5. Niall

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzy tygodnie później Louis wcisnął ,,wyślij" w swoim, jak mu się wydawało, setnym mailu tego dnia i odchylił się na krześle, obracając wokoło, żeby przez ciągnące się od podłogi do sufitu okno biura wyjrzeć na drapacze chmur londyńskiej dzielnicy biznesowej. Boże, ależ był znudzony. Ale jako wiceprezes oraz dziedzic TommoCor tym właśnie miał zajmować się już do końca życia - zarządzać firmą pod nieobecność ojca, radząc sobie z kontraktami, które go nie interesowały, prowadząc spotkania, których nie do końca rozumiał, przesuwając papiery i odpowiadać na maile dopóki nie zaczynała go boleć głowa, a on sam nie miał ochoty wrzeszczeć z frustracji. To NIE BYŁ on. Pamiętał o swych dawny marzeniach, aby iść do szkoły aktorskiej…

Z zamyślenia wyrwał go irytujący odgłos brzęczenia i sięgnął po swój telefon.

- Słucham?

- Pańska narzeczona na linii pierwszej, Sir.

Westchnął. Każdego dnia Eleanor dzwoniła z nowym pomysłem dotyczącym ślubu, co zaczynało go męczyć. Ale każde ukłucie irytacji, jakie odczuwał, było łagodzone przez wyrzuty sumienia. Była pewna, że wychodzi za mężczyznę, który ją kocha, urządzając ślub swoich marzeń - nie mógł jej nienawidzić za wpadnięcie w sieć kłamstwa.

- Połącz ją, proszę. Dziękuję, Claire.

- Halo? Louis?

- Cześć, El. Co tym razem? Kwiaty? Upominki? Nie możesz znaleźć odpowiedniego koloru na obicia krzeseł?

Słyszał, jak wzdycha po drugiej stronie telefonu.

- Chciałabym. Dostaliśmy telefon z biura w Nowym Jorku, jeden z naszych tamtejszych największych  klientów grozi wycofaniem się… Tatuś poprosił mnie, żebym poleciała i zobaczyła, czy dam radę jakoś załagodzić sytuację. Misiaczku, tak bardzo przepraszam, wiem, że mieliśmy w tym tygodniu rozejrzeć się za salą, ale ten kontrakt wart jest wiele pieniędzy, a oni mnie lubią… Nie mogę zawieść Tatusia.

- Nic się nie stało, kochanie. - Próbował brzmieć na zmartwionego, podczas gdy we wnętrzu czuł podniecenie. - Będę za tobą tęsknił… Ale rozumiem, robisz to dla swojego taty. Mogę przenieść spotkania. Pójdziemy w przyszłym tygodniu.

- Och jesteś aniołem! Czym sobie na ciebie zasłużyłam?! Poza tym, skoro udaję się do Manhattanu, myślałam… żeby może… umówić się z Verą Wang po moją suknię? Moja mama przyjedzie! - Niemal piszczała z podekscytowania.

- Wspaniale! Zróbcie sobie babski weekend! Bo czemu nie!

- Dokładnie… - Nastąpiła długa pauza, a po niej… - Nie mogę się doczekać, aż zostanę twoją żoną, Louisie Tomlinson.

- Nie mogę się doczekać, aż zostanę twoim mężem, Eleanor Calder. - Kłamstwo wymsknęło się tak łatwo, że sam był zaszokowany.

- Dobrze, muszę iść, ale zobaczymy się po moim powrocie. Kocham cię, pa.

- Pa. - Rozłączył się, uśmiechając do siebie. Eleanor w Nowym Jorku, jego ojciec w Japonii… Czekał go cały weekend wolności: rzadka i piękna rzecz. No i doskonale wiedział, jak go spędzi; w Doncaster otoczony swoją rodziną. Sięgnął do kieszeni po telefon…

Mała prostokątna wizytówka sfrunęła na podłogę. Zatrzymał się, żeby ją podnieść, obracając raz za razem w palcach i chłonąc logo z klatką dla ptaków, a światło odbijało się od pozłacanych liter…

Hotel Klatka Dla Ptaków

Oczywiście zdarzało mu się myśleć o tym chłopaku z dzikimi włosami… W zasadzie myślał o nim przez cały czas. W czasie bezsennych nocy, gdy wychylał szklankę za szklanką whisky z nadzieją, że pozbędzie się koszmarów, kiedy wystukiwał na klawiaturze kolejnego maila do któregoś z biznesowych partnerów jego ojca… Myślał o nim, kiedy był w łóżku Eleanor - o tym, jak jego ciemne włosy wywijały się za uszami i muskały jego ramiona, o świdrujących oczach w kolorze zielonym, które otaczał wachlarz długich, ciemnych rzęs, myślał o jego głębokim głosie, jego oliwkowej skórze, wąskich biodrach, uczuciu jego ust na własnych… aby tylko stwardnieć na tyle, by móc ją zerżnąć… Chciał znowu go zobaczyć… A teraz, kiedy był wolny…

… Ale czy się ośmieli?

***

- OCH! OCH! O BOŻE, DOCHODZĘ!

I dzięki Bogu, bo nogi Harry'ego zaczynały boleć. Dla utrzymania równowagi docisnął rękę do ściany, a drugą złapał ją za udo, zarzucając sobie jej nogę na biodro i ustawiając się pod takim kątem, żeby móc w odpowiedni sposób uderzać w jej łechtaczkę. Sięgnęła ręką, wplatając palce w jego włosy, gdy wszedł w nią mocno.

- DOCHODZĘ! DOCHODZĘ! O KURWA!

Jej pełny pasji krzyk odbił się od ścian. Chłopak wreszcie pozwolił sobie dojść, co nie miało żadnej wartości, stanowiło jedynie niezbędną ulgę, która nie przynosiła mu przyjemności. W końcu pod teatralną maską, za tym całym ,,chodź ze mną do łóżka" spojrzeniem oraz uwodzicielskim uśmiechem chłopak nawet nie lubił seksu. Był jedynie czymś, do robienia czego był zmuszany.

Odsunął się, ściągając prezerwatywę, którą następnie zawiązał, i zapinając jeansy, podczas gdy ona założyła z powrotem majtki i poprawiła swoją ołówkową spódnicę. Kate była jednym z jego stałych klientów. Podejrzewał, że zbliżała się do pięćdziesiątki, wiedział, że pracowała jako księgowa w mieście, ponieważ zawsze jęczała z tego powodu. Nie miał jej tego za złe. Była wystarczająco miła, zawsze przynosiła mu drogie prezenty - zazwyczaj gadżety w rodzaju iPhona - których nie mógł zatrzymać. Zgadywał, że czuła się po prostu samotna. W przeciwnym wypadku czemu w drodze do domu miałaby zachodzić do wysokiej klasy domu publicznego, żeby płacić dziewięć stów za seks z dwudziestolatkiem? Skończyła wygładzać blond boba przed lustrem i podeszła, aby przebiec rękoma w dół po jego piersi, bawiąc się guzikami jego koszuli.

- Może następnym razem zobaczę twoje piękne ciało.

- Przepraszam, ale kiedy cię zobaczyłem, wyglądałaś tak seksownie, że musiałem przelecieć cię tu i teraz.

Była zbyt bystra, żeby się na to nabrać, ale nie naciskała; diablica wiedziała, że prawdziwe wyjaśnienie powodu, dla którego nie zdjął tym razem ubrań było prawdopodobnie wystarczająco mroczne, aby zrujnować jej fantazje.

- Dziękuję, kochany, było niesamowicie.

Chciała go pocałować, ale odwrócił głowę i jej usta wylądowały na jego policzku.

- Nie całuję się.

- Och tak, zapomniałam. Wybacz.

Wiedział, że to żałosne, ale… Całowanie to jedyna rzecz, do jakiej go nie zmuszali. I znaczyło o wiele więcej… Zanim przywieźli go do Klatki Dla ptaków, Harry nie miał żadnego doświadczenia w seksie, ale miał okazję kogoś pocałować… A poprzez każdy pocałunek, zaczynając od tych pierwszych niepewnych cmoknięć z jego pierwszą dziewczyną i chłopakiem, które szybko przeradzały się w gorące macanie, a na całowaniu swojej matki i siostry w policzek przed wyjściem każdego dnia do szkoły kończąc, pokazywał, jak bardzo mu na kimś zależało, z kolei każdy pocałunek, jaki dostawał w zamian, udowadniał ich miłość do niego. W tym, co spotykało go codziennie w Klatce Dla Ptaków, nie było miłości, dlatego odmawiał całowania, preferując pozostawienie tego jedynego aktu intymności w nienaruszonym stanie…

Mimo to pocałował tamtego chłopaka na przyjęciu…

Wciąż nie był do końca pewny, dlaczego to zrobił. Och, był on ekstremalnie atrakcyjny, miał ciemnoniebieskie oczy, wysokie policzki i piękny uśmiech oraz zasadniczo ocalił go, kiedy o wiele wygodniej byłoby dla niego po prostu odejść… Ale nie kochał go, nawet go nie znał. Mimo to czuł tę przytłaczającą tęsknotę, aby poczuć jego wargi na swoich…

- Trzymaj, kochanie. - Kate pogrzebała w swojej torebce od Mulberry, po czym wyciągnęła z niej plik pieniędzy, który mu dała. - Jutro o tej samej porze?

- Nie mogę się doczekać. - Przyjął pieniądze i mrugnął do niej seksownie, gdy opuszczała pokój. Odczekał kilka minut, po czym ruszył jej śladem.

Liam opierał się o ścianę korytarza, czekając na niego. Chłopak bez słowa wręczył mu pieniądze i odwrócił się do niego plecami, ruszając w stronę schodów. Idąc, słyszał mocne uderzenia butów Liama o podłogę i zacisnął pięści w zirytowaniu. Jakaś jego część chciała obrócić się wokoło i wyładować całą tę nienawiść i ból spowodowany zdradą przyjaciela poprzez jedno celne uderzenie, które pozbawiłoby bruneta świadomości… Ale Harry nie mógł się zdobyć, aby chociaż na niego spojrzeć… No i oczywiście zostałby ukarany za uderzenie Dozorcy. Więc nie odzywał się do Liama: bez względu na to, jak bardzo tamten go przepraszał, bez względu jak bardzo błagał o wybaczenie, Harry ledwie zaszczycał go słowem, tak samo jak inni. Chłopak udowodnił, że nie był już jednym z nich.

Harry dotarł do gabinetu lekarskiego i zapukał do drzwi.

- Proszę wejść.

- Cześć, Doktorku. - Doktorek już zaciągał zasłony wokół jednego z łóżek, kiedy wszedł. Przywitał go skinieniem głowy oraz uśmiechem, po czym spojrzał ze zdziwieniem za niego.

- Och, witaj, Liam.

- Cześć, Doktorku. Ja tylko… eee… Chciałem sprawdzić, jak Harry się ma… No wiesz, czy zdrowieje.

Harry w ciszy stanął przy osłoniętym łóżku, obserwując Doktorka, który zbierał swoje przybory. Liam w zakłopotaniu przycupnął przy drzwiach, składając ręce za plecami i wiercąc się pod oskarżycielskim wzrokiem Harry'ego, gdy to na niego padło.

- Przykro mi, Liam, ale staram się, aby informacje o moich pacjentach były poufne, a badania odbywały się bez świadków.

- W-wiem o tym, ale… Chcę tylko mieć pewność, że wszystko z nim okej.

- Odejdź, Liam - powiedział Harry cicho.

Obaj spojrzeli w jego kierunku. Liam żuł dolną wargę, a wyraz jego twarzy wypełniało ciężkie poczucie winy. Westchnął.

- Harry, chcę po prostu…

- WYJDŹ! - Warknięcie Harry'ego odbiło się echem po wielkim pokoju. Przez moment obaj wpatrywali się w niego, zauważając ledwo hamowaną furię. Następnie Doktorek obrócił się do Liama.

- Chyba najlepiej będzie, jeśli pójdziesz - odezwał się łagodnie.

- Dobra. - Liam posłał Harry'emu zranione spojrzenie. - Harry, bardzo, ale to bardzo cię przepraszam.

Harry odwrócił się do niego plecami, przepychając się pomiędzy parawanami w stronę łóżka. Ułożył obie ręce na wykrochmalonym, białym prześcieradle, zaciskając je w pięści, podczas gdy jego ciało zatrzęsło się z wściekłości. Nagle Doktorek znalazł się u jego boku, pocierając go uspokajająco po ramieniu.

- Ciii, już spokojnie.

Harry opowiedział przez zaciśnięte zęby, a łzy bólu i frustracji wezbrały w jego oczach:

- Jest bydlakiem!

- Ciii, wiem, dlaczego jesteś zły. Ufałeś mu… a on cię zawiódł. Był twoim przyjacielem, stał po twojej stronie… A potem skrzywdził cię dokładnie tak, jak wszyscy inni. - I jak zwykle Doktorkowi udało się dotrzeć do sedna sprawy. Harry trzymał wzrok wbity w białą pościel.

- Chcę wrócić do domu - wyszeptał. Przestał to powtarzać lata temu, ale teraz te słowa tak po prostu mu się wymsknęły.

- Wiem - odparł Doktorek ze smutkiem. - Chciałbym, aby było to możliwe.

Harry pociągnął nosem i wytarł palcami łzy z oczu.

- Ale to nie ma znaczenia, prawda? To, czego chcę, się nie liczy. Przepraszam, Doktorku. Już czuję się lepiej. Wszystko w porządku.

Doktor pokiwał głową w zrozumieniu.

- Już znasz procedurę… rozbierz się i połóż na brzuchu. Zawołaj mnie, gdy będziesz gotowy.

Wtedy zostawił Harry'ego samego, zasuwając za sobą parawan, żeby zapewnić mu prywatność -  był jedyną osobą w Klatce Dla Ptaków, która kiedykolwiek zapewniła mu prywatność lub godność. Rozebrał się powoli, krzywiąc twarz, po czym ostrożnie wspiął się na łóżko i położył na brzuchu, składając głowę na złożonych ramionach.

- Jestem gotowy!

Słuchał, jak Doktorek przeciska się pomiędzy parawanami, zadrżał, kiedy jego palce musnęły szerokie pasy gazy na wierzchu obu jego ud, obu pośladków i obu ramion.

- Czujesz ból?

- Wciąż są trochę obolałe.

- Hmm. - Wcisnął twarz w poduszkę, a jego policzki zapłonęły, gdy starzec odkleił bandaże i przebadał siniaki oraz rany pod spodem. - Te już są prawie zagojone… A siniaki znikają… Ale boję sie, że zostanie kilka blizn. Tutaj… - Dotknął prawego ramienia Harry'ego, prowadząc opuszkę palców po wściekle czerwonych śladach. - I jeszcze tutaj. - Wskazał lewy pośladek. - Ale byłeś tu dwa dni, zanim pozwolili mi się tobą zająć. Masz szczęście, że nie wdała się żadna infekcja.

- Mogę znowu pracować nocami?

- Nagnę trochę raport, żeby dać ci jeszcze jeden lub dwa dni.

- Dzięki, Doktorku.

Zaczął ostrożnie przemywać rany.

- Wiesz, że to Liam wymusił na nich, żeby cię wypuścili i to on cię do mnie przyniósł. Byłeś ledwie przytomny…

- Gdyby nie on, nie musiałbyś się niczym zajmować.

- Chyba jesteś dla niego zbyt surowy.

- CO?! - Harry obrócił się, żeby spiorunować go spojrzeniem, a Doktorek popchnął go lekko z powrotem na brzuch.

- Nie patrz na mnie w ten sposób, Harry. Naprawdę myślisz, że Liamowi sprawiło przyjemność znęcanie się nad tobą? Nie miał wyboru. Gdyby odmówił, straciłby swoją pozycję Dozorcy, ukaraliby go i z powrotem zmusili do prostytucji. A ty i tak dostałbyś baty, po prostu od kogoś innego.

- Właśnie, że miał wybór… I wybrał, żeby stać się jednym z nich.

- A czy z ręką na sercu możesz mi powiedzieć, że gdybyś dostał szansę, nie zrobiłbyś tak samo? Wszyscy trafiacie tu będąc przerażonymi nastolatkami, widzę, jak was łamią i przemieniają w “Produkty”. Wiem, że bez względu na to, jak długo tu pracujecie, każdy klient jest kolejnym dnem, kolejnym źródłem strachu, nowym gwałtem. Możesz winić Liama za to, że ujrzał okazję wydostania się i chwycił się jej obiema rękami? Normalnie bym tego nie powiedział, ale chcę, żebyś zrozumiał… On jest chory, Harry.

- Co?! - Zaskoczony, Harry spróbował się okręcić, żeby na niego spojrzeć i został z powrotem delikatnie popchnięty w dół.

- Mhm. Przywieziono Liama, zanim Pan Cowell zaczął sprawdzać stan zdrowia swoich ofiar. Przyjaciel zobaczył Liama na festiwalu muzycznym, zrobił mu zdjęcie i wysłał je do niego, a Pan Cowell jeszcze tej samej nocy go porwał… Nie wiedział, że Liam urodził się wcześniakiem. Jego system odpornościowy prawie nie istnieje, jego nerki są częściowo niesprawne i tylko jedna jako tako działa. Kiedy zgłosiłem to Pani Cowellowi, miał zamiar go zabić…

- Tylko zdrowe kurwy…

- Dokładnie. Ale udało mi się go przekonać, że zaopiekuję się Liamem i sprawię, że będzie zdolny do pracy. Praca jednak była dla niego wyczerpująca, regularnie chorował…

- Och tak. - Harry pamiętał, ile czasu Liam spędzał na oddziale. Czemu nigdy niczego nie podejrzewał?

- Ta Dozorczyni wydaje się o niego dbać, kiedyś także była Produktem. On potrzebuje miłości. Wiesz, Harry, pamiętam pierwszą noc, jaką ty i Zayn tu spędziliście. Pamiętam, że Liam zszedł tutaj i siedział pomiędzy wami, trzymając was za ręce, gdy płakaliście, żeby pocieszyć was najlepiej, jak umiał. Od tamtej pory byliście nierozłączni. On cię uwielbia, Harry, podziwia twoją pewność siebie i buntowniczość. Naprawdę myślisz, że zrobiłby ci krzywdę, gdyby miał jakikolwiek inny wybór?

Harry nie wiedział, jak na to odpowiedzieć, więc wcisnął twarz w poduszkę i leżał nieruchomo, podczas gdy Doktorek dokończył czyszczenie i nałożył opatrunek na jego rany.

***

Zayn czekał na niego przed gabinetem. Trzymał dwie sportowe torby.

- Trzymaj, stary, mamy iść na godzinę na siłownię.

- Ugh.

Równym krokiem weszli po schodach, a przez cały czas Zayn wpatrywał się w niego, zaniepokojony.

- No to co powiedział Doktorek?

- Wszystko dobrze się goi, ale zostanie kilka blizn.

Zayn zarzucił mu rękę na ramiona.

- Awww, chujowo… Wciąż nie mogę uwierzyć, że Liam ci to zrobił. Jest fałszywą suką.

- No - wymruczał Harry… Choć po rozmowie z Doktorkiem nie był już tego taki pewien.

***

Wróciwszy do posiadłości swego ojca, Louis zasiadł przy kuchennym stole z komórką i wizytówką przed oczami, i nalał sobie drinka na zachętę. Wychylił szklankę i wykręcił numer trzęsącymi palcami, umacniając się na nadchodzącą okoliczność, gdy sygnał połączenia zadzwonił mu w uchu.

- Dobry wieczór, dodzwoniłeś się do Hotelu Klatka Dla Ptaków. W czym mogę pomóc?

TEGO się nie spodziewał. Recepcjonistka po drugiej stronie była elokwentna i profesjonalna.

- Umm… dzień dobry, chciałbym… um…

- Dzień dobry, Sir. - Ton recepcjonistki stał się lekki i zachęcający, a szatyn uświadomił sobie, że prawdopodobnie ciągle miała do czynienia z nerwowymi rozmówcami. - Czy chciałby pan dokonać zamówienia? Proszę mi wierzyć, że w Klatce Dla Ptaków zapewniamy fachową obsługę, która oznacza czystą dyskrecję.

Wziął głęboki oddech.

-O-owszem… Tak, chciałbym złożyć zamówienie.

- Grupowe czy indywidualne, Sir?

- Eee…

- Czy zamówienie jest dla pana, Sir, czy na przyjęcie służbowe?

- Och, indywidualne.

- Do domu czy w hotelu, Sir?

- Do domu. - Posiadał trzy domy, równie dobrze mógł zrobić z nich użytek.

- Oczywiście. Więc życzy pan sobie mężczyznę czy kobietę, Sir?

- Mężczyznę.

- Oczywiście, Sir. Czy posiada pan konkretne wymagania? Kolor włosów, kolor oczu, rasę, wzrost, wagę, wiek…

Odkaszlnął nerwowo.

- Właściwie szukam konkretnej osoby.

- Dobrze. Czy zna pan jego imię, Sir?

- Umm… Nie znam nazwiska, ale na imię miał Harry. Nie wiem, czy to w czymś pomoże…

Recepcjonistka przerwała mu.

- Ach tak, Harry. Sir, to jeden z naszych Produktów premium. - Produktów? - Koszt jest bardzo wysoki, Sir, dwanaście tysięcy funtów za noc, od osiemnastej do ósmej rano następnego dnia. Jego stawka godzinowa zaczyna się od dziewięciuset funtów. Obie ceny nie uwzględniają ,,dodatków specjalnych".

- Dodatków specjalnych?

Wymieniła je, jakby czytała listę zakupów.

- BDSM, trójkąty, rimming, pissing*, podduszenie, wiązanie, bicie, odgrywanie roli oraz scenariuszy… - Jezu!

- NIE! Umm, nie… - zapewnił ją pospiesznie. - Nie będzie żadnych ,,dodatków specjalnych".

- Dobrze, Sir.

- Chciałbym zamówić go na całą noc.

- Oczywiście, Sir. Czy chce pan, aby ubrany był w konkretny sposób? Na przykład w garnitur albo…

- Nie. Po prostu… Po prostu niech założy to, na co ma ochotę. W sensie, to co zazwyczaj nosi.

- Ach, rozumiem. Chce pan ,,Spotkania Z Sympatią “, Sir. W porządku, Sir. Czy mogę prosić o nazwisko?

- Tomlinson. Louis Tomlinson. - Czekał na sapnięcie świadczące o tym, że go rozpoznała, ale nie usłyszał żadnego. Wtedy uzmysłowił sobie, że musiała dostawać telefony od bogatych i sławnych każdego dnia.

- Dobrze, panie Tomlinson. A na kiedy życzy pan sobie Harry'ego?

- Na sobotę.

- Oczywiście. Teraz muszę jeszcze zapoznać pana z naszym regulaminem. Wszystkie Produkty są wyszkolone zgodnie z naszymi własnymi wysokimi standardami i cechują się ogromną dyskrecją. Dopóki nie zażyczy pan sobie czegoś innego, każdy Produkt będzie uległy i chętny do wykonywania poleceń oraz sprawiania przyjemności. Wszystkie Produkty przechodzą comiesięczne badania na obecność chorób wenerycznych oraz HIV, na dowód czego posiadają odpowiednie zaświadczenia, które są do wglądu. Wszystkie Produkty zaopatrzone są w prezerwatywy, lateksowe osłony na zęby i zabawki erotyczne dla własnego użytku. Zabezpieczenie jest wymagane zarówno z ich, jak i z pańskiej strony. Odmowa użycia zabezpieczenia anuluje spotkanie, ich Dozorcy zostaną polecenie odebrania ich i zabrania. Proszę nie krzywdzić w żaden sposób naszych Produktów, w przeciwnym wypadku zostanie pan obarczony odpowiedzialnością…

- Czekaj, zabijecie mnie? - Nie chciał wyrazić się w ten sposób, był po prostu podenerwowany. Skrzywił się. Uch, zabrzmiał jak psychopata.

Recepcjonistka nie brzmiała na zadowoloną.

- Nie, Sir… Zniszczymy pańską karierę. Posiadamy wiele kontaktów w branży przemysłowej, prawnej oraz, przede wszystkim, w mediach…

- Och, rozumiem.

- Dobrze. A teraz, Produkt przybędzie o osiemnastej w czarnym SUV-ie razem ze swoim Dozorcą. Dozorcy są niezbędni do zapewnienia bezpieczeństwa naszego Produktu, a także do zagwarantowania jakości usługi, dlatego proszę pozwolić mu wejść. Gdy tylko upewni się, że Produktowi nie stanie się krzywda, wyjdzie. Wróci dokładnie o dziewiątej rano następnego dnia, więc proszę się upewnić, że Produkt będzie gotowy. Wtedy odbierze zapłatę. Przyjmujemy wszystkie główne karty kredytowe, ale, dla wygody pańskiej i naszej, preferujemy gotówkę…

- W porządku.

- Jaki jest pański adres, Sir?

Wyrecytował go, a jego serce wciąż łopotało.

- Dobrze, spotkanie zostało umówione. Dziękujemy za wybranie naszych Produktów. Przyjemnego wieczora z Harrym, Sir. Do widzenia.

Rozłączył się i wlepił wzrok w telefon, oszołomiony. Czy naprawdę zamówił dostawę istoty ludzkiej, tak jak zamawia się pizzę?

Nie tylko istotę ludzką… Prostytutkę.

Nie tylko prostytutkę… Tamtego chłopaka. Tego wysokiego, smukłego chłopca o świdrującym spojrzeniu zielonych oczu. Tego chłopaka o pełnych, różowych ustach. Ten chłopak z grzywą loków, który był dziki i majestatyczny niczym lew, miał przybyć do jego domu. Nie był nawet do końca pewny, co z nim zrobi, gdy już się tu pojawi… Oczywiste zajęcie wydawało się nieodpowiednie… Nie, nie będą uprawiać seksu, wystarczy jedynie, jeśli porozmawiają… Tak długo, jak będzie mógł oprzeć się pokusie.

***

- O stary, gdybyś widział jej oczy. Moja kobieta ma najbardziej niewiarygodne, niebieskie oczy… No więc leżymy sobie w jej łóżku, a ona patrzy na mnie tymi wspaniałymi oczami i mówi mi, że mnie kocha! Tak po prostu!

Zayn zatrzymał się u stóp schodów, rozpromieniony, ale Harry nie potrafił odwzajemnić uśmiechu. Chłopak wyglądał na tak szczęśliwego… A on nienawidził tej dziewczyny o imieniu Perrie; nie za wykorzystywanie Zayna - w końcu Harry wiedział, że za to właśnie im płacono… ale za to, że go okłamywała.

Starał się utrzymywać łagodny ton.

- Słuchaj, przepraszam cię, ale… Stary, jesteśmy kurwami. Naszym zadaniem jest rozkochanie ich w sobie, a nie zakochanie się w nich. - Podniósł ręcznik, żeby otrzeć pot z twarzy.

- To nie tak. Ona kocha mnie równie mocno, co ja ją…

- No więc kocha cię… i co? Zamierzasz stąd wyjść i wziąć z nią ślub? Jedynym sposobem byłoby, gdyby jej tatuś cię dla niej kupił, a Pan Cowell nikogo nie sprzeda.

Zayn otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale przeszkodził mu dźwięk windy z parkingu, której metalowe drzwi otworzyły się.

- UMMM! UMMMMMM!

Obaj obrócili się na odgłos tłumionych krzyków.

Dwóch tęgich Dozorców wyszło z windy, razem z Liamem kroczących ich śladem. Żałosne stworzenie, które między sobą podtrzymywali, prawie w ogóle nie przypominało człowieka. Było chude jak szkielet i brudne od stóp do głów, postrzępione łachmany wisiały na jego kościstych kończynach. Miało długie, cienkie i zmatowiałe od brudu włosy. Ręce skuto mu za plecami, a usta zawiązano szmatą, choć wciąż udawało mu się syczeć i walczyć, uderzając bosymi stopami o podłogę, gdy ciągnęli go w dół korytarza.

- Na co, kurwa, się gapicie?! - Jeden z Dozorców warknął, kiedy z trudem ciągnęli to w ich kierunku.

- Na nic, Sir. Wszystko dobrze. - Zayn złapał Harry'ego za łokieć. - Chodź, Haz. Ostatnie, czego nam trzeba, to wpakować się w jeszcze większe kłopoty.  

Harry strząsnął go z siebie.

- Nie. Chcę to widzieć.

Dozorcy minęli ich, prowadząc między sobą to coś, a kiedy przechodzili obok, podniosło spojrzenie na Harry'ego… Wtedy zauważył, że to wcale nie było ,,to”, tylko chłopak mniej więcej w jego wieku. Ciemnoniebieskie oczy świeciły na brudnej twarzy, na której odznaczały się ścieżki łez. Serce Harry'ego opadło.

- O Boże.

Obrócił się do Liama, który za nimi szedł. Kiedy go mijał, sięgnął po niego, łapiąc go za ramiona i rzucając nim o ścianę, podczas gdy Zayn obserwował zajście z opadniętą w horrorze szczęką.

- Cholera, Harry! Co ty robisz, do kurwy nędzy?

Ale Harry zignorował go, patrząc spode łba na Liama.

- Więc teraz porywasz ludzi?!

Liam odwzajemnił jego wściekłe spojrzenie i Harry zdziwił się, widząc w jego oczach łzy.

- Nikogo nie porwałem! To była raczej misja ratunkowa!

- UMMMMMMMMMMMMMMMMMMMM!

- Ugh, co za cwel! Złap go za nogi!

- UMMMMMMMMMMMMMMMMMMMM!

- Podnoś się, gnojku! Podnoś się! LIAM!

Liam odepchnął go z drogi i Harry razem z Zaynem obrócili się, żeby popatrzeć, jak biegnie do miejsca, w którym chłopak siedział teraz na podłodze, wierzgając przeciwko dwóm Dozorcom za każdym razem, gdy próbowali go podnieść.

- PODNIEŚ SIĘ, GÓWNIARZU! - Jeden z Dozorców kopnął go obutą stopą, trafiając w bok i sprawiając, że chłopak zwinął się na ziemi w kulkę, roztrzęsiony.

- PRZESTAŃCIE! NIE WIDZICIE, ŻE JEST PRZERAŻONY?! - Liam opadł na kolana przy chłopaku, rozwiązał mu knebel i delikatnie wyciągnął mu go z ust. - Spokojnie, kolego…

- AAAAAAGGGGGGRRRRRRHHHHHH! - Wrzask, jaki wydobył się z spomiędzy jego warg, wstrząsał wnętrznościami niczym ryk cierpiącego zwierzęca. Liam delikatnie pogłaskał go po brudnych włosach.

- Ciii, Niall… Czy tak masz na imię? Ciii, wiem, że się boisz, ale już tam nie wrócisz. Tutaj będzie lepiej. - Położył się na podłodze obok niego, dzięki czemu znajdowali się przodem do siebie, odgarniając mu włosy na bok i biorąc w dłonie jego twarz. - Hej, spójrz na mnie. - Chłopak posłuchał, zagryzając szloch. - Cześć. Nazywam się Liam. Od teraz moją pracą jest opieka nad tobą. Nie zrobię ci krzywdy. Ciii, wszystko jest okej. Najpierw zabiorę ci do lekarza, prawdziwego, taka okazja się nie powtórzy. Potem nastawię ci miłą, gorącą kąpiel, a potem, kiedy będziesz czysty, nakarmimy cię i damy ci miłe, ciepłe łóżko do spania. Łóżko tylko dla ciebie.

- A potem będę musiał robić z tobą brzydkie rzeczy. - Miał dziwny akcent.

Liam potrząsnął głową.

- Nie, nie musisz niczego takiego ze mną robić. Obiecuję.

- P-proszę, mój panie, proszę… Tylko nie żarcie dla psów. Jest mi po nim okropnie niedobrze.

- Nie jestem twoim panem. Ale damy ci prawdziwe jedzenie. Nigdy więcej żarcia dla psów z podłogi. A teraz, założę się, że chodzenie sprawia ci ból, bo byłeś tak długo skuty. To dlatego utykasz.

Chłopak pociągnął nosem.

- Bolą mnie nogi. Nie chcą mnie słuchać.

- Pomogę ci. - Wstał i przeszedł za plecy chłopaka, otwierając kajdanki.

- Liam!

Liam posłał pozostałym Dozorcom ostrzegawcze spojrzenie.

- Jest moim Podopiecznym. Będę robił, co chcę. - Z powrotem obrócił się do chłopaka. - Już ciii. - Zebrał jego chude ciało w ramiona i delikatnie podniósł w powietrze. - Ciii, Niall, wszystko jest okej, mam cię. - Chłopak wetknął głowę pod brodę Liama, gdy ten wstał, wkładając sobie brudne palce do buzi i ssąc je niczym małe dziecko. Jego zęby były pokruszone i połamane… Od zagryzania, jak zgadywał Harry. - Jesteś lekki jak piórko, biedaczku.

- Jesteś jego Dozorcą?

Tuląc chłopaka w ramionach, podniósł wzrok na Harry'ego i przytaknął.

- Pan Cowell mówi, że traktuję cię za lekko, że jesteśmy zbyt blisko. Szuka dla ciebie kogoś nowego… W międzyczasie będę zajmował się wami dwoma.

Obrócił się i poniósł chłopaka korytarzem w stronę izby chorych.

- Ja pierdolę! - Zayn odwrócił się do niego z oczami wielkimi od szoku. - Widziałeś tego dzieciaka?

Harry przytaknął.

- Chyba są gdzieś gorsze miejsca, niż to, w którym jesteśmy.

Na samą myśl wzdrygnęli się jednocześnie.    

__

* Pissing - parafilia, w której kontakt z moczem partnera jest źródłem podniecenia seksualnego.

Czyli wattpad bawi i uczy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro