4. Zabawa I Pokuta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Każda dziewczyna szaleje za odpicowanym facetem*! - Głos Harry'ego rozniósł się po pracowni, w której robili przymiarki swoich garniturów, wywołując falę śmiechu wśród chłopców i mężczyzn oraz krawców, którzy ich ubierali.

Zayn obrócił się, gdy Harry dołączył do niego przed wysokim lustrem, posyłając mu spojrzenie pełne podziwu.

- Cholera, stary, powinieneś był zostać gwiazdą rocka. Masz zarąbisty głos!

- No cóż, przynajmniej na kogoś takiego wyglądam… Tak samo jak ty. - Chwycił poły jego czarnej marynarki ze stójką. - Czadowa!

- Czy ja wiem… Ale nie mamy nic do powiedzenia, nie?

- Och, daj spokój. - Harry zarzucił mu rękę na ramiona i obrócił go twarzą w stronę lustra. - Przyznaj to, Zayn, jesteśmy seksowni jak cholera!

Zayn roześmiał się.

- Chyba.

- Wow, Haz, skoro mówimy już o facetach w czerni! - Obaj odwrócili się, by zobaczyć, jak Liam kroczy w ich kierunku, już ubrany i obuty. - Co o tym sądzisz?

- Hmm. - Harry zrobił krok w tył, aby móc przyjrzeć się jego czarnemu garniturowi, śnieżnobiałej koszuli i cienkiemu krawatowi w odcieniu czerni. - Wyglądasz dobrze… Jak seksowny boss mafijny.

Zayn wybuchnął śmiechem, a Liam jedynie wzruszył ramionami.

- Cool, niech będzie. Harry, ułożyłeś już włosy?

- Tja. - Sięgnął ręką, żeby przejechać nią po swoich niesfornych lokach. - Ale wiesz, że żyją własnym życiem i nie chcą się poddać. - Machnął głową w stronę Louise, stylistki mieszkającej na stałe w Klatce Dla Ptaków, która krzątała się wokół wysokiego blondyna, ostrożnie skracając jego brodę. - Louise robiła, co mogła, nałożyła swoje kosmetyki… Ale kiedy wyciągnęła prostownicę, uciekłem.

- Niech będzie. W takim razie musisz ustawić się w kolejce do zrobienia zdjęcia. - Wskazał na daleki koniec pokoju, gdzie fotograf po kolei robił zdjęcie każdemu mężczyźnie lub chłopakowi, który stawał na białym tle.

- Do czego one będą? - zapytał Zayn podejrzliwie. Liam jedynie wzruszył ramionami.

- Pewnie na stronę internetową.

- Żeby zareklamować nas jako ,,produkty". - Liam wychwycił zirytowane spojrzenie, jakie Harry posłał Zaynowi, i klepnął go w ramię.

- Słuchaj, tylko z niczym nie wyskakuj, Harry, okej?

- Jakżebym śmiał. - Harry obrócił się, żeby spojrzeć na mężczyzn i chłopców stojących posłusznie, podczas gdy ich Dozorcy czekali tuż poza kadrem, z rękoma zaplecionymi na plecach, nieruchomi jak rzeźby i z twarzami pozbawionymi wyrazu, a lampa błyskała… I wpadł na diabelski pomysł. Tak, był teraz ich własnością, mogli reklamować go w internecie na sprzedaż, jeśli chcieli… Ale to nie znaczyło, że nie mógł im trochę uprzykrzyć życia. - Chodź, Zayn. Zróbmy sobie zdjęcie… w końcu i tak jesteśmy odstawieni.

***

Zayn poszedł pierwszy, stojąc sztywno i w milczeniu pod uważnym spojrzeniem Treva, gdy robiono mu zdjęcie… Potem przyszła kolej na Harry'ego. Dostrzegł Liama po drugiej stronie pokoju, rozmawiającego ze stylistką o imieniu Louise. Chłopak nie patrzył w jego stronę. Harry ustawił się na pozycji.

- Ręce za plecami… Teraz spójrz w aparat, bardzo dobrze. - Harry czekał, obserwując jak palec fotografa układa się na przycisku… A wtedy, dokładnie w chwili, w której palec wcisnął guzik, wykrzywił nos i wystawił język.

- Och, do kurwy nędzy!

Wszyscy w kolejce wybuchli śmiechem.

- Przepraszam! - Harry uśmiechnął się głupkowato do fotografa, który wykrzywił twarz w jego stronę.

- Daruj sobie pierdolenie, dzieciaku, i stań spokojnie albo znajdę kogoś, kto cię do tego zmusi.

- Tak mi przykro. - Harry złożył ręce za plecami i pozbył się wszelkich emocji z twarzy.

- Idealnie… Dobrze… - Fotograf ponownie pochylił się nad aparatem…

Tym razem, gdy rozległo się kliknięcie, Harry podskoczył, rozkładając ramiona na boki niczym gwiazda.  

- Mówię poważnie, przestań, ty mały gnojku! Nie mam na to pieprzonego czasu! - warknął fotograf, a jego głos był ledwo słyszalny pośród śmiechu pozostałych. Harry podniósł wzrok, żeby zobaczyć, iż prawdopodobnie wszyscy Dozorcy obecni w pokoju ruszyli w jego kierunku. Obrócił się do Liama, który miał pochmurną minę. Nie zostało mu za wiele czasu… Przełknął śmiech i wydął wargi do fotografa.

- Przepraszam. Już nie będę.

- Oby. - Fotograf raz jeszcze pochylił się nad aparatem.

***

W momencie, w którym Liam do niego dotarł, Harry łapał się za krocze z nogą w powietrzu oraz zębami obnażonymi w seksowny sposób, podczas gdy reszta go dopingowała. Brunet złapał go za ramiona, odciągając od fotografa i pchając na ścianę z bolesnym uderzeniem.

- Ach. Kurwa, Liam! Co ty robisz?!  

Oczy Liama płonęły ze złości.

- Nie, Harry, ty idioto, co TY robisz?! Prosisz się o karę?!

I nagle Harry'ego opanowała wściekłość: na Liama, fotografa, Dozorców, Pana Cowella, na wszystko.

- DAJĘ IM DO ZROZUMIENIA, ŻE NIE SPRAWUJĄ NADE MNĄ KONTROLI! NIE JESTEM NIEWOLNIKIEM, NIE JESTEM JAKIMŚ PRODUKTEM, KTÓRY MOŻNA ZAREKLAMOWAĆ I SPRZEDAĆ! JESTEM JEBANYM CZŁOWIEKIEM!

Głos Harry'ego był bardzo niski… A kiedy ogarniała go złość, stawał się bardzo głośny. Rozbrzmiewał w teraz pustym pokoju, odbijając się od ścian. Liam zasłonił mu buzię ręką i docisnął do siebie ich twarze.

- Co do kurwy nędzy jest nie tak z twoją głową, że musisz wszystko dla siebie pogarszać?!

Harry spiorunował go wzrokiem. A następnie, zza ich pleców, rozległ się głos jednego z Dozorców.

- Chyba nie masz dłużej wyboru, Payne… Będziesz musiał mu za to wymierzyć baty. Bicie to ostatnie, czego zażyczy sobie Jaśniepan.

Liam spojrzał Harry'emu prosto w oczy i przytaknął.

- Wiem. - Odsłonił mu usta, a Harry wpatrywał się w niego w oszołomieniu pełnym urazy. Liam jeszcze nigdy go nie uderzył, nie zrobiłby tego… byli przyjaciółmi.

- Liam?

Brunet złapał go za ramiona, obracając wokół osi i ciskając nim o ścianę. Harry skrzywił się, gdy Liam z kliknięciem zamknął wokół jego nadgarstków metalowe kajdanki, które normalnie nosił przy pasku. Zbliżył usta do jego ucha.

- Nie mam już wyboru, Harry. Odebrałeś mi go, gdy zdecydowałeś się zachowywać jak kutas. Nie tylko ty jesteś zmuszany do robienia różnych rzeczy. Nie chcę cię stłuc… ale wygląda na to, że będę musiał. - Zaciągnął go do fotografa i ton jego głosu zmienił się w typowe dla Dozorców warknięcie. - STÓJ SPOKOJNIE, CHŁOPCZE! - Harry był tak zszokowany, że posłuchał. Aparat kliknął, a Liam pociągnął go do kąta. - NA KOLANA Z CZOŁEM PRZY ŚCIANIE! NO JUŻ! USŁYSZAŁEŚ ROZKAZ, CO ODPOWIADASZ?!

- SIR, TAK SIR! - Harry opadł na kolana, przyciskając czoło do drogiej tapety.

- Masz się nie ruszać, dopóki ci nie pozwolę!

- SIR, TAK SIR!

***

Harry klęczał w kącie dopóty wszyscy nie skończyli, fotografie nie zostały wykonane, a jego kolana i plecy nie zaczęły boleć. Następnie Liam pomógł mu wstać i zdjął mu kajdanki z nadgarstków. Unikał jego wzroku, gdy mówił:

- Inni Dozorcy już powiedzieli Panu Cowellowi co zrobiłeś. On zadecyduje o twojej karze, kiedy wszyscy stąd wrócimy. Jest naprawdę wściekły, Harry.

Harry wzruszył ramionami.

- Nie obchodzi mnie to.

- A właśnie, że tak… I mnie także. Jak zwykle przydzielono cię do pary z Taylor. Musisz udać się do Domu Kotek, żeby ją odebrać.

- Czy to rozkaz?

- Tak.

- Dobra… SIR! TAK, SIR! - Harry obrócił się na pięcie i odmaszerował, mając na celu wywołanie u Liama poczucia winy… pomimo iż wiedział, głęboko w środku, że to nie była jego wina.

***

Taylor - jedna z przynoszących najwyższe zyski rezydentek Domu Kotek, oczko w głowie londyńskiej sceny zabaw… i królowa sprzedawania plotek brukowcom, chociaż to akurat zdawało się przyciągać do niej graczy jeszcze bardziej - zawsze wprawiała Harry'ego w zdezorientowanie. Tak, pochodziła z Ameryki, ale poza tym chłopak był pewny, że jej historia nie odbiega od jego własnej: porwano ją jako nastolatkę i zmuszono do prostytucji. Przypuszczał, że prawdopodobnie jakiś czas później została sprzedana Panu Cowellowi. Ale, w przeciwieństwie do innych, Taylor nie wydawała się zmartwiona całą sytuacją… Wręcz przeciwnie, zdawała się pławić w okazywanej uwadze, kwitnąć w roli Kurtyzany, wypracowując sobie sposób na wykorzystywanie popularność i gromadzenie mocy do żądania lepszego traktowania oraz korzyści, którego Harry nigdy nie odkrył. Podczas gdy reszta dzieliła pokoje, Taylor miała własny apartament, kiedy innych przywiązywano na noc do łóżek, jej najwyraźniej pozwalano spać swobodnie w satynowej pościeli i na poduszkach z kaczego pierza. Mimo to życie dziewczyny nie należało do idealnych… Musiała dawać sobie radę z Dozorczynią, która była diabelnie zła. Pan Cowell zawsze łączył ich w parę na wielkie wydarzenia, dwoje swoich najlepiej zarabiających, wierząc, że reprezentowali najlepsze, co Hotel Klatka Dla Ptaków miał do zaoferowania. Taylor nie ukrywała, że uważała go za atrakcyjnego, więcej niż przy jednej okazji próbowała go uwieść, ale choć była wystarczająco miła, posiadała w sobie coś zimnego i wykalkulowanego, czego Harry nie mógł ścierpieć. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła, niemal widział, że rozpracowywała sposób, w jaki jego obecność może przynieść jej zyski. Mówiąc krótko lubił ją… Ale z pewnością jej nie ufał.        

Korytarze Domu Kotek były puste, podekscytowane głosy dziewcząt i kobiet dochodziły z pokoju konferencyjnego, gdzie przymierzały suknie na wieczór. Harry powoli wspiął się po schodach do apartamentu Taylor na ostatnim piętrze, a jego nowe skórzane buty uciskały go w stopy przy każdym kroku. Dotarł do drzwi i już miał zapukać, gdy wtem…

- No to powiedz mi… Do kogo należysz?

Ten głos, syczący od wewnątrz przez drzwi pokoju, zmroził mu krew. Nagle nie mógł oddychać. Osunął się na ścianę, oddychając ciężko z oczami szczypiącymi od łez. W jednej chwili znowu znajdował się w tamtym pomieszczeniu, razem z nim byli oni… ONA…

*Retrospekcja*      

Czuł na języku ostry i słony smak krwi… Leżał na kamiennej podłodze, nagi, zziębnięty, drżący… Było ciemno i nic nie widział… Założyli mu coś na głowę, może kaptur? Próbował dotknąć twarzy, żeby poczuć, co to było i ostry metal wbił się w skórę na jego nadgarstkach, łańcuchy zabrzęczały… Ból paraliżował umysł, wydawało mu się, że każdy cal jego ciała pokrywają czarne siniaki… Oni go zabiją… nigdy wcześniej nie bał się tak bardzo…

- ZNOWU ŹLE! - wrzeszczał jej głos. Starał się, ale wszystko zdawało się tylko jeszcze bardziej ją złościć.  

- Przepraszam! P-proszę, proszę przestań… N-nigdy tego nie robiłem. Mam tylko szesnaście lat. Nigdy wcześniej nie robiłem żadnej z tych rzeczy… Przepraszam! Nie wiem, co robić! - Jego głos był zduszony. Czuł się tak, jakby miał się udusić. Cisza. Panele podłogowe zatrzeszczały. Nagle rozległ się znowu jej głos, tuż przy jego uchu. Szydziła z niego.

- Myślisz, że tego nie wiem? Jesteś tylko słodkim prawiczkiem, prawda? Naszym zadaniem jest naprawienie tego, wytrenowanie cię… Więc posłuchaj, jak będzie. Zdejmę ci kaptur, a ty zrobisz wszystko, co ci powiemy i postarasz się ze wszystkich swoich sił, żeby zadowolić mnie i mojego kolegę Bena, w przeciwnym razie zrobimy coś, przy czym ostatnie pobicie wyda ci się kaszką z mleczkiem, rozumiesz? ZROZMIAŁEŚ?

- T-tak, proszę Pani…

Zimny jak lód śmiech.

- Jakie maniery… Dla ciebie jestem Pani Caroline.

*Koniec retrospekcji*

Nie! Potrząsnął gwałtownie głową, pozbywając się mrocznych wspomnień. Nie będzie o tym myślał, nie może o tym myśleć. Nie teraz. Nigdy. Przycisnął ucho do drzwi.

- Ach kurwa! Panie Cowell! Jezu, zejdź ze mnie, ty szalona suko!

- Upewniam się tylko, że wiesz gdzie twoje miejsce, księżniczko.

Odsunął się od drzwi kilka sekund przed tym, jak zostały gwałtownie otworzone. I wtedy niespodziewanie miał JĄ przed oczami, ubraną w swój garnitur ochroniarza - pierwszą kobietę, z którą spał… pierwszą kobietę, która go posiadła - wciąż najbardziej zła. Jej ciemnobrązowe oczy przeskoczyły po jego ciele i uśmiechnęła się, najwyraźniej delektując się jego strachem.

- Harry… No proszę, czy nie wyglądasz wyśmienicie… - Sięgnęła ku niemu, a on odskoczył od jej dotyku, unikając wzroku kobiety.

- P-przyszedłem tu tylko, żeby z-zobaczyć się z Taylor… Z powodu bankietu.

- Umm… Szczęściara. Wiesz, Harry, minął szmat czasu… Jestem pewna, że dorosłeś… Wiesz, chyba zapytam Pana Cowella, czy mogę jeszcze raz cię mieć. Zobaczę, czy pamiętasz wszystko, czego cię nauczyłam.

I już jej nie było, przeciskając się obok niego, żeby zejść po schodach. Wciął głęboki, drżący oddech, otworzył drzwi i wszedł do środka.

Taylor siedziała na swym wymyślnym fotelu, malując usta na odcień identyczny, w jakim była jej suknia. Ledwo spojrzała, kiedy przestąpił próg.

- Hej, Harry. - Skończyła i wstała, robiąc piruet przed chłopakiem. - Jak wyglądam?

Szkarłatna suknia nie miała pleców i przylegała do wszystkich krągłości dziewczyny. Swoje długie, blond włosy zebrała w kok, a na jej szyi pobłyskiwał wielki naszyjnik z rubinem.

- Pięknie.

Uśmiechnęła się i podeszła, żeby stanąć obok z ręką na jego ramieniu, przylegając do niego i obracając nim tak, by widział ich pełne odbicie w należącym do niej lustrze. Harry nie przestawał się gapić. Dziewczyna w lustrze uosabiała idealne amerykańskie piękno: miała smukłą sylwetkę, złote włosy i intensywnie niebieskie oczy. Chłopak, dla kontrastu, był śniady, ciemny i wyglądał niebezpiecznie, kurtyna włosów przysłaniała jego przystojną twarz, a oczy były zaskakująco zielone. Nie rozpoznawał w odbiciu samego siebie.

- Widzisz, kochanie? Jesteśmy najśliczniejszymi kurwami w tym burdelu.

- Szczęściarze z nas. - Obrócił się plecami do lustra, żeby spojrzeć na nią dosadnie. - Jesteś ubezpieczona?

To był kod, którego używali w odniesieniu do przedmiotów, jakie zabierali ze sobą do pracy na wypadek, gdyby sprawy naprawdę wymknęły się spod kontroli.

- Oczywiście, nie jestem pieprzoną idiotką. - Oparła na krześle jeden z butów na wysokim obcasie i podwinęła sukienkę, odsłaniając różowy paralizator zaczepiony o pończochę. - A ty? - Chłopak przytaknął i obrócił się, unosząc marynarkę i koszulę, pod którymi przymocował w dole pleców składany nóż, tak aby bez problemu można było sięgnąć po niego ręką. - Dobrze. Chodźmy, Harry, czas na show!

Jedną ręką złapała swoją kopertówkę, drugą jego ramię i pospieszyła z pokoju, ciągnąc go za sobą, jakby stanowił kolejne akcesorium dopełniające jej strój.

***

Louis wyczekiwał nerwowo w wejściu do pokoju hotelowego. Przed sobą miał Eleanor, która bosa i z suknią zakasaną tak, że odsłaniała jej długie, smukłe nogi, skakała po królewskim łożu, śmiejąc się do rozpuku. Wyglądała tak pięknie, tak szczęśliwie…

- O mój Boże! Louis, spójrz na to miejsce! Nie wierzę, że zabrałeś mnie do takiego hotelu! Uff! -Pozbawiona tchu, opadła na łóżko z zarumienionymi policzkami i sięgnęła po chłopaka. - Wyglądasz seksownie w swoim garniturze. Podejdź tutaj, żebym mogła cię pocałować.

Posłuchał, przecinając pokój, ujmując jej maleńką rękę, którą delikatnie ucałował, i próbując zignorować falę wyrzutów sumienia, jaka go zalała.

- A ty wyglądasz przepięknie w swojej sukience.

- Dzięki. - Odsunęła się i obdarzyła go łobuzerskim uśmiechem, po czym wskazała na ponadprzeciętnych rozmiarów butelkę szampana i dwa kieliszki, które ustawiono na odległym stoliku. - Czemu tego nie wychylimy i nie narąbiemy się do granic możliwości? Dzięki temu to całe przyjęcie stałoby się o wiele bardziej interesujące!  

Co stanowiło bardzo kuszącą propozycję… Ale był przemożnie świadomy pudełeczka z pierścionkiem w kieszeni, które nad nim ciążyło. Wiedział też, że musiał zrobić to teraz, teraz kiedy płynęła w nim adrenalina, teraz zanim zdobędzie więcej czasu do namysłu. Wziął głęboki oddech.

- No pewnie… Ale najpierw muszę cię o coś zapytać.

- Uuu - powiedziała dokuczliwie. - Brzmi poważnie… A ja myślałam, że mamy przed sobą po prostu niegrzeczny weekend!

- Takie jest. Eee… Chcę ci coś dać. - Wyjął pudełeczko z kieszeni i położył je na kołdrze pomiędzy nimi.

Powiodła wzrokiem od pudełeczka do chłopaka i z powrotem do pudełeczka, spanikowana.

- O mój Boże, czy to jest to, co myślę?! Louis, do diabła, co ty wyprawiasz?

Popełnia ogromny błąd - tyle wiedział… Ale zamierzał przez to przejść bez względu na wszystko. Trzęsącymi się palcami otworzył pudełeczko, żeby odsłonić pierścionek.

- Eleanor Calder… wyjdziesz… Czy wyjdziesz za mnie? - Po wszystkim, powiedział to.

Przez kilka chwil oboje siedzieli w ciszy, wpatrując się w pierścionek. Miał nadzieję, że odmówi. A potem…

- TAK! CHOLERA JASNA! - Zarzuciła mu ręce na szyję i przewróciła na plecy na materac, całując mocno. - Oczywiście, że za ciebie wyjdę! - Usiadła, porywając pudełeczko i wciskając mu je w ręce. - Załóż mi go, no dalej! - Wyglądała na zachwyconą.

Usiedli, a on wyjął pierścionek, wsuwając go ostrożnie na jej palec. Oboje wpatrywali się w niego, kiedy zabłyszczał w świetle. Potem dziewczyna uniosła wzrok na szatyna, a jej oczy połyskiwały szczęściem.

- Kocham cię, Louisie Tomlinson.

- Ja ciebie też. - Wziął ją w ramiona, chowając twarz w jej włosach, żeby nie widziała jego poczucia winy i łez.

***

Fotografowie na czerwonym dywanie zauważyli pierścionek, tak jak przewidywał. Uśmiechał się, głośno śmiał  i pozował do zdjęć, przez cały czas walcząc z poczuciem lęku w żołądku. Gdy tylko weszli do sali balowej, zauważył swego ojca siedzącego przy głównym stole i wpatrującego się w niego znacząco. Pokiwał głową i objął Eleanor w talii, gotowy do pokierowania nią przez tłum w jego kierunku… Kiedy znajomy głos, kojarzący się ze szkołą prywatną i oleisty jak diabli, zatrzymał go na miejscu.

- Cześć, Louis… Podobno należą wam się gratulacje.

Przed nim stał Oliver, szczerząc się niegodziwie. Chłopak był wrzodem na tyłku Louisa od pierwszego dnia w Harrow, kiedy obaj mieli po czternaście lat i dzieciak robił sobie żarty z yorkshire'owskiego akcentu Louisa, za co ten uderzył go w twarz. Od tamtej pory toczyli wojnę, poza tym jednym fatalnym latem, gdy chłopak przekonał go do zakopania topora, aby mogli zostać przyjaciółmi… a następnie zdradził go w najgorszy sposób z możliwych. Oliver był parszywym człowiekiem, w którym skumulowało się wszystko, co było nie tak z arystokracją. Mógłby uchodzić za przystojnego, gdyby nie fakt, że miał oczy w różnych kolorach: jedno ciemnobrązowe, a drugie jasnoniebieskie. Ponadto był rozpieszczony, snobistyczny, mściwy i okrutny; samolubny utytułowany głąb, który uważał, że ma prawo posiąść wszystko, co wpadło mu w oko, a radzenie sobie z konsekwencjami pozostawiał innym ludziom. Louis go nie cierpiał. W zdegustowaniu patrzył, jak sięga po lewą rękę Eleanor, schylając się, żeby ją pocałować, co było wymówką do rzucenia okiem na pierścionek.

- A to musi być twoja nowa narzeczona… Panna Eleanor Calder z Calder PR, jak mniemam? Oszołamiająca. Jestem Lord Oliver Huntington-Cambridge. Miło mi cię poznać.

- Eee tak. Dzięki. Ciebie też. - Eleanor była zbyt mądra, żeby jego tytuł mógł jej zaimponować. Obróciła się, wyginając do Louisa brew i mówiąc niemo ,,pomocy!“. Wszedł pomiędzy nich.

- Dzięki, Oliver. Słuchaj, jeśli pozwolisz, musimy dołączyć do mojego ojca przy naszym stole.

Skierował wdzięczną mu Eleanor z dala uśmiechającego się krzywo mężczyzny i chciał podążyć jej śladem, lecz Olivier sięgnął i złapał go za nadgarstek, zbliżając usta do jego ucha.

- Widziałem wielu mężczyzn z ,,brodami”, Louis… Ale ty jesteś pierwszym, który ma swoją poślubić. Powiedz mi, ona wie?

Odepchnął Oliviera, a ten chwiejnie odsunął się do tyłu, z tym bezczelnym uśmiechem wciąż obecnym na twarzy.

Kiedy Louis ponownie się odezwał, jego ton był niebezpieczny.

- Odpierdol się, Ollie. Jeszcze raz zbliż się do mnie albo do mojej narzeczonej… a skopię ci dupę.

Oliver roześmiał się.

- Można zabrać chłopca z Doncaster… Ale mówiąc poważnie, Louis, chcę porozmawiać…

- No cóż, ale ja nie chcę tego słuchać.

Odwrócił się do niego plecami i pokonał drogę do stołu, przy którym jego ojciec podziwiał pierścionek na palcu Eleanor.

- Należał do mojej matki, wiesz, sześć i pół karata… Ale jesteś warta każdego z nich. Przykro mi, że nigdy nie miała okazji cię poznać. Pokochałaby cię. - Podniósł wzrok, gdy Louis podszedł bliżej. Posłał mu zadowolony uśmiech. - Moje gratulacje, synu! Jestem z ciebie dumny. Myślę o butelce szampana dla uczczenia tej okazji?

- Och, umm, to byłoby urocze. Dziękuję! -  Eleanor, już nieźle podpita butelką, którą wypili wcześniej w pokoju hotelowym, uśmiechnęła się.

- Czemu nie, wszystko mi jedno. - Louis opadł na krzesło obok dziewczyny, gdy jego ojciec pstryknął palcami i butelka Dom Perignon pojawiła się na stole, razem z kelnerem, który rozlał go do kryształowych kieliszków. Ojciec wcisnął im po jednym do rąk, po czym wziął własny.

- Zdrowie szczęśliwej pary… Za długie i udane małżeństwo. - Przy tym Louis podniósł wzrok, zauważając, że ojciec wpatruje się w niego dobitnie. Ich spojrzenia się spotkały i starszy mężczyzna wzniósł swe szkło. - Uczyniłeś mnie dzisiaj dumnym, synu.

A Louis dokładnie wiedział, z jakiego powodu - ponieważ wypełnił jego polecenie.

Niespodziewanie poczuł mdłości, cała sala zaczęła wirować…

- Wybaczcie mi na moment. - Wstał i poszedł chwiejnie do łazienki, gdzie wymiotował, dopóki mięśnie w jego plecach nie zaczęły spazmować.

Po prostu musiał się uspokoić, wziąć się w garść… Kręcił kranem, dopóki wylatująca z niego woda nie miała temperatury lodu i spryskał nią swoje palące policzki w próbie opanowania paniki przy pomocy szoku. Uczepił się brzegu umywalki tak mocno, że knykcie jego dłoni stały się białe. Spojrzał na siebie wilkiem w lustrze w złotej ramie.

- Daj spokój, Tommo… Musisz to zrobić, nie masz wyboru.

Wziął głęboki oddech i wyprostował się, poprawiając marynarkę od garnituru, gdy obrócił się do drzwi od łazienki… I zderzył się z osobą, która właśnie przez nie przeszła.

- Uff! Cholera, przepraszam! - Podniósł spojrzenie… i zamarł.

Młodzieniec, którego miał przed sobą, był wysoki i szczupły, odziany całkowicie w czerń. Jego czarne spodnie przylegały ciasno do długich nóg oraz mięśni na podbrzuszu w kształcie litery V, podczas gdy czarna marynarka otulała szerokie ramiona, zwężając się odrobinę przy wąskiej talii. Miał silną szczękę, lekko wystający podbródek, a jego wydęte wargi były pełne i różowe, jak u młodszego i przystojniejszego Micka Jaggera. Miał niewiarygodne oczy w kształcie migdałów, niemal kocie, o najbardziej szmaragdowym odcieniu tęczówki i otoczone długimi, czarnymi rzęsami. Był opalony i ciemny jak Cygan z ludowych opowieści. Wyraźny kontrast dla jego nieskazitelnie skrojonego garnituru stanowiły włosy w kolorze ciemnej czekolady, dzikie, kręcone i nieposkromione, które opadały mu do ramion niczym grzywa u lwa. W rzeczywistości chłopak właśnie to mu przypominał - pięknego i majestatycznego lwa… Który był również pierwotny i dziki. Podczas gdy Louis nie mógł oderwać wzroku, chłopak uniósł jeden kącik ust w uśmiechu, lekko wyginając górną wargę i wydobywając dołeczki w obu policzkach. Był piękny… i diabelnie seksowny.

- W porządku. Nie przejmuj się. - Jego głos był bardzo głęboki i brzmiał jak ludzie z północy. - Umm, mogę przejść? Muszę… sam wiesz…

Machnął głową w stronę urynałów i Louis poczuł, jak jego policzki robią się gorące.

- O tak, przepraszam.

Odstąpił na bok i chłopak przeszedł obok niego… Jezu, nawet pachniał niesamowicie. Tuż za nim podążył kolejny młodzieniec, również przystojny, ale o bardziej muskularnej budowie, krótko przyciętych włosach oraz zaprojektowanym zaroście, który zatrzymał się przy Louisie, patrząc na niego z zaciekawieniem, gdy ten gapił się na pięknego chłopaka z długimi włosami, rozpinającego rozporek kilka stóp dalej. Potem pochylił się blisko i wyszeptał mu do ucha coś ekstremalnie dziwnego.  

- Podoba ci się mój chłopak? Jeśli tak, podejdź do mnie na zewnątrz, a wszystko wyjaśnię.

Zerknął na niego, skonsternowany.

- Słucham?

Ale wtedy wysoki chłopak skończył i Louis patrzył, jak drugi staje za nim, gdy tamten mył ręce, po czym wziął go za łokieć i delikatnie wyprowadził z łazienki. Gdy go mijali, chłopak obrócił się, żeby spojrzeć na szatyna z ciekawością, a Louis poczuł, że jego żołądek obraca się, kiedy spojrzał w te niewiarygodne zielone oczy.  

… i już go nie było, drzwi zamknęły się z hukiem. Louis patrzył za nimi w oszołomieniu. O co, do chuja, chodziło? Wyjaśnić co dokładnie? Może była to groźba zazdrosnego chłopaka? Ale nie brzmiała jak groźba, raczej jak… oferta? Przebiegł drżącą ręką po włosach i z rozpaczą spojrzał w sufit. Jedno było pewne… był DEFINITYWNIE gejem… I DEFINITYWNIE zamierzał się upić. Wziął głęboki oddech, przygotowując się na najgorsze i wrócił na przyjęcie.

Szampan płyną strumieniami i Louis wiedział, że był zalany. Z Eleanor było gorzej, szatyn roześmiał się, gdy skopała buty i zrobiła piruet obok niego, po czym padła mu w ramiona i pocałowała niezdarnie, rozsmarowując szminkę po jego ustach.

- Umm, kocham cię tak mocno, kochanie.

- No, ja ciebie też - wymamrotał, próbując utrzymać ją w pionie, gdy zachwiała się i przycisnęła wargi do jego ucha.

- …i chcę się z tobą pieprzyć tak bardzo.

Starał się wymyślić odpowiedź, kiedy całowała go po szyi… A wtedy ten chłopak z toalety, ten piękny chłopak, pojawił się przed nim znikąd, razem z muskularnym kolesiem przy łokciu - lew i jego hodowca. Świat zwolnił, wszystkie dźwięki nagle ucichły. Louis nie mógł odwrócić od niego spojrzenia, ale nie był jedyny. Chłopak z długimi włosami roztaczał wokół siebie coś na kształt aury, która powodowała, że wszyscy w sali - zarówno mężczyźni jak i kobiety - obracali się w jego stronę, oraz magnetyczną intensywność, która gwarantowała, że nikt nie odwróci od niego wzroku. Gdy przemieszczał się po sali, tłum rozstępował się przed nim niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem.

Szklanki i kanapeczki zatrzymały się w połowie drogi do ust, rozmowy zanikały, gdy ludzie jak zahipnotyzowani obracali się, żeby na niego spojrzeć. Louis poczuł, że oddech więźnie mu w gardle, kiedy chłopak przeszedł obok. Obrócił głowę, odgarniając lwią grzywę długimi palcami… I ich spojrzenia się spotkały.

Louis poczuł bicie serca w uszach. To był naprawdę najpiękniejszy chłopak, jakiego kiedykolwiek widział.

Nieznajomy skinął mu głową, a potem zniknął z powrotem w tłumie… I nagle stało się tak, jakby ktoś wcisnął przycisk ,,play". Odgłosy imprezy znowu stały się słyszalne, wypełniając jego uszy.

- Louis? Louis! - Zamrugał. Eleanor patrzyła między nim i pustą przestrzenią, w której przed chwilą znajdował się ów chłopak. - Znasz go?

- Uch… nie.

Ale chciałby go znać.

***

Ledwo ułożył Eleanor w łóżku i ruszył z powrotem na bankiet, żeby upić się jeszcze bardziej, kiedy muskularny typ ochroniarza pojawił się niespotykanie przy jego łokciu.

- Proszę mi wybaczyć, panie Tomlinson, ale Lord Huntington-Cambridge życzy sobie pana widzieć.

Louis poczuł pokusę, żeby kazać mu spieprzać… Ale był wystarczająco pijany, aby walnięcie Olivera uszło mu na sucho.

- Dobra… Gdzie ta pizda?

Ochroniarz zaprowadził go do windy i szturchnął przycisk oznaczający ostatnie piętro. Wyszli na wystawny korytarz Apartamentu Dorchester.

- No gdzie on jest?

Zza pobliskich drzwi rozległ się huk oraz coś, co brzmiało jak stłumiony krzyk, który został płynnie urwany. Ochroniarz bez słowa poprowadził go w dół hollu i do pokoju… A Louis zamarł, momentalnie trzeźwiejąc, gapiąc się w przerażeniu na scenę przed swoimi oczami.

Pokój był zrujnowany, meble poprzewracane, a liczne przedmioty, takie jak lampy i wazony, potłuczone i rozsypane na dywanie, niemal jakby doszło tu do bójki… A na samym środku pokoju klęczał przypominający lwa piękny chłopak. Dwóch ochroniarzy stało za jego plecami, wykręcając mu boleśnie ręce do tyłu i przytrzymując go w bezruchu. Po jego brodzie płynęła krew, która kapała z rany na czole oraz rozciętych warg. Oliver kucał tuż przed nim, wpychając mu do ust zwinięty kawałek rozerwanego prześcieradła. Louis patrzył, jak zdejmuje swój krawat i przymocowuje nim ścierkę, wiążąc go z tyłu głowy chłopaka.

- Skończone. To cię uciszy. - Poklepał chłopaka po głowie niczym psa i podniósł wzrok. Kiedy zobaczył, że Louis stoi w wejściu, uśmiechnął się.

- Louis! - Wzrósł na nogi i podszedł do niego, klepiąc go z sympatią po ramieniu.  - Tak się cieszę, że przyszedłeś! Słuchaj, wiem, że między nami były spięcia, ale chcę to naprawić. - Pokierował go do miejsca, w którym chłopak klęczał, walcząc z porywaczami. - Popatrz! Mam dla ciebie prezent!

Louis powiódł wzrokiem od chłopaka do Olivera oraz z powrotem, zdegustowany, a gula zaczęła podjeżdżać mu do gardła.

- Co?! To dla mnie?! Oliver, co ty odpierdalasz?!

- Widziałem wcześniej, jak się na niego gapisz, widziałam, że go chciałeś… Więc wziąłem go dla nas na wieczór. Mam trochę dobrej koki i wystarczająco dużo gorzały. Pomyślałem, że moglibyśmy się nim podzielić, urządzić sobie małe przyjęcie.

Louis poczuł jeszcze większe mdłości, gdy dotarła do niego sugestia Olivera. Zrobił krok w tył, a jego serce waliło w piersi.

- Oliver, Jezu! Nie będę go razem z tobą gwałcił!

- Nie, Louis. Louis, wszystko jest okej… To nie gwałt, jeśli chodzi o ludzi takich, jak on. Po prostu nie zapłacimy za usługę. - Znowu stanął nad chłopakiem, sięgając w dół, żeby pogłaskać go po włosach, gdy ten walczył. - Masz rzeczywiście nieskazitelny gust, Lou, jest doprawdy znakomity… - Bez ostrzeżenia zacisnął pięść na lokach chłopaka, szarpiąc jego głowę do tyłu, żeby móc mu spojrzeć w twarz.  

- MMMMM!

- Będziesz miły dla mojego przyjaciela i mnie, prawda? I nikomu nie powiesz… W przeciwnym razie każę cię zabić. - Obrócił się, aby zerknąć na Louisa z uśmiechem. - Tym razem to nie jest ustawka, Louis, nie ma żadnych kamer… W końcu wkopałbym też samego siebie. To oferta pokoju. Mówiąc krótko, moja rodzina potrzebuje połączenia z waszą Korporacją. Dalej, zakopmy topór wojenny poprzez zerżnięcie chłopaka… Nie martw się, moi ludzie przytrzymają go w miejscu, żeby nie mógł się poruszyć nawet o cal. Po jakimś czasie oni wszyscy i tak nieruchomieją, jak lalki… Potem możesz dowolnie ich przesuwać, zmuszać do wszystkiego, czego chcesz… Fajna zabawa.

Louis wpatrywał się w niego, potrząsając głową ze wstrętem.

- Do kurwy nędzy, co jest z tobą nie tak? Jesteś jebanym psychopatą!

- Louis, rozluźnij się… Połóżcie go na łóżku.

Dwaj ochroniarze podciągnęli szarpiącego się chłopaka na nogi, próbując zaprowadzić go do łóżka, gdy ten zapierał się piętami o dywan i walczył przeciwko nim. Wszystko nagle stało się takie mroczne, takie nierealne i przerażające jednocześnie, a Louisa paraliżowała panika. Nie miał pojęcia, co zrobić… Wiedział tylko, że musiał wyrwać się stąd, i to szybko.

- N-nie zrobię tego! Nie jestem pieprzonym gwałcicielem! To pojebane! Nie wezmę w tym udziału!

Obrócił się, spiesząc do drzwi.

- DOBRA! BĄDŹ SOBIE NUDZIARZEM, SKORO CHCESZ! - ryknął za nim Oliver. Szatyn dotarł do drzwi, które otworzył szarpnięciem, a wtedy…

- MMMMMMMMMMM! MMMMMMMMMMMM!

Louis odwrócił się.

Chłopak wpatrywał się w niego błagalnie wielkimi oczami. Wyglądał tak młodo i był tak przerażony…

…i Louis wiedział, że nie będzie w stanie żyć ze świadomością, że go tak zostawił.

Przełknął, formując w myślach plan. Zawsze był dobrym aktorem. Kiedy zwrócił się na nowo do Olivera, na jego twarzy gościł brudny uśmieszek.

- Z drugiej strony… Jeśli upewnimy się, że nikomu nie powie… Wtedy nie będzie to gwałt, co nie?

- Nie. - Oliver wyszczerzył się do niego konspiracyjnie. - Oczywiście, że nie.

- Hej… Może wciągniemy najpierw kilka kresek? No wiesz, żeby wprawić się w nastrój.

Oliver roześmiał się.

- Podoba mi się twój sposób myślenia. Benson? Mógłbyś…?

Jeden z ochroniarzy przytaknął.

- Oczywiście, mój Lordzie. - Pchnął chłopaka w ramiona drugiego i poszedł sprowadzić kokainę… Co pozostawiło tylko jednego ochroniarza w pokoju. Louis wykorzystał szansę. Porwał przewróconą lampę i dopadł do pozostałego ochroniarza, dzieląc go nią w tył głowy. Mężczyzna wypuścił chłopaka z rykiem bólu.

- UCIEKAJ! - Louis wrzasnął do niego, a ten wykręcił się do przodu.

Pierwszy ochroniarz podbiegł do niego, uderzając w twarz tak mocno, że upadł na podłogę. Usiadł na nim okrakiem, podnosząc ponownie masywną pięść…

- STOP! - Wrzask Olivera spowodował, że wszyscy obrócili się w jego kierunku.

Wysoki chłopak dociskał go do ściany. Ostrze jego składanego noża zabłyszczało przy gardle mężczyzny. Ochroniarze podnieśli się, a Louis poszedł w ich ślady i wszyscy trzej obserwowali chłopaka. Sięgnął i ściągnął krawat z ust, wypluwając szmatę i zbliżając twarz do Olivera, obnażając zakrwawione zęby w grymasie. Wyglądał autentycznie dziko. Kiedy przemówił, jego głos przypominał niebezpieczny syk.    

- Po dziurki w nosie mam takich rozpieszczonych bydlaków jak ty! - Dwóch ochroniarzy ruszyło w jego stronę… Chłopak odwrócił się do nich z warknięciem. - NIE RUSZAĆ SIĘ! - Złapał Olivera za ramiona i obrócił go tak, że plecami dotykał jego piersi. Nóż wciąż tkwił przy jego szyi. - A teraz powiem, jak będzie. Puścicie nas wolno… Albo w przeciwnym wypadku podetnę Lordowi Pojebańcowi gardło od ucha do ucha.

- Ty mały…

Chłopak docisnął ostrze do gardła Olivera wystarczająco mocno, by pojawiła się krew.

- Zamknij się, skurwysynie! - Spojrzał na Louisa. - Idziesz czy co?

Louis zamrugał.

- No. - Podbiegł do chłopaka, gdy ten ciągnął Olivera tyłem w stronę wyjścia.

- Louis, ty sukinsynu! Przysięgam na chuja, że mi za to zapłacisz! Zrujnuję cię! Zrobię…

- Och, przymknij się, Oliver! - Otworzył drzwi, do których doszli tyłem. Chłopak ułożył nogę na boku Olivera i kopniakiem posłał go z powrotem do wnętrza pokoju.

- IDZIEMY! - Złapał Louisa za ramię i obaj puścili się biegiem.

***

- Dzięki, kochana. - Chłopak przyjął torbę mrożonej fasoli od otumanionej kelnerki i przycisnął ją do oka Louisa, który się skrzywił. - Masz. Będziesz miał paskudne limo.

Louis rozejrzał się ukradkiem po pustym przejściu, w którym siedzieli.

- Myślisz, że komuś powie…?

- O tym, jak wyciągnąłem w jego kierunku nóż, bo miał zamiar mnie zgwałcić, a ty zdzieliłeś lampą gościa, który chciał mu w tym pomóc?

- No tak, raczej nie… Wszystko w porządku? Krwawisz.

Chłopak otarł rękawem rozcięcie na czole.

- Przeżyję.

- I-i niemal zostałeś… no wiesz…

Ku jemu zdumieniu chłopak wzruszył ramionami.

- Ryzyko zawodowe. Mam się dobrze. - Co?! - Jesteś Louis Tomlinson, mam rację?

- Tja. Jak masz na imię?

Chłopak wytarł ostrze noża w spodnie, po czym zamknął go i schował do kieszeni.

- Jestem Harry.

- Och. - Harry… to imię zdawało się niemal zbyt szykowne i poważne dla tego nieokiełznanego dzieciaka.

- Chodź. Ludzie zaraz zaczną mnie szukać. - Louis odłożył fasolę i poszedł za nim do sali balowej. Tuż za progiem zatrzymali się, a chłopak - Harry - skanował wzrokiem tłum, dopóki jego spojrzenie nie spoczęło na umięśnionym chłopaku, który był z nim wcześniej. Stał on przy stole, prowadząc żywą rozmowę ze starszym, siwowłosym mężczyzną, który tam siedział, otoczony haremem ciemnowłosych kobiet. Mężczyzna miał ponurą minę i kiedy zauważył jego spojrzenie, przywołał go do siebie zgięciem palca. - Cholera.

Louis podążył za jego wzrokiem.

- To twój tata?

Harry parsknął śmiechem.

- A wygląda jak ja?

- Umm, nie… - Wydawał się nieco stary, ale… - Twój chłopak?

- Uh, nie! To mój alfons! - Uchwycił zszokowane spojrzenie Louisa i wywrócił oczami. - Patrz. - Obrócił się tyłem, unosząc loki, żeby odsłonić kod kreskowy wytatuowany na karku. Następnie z powrotem obrócił się do niego twarzą i rozpiął kołnierzyk koszuli, odchylając go na boki, żeby pokazać łańcuszek z krzyżykiem… oraz wielką parę jaskółek, wytatuowanych w poprzek na jego piersi. - Jestem z Klatki Dla Ptaków.

- N-nie wiem, gdzie to jest… Jesteś chłopcem do wynajęcia?!

Harry przytaknął.

- No. - Wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. - Twoim tatą jest Mark Tomlinson, gospodarz tego przyjęcia, mam rację? - Louis skinął głową. - Cóż, twój staruszek zatrudnił wielu z nas jako ,,rozrywkę" dla gości. Zaczekaj sekundę, lepiej pójdę z nim porozmawiać. Będzie wściekły, kiedy odkryje, że wyciągnąłem nóż do jakiegoś nadzianego chuja.

Patrzył, jak Harry przecina pomieszczenie, żeby przykucnąć przy stole mężczyzny, który wyciągnął serwetkę i przyłożył ją do rozcięcia na jego wardze, gdy rozmawiali, a potem nagle oddalił rękę i dał chłopakowi w twarz. Nikt ze zgromadzonych przy stole nawet nie mrugnął. Potem obrócił się prosto do Louisa, przywołując go do siebie. Gdy Louis szedł przez salę, zaczął zauważać wszędzie tatuaże z kodem kreskowym… U ślicznej blondynki przy sąsiednim stole, która flirtowała z mężczyzną przynajmniej dwadzieścia lat starszym od niej, u przystojnego Azjaty, który całował w kącie młodą modelkę, u rudowłosej kobiety, która trzymała za rękę znaną aktorkę, wyprowadzając ją z pomieszczenia… Nawet u muskularnego chłopaka, który stał teraz i obserwował go z zaciekawieniem, gdy szatyn doszedł do celu.

- Tak?

- Simon Cowell. Znam twojego ojca, panie Tomlinson. - Wyciągnął rękę, którą Louis niechętnie uścisnął, czując na sobie wzrok wszystkich obecnych przy stole. - Harry mówi, że pomogłeś mu wyjść z sytuacji, która mogła mnie kosztować wiele pieniędzy.

- Kosztować cię…? - A wtedy sugestia wsiąkła i Louis poczuł znowu mdłości. - Och, rozumiem.

- Harry. - Mężczyzna pstryknął palcami i Harry wzniósł się na nogi, żeby podejść i stanąć obok niego. - Jestem bardzo wdzięczny. Widzę, że go lubisz. Proszę, weź Harry'ego na noc w ramach podziękowania. Jest bardzo dobry w tym, co robi.

- N-nie je…

- Jesteśmy bardzo dyskretni. Proszę i nalegam. - Harry patrzył teraz na niego uwodzicielsko. Podszedł i zbliżył do siebie ich ciała, a długie palce jego lewej ręki zaczęły jechać w górę po wnętrzu jego nogi. Uśmiechnął się do niego, pomimo rozciętej wargi. - Weź go. Bądź dobry dla pana Tomlinsona, Harry. Spełniaj wszystkie jego prośby.

- Tak, Sir.

Tego było za wiele, za wiele dziwnych rzeczy jak na jedną noc. Złapał Harry'ego za ramię i delikatnie odepchnął go od siebie.

- Posłuchaj, nie jestem zainteresowany. Muszę iść.

Wybiegł z sali.

- LOUIS! - Zatrzymał się na korytarzu i obrócił, żeby zobaczyć, jak Harry biegnie jego śladem. - LOUIS, POCZEKAJ!

Ze ślizgiem zatrzymał się przed nim i wyciągnął wizytówkę.

- Mam ci to dać na wypadek, gdybyś zmienił zdanie.

Louis wziął ją i obejrzał uważnie, chłonąc logo z klatką dla ptaków. Potem spojrzał w górę na Harry'ego. Po raz pierwszy zobaczył, że pod dzikością i uwodzicielstwem kryła się wrażliwość. W cieniu tego opustoszałego korytarza Harry wciąż był piękny… ale wydawał się również boleśnie kruchy… Oraz taki młody, jak zagubiony chłopiec. Wziął głęboki oddech.

- Harry, nie musisz płacić mi seksem, bo ci pomogłem. Nie widzisz, jakie to pokręcone? Ocaliłem cię przed gwałtem… Więc każe ci uprawiać ze mną seks?

Nagle oczy Harry'ego zalśniły od łez, co dla Louisa wyglądało jak nieme wołanie o pomoc.

- Widzę… Ale dziękuję, że ty też to widzisz. I dzięki, że nie zostawiłeś mnie w tamtym pokoju.

Zawahał się… A następnie schylił głowę, łapiąc wargi Louisa w najdelikatniejszym z pocałunków. Przez moment Louis czuł krew… Potem Harry zniknął, odbiegając korytarzem i zostawiając go pozbawionego tchu.

Wrócił niezdarnie do pokoju, minął chrapiącą w łóżku Eleanor i udał się do łazienki, gdzie masturbował się wściekle do myśli o tym pięknym chłopaku, a potem upadł na zimne kafelki i rozpłakał się, wciąż o nim myśląc.

***

Harry czuł na sobie wzrok wszystkich, gdy stał na scenie na samym końcu jadalni. To była długa noc, w czasie której pracowali i każdy był zmęczony. Mimo to Pan Cowell zgromadził ich tu, żeby patrzyli jak zostaje ukarany, mając nadzieję, że odbiorą jego upokorzenie jako przestrogę. Zerknął w stronę Zayna, który siedział przy ich stole, a za jego plecami stał Trev, gotowy do złapania chłopaka, gdyby ten próbował interweniować. Ignorując Harry'ego, chłopak wlepiał wzrok w Liama, który stał niezdarnie po boku sceny razem ze swoją dziewczyną Sophią, również Dozorczynią. Zdegustowanie zdradą, jakiej dopuścił się Liam, było wyraźnie widoczne na jego twarzy. Jeśli chodziło o Harry'ego, on sam nie mógł nawet zmusić się do spojrzenia w jego stronę, choć część niego miała nadzieję, że ten uprzejmy, troskliwy przyjaciel wciąż gdzieś tam był i ujawni się w odpowiednim momencie.

Pan Cowell zwrócił się do wszystkich:

- Nasz Harry wydaje się nie wiedzieć, gdzie jego miejsce. Powiedziano mi nawet, że ogłosił wcześniej, iż nie jest niewolnikiem. Czy to prawda, Harry?

Harry wiedział, że lepiej nie kłamać.

- Tak, Sir.

Głos Pana Cowella był spokojny, ale ostry jak brzytwa.

- No cóż, Harry, dokładnie tym jesteś: niewolnikiem. Jestem po prostu wystarczająco miły, aby nie traktować cię w ten sposób… Być może powinienem zacząć. Po pierwsze, niewolnicy normalnie nie mogą nosić ubrań, nie wspominając o garniturach od projektantów, za które płacę. Zdejmij go! Zdejmij wszystko! NO JUŻ! - Harry rozebrał się pospiesznie przy pomocy drżących palców, ściągając każdy element garderoby dopóki nie stał zupełnie nagi na oczach wszystkich. - Po drugie… niewolnicy noszą obroże, prawda? - Stanął za jego plecami, a Harry zagryzł usta, gdy mężczyzna zapiął mu na szyi skórzaną obrożę dla psa, niewystarczająco mocno, aby go udusić, ale na tyle, by nieustannie był świadomy dotyku zimnej skóry. Pan Cowell sięgnął ręką wokół jego głowy i przejechał palcami po pełnych wargach chłopaka. - Takie piękne usta… Jaka szkoda, że nie potrafisz ich zamknąć. Powiedz mi, Harry, do czego taki niewolnik jak ty powinien wyłącznie używać swoich ust? Dam ci wskazówkę: nikogo nie obchodzi, co masz do powiedzenia. - Harry przełknął.

- Do ssania kutasów i wylizywania cipek, Sir.

Z boku pomieszczenia dobiegł chichot haremu Pana Cowella.

- Dokładnie tak. Przez resztę czasu powinny być zamknięte. Liam?

Harry obrócił się, odnajdując Liama za swoimi plecami. Chłopak bez słowa złapał go za ramiona, zmuszając do ponownego spojrzenia na innych. Ręka Liama pojawiła się przed jego twarzą, trzymając jego kaganiec. Poczuł korek napierający na jego usta.

- Otwórz buzię, Harry. Słuchaj się. - Głos Liama rozbrzmiał w jego uchu, ciężki od poczucia winy. Harry posłuchał i korek został wepchnięty do środka. Zwiesił głowę, gdy paski kagańca zostały ciasno zawiązane i skrzywił się na dźwięk zamykanej kłódki. Następnie Liam pojawił się przed nim. Unikając jego wzroku, złapał jego nadgarstki, zakładając na nie parę skórzanych kajdanek i szarpiąc je do góry, dzięki czemu mógł zawiesić łączący je łańcuch na haku, który zwisał na tę okazję z sufitu. Harry słuchał echa kroków na drewnianej scenie, słyszał trzeszczenie korby, którą zaczęto obracać. Jego ramiona wystrzeliły w górę, zmuszając go do wspięcia się na palce u stóp. Szarpnął się, szukając podpory na bosych stopach, gdy Pan Cowell ponownie do niego podszedł, głaszcząc jego długie plecy i zjeżdżając na pośladki…

- Nie mogę tego zrobić. - Wyszeptane przez Liama słowa dobiegły z dalekiego kąta, rozpalając iskrę nadziei w piersi Harry'ego. A potem…

- Jesteś Dozorcą, Liam. Musisz. To twoja praca.

Kątem oka Harry obserwował z bolącym sercem, jak Sophia wyciąga bicz z paska Liama i wciska mu go do ręki. W pomieszczeniu było tak cicho, że dałoby się usłyszeć spadającą igłę, gdy wszyscy czekali ze wstrzymanym oddechem, aby zobaczyć, czy Liam będzie zdolny to zrobić - każdy wiedział, co by to znaczyło. Kiedy chłopak się zbliżył, Harry spojrzał na niego przez ramię, błagając bezgłośnie:

,,Liam, proszę! Liam, co ty robisz? Miałeś być moim przyjacielem! Proszę, nie rób tego!“

Pan Cowell kontynuował, świadom napięcia wypełniającego salę i delektując się nim.

- Po trzecie, kiedy niewolnik zachowuje się impertynencko, dostaje baty. Dziesięć smagnięć, Liam. Ale żeby były celne i mocne. Chcę, żeby został naznaczony. Rozciągnij zakres uderzeń, chcę widzieć pasy na jego łopatkach, plecach, dupie i udach.

- Tak, Sir. - Liam stał teraz za jego plecami, ze spojrzeniem wbitym w bicz, którym bawił się nerwowo. - Sir…

- WYDAŁEM CI POLECENIE, LIAM!

Liam zerknął na Harry'ego, wypowiedział bezgłośne ,,przepraszam” i stał się na powrót Dozorcą, wyszczekującym rozkazy.

- ODWRÓĆ SIĘ, CHŁOPCZE!

Harry tak zrobił.

CHLAST!

Pierwsze uderzenie było tak mocne, że wybiło mu powietrze z płuc. Następne smagnięcia spadały na niego raz za razem, rozgrzane do białości plaśnięcia lądowały na jego ramionach, plecach, a potem na tyłku i udach. Ból był straszliwy, zapierał dech w piersi, jego skóra płonęła ogniem. Nie minęło wiele czasu zanim zaczął wrzeszczeć przez kaganiec. Przez łzy widział jedynie szarpiącego się Zayna, który próbował wyrwać się trzymającemu go Trevowi, z ręką mężczyzny tłumiącą jego krzyki protestu. Powoli zaczął być świadomy wilgoci na swojej skórze. Spojrzał w dół i zauważył czerwone krople, spadające na drewniane deski… Krew… jego krew.

W momencie, w którym spadło na niego ostatnie uderzeni był bezwładny, osunął się do przodu, a jedyną rzeczą trzymającą go w pionie był łańcuch.

- Jezu Chryste. - Za jego plecami rozległ się głos Liama pełen niedowierzania z powodu tego, co chłopak zrobił. Brzmiał niemal na przestraszonego.

- Dziękuję ci, Liam. - Pan Cowell stanął przed nim i się sięgnął, żeby rozpiąć jego kajdanki. Harry opadł na podłogę u jego stóp, gdzie zwinął się w kulkę. Pan Cowell pochylił się do dołu i złapał w pięść jego loki, ciągnąc go w górę. - NA CZWORAKA, HARRY! W TEJ CHWILI! - Harry pospiesznie wypełnił polecenie, a Pan Cowell przykucnął przed nim, dociskając do siebie ich twarze, gdy chłopak skurczył się, aby zwiększyć między nimi odległość. - No i ostatnia rzecz, niewolnicy są przedmiotami… Wyposażeniem domowym, narzędziami gospodarskimi lub… jak to jest w twoim przypadku, Harry… ozdobami. Tym właśnie jesteś, Harry, tylko i wyłącznie śliczną ozdóbką, dekoracją. - Sięgnął do kieszeni po długą smycz dla psa, którą przypiął do obroży Harry'ego, a następnie wstał na nogi, ciągnąc za nią i patrząc na chłopaka w udawanym zniecierpliwieniu. - No rusz się, niewolniku! Do nogi! - Harry na czworaka szedł za nim po podłodze, a jego policzki płonęły z upokorzenia, aż dotarli na bok sceny. Śmiech haremu i Dozorców dzwonił mu w uszach. Na miejscu Pan Cowell przywiązał koniec smyczy do uchwytu w ścianie, upewniając się, że była wystarczająco napięta, aby Harry nie mógł ani położyć się na podłodze, ani wstać bez duszenia się, więc zmuszony był do klęczenia na rękach i kolanach. - I dlatego przez kilka kolejnych dni będziesz wystawiony tu na pokaz… Jak cichy przedmiot, ozdoba… - Obrócił się do reszty, która obserwowała w szoku. - Oraz ostrzeżenie dla każdego, kto będzie miał ochotę się wychylić! - Zwrócił się ponownie do Harry'ego i uśmiechnął się, gdy ten skulił się przed nim, drżąc ze strachu i bólu. Zdecydowanie cieszył się, że mógł go tak upodlić. - Och, ale nie martw się, będziesz karmiony i pojony… z miski dla psa. - Wstał i zaczął się oddalać, zatrzymując nagle. - Och, czekajcie, zapomniałem o czymś… Liam? - Liam przeciął scenę ze wstydem wymalowanym na twarzy i podał mu plastikową kuwetę. Pan Cowell ukucnął za Harrym, klepiąc go po wewnętrznej stronie ud. - Szybko, Harry, rozstaw nogi. - Posłuchał nieszczęśliwie, przesuwając kolana na boki, a Pan Cowell umiejscowił kuwetę centralnie na podłodze pomiędzy nimi. - Skończone… Możesz do niej sikać i srać. - Harem brunetek i Dozorców zagrzmiał śmiechem. Harry podniósł wzrok dokładnie w momencie, w którym Liam odwrócił się z obrzydzeniem. Pan Cowell wrócił do obserwowania tłumu. - RESZTA Z WAS CIĘŻKO PRACOWAŁA, WIĘC IDŹCIE DO ŁÓŻEK, ODPOCZNIJCIE TROCHĘ! NO JUŻ! - Gdy wypadli z sali, mężczyzna przyklęknął, żeby roześmiać się Harry'emu w twarz. - Dobranoc, niewolniku.

Gdy Liam go mijał, uchwycił jego wzrok.

- Harry - wyszeptał. - Harry… Tak mi przykro.

Harry zignorował go. Jego przeprosiny nie miały znaczenia.

***

Harry klęczał na czworaka w ciemnościach, roztrzęsiony. Jego plecy wciąż paliły, krew z ran zasychała w strupy i pękała na jego skórze. Bolały go mięśnie i poruszył się na drewnianej podłodze, bez powodzenia próbując zaznać ulgi. Było mu zimno, strasznie zimno… I musiał wysikać się tak bardzo, że czuł ból. Przynajmniej nie było nikogo, kto mógłby go zobaczyć. Popuścił, krzywiąc się na dźwięk uryny uderzającej o plastik.

Niespodziewanie rozległy się powolne oklaski i przesunięto włącznik, wypełniając halę światłem. Harry spuścił głowę, zaciskając powieki przed jasnością. Kiedy z powrotem otworzył oczy, Pan Cowell stał przed sceną, wciąż klaszcząc.

- Dobry chłopiec! Wreszcie nauczyliśmy cię czystości! Och nie, nie przerywaj z mojego powodu.

Harry nie potrafił przestać. Ze wstydem zwiesił głowę, czując gorąco na policzkach, gdy sikał do kuwety na oczach swojego właściciela. Pan Cowell zaczekał, aż skończy, po czym usiadł po turecku tuż przed nim.

- Harry, Harry, Harry… - Potrząsnął głową. - Dlaczego mój pracownik przynoszący najwyższe zyski jest dla mnie również największym wrzodem na tyłku, hmm? Dlaczego ciągle ze mną walczysz? Karzę cię i karzę, a do ciebie wciąż nie dociera. Więc postanowiłem zmienić taktykę… Popatrz. - Wyciągnął zza pazuchy brązową kopertę, otwierając ją i wyjmując plik zdjęć, które rozłożył ostrożnie na podłodze przed chłopakiem. Na wszystkich była ta sama dziewczyna; raz siedziała na ławce w parku, kiedy indziej rozmawiała przez telefon i piła kawę z papierowego kubka, wychodziła z samochodu z ramionami uginającymi się od zakupów z Tesco, trzymała zeszyty w trakcie rozmowy z przyjaciółmi, prześwitywała przez okno w swojej kraciastej, czerwonej piżamie… Pan Cowell sięgnął za głowę Harry'ego i rozpiął kaganiec, wyjmując mu go z ust. - Poznajesz ją?

Przytaknął, a świeże łzy wypełniły jego oczy. Miała inne włosy i wyglądała trochę dojrzalej… Ale wciąż posiadała uśmiech ich matki.

- To Gem.

- Tak, zgadza się. Gemma Anne Styles, urodzona 3 grudnia 1990 roku. Obecnie mieszka przy Alei Bloomfield 11 w Holmes Chapel w Cheshire, razem z matką i ojczymem. Twoja siostra jest naprawdę piękna. Nie tak porażająco jak jej młodszy brat, ale mimo wszystko… Byłaby przyzwoitym zarabiającym dla Klatki Dla Ptaków.

Harry spojrzał na niego w horrorze, potrząsając desperacjo głową.

- Nie…

- Oczywiście musielibyśmy najpierw ją wytrenować. Ale jestem pewny, że Ben i Caroline wykonaliby dobrze swoją pracę. Powiedz mi, Harry, czy kochasz swoją starszą siostrę? Tęsknisz za nią?

- T-tak.

- Chciałbyś, żeby przyszła pracować tu razem z tobą? Żeby była kurwą, tak jak ty?

- Nie! Proszę, Sir, proszę…!

- Więc musisz się zachowywać i zacząć się słuchać, ponieważ wierz mi, Harry, ja zawsze wszystko widzę i mogę kazać ją zgarnąć  i ot tak przywieźć ją tutaj! - Pstryknął palcami, a Harry wzdrygnął się.

- Będę! Przepraszam, Sir, zrobię wszystko… Proszę, tylko zostaw Gemmę w spokoju!

- To już bardziej mi się podoba. - Wepchnął kaganiec pomiędzy zęby Harry'ego i z powrotem zamknął go na miejscu. Potem zaczął zbierać fotografie, zabierając mu je, gdy chłopak spróbował je chwycić, zdesperowany, żeby ujrzeć twarz siostry ostatni raz. - Nie wiem, czemu tak bardzo starasz się o niej pamiętać… Oni wszyscy już zaczynają o tobie zapominać.

Słowa te dźgnęły go niczym nóż… Ale to nie mogła być prawda… Czy mogła? Cztery lata to długo, aby prowadzić poszukiwania… Być może dali sobie z nim spokój.

Zaczekał, aż Pan Cowell zostawi go samego w ciemności, zamykając za sobą drzwi… I rozpłakał się mocno, a kaganiec tłumił dźwięki jego rozpaczy.

__

*Every girl’s crazy ‘bout a shark dressed man - cytat z piosenki ,,Sharp dressed man" amerykańskiego zespołu rockowego Zz Top

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro