientów.

Harry zmarszczył brwi. Kiedy przemówił, jego słowa zaskoczyły Louisa.

- No, kilku z nich… ale nie wszystkich. Niektórzy pragną tylko seksu bez zobowiązań, więc zamawiają mnie na noc lub rezerwują w Klatce Dla ptaków. Dla nich to transakcja biznesowa, a ja nie mam nic przeciwko. Pieprzymy się, płacą i wychodzę, proste. Niektórzy są po prostu samotni; tacy zawsze są dla mnie mili… Dają mi prezenty, godzinami rozmawiamy. Tak, wciąż traktują mnie jak kurwę, ale jestem dla nich też towarzystwem. Kilka lat temu był jeden starszy facet, Gerry. Zauważył mnie na jakimś bankiecie i przyszedł, żeby wyrobić naszą kartę członkowską, bo wyglądałem jak jego wnuczek. Razem z żoną wychowali go po śmierci jego matki, potem jego żona zachorowała na Alzheimera i musiała iść do domu opieki. Wkrótce potem jego wnuczek popełnił samobójstwo.

- Cholera.

Harry skinął głową.

- Jego żona nie wiedziała, a on nie miał serca jej powiedzieć. Więc zatrudnił mnie, żebym razem z nim odwiedzał ją co tydzień, udając ich wnuka. Nigdy nie dowiedziała się prawdy. Byłem tam nawet w dniu jej śmierci. Po każdej wizycie Gerry zabierał mnie do kawiarni na herbatę i ciasto, gdzie opowiadał mi o niej i ich historii miłosnej. Był dla mnie taki dobry. Raz dał mi pieniądze, żebym wrócił do domu…

- I wróciłeś?

Harry przygryzł wargę.

- Nie, one… Straciłem je. Część klientów traktuje to jak biznes, niektórzy są mili, a inni dziwni… Są też tacy, którzy traktują mnie jak gówno i wyzywają od najgorszych, próbują wejść bez prezerwatywy - ich nienawidzę. Był też jeden klient… Niewiele starszy ode mnie, pokryty tatuażami… uprzejmy, troskliwy, zabawny… I bardziej, niż piękny. Traktował mnie jak człowieka… W nim właśnie się zakochałem.

Przekręcił głowę i chwycił ustami wargi Louisa, całując go czule i ujmując ręką jego policzek. Szatyn oddał pocałunek, delektując się słodkim jak cukierek smakiem jego ust, zdumiony faktem, że przy każdym pocałunku Harry'ego świat wokół nich zdawał się wyciszać. Po wszystkim odsunął się, żeby zbadać twarz chłopaka z czcią, jaka zwykle zarezerwowana jest dla świętego. Istniało jedno pytanie, które pragnął desperacko zadać…

- Harry… - Ale sam pomysł przypominał profanację i słowa zamarły mu w gardle, gdy uświadomił sobie, że obawia się możliwej odpowiedzi. Z tego powodu zapytał o bardziej banalną rzecz. - Umm… Ilu klientów obsługujesz jednego dnia?

Harry przemyślał odpowiedź.

- Hmm, około dziesięciu lub dwunastu… Więcej, jeśli przytrafi się spotkanie grupowe lub impreza. W poniedziałki zazwyczaj mniej. Ludzie są zbyt zmęczeni po pracy, żeby uprawiać seks.

- DWUNASTU!

Wzruszył ramionami.

- Nie tak źle… W Klatce Dla Ptaków są godzinne rezerwacje, wiesz? W niektórych burdelach klienci płacą za sam akt, więc obsługujesz o wiele więcej osób. Mam w pracy pewną Polkę, nazywa się Adrianna, która pracowała kiedyś w Niemczech. Mieli tam ogromne burdele, gdzie mężczyźni płacili za stosunek. Obsługiwała czterdziestu, może pięćdziesięciu dziennie.  

- O kurwa. - Dla Louisa był to całkiem nowy świat, a sposób, w jaki Harry o tym opowiadał - tak spokojny, jakby mówił o zmianach w supermarkecie - wyciszał. - Więc naprawdę zasługujesz na dni wolne.

Harry obrócił się do niego z pustym wyrazem twarzy.

- Nie mam wolnego. To nie taka praca. Czasami pracuję nawet w Wigilię, kiedy zostaję czyimś prezentem.

- Ale… musisz być wykończony!

Chłopak wzruszył ramionami.

- Można się przyzwyczaić. Robię się obolały, ale dają nam krem z gliceryną na zagłuszenie bólu. Boli mnie szczęka od robienia lodów przez długi czas, ale sztuczka polega na żuciu gumy… Zapobiega skurczom mięśni.

- Ale jak ty w ogóle… no wiesz… dziesięć razy na jeden dzień?

- Co? Robię się twardy? - Louis kiwnął głową, zakłopotany… Chociaż Harry nie wydawał się w najmniejszym stopniu zażenowany. - Dają nam leki.

- Viagrę?

- No, czasem. A jeśli musi nam stanąć bardzo szybko, nasi Dozorcy przynoszą strzykawkę i robią nam zastrzyk prosto w tyłek. Staje tak szybko, że aż boli. Potem mój Dozorca nakłada na mojego penisa pierścień i mogę ruszać.

Louis ponowił próbę zadania pytania, które go dręczyło.

- Harry… - Lecz kiedy Harry obrócił się do niego, badając jego twarz turkusowymi oczami, stracił znowu odwagę. - Umm… Więc wychodzisz czasami na miasto? Wiesz, do kina lub… - Harry potrząsnął głową, zmieszany. - Czyli zostajesz cały czas w środku?

Harry przytaknął.

- Mieszkam tam, pracuję, jem, mam przyjaciół.. Owszem, wychodzę… Wychodzę z klientami. Ale Klatka Dla Ptaków jest moim domem. Powinieneś kiedyś przyjść na godzinę.

Louis wiedział, że nie istniała możliwość, aby kiedykolwiek postawił tam nogę.

- Twoim domem?! Brzmi bardziej jak więzienie! Harrym, kim są „oni”? Ciągle o „nich” mówisz.

- Zarząd, Dozorcy, Pan Cowell… Nie jestem więźniem, Louis. W Klatce Dla Ptaków dostaję schronienie i jedzenie, ochronę… Nie miałbym tego, gdybym pracował na ulicy. - Ale coś w sposobie, w jaki to powiedział, brzmiało na wyćwiczone. Louis, choć przerażony, wciąż musiał zapytać o tę okropną rzecz.

- Byłeś kiedykolwiek zgwałcony?

Poczuł, że Harry drętwieje. Nastąpiła długa przerwa, aż…

- …nie.

Ale za długo się wahał i Louis wiedział, że prawdziwa odpowiedź zawarta była w ciszy. Harry przetoczył się na bok, wciskając twarz w poduszkę. Louis zaczekał, a potem również się przeturlał, przytulając chłopaka od tyłu i kładąc sobie jego rękę na własnej. Odgarnął mu włosy, żeby pocałować go w policzek.

- Jeśli ktoś spróbuje cię skrzywdzić w ten sposób, przysięgam na Boga, że wyrwę mu kończynę za kończyną.

Harry odpowiedział szeptem, dławiąc się smutkiem.

- Nie zrobisz tego. Nie możesz mnie ochronić, Lou… Ale dzięki, że powiedziałeś, że mógłbyś spróbować.

Jakimś sposobem Louis wiedział, że Harry ma rację.

- Kocham cię.

- Dziękuję.

Nie miał pojęcia, co jeszcze powiedzieć, więc zamiast tego przytulił mocniej Harry'ego, głaszcząc go po włosach, dopóki ten nie zapadł w sen… Potem leżał przytomny, słuchając jego oddechu i myśląc, nawiedzany zdradzonymi przez chłopaka prawdami.

__

*stokrotka to w języku angielskim daisy

** Wiem, że to żeńska forma, ale tak przetłumaczono tytuł tego filmu na język polski i postanowiłem zachować tę formę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro