6. Odrobina Życzliwości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Umm… Czy to owsianka?

- Otóż to, ja się poddaję. - Zayn uniósł łyżkę czegoś, co podano im na śniadanie i pozwolił jej spaść z plaśnięciem z powrotem do miski. - Karmią nas jak w pierdolonym wojsku!

Harry odgryzł kawałek gumowatego tostu.

- A pamiętasz pizzę?

Oczy Zayna pojaśniały.

- O Boże, z podwójnym serem… I chińszczyznę. Kiedyś uwielbiałem chińską kuchnię.

Obaj westchnęli tęsknie.

- I frytki… - Zayn szturchnął tajemnicze paskudztwo swoją łyżką. - Zabiłoby ich, gdyby dali nam trochę frytek ten jeden jedyny raz?

Harry machnął głową w stronę zatłoczonych stolików w jadalni, wskazując na jedzących mężczyzn i chłopców. Wszyscy byli wyrzeźbieni, szczupli.

- No, bo broń Boże, aby któryś z nas utył.

- Siemano. - Obaj podnieśli wzrok na dźwięk głosu Liama, odkrywając, że brunet stał przy odległym końcu stołu… I nie był sam. Chłopak, który kulił się przy jego łokciu, był chudy jak patyk, a jego skóra czysta i mlecznobiała. Miał dziecinną twarz, a jego uprzednio zmatowione, brudne włosy umyto, ścięto i zafarbowano na blond, czyniąc go jeszcze młodszym z wyglądu. Gapił się na nich wodnisto-niebieskimi oczami, które rozszerzyły się do rozmiarów sosjerki. Ubrany był w jeansy i niebieską bluzę z kapturem, która wisiała na jego wychudzonym ciele. - Oto Niall, jest nowy. Niall, to są Harry i Zayn. Usiądź z nimi, a ja przyniosę ci coś na śniadanie.

- Tak, mój panie. - Chłopiec usiadł pomiędzy Zaynem i Harrym, obejmując ramionami swoją klatkę piersiową.

- Nie jestem twoim… - Liam westchnął i odpuścił, odwracając się do nich plecami i odchodząc, aby pobrać jedzenie. Pozostawiony sam sobie, blondyn spuścił głowę i zaczął się trząść. Harry i Zayn wymienili spojrzenia, a potem Harry delikatnie dotknął jego ramienia.

- Hej, wszystko jest okej. Nie zrobimy ci krzywdy. My też jesteśmy Produktami, tak samo, jak ty.

Chłopak zmierzył ich zaciekawionym spojrzeniem.

- Wy też powiedzieliście, że wszystko wypaplacie?

Wtedy Harry uświadomił sobie, z jakiego powodu blondyn brzmiał tak dziwnie poprzedniego wieczora - był Irlandczykiem, nie mówił ze śpiewnym akcentem z Dublinu, ale z ciężkim akcentem irlandzkiej wsi.

- Co? - Zayn zerknął na Harry'ego, który wzruszył ramionami.

- No że wypaplacie, co wam robią. Powiedziałem Ojcu Heeleyowi, że wypaplam. Zaczynał dobierać się do smyków, wiecie? Musiałem coś zrobić, więc powiedziałem mu, że na niego doniosę, jeśli nie zostawi ich w spokoju. Następnego wieczora czekałem na podwózkę do domu z klubu młodzieżowego, kiedy mnie złapali. Chyba musieli mnie uciszyć. Trzymali mnie skutego w pokoju bez okien i robili to na zmianę. Widzicie, byłem ich niewolnikiem.

Zayn zmrużył podejrzliwie oczy.

- Czyim niewolnikiem?

Chłopak - Niall - zdawał się być zaskoczony tym pytaniem.

- Księży, oczywiście. Potem przyszli któregoś dnia i powiedzieli, że jestem za duży. Kazali mi wziąć prochy. Obudziłem się w vanie obok nowego pana i kilku innych, którzy powiedzieli, że zostałem sprzedany.

Harry przyjrzał mu się podejrzliwie.

- Niall… Ile masz lat?

Chłopak zamyślił się.

- Jeden z mężczyzn powiedział, że powiedzieli mu, że mam dwadzieścia jeden.

Dwadzieścia jeden… Był starszy od Harry'ego… a mimo to Niall wciąż wyglądał jak dziecko.

- Masz, koleżko. - Liam wrócił i postawił tacę z jedzeniem przed blondynem, który wpatrywał się w nią tęsknie… ale nie poruszył się nawet o cal. Obserwowali go z zaciekawieniem, gdy siedział i w milczeniu przyglądał się jedzeniu, tak jakby na coś czekał. Wreszcie spojrzał błagalnie na Liama.

- Proszę, mój panie… Proszę, czy mogę zjeść? Proszę, panie, umieram z głodu!

Harry poczuł, jak jego serce pęka, gdy Liam przytaknął, a Niall zanurkował po tacę.

- Niall, już to przerabialiśmy. Nie jestem twoim panem. Nie musisz mnie pytać o pozwolenie. - Liam obrócił się, żeby spojrzeć na Harry'ego i Zayna. - Wiem, że obaj wciąż jesteście na mnie wściekli… Ale potrzebuję, żebyście się nim zaopiekowali. Przeszedł piekło. - Co było oczywiste. Obaj skinęli głowami. - Harry, spotykasz się dzisiaj z Kate i idziesz na nockę z jakimś VIP-em. Musisz zejść do Lou po śniadaniu, żeby cię ubrała, a potem spotkamy się w twoim pokoju. Pan Cowell życzy sobie, żeby cię przygotować.

- Mogę sam to zrobić, jeśli dasz mi wszystkie rzeczy. - Utrzymywał lodowaty ton głosu.

Liam potrząsnął ze znużeniem głową.

- Dozorcy przygotowują Produkty, tak już jest i doskonale o tym wiesz. Mam swoje obowiązki. Już to robiłem, więc wiesz, że cię nie skrzywdzę.

- Cóż, wszyscy wiemy, że to kłamstwo. - Zayn spiorunował go wzrokiem, a na jego twarzy gościł wrogi wyraz. Liam otworzył usta, żeby zaprotestować, ale zrezygnował, obracając się na pięcie i odmaszerowując, żeby dołączyć do pozostałych Dozorców przy ich stole, ponieważ nigdzie indziej nie był już mile widziany.

Obaj patrzyli, jak odchodzi, po czym odwrócili się do Nialla, który żarłocznie wpychał sobie jedzenie do buzi, tak jakby nie jadł od kilku dni, co… jak uświadomił sobie Harry… było bardzo prawdopodobne. Ich spojrzenia spotkały się nad głową Nialla… A potem, za bezgłośnym porozumieniem, obaj popchnęli swoje tace w jego kierunku.

***

Harry stał, odziany wyłącznie w obcisłe spodnie, i obserwował Louise, która wertowała wieszak z ubraniami, marszcząc brwi w zastanowieniu. Przynajmniej ona nie stanowiła zagadki. Pan Cowell przyjął ją zaraz po ukończeniu szkoły mody, a w zamian za milczenie podarował jej pomyślną karierę zawodową, niemal nieograniczony budżet, wolną rękę by ubierała ich jak laleczki… A ostatnio… Harry'ego lub Zayna, gdy tylko ich zapragnęła, co zazwyczaj zdarzało się po kłótni z mężem.

Obróciła się do niego z koszulką w każdej ręce i przywołała go swoim grubym akcentem z Newcastle.

- Dobrze, podejdź tu, złotko. - Posłuchał, a kobieta przyłożyła do jego nagiej piersi najpierw jedną, następnie drugą koszulę. - Hmm, czarna czy biała? Która bardziej ci się podoba?

Wzruszył ramionami.

- Jest mi obojętne. Nie mogę po prostu założyć bluzy czy czegoś?

Westchnęła z rozdrażnieniem.

- Nie jesteś już małym dzieckiem, Harry! Projektuję ci całkiem nowy wygląd. Mniej jak nieletnia lolita, bardziej jak młody  Johnny Depp. Hmm… - Ponownie wzniosła białą. - Kalifornijski hipster… lub… - Uniosła czarną. - Cholernie seksowny rockman?

- Um, wolę białą.

- Okej, świetnie. - Wręczyła mu koszulkę i patrzyła, jak narzuca ją na siebie. - Skoro bawisz się w hipstera, ten krzyż musi zniknąć. Hipsterzy nie są religijny. - Sięgnęła po medalik.

- NIE! - Złapał go w rękę, drugą odpychając jej dłoń. Kobieta spojrzała na niego ze szczęką opadłą w szoku.

- Okej, wyluzuj! Kurwa! No co? Naprawdę kumplujesz się z Jezusem?

Harry wpatrywał się w nią z brwiami uniesionymi w niedowierzaniu.

- Naprawdę myślisz, że po czterech latach w tym zajebanym piekle wciąż wierzę w Boga?

- To czemu tak ci odwala? Daj mi to!

Tym razem złapał ją za nadgarstek. Kiedy przemówił, zrobił to przez zaciśnięte zęby.

- Louise, nie zdejmowałem go odkąd skończyłem trzynaście lat. Proszę…

Zachwiała się, zszokowana jego błagalnym spojrzeniem. Może i pracowała dla osławionego alfonsa, może i chodziła do łóżka z prostytutkami, gdy jej małżeństwo przeżywało gorsze chwile… Ale nie była okrutna.

- Dobrze, złotko, jeśli naprawdę tyle dla ciebie znaczy.

- Dzięki. - Oswobodził ją.

Obróciła się z powrotem do wieszaka, zarzucając sobie buty na ramię, gdy przetrząsała plastikowe pudełko.

- Znalazłam dla ciebie w Camden Market obłędne buty z brązowego zamszu. Cholera, gdzie ja je podziałam? Daj mi dwie minutki.

Zaczekał, dopóki nie wyszła, po czym sięgnął do krzyżyka, który był ciepły pod jego dotykiem. Słowa kobiety odbijały się echem w jego pamięci…

* Retrospekcja *

- Jesteś już nastolatkiem, rośniesz… Wiem, że w to nie wierzysz, kochany, ale potrzebuję myśleć, że jest tam gdzieś jakaś siła, która zaopiekuje się tobą, gdy ja nie będę mogła. Ona cię ochroni. Obiecaj, że nigdy go nie zdejmiesz.

- Obiecuję.

* Koniec retrospekcji *

Ostatecznie go nie ochroniła… Ale wciąż nie złamał obietnicy. W końcu lubił myśleć, że przedmiot w jakiś sposób ich łączy. Podniósł go do ust, pocałował jak każdej nocy, z nadzieją, wbrew logice, że kiedy całował medalik, mama w jakiś sposób czuła to i wiedziała, że wciąż żyje, że wciąż ją kocha, wciąż za nią tęskni. Że poczuje to i o nim nie zapomni.

- Znalazłam! - Louise wpadła z powrotem do pokoju i chłopak pozwolił medalikowi wypaść z jego palców, żeby raz jeszcze zawisnął na  sercu. - Masz, załóż je. - Rzuciła mu parę butów, które wciągnął. Następnie porwała grzebień i zaczęła boleśnie czesać nim jego włosy, marszcząc brwi w zirytowaniu, gdy ten próbował się wykręcić. - Stój spokojnie! Lepiej ci w długich, ale plączą się łatwo w chuj…

Harry skręcił głowę poza jej zasięgiem… I zauważył stary kapelusz w kolorze brązowym, leżącym na wierzchu zakurzonej szafy.

- To może je zakryję? - Szybko niczym błyskawica porwał go z góry i umiejscowił sobie na głowie, obracając się do kobiety i z diabelskim uśmiechem przebiegając palcami po rondzie kapelusza.

- Harry, przestań się wydurniać! Nie mamy czasu… a właściwie poczekaj… - Cofnęła się o krok, oceniając go. Potem uśmiechnęła się. - Kurwa, na tobie rzeczywiście wygląda seksownie! Zatrzymaj go!

Obrócił się, żeby spojrzeć w pełnych rozmiarów lustro… W tej samej chwili, w której drzwi otworzyły się i Pan Cowell wkroczył do pomieszczenia. Chłopak zastygł, obserwując odbicie w lustrze, gdy mężczyzna się zbliżał z drapieżnym uśmieszkiem na ustach.

- Proszę, proszę, Harry, czy nie wyglądasz świetnie? Jedna rzecz… - Zatrzymał się tuż za jego plecami, jak diabeł na ramieniu, a Harry zagryzł wargi, kiedy mężczyzna rozpiął górne guziki jego koszuli, rozchylając ją szeroko, aby obnażyć wyrzeźbioną klatkę piersiową… oraz tatuaże z ptakami. - Uważam, że trzeba pokazać moje logo. Przypomnieć wszystkim, do kogo należysz. A teraz, chcę zamienić z robą słówko na temat dzisiejszego wieczora. Louis Tomlinson najwyraźniej cię polubił.

- Louis Tomlinson? To do niego idę? - Przystojny chłopak z przyjęcia… To zabolało bardziej, niż kiedykolwiek przyznałby głośno. Z jakiegoś powodu myślał, że tamten jest inny, że widział go jako coś więcej, niż ciało do wynajęcia… Jako człowieka. Tyle w kwestii tego snu. Może uratował go po prostu dlatego, że nie mógł znieść myśli, że ten bydlak o różnokolorowych oczach zerżnie go pierwszy.

- Tak… Louis Tomlinson… Syn najbogatszego człowieka w Londynie. Możesz zbić fortunę… JEŚLI uczynisz go jednym ze swoich stałych klientów. Więc słuchaj, czego od ciebie oczekuję, Harry. Chcę, żebyś się postarał, zrobił wszystko, czego sobie zażyczy i jeszcze więcej, pieść go językiem i rozluźnij dla niego dupę, aż fizycznie nie będzie zdolny dojść kolejny raz. Mówiąc wprost, chcę, żebyś rozpierdolił mu mózg, żebyś był najlepszym, jakiego miał w łóżku. Wyrażam się jasno?  

Harry przełknął.

- Tak, Sir.

- Dobry chłopak. Nie zawiedź mnie, albo poniesiesz konsekwencje… O których już rozmawialiśmy. - Pan Cowell klepnął go uszczypliwie w pośladek i wyszedł, a jego ostrzeżenie zawisło w powietrzu. Harry jeszcze raz zerknął na swoje odbicie. MUSIAŁ upewnić się, że Tomlinson zamówi go ponownie… Musiał chronić Gem. Dla niej założy maskę i zagra swą rolę.

***

Bolało. Poruszył się niewygodnie na fotelu, a korek analny przesunął się w jego wnętrzu, wywołując wrażenie wilgoci, gdy stal nierdzewna rozciągała go boleśnie.

- Wszystko okej?

Podniósł wzrok na Liama, który obserwował go we wstecznym lusterku.

- Zmusiłeś mnie, żebym się położył, wetknąłeś swoje wysmarowane nawilżaczem palce w moją dupę, a potem zamieniłeś je na czterocalowy kawałek zimnego, twardego metalu, na którym w tym momencie muszę z twojego polecenia siedzieć. Jak ci się wydaje?

Liam miał przynajmniej tyle przyzwoitości, aby wyglądać na zażenowanego.

- Kurwa, Harry, przecież mnie to nie podnieca. I kazali mi rozciągnąć cię właśnie tym modelem.  

- Powiedziałem ci, że jest za duży.

- Cóż, zmieścił się. Słuchaj, każdy z nas musiał go w którymś momencie swojego życia nosić, to nie jest twój pierwszy raz… Jest po prostu trochę większy niż ten, do którego jesteś przyzwyczajony. Pokołysz się trochę do przodu i do tyłu. Otworzy cię bardziej i przestanie tak boleć.

- Dzięki czemu będę miły i gotowy dla tego zjeba, żeby mógł mnie zerżnąć, gdy tylko przejdę przez drzwi.

Nastąpiła chwila niewygodnej ciszy, a po niej…

- Chciałbym, żebyś nie musiał się z nim w ogóle pieprzyć. Chciałbym móc to zatrzymać, Harry. - Głos Liama był smutny.

- Co? - Harry spojrzał na niego w zaskoczeniu. Liam nie spuszczał wzroku z jezdni.

- Słuchaj… To, co ci zrobiłem… było najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek komuś uczyniłem i chciałbym cofnąć czas, ale nie potrafię. I rozumiem, dlaczego mnie nienawidzisz… Byłeś moim najlepszym przyjacielem… Byłeś moim najlepszym przyjacielem, a ja ci najebałem tylko dlatego, że jestem tchórzem… Nie mogę tego cofnąć. Wiem, że w to nie wierzysz, ale naprawdę jest mi przykro, Harry. Szczerze cię przepraszam.

Harry po raz pierwszy mu uwierzył. Wzruszył ramionami.

- Chyba nie miałeś wyboru, co nie? Wyznaczył właśnie ciebie. Pozostaje tylko jedna rzecz… Jeśli jestem twoim najlepszym przyjacielem, to dlaczego nie powiedziałeś mi o swojej chorobie? Musiałem dowiedzieć się od Doktorka.

Chłopak wciągnął ostro powietrze.

- Bo się bałem… Gdybyś pisnął słówko i ktoś to usłyszał… Dostałbym kulkę w łeb i wrzuciliby mnie gdzieś do płytkiego grobu. Tak długo, jak żyję, wciąż istnieje szansa, że kiedyś wrócę do domu.

Harry nie mógł go już dłużej obwiniać. Obrócił się do okna, wyglądając na spokojne uliczki, przy których za wysokimi murami i zamkniętymi bramami stały wille oraz domy podmiejskie.

- Gdzie jesteśmy?

- Na Primorose Hill. - Liam zatrzymał się przed kutą bramą z żelaza, otwierając okno, gdy podszedł ochroniarz.

- Pan w jakiej sprawie?

- Dostawa z Hotelu Klatka Dla Ptaków. Pan Tomlinson na nas czeka. - Stróż sprawdził coś na swojej podkładce, a potem machnął ręką, żeby przejechali. Długi podjazd prowadził do oddalonej od drogi posiadłości w stylu wiktoriańskim, która w świetle zachodzącego słońca świeciła po oczach swoją bielą. Otaczały ją nieskazitelnie przystrzyżone ogrody. Liam zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi i okręcił na siedzeniu, żeby spojrzeć na Harry'ego.

- Jesteś gotowy?

- Tja. - Chłopak sięgnął po swój kapelusz… a kiedy wyszedł z samochodu, był już Brudnym Harrym, czołowym Chłopcem Do Wynajęcia - pewnym siebie, pięknym, niebezpiecznym… i diabelnie gorącym. Założył kapelusz i naciągnął go na jedno oko, posyłając Liamowi seksowny uśmiech. - Czas na show!

***

Louis gapił się w lustro. Spodnie od projektanta, czyste adidasy, kosztowny czarny sweter… Przygładził postawione do góry włosy i westchnął na widok swego odbicia, zastanawiając się, czy rzeczywiście martwił się tym, jak wygląda. To nie miała być randka, nikomu nie musiał zaimponować, a to, że dzisiaj zaliczy było bardziej, niż pewne… O ile w ogóle tego chciał chciał… A jakaś mała cząstka niego miała na to ochotę… Choć większa część pamiętała tamtego przerażonego, zagubionego chłopaka w zacienionym korytarzu, jego zielone łzy błyszczące od łez… Nie, pragnął jedynie raz jeszcze ujrzeć Harry'ego i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.

Bzyczenie dzwonka przy drzwiach sprawiło, że niemal wyskoczył z własnej skóry. Pospieszył, żeby otworzyć.

Muskularny chłopak z obciętymi na krótko włosami stał na ganku, ubrany jak ktoś z firmy ochroniarskiej.

- Dostawa z Klatki Dla Ptaków, Sir.

- Tak, tak, proszę wejść. - Przestąpił na bok i muskularny chłopak wkroczył do środka, a za jego plecami znajdował się… Harry. Louis poczuł, jak oddech więźnie mu w gardle.

Wyglądał jak Gypsy King*. Spodnie niczym druga skóra opinały jego długie nogi, wąskie biodra i zgrabny tyłeczek. Miał na sobie białą koszulkę, która kontrastowała z karmelową skórą i była rozpięta niemal do pępka, odsłaniając kuszące skrawki opalonej, umięśnionej klatki piersiowej, ten piracki tatuaż z jaskółkami oraz srebrny krzyżyk. Jego ciemne włosy wywijały się spod brązowego kapelusza, spod krawędzi którego patrzyły szmaragdowe oczy. Był uosobieniem seksu. Zauważył, że Louis mu się przygląda, więc posłał mu ten przewrotny uśmieszek, wywijając górną wargę. Szatyn ledwo oddychał…

- … więc mogę, Sir?

Zamrugał i obrócił się niechętnie od Harry'ego, żeby spojrzeć na muskularnego chłopaka.

- Przepraszam, co takiego?

- Jestem Liam, Sir, Dozorca Harry'ego. Czy mogę prosić o pozwolenie na sprawdzenie domu, by upewnić się, że jest pan tu sam?

Szatyn zagapił się na niego.

- Po co?  

- Jest to niezbędne do zapewnienia Harry'emu bezpieczeństwa. Oczywiście jest to pańska posiadłość, więc może pan odmówić… Ale będzie się to równało z anulowaniem tego spotkania.

- Och, okej. - Patrzył, jak Liam znika na piętrze, po czym odwrócił się do miejsca, w którym stał Harry, przypatrując mu się w milczeniu. W jego wzroku kryła się wygłodniała intensywność, która była jednocześnie głęboko niepokojąca i… wyjątkowo erotyczna. Gdy Louis patrzył, chłopak przygryzł dolną wargę, wolno przepuszczając ją przez zęby… Potem uniósł kciuk do ust, dotykając jego czubka językiem, a następnie wolno, kusząco przesuwając palec w dół po brodzie, gardle, piersi. Z jego ust nie schodził bezczelny uśmiech… Kiedy przemówił, jego głos był obniżony do uwodzicielskiego szeptu.

- Tak się cieszę, że zmienił pan zdanie, Sir… Bo nie mogłem przestać myśleć o tym, by na pana posiąść.

Jezusie!

- S-słucham?

- Jest czysto! - Louis podskoczył, gdy rozbrzmiał głos Liama. Okręcił się, by ujrzeć go schodzącego po schodach. - Trzymaj. - Podetknął mały, czarny plecak Harry'emu, który wziął go, a następnie odczepił od swojego paska coś, co wyglądało jak skaner. - Kod kreskowy. - Harry obrócił się plecami i Liam machnął skanerem nad jego karkiem. Rozległo się piknięcie. - Miłej zabawy z Harrym, Sir. Bądź dobry dla pana, Harry.

- Och, będę. - Głos Harry'ego był zachrypłym pomrukiem.

Wtedy Liam zniknął, nie patrząc za siebie, a drzwi frontowe zamknęły się za nim z hukiem. Louis przełknął.

- Dobra, to było dziwne. - Obrócił się. - W każdym razie…

Harry znalazł się przy nim, popychając go na ścianę, zaciskając pięści na jego swetrze i przyciągając go blisko siebie, dzięki czemu mógł zbliżyć usta do jego ucha.

- W chuj dobrze, że już poszedł, myślałem, że nigdy tego nie zrobi! - A potem zaczął wodzić po nim nosem, przygryzając skórę zębami, liżąc go po twarzy i szyi swoim gorącym językiem o fakturze papieru ściernego, gdy rękoma błądził po całym ciele Louisa: w górę pod jego swetrem, w dół pod tył spodni. Jedyną rzeczą, jaką Louis słyszał ponad szumem własnej krwi w uszach, był ochrypły, uwodzicielski głos Harry'ego. - Więc co chcesz ze mną robić, tatusiu? Chcesz włożyć mi do buzi swojego fiuta? Wezmę go całego, będą mocno ssał. Wyglądam tak ładnie na kolanach i z kutasem pomiędzy wargami. Kocham smak fiuta. - Jego ręka przesunęła się w dół pomiędzy nogi Louisa, ściskając go i pocierając, dopóki ten, pomimo wszelkich starań, nie poczuł, że twardnieje. - Wiem, że chcesz mnie zerżnąć, tatusiu, a ja CHCĘ, żebyś to zrobił. Jestem śliski i gotowy, mam w środku korek, który rozciąga mnie dla ciebie, ale nie chcę go, chcę w środku twojego fiuta. Chcę, żebyś mnie wypełnił, tatusiu, po same brzegi, a potem wypieprzył mocno. Pragnę, żebyś mnie posuwał, dopóki nie zacznę błagać o pozwolenie na dojście. Wiem, że nie zamawiałeś ,,dodatków specjalnych", tatusiu, ale nie mam nic przeciwko… Zapakowałem rekwizyty na wszelki wypadek. Przez całą noc możemy grać w sprośne gry. Słyszałem, że wyglądam pięknie związany. Mógłbyś przywiązać mnie z szeroko rozłożonymi nogami, dać nauczkę temu brudnemu lachociągowi. Będę twoim sługą, tatusiu.

,,Moim oraz każdego, kto zapłaci twojemu alfonsowi… Ponieważ nie masz innego wyjścia.“

Myśl ta pojawiła się znikąd i wstrząsnęła Louisem, przywracając go do rzeczywistości… Nagle cała sytuacja była po prostu podejrzana, mroczna i NIEWŁAŚCIWA. Patrzył w horrorze na podłogę, gdzie Harry padł przed nim na kolana, odkładając na bok swój kapelusz i zajmując się rozpinaniem rozporka Louisa.

- Co do diabła wyprawiasz?!

Harry podniósł diabelskie spojrzenie, niczym męska Lolita…

- Będę cię ssał, aż zrobisz się twardy. - Potem sięgnął do środka, a Louis poczuł jego palce na swoim przyrodzeniu. W jego głowie wirowało, dyszał, i jeśli nie powie czegoś w tej minucie, skończy popychając go na podłogę i wykorzystując dokładnie tak, jak wszyscy inni, dokładnie tak, jak obiecał że tego nie zrobi…

- CZEKAJ! Z-zaczekaj, powstrzymaj się… chciałbyś… chciałbyś najpierw napić się herbaty?

Nic nie mógł na to poradzić. To pierwsza rzecz, jaka przyszła mu do głowy.

Harry zamarł. Usiadł na piętach i spojrzał na niego w górę, a na jego pięknej twarzy zagościł najbardziej rozbrajający wyraz niedowierzania.

- Serio oferujesz mi filiżankę?

Louis zrobił się czerwony.

- Uh… no.

- Właściwie to… Byłoby zajebiście!

I nagle obaj zanosili się śmiechem. Louis pomógł Harry'emu wstać, po czym zapiął swój rozporek i poprowadził go do rozległej kuchni. Harry oparł się o blat, obserwując go z zainteresowaniem zza ronda kapelusza, gdy ten napełniał czajnik i rozstawiał dwa kubki.

- Pijesz z mlekiem?

- Tak.

- Z cukrem?

- Jestem wystarczająco słodki.

- Trzymaj. - Podał Harry'emu parującą szklankę i podniósł własną, przypatrując się drugiemu chłopakowi, kiedy ten dmuchał w swoją przed pociągnięciem łyku. - Więc… o co chodziło z tym wcześniej?

Harry wyglądał na zdezorientowanego.

- Z czym?

- Z tą gadką rodem z pornola. W sensie: tatusiu? Stary, jesteśmy praktycznie w tym samym wieku.

Harry wpatrywał się w swój kubek, przygryzając wargę. Wzruszył ramionami.

- Nie wiem… To po prostu coś… co ludzie zazwyczaj chcą ode mnie usłyszeć.

- Cóż, nie ja.

- Okej, więc nie lubisz sprośnych rozmów… Ale mnie lubisz… Widzę to, kiedy na mnie patrzysz. Wiem też, że chcesz mnie przelecieć. - Louis nie potrafił na to odpowiedzieć. - Więc… Jak chcesz to zrobić?

- N-nie… - Patrzył, jak Harry opróżnia swój kubek, po czym wziął go od niego. Obrócił się do zlewu i zaczął płukać oba naczynia. - To znaczy… taaa… muszę przyznać ci rację, jesteś gorący, ale…

- Wstydzisz się, rozumiem, to twój pierwszy raz z prostytutką. Ale nie musisz. To nic trudnego, naprawdę. Jestem tu, żeby zrobić ci dobrze, więc po prostu powiedz mi, czego chcesz. Wiem, że dużo kosztuję, Louis… Więc pozwól mi na to zapracować. Masz bardzo miły stół kuchenny…

- Nie dlatego zarezerwowałem cię na dzisiaj, Harry. Nie jestem taki. I co ma stół do czegokolwiek? - Obrócił się z powrotem. - JEZU CHRYSTE.

Harry wypinał się nad blatem stołu, plecami do niego… i był kompletnie nagi od pasa w dół, jego koszulka podwinięta, aby odsłonić zgrabny, ciasny tył. Louis poczuł, jak zasycha mu w ustach… To była jednocześnie najbardziej seksowna i szokująca rzecz, jaką kiedykolwiek widział. Zbliżył się do niego z walącym sercem i Harry uniósł się na łokciach, uśmiechając bezczelnie przez ramię.

- W mojej torbie są gumki. Słuchaj, musisz po prostu się wyluzować i trochę zabawić. Zaufaj mi, to nie pierwszy stół, na którym będę ruchany. Jesteś trochę za bardzo spięty w stosunku do swojego gejostwa, Louis… Ale pożądanie mnie to nie grzech. - Znowu się odwrócił, kładąc policzek na stole i czekając na… co dokładnie? Żeby Louis tak po prostu zaczął go posuwać, jakby był zabawką erotyczną?

Louis stał nad rozłożonym, pięknym chłopakiem, a gula podjechała mu do gardła, gdy zauważył srebrne blizny, które znaczyły jego złotą skórę.

- Tak - wymruczał bardziej do siebie. - Tak, to jest grzech.

Dotknął jednej, śledząc jej linię, która odstawała ostro w poprzek lewego pośladka chłopaka. Źle interpretując jego dotyk, Harry poruszył się, rozkładając szerzej swoje silne uda, by odsłonić rowek pomiędzy pośladkami… oraz dziwną owalną rzecz z metalu, która umiejscowiona była w tamtym miejscu.

- Co to jest?

- Co jest co?

- To coś w twoim wnętrzu.

- Och. To po prostu mnie otwiera, żebyś bez trudu mógł włożyć swojego fiuta. Nie martw się, wyjdzie od razu, gdy za to pociągniesz.

Louis ledwo powstrzymywał obrzydzenie od ujawnienia się w jego głosie.

- Naprawdę sam to w siebie włożyłeś?

- Nie, mój Dozorca to zrobił. - Na te słowa Louis poczuł falę mdłości. - Nie wierzę, że nigdy wcześniej nie widziałeś korka analnego. Kurwa, Louis, jesteś taki niewinny.

- A ty taki popieprzony. Ubierz się, Harry. - Louis porwał jego spodnie z podłogi i położył je obok niego na stole, po czym odmaszerował do salonu, gdzie opadł na sofę. Mimo wszystko może to nie był najlepszy pomysł. Zapalił papierosa i pochylił się, zakrywając twarz dłońmi. Kiedy je zabrał, Harry przycupnął na kanapie po drugiej stronie, jak wróżka, ze skrzyżowanymi nogami bawiąc się kapeluszem, który trzymał na kolanach. Louis z zaskoczeniem zauważył, że chłopak zdaje się być na granicy łez.

- Zrobiłem… zrobiłem coś nie tak?

- Nie! - zapewnił go Louis. - Nie… po prostu… Nie chcę cię wykorzystać w ten sposób.

- Więc w jaki? Jestem tu, żebyś był szczęśliwy. Proszę, po prostu powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz, a ja to zrobię! - Był oszalały, zdesperowany… Maska opadła, a chłopak kryjący się za nią wyglądał tak młodo, był taki przerażony. Louis wstał i poszedł, żeby usiąść obok niego, biorąc go delikatnie za rękę.

- Chcesz wiedzieć, co sprawi mi przyjemność? - Harry spojrzał na niego i przytaknął, przygryzając wargę. - Chcę, żebyś poszedł do łazienki na końcu korytarza i wyjął ten jebany przedmiot, który w ciebie włożyli. Następnie chcę, żebyś tu wrócił i spędził ze mną wieczór, no wiesz… Wspólnie, ale nie uprawiając seksu.

- Tak po prostu spędzić z tobą czas?

- Noo… Wiesz, zamówić jedzenie, obejrzeć kilka filmów na DVD, może pograć na X-boxie… Pobyć razem.

- I to cię uszczęśliwi? Jesteś samotny czy co?

- Taaak, trochę - przyznał. - Po prostu chciałem cię znowu zobaczyć po tym, co wydarzyło się na bankiecie. Upewnić się, że wszystko z tobą okej. To był jedyny sposób, więc… - Podniósł kapelusz i położył go ostrożnie na głowie chłopaka. - Piszesz się?

Przez kilka chwil Harry siedział w ciszy, zamyślony. Ale kiedy podniósł głowę, żeby spojrzeć na Louisa, jego zielone oczy błyszczały z nadzieją.

- Możemy zamówić chińszczyznę?

***

Związek X, je ne se quoi**, ten wyjątkowy czynnik… Cokolwiek to było, Harry to posiadał. Tak, był piękny, ale chodziło o coś więcej… Stanowił intrygującą mieszaninę pewności siebie, uroku i wrażliwości, mądrości życiowej oraz rozczulającej naiwności. Bezczelny i charyzmatyczny, a za każdym razem, gdy uśmiechał się tym krzywym uśmieszkiem, ukazując dołeczki w policzkach i królicze zęby, Louis nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu.

- Nie możesz używać widelca! Widelec to oszustwo! - Pochylił się nad stołem i wyrwał Louisowi widelec z ręki, wyrzucając go od niechcenia przez ramię.

- Hej, jest mi potrzebny!

- Jaka szkoda. Patrz… - Harry usiadł obok niego, podnosząc rękę i pałeczkę. - Najpierw trzymasz tą jedną jak długopis. - Ostrożnie skręcił odpowiednio palce. - Potem bierzesz drugą pałeczkę i trzymasz ją między tymi dwoma palcami a kciukiem… - Pokazał mu. - Widzisz, że możesz nimi ruszać jak szczypcami? Teraz podnieś coś. - Louis ostrożnie uniósł kawałek kurczaka, mocno skoncentrowany.

- Och tak… Czadowe. - A wtedy, szybki jak błyskawica, Harry porwał kurczaka pomiędzy zęby. - EJ! Ja to jadłem!

Chłopak wybuchł śmiechem.

- No cóż, już teraz nie.

Resztę posiłku Louis zjadł przy użyciu pałeczek pod aprobującym spojrzeniem Harry'ego. Kiedy skończył, poprowadził młodszego chłopaka z powrotem do salonu, który był przytulny w przygaszonym świetle oraz z ogniem płonącym na palenisku. Tym razem, kiedy usiedli na sofie, Harry zajął miejsce obok szatyna, tak blisko, że ich ramiona się dotykały, uda były dociśnięte… Coś w posiadaniu ciepła jego ciała na sobie przyprawiało Louisa o zawroty głowy. Sięgnął po pilota.

- No to… co byś chciał obejrzeć.

- Nie wiem… Nie oglądam za często telewizji, więc cokolwiek wybierzesz.

Harry opadł na poduszki, gdy Louis przeskakiwał leniwie po kanałach. Nagle usiadł prosto.

- Czekaj, zatrzymaj się!

Louis przestał zmieniać kanały. To była stacja muzyczna. Ciemnowłosy wokalista grał na gitarze akustycznej na słabo oświetlonej scenie. Siedząc obok Louisa, Harry zaczął śpiewać razem z piosenkarzem.

- I’m a bad boy because I don’t even miss her, I’m a bad boy, for breaking her heart… And I’m free, free falling… - Miał przepiękny głos… Bogaty i silny o lekko rockowym brzmieniu. Zauważył, że Louis mu się przygląda i uśmiechnął się, zawstydzony. - Przepraszam… To moja ulubiona piosenka.

- Masz świetny głos.

- Dzięki. Razem z kumplami ze szkoły mieliśmy zespół. Raz wygraliśmy Bitwę Zespołów, taki konkurs.

Co skłoniło Louisa do zastanowienia się, jakim cudem z licealnego zespołu trafił do burdelu.

- Więc lubisz muzykę?

- Taa. Przede wszystkim rock i muzykę akustyczną… Kings of Leon, Coldplay, The Script, Snow Patrol… i wiele innych… To znaczy… no wiesz… nie pobijesz Springsteena, no nie? ,,The River” to… klasyka… - Mówił i mówił, a Louis siedział, słuchając z zainteresowaniem. Jego akcent definitywnie pochodził z północy, ale brunet wypowiadał się w dziwnie powolny, precyzyjny sposób, przystając jak gdyby ostrożnie dobierał swoje słowa, a następnie wymawiając je z perfekcją: siĘ, niewaŻkość, wziąĆ, co uderzyło w Louisa jako przynależność do klasy średniej. Zdecydowanie różniło się od wiejskich naleciałości z jego rodzinnego Doncaster oraz miejskiego slangu Bradford. Nie, ten chłopak pochodził z burżuazyjnej części Północy, z przedmieścia pełnego ślicznych wiosek wypełnionych kosztownymi domami, kupionymi przez byłych mieszkańców Londynu, z jakiegoś malowniczego miejsca…

- Harry… Jesteś z Cheshire?

Harry obok niego znieruchomiał.

- Nie. - Louis wiedział, że kłamie.

- No to skąd?

Harry wbił wzrok w telewizor, unikając jego spojrzenia.

- Znikąd.

- Masz północny akcent.

- W takim z razie z północnego nikąd.

Louis wiedział, że nie powinien zadawać więcej pytań, ale wykręty Harry'ego zaintrygowały go.

- Harry… Jak masz na nazwisko?

- Nie mam żadnego. Po prostu Harry… Tak jak po prostu Madonna.

- Harry… - Ale chłopak był już daleko, maszerując przez pokój i siadając tam, gdzie X-box Louisa leżał na dywanie przed telewizorem. - Nie pytaj mnie o tajemnice, to nie będę opowiadał kłamstw. - Podniósł kontroler i obrócił się, żeby spojrzeć na szatyna przez ramię, z tym pirackim uśmieszkiem na twarzy. - Masz coś z Assassin’s Creed?

Louis poddał się i do niego dołączył.

Grali godzinami, a Louis nie wierzył, jak bardzo go to odprężyło… Jak łatwo. Gdyby nie wiedział lepiej, wziąłby Harry'ego za normalnego faceta. Był trochę cichy, jasne, a pewne sformułowania, jakich używał, tak przesycone podtekstem seksualnym, że go szokowały… ale miał również poczucie humoru, jego żarty były szybkie i suche, tak że Louis łamał się za każdym razem. Uświadomił sobie, że chciałby, aby poznali się w innych okolicznościach, w jakiej innej rzeczywistości, gdzie on sam nie byłby synem miliardera, a Harry nie byłby prostytutką… W innej rzeczywistości, gdzie byliby po prostu normalni… W takiej rzeczywistości mogliby zostać przyjaciółmi… albo czymś więcej. Louis usiadł prosto i się przeciągnął.

- Chcesz jeszcze herbaty?

Obok Niego Harry leżał na brzuchu, podparty na łokciach. Ziewnął, wstrząsając bosymi stopami przed skrzyżowaniem ich w kostkach.

- Poproszę, skoro robisz.

Wstał i poszedł do kuchni. W chwili, w której wrócił z kubkami w obu rękach, Harry spał, zwinięty na dywanie przed kominkiem niczym kocię. Odstawił szklanki na stolik do kawy, po czym przyklęknął przy chłopaku i popatrzył na niego z góry. Pogrążony we śnie i wolny od tej całej otoczki seksownego złośliwca, wyglądał jeszcze młodziej, niewinniej, jego wydatne usta były lekko rozchylone, ciemne loki opadały na twarz. Gdy Louis tak obserwował, jego długie rzęsty zatrzepotały we śnie. Sięgnął niechętnie, żeby potrząsnąć go za ramię.

- Harry, Harry obudź się.

- C-co? Gdzie…? - Usiadł, przecierając oczy, i rozejrzał się wokoło, zdezorientowany. Wtedy jego wzrok padł na Louisa. - Och.

- Czas iść do łóżka, Harry. - Za jego słowami nic się nie kryło, ale wyraz twarzy Harry'ego zmienił się w mieszaninę strachu… oraz zrezygnowania.

- Och… Okej. Wezmę tylko swoje rzeczy. - Poszli do holu, gdzie Harry podniósł swoją torbę, a potem Louis poprowadził go na piętro do pokoju gościnnego, w którym rankiem pokojówki na jego prośbę wymieniły pościel na świeżą. Będąc już w środku, Harry rozejrzał się w zastanowieniu po kosztownym wyposażeniu, przymocowanym na ścianie telewizorze… Aż jego spojrzenie padło na łoże małżeńskie.

- Przygotowałem kilka ręczników. - Louis wskazał stos puchatych ręczników na krześle przy łóżku. Przez moment Harry wyglądał na zdezorientowanego. Potem skinął głową.

- Och… Już łapię… Do podłożenia, żebyśmy nie zabrudzili prześcieradła. Dobry pomysł. - A kiedy Louis patrzył, oniemiały, odrzucił kołdrę i podniósł ręcznik, rozkładając go ostrożnie na prześcieradle i wygładzając zmarszczki. - Ale i tak musisz włożyć gumkę. I jako że nie mam korka analnego, będę potrzebował lubrykantu. Możesz to zrobić, jeśli chcesz.

Wtedy Louis uświadomił sobie, co chłopak ma na myśli.

- Nie! Nie, Harry, ręczniki są na rano dla ciebie do użycia. Masz tu łazienkę. - Wskazał drzwi w dalekiej części pokoju. Policzki Harry'ego pokryły się różem.

- Och.

- Z pewnością powiedziałem ci już, że nie będzie seksu? Ten pokój jest twój na noc, żebyś mógł w nim spać, nic innego. Jesteś tu bezpieczny. Nikt tu nie wejdzie i cię nie skrzywdzi, ani ja, ani nikt inny. Obiecuję.

- Och… Dziękuję.

- Dobranoc, Harry.

- Dobranoc.

Ruszył do drzwi, gdy wtem…

- Louis? - Odwrócił się. Harry stał przy łóżku. Wyglądał na tak bardzo zagubionego i zdezorientowanego… Co było piekielnie smutne. - Dlaczego jesteś dla mnie taki uprzejmy?

Louis musiał zagryźć łzy.

- Ponieważ, Harry, ktoś powinien.

A potem zostawił go i poszedł do łóżka.

***

W łóżku było ciepło i wygodnie, poduszki miękkie, ale Harry nie mógł spać. Zamiast tego leżał pod kołdrą, czekając na dźwięk kroków, o których wiedział, że prędzej czy później nadejdą. Z całą pewnością… Wtedy rozległ sie dźwięk bosych stóp na drewnianych panelach… Harry westchnął. Wiedział, że to wszystko było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Jak długo nie będzie musiał robić nic zbyt dziwnego…

Ale drzwi nie skrzypnęły, żadna ręka nie ściągnęła z niego kołdry. Zamiast tego kroki minęły jego pokój i rozbrzmiały na półpiętrze. Słuchał skrzypienia schodów. Przez kilka chwil panowała cisza… Potem nagły, głośny trzask poderwał go do pozycji siedzącej, a jego serce załopotało w piersi. Co do chuja? Ktoś się włamał? Cóż, nie będzie siedział z założonymi rękoma i czekał, aż go dopadną. Zgramolił się z łóżka i przeszukał swoją torbę, dopóki jego palce nie zacisnęły się na składanym nożu. Otworzył go i na palcach zbliżył się do drzwi, ostrożnie uchylając je i wyglądając na ciemne półpiętro.

- Louis? - wyszeptał. - Louis?!

Cisza… Nie, nie do końca. Było coś słychać, daleko, niemal tak, jakby ktoś… płakał? Zakradł się w ciemność. Z parteru dochodziło światło. Skradł się po schodach, trzymając przy boku na wszelki wypadek nóż. Płakanie ustało, zastąpione… mamrotaniem? Doszedł do przedpokoju. Światło wylewało się z drzwi do kuchni. Ostrożnie podszedł w ich stronę i zajrzał do środka.

Bursztynowy płyn sączył się po płytkach z białego marmuru. Louis klęczał na podłodze w spodniach od piżamy, na bosaka, otoczony potłuczonym szkłem. Próbował zebrać je palcami.

- Cholera! Cholera, cholera, cholera… KURWA!

Rozciął sobie coś? Harry na wszelki wypadek schował nóż za plecy i wszedł ostrożnie do pomieszczenia.

- Hej, stary, wszystko okej?

Kiedy Louis podniósł na niego wzrok, jego kobaltowe oczy miały czerwone otoczki… Ale wciąż były piękne w swej kruchości.

- Tak… tak, w porządku. - Mimo to trząsł się, mówiąc przez zaciśnięte zęby. - P-prostu… Nie sypiam za dobrze, a kiedy już zasypiam zawsze mam te koszmary, przez co jestem wykończony, ale nie mogę zasnąć, więc pomyślałem, że zrobię sobie drinka. Tylko jednego. Ale moja ręka trzęsła się tak bardzo, że wypuściłem jebaną butelkę i szklankę, które rozbiły się naokoło i po prostu… - Wrócił do prób pozbierania szkła.

Nagle Harry nie bał się już więcej, cały strach zastąpiło współczucie. Podjął wędrówkę przez kawałki szkła w stronę szatyna.

- Hej, nie podnoś, to ostre! Patrz, masz rozcięcie! - Porwał ścierkę i ukucnął obok drżącego chłopaka, łapiąc jego nadgarstek i delikatnie owijając krwawiącą rękę. - Wszystko będzie okej, wszystko będzie okej…

- NIE, NIE BĘDZIE! - Jego krzyk sprawił, że Harry się wzdrygnął, ale nie ruszył się z miejsca.

- Co masz na myśli?

- J-jestem okropną osobą. Okłamuję kogoś, kto na to nie zasługuje i jestem wszystkim, czym on chce, żebym był, a ja już dłużej nie mogę! Czuję się, jakbym, kurwa, tonął… N-nie mogę spać… Jestem wykończony, ale nie mogę spać. - Przełknął i spojrzał w górę na Harry'ego. Miał ostre policzki i silną szczękę, niczym tragiczny bohater czarnego kina. - Przepraszam, Harry, bardzo przepraszam. Sprowadzenie cię tutaj było błędem.

- Dlaczego?

- Bo przypominasz mi o wszystkim, czego nie mogę mieć. - W jego oczach pojawiła się łamiąca serce tęsknota. Zabrał swoją krwawiącą rękę z uchwytu Harry'ego i odwrócił się. Harry położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu. Nie strząsnął jej z siebie.

- Nie jesteś okropną osobą, Louis. Nie każdy, kto mnie rezerwuje, jest okrutny… ale nigdy nie znalazł się nikt tak miły dla mnie, jak ty. Nie ma znaczenia, że mnie nie krzywdzą, dla nich wciąż jestem kurwą… Jesteś pierwszą osobą, która traktuje mnie jak człowieka.

Louis spojrzał na niego z wyrzutami sumienia w oczach.

- Ale… Ale cię pożądam. T-to znaczy, nie chcę cię skrzywdzić, ale… CHCĘ cię. Wiem, że to złe, zboczone, chore… ale…

- Wow, ktoś naprawdę namącił ci w głowie, prawda? Nie żyjemy w czasach biblijnych, mężczyzna lubiący mężczyzn to nic złego. Jest mnóstwo mężczyzn takich jak ty… takich jak ja… - Po tym oczy Louisa rozszerzyły się, a Harry posłał mu coś, co miał nadzieję, że było pocieszającym uśmiechem. - Lubię obie płcie… Jestem w ten sposób zachłanny, ale nie ma w tym nic złego. Nikogo nie ranisz…

- Właśnie, że tak.

Harry westchnął.

- Cóż, kimkolwiek jest ta osoba, nie mam jej tu w tej chwili, a czego nie zobaczy, to jej nie zaboli. - Wstał i wyciągnął do niego rękę. - Chodź ze mną do łóżka. Na co dzień dzielę z kimś pokój, ciężko zasnąć mi w samotności.

Louis spojrzał na niego w górę, niezdecydowany.

- Nie chcę cię skrzywdzić.

- Wiem, że tego nie zrobisz. Ufam ci. - Harry wyprowadził go z kuchni, w górę po schodach do pokoju gościnnego, w stronę łóżka… Obrócił się, żeby przyjrzeć się przystojnemu młodzieńcowi stojącemu obok niego, wyglądającemu tak niepewnie i wiedział, że nie ma się czego bać. - Wejdź na łóżko. No, dalej.

Louis wśliznął się pod przykrycie, a on sam odłożył nóż z powrotem do torby i wyłączył światło, po czym również wszedł na łóżko. Jedyne oświetlenie pokoju stanowiła lampka nocka, której blask rzucał na nich brzoskwiniową poświatę. Louis obrócił się do niego, a na jego twarzy malowała się burzliwa mieszanka paniki… i tęsknoty.

- N-nie chcę zmuszać cię do czegokolwiek.

- W porządku.

- Wcale nie. Nie będę z tobą uprawiał seksu, ale… Czy mogę… Czy mogę cię zobaczyć? C-całego.

- Pewnie. - Harry sięgnął w dół, strząsając z siebie bokserki i unosząc ramiona nad głowę. Louis podniósł się na kolana i odsunął nakrycie. Usiadł, spijając wzrokiem widok.

- Jesteś taki piękny.

- Dzięki.

Wyciągnął rękę, dotykając opuszką palców dwóch różowych punkcików na piersi Harry'ego.

- Co to?

- Och… umm… To trochę okropne, ale… To są moje wypustki?

- Twoje…?

- Dodatkowe sutki. Mam je od urodzenia.

- Och… cool. - Louis uśmiechał się przez chwilę, a Harry'ego uderzyło to, jaki piękny miał uśmiech… Potem znowu dopadły go wątpliwości. - Mogę… Mogę cię dotknąć?

Pytanie było tak niepewne, tak różne od wszystkiego, do czego przywykł Harry, że niemal się roześmiał.

- Tak, oczywiście, że możesz.

Wtedy palce zaczęły muskać pierś Harry'ego, jego brzuch. Leciutko, tak leciutko. Harry z zaskoczeniem odkrył, że drży pod ich dotykiem.

- Mógłbyś…?

Chłopak przetoczył się, przyciskając policzek do chłodnej poduszki, a potem palce Louisa zaczęły głaskać jego skórę, pieszcząc ramiona, przesuwając nimi w dół kręgosłupa, naciskając na wejście…

- W porządku?

- Mhm. - Palce zniknęły, a potem powróciły ciepłe i wilgotne… Bez zdawania sobie sprawy z tego, co robi, Harry rozszerzył nogi. Palce wcisnęły się do środka, nastąpił moment bólu, po czym… Nagle Harry poczuł bicie serca w każdym calu swojego ciała, jego oddech przyspieszył, raptem zakręciło mu się w głowie… I pojawiło się coś jeszcze… Znajomy pęd krwi, nieco mniej znajoma udręka… Był zszokowany, kiedy jęk opuścił jego usta… Lekkie jak piórko pocałunki na boku jego szyi, na czubku ramienia, gdy palce ruszały się w jego wnętrzu, uderzając w rozgrzany do czerwoności punk gdzieś głęboko we wnętrzu, o istnieniu którego nie miał pojęcia… Następnie palce zniknęły, a ręką przekręciła go delikatnie z powrotem na plecy. Zerknął na siebie i z zaskoczeniem zauważył, że jest twardy. Zazwyczaj wieki zajmowało mu dostanie erekcji, czasami musiał łyknąć tabletkę, albo zrobić zastrzyk… A wtedy Louis pojawił się nad nim, a jego oczy lśniły jak szafiry w nikłym świetle. Pochylił się w dół, pocierając o siebie ich nosy w eskimoskim pocałunku. Potem wziął w ręce jego twarz… Harry odsunął się.

- C-czekaj… Czekaj, ja nie… - Ale oczy Louisa błądziły po jego twarzy, spijając widok, a Harry z zaskoczeniem odkrył, że chciał tego… Nagle zapragnął poczuć usta Louisa na swoich raz jeszcze, bardziej, niż cokolwiek innego. - N-nieważne. - Wtedy Louis go pocałował, na początku z wahaniem, a potem głęboko, rozdzielając wargami jego usta, tak że mógł włożyć do środka język. Smak był przepyszny, ciepły i słodki jak whisky. Kolejny jęk opuścił usta Harry'ego, gdy poczuł rękę głaszczącą go po wewnętrznej stronie uda, tak niedaleko… Udręka stała się teraz prawie nie do zniesienia. Louis odchylił się, patrząc na Harry'ego z wahaniem.

- Będzie okej, jeśli…?

- Tak. - Dyszał, nagle rozgrzany, a jego umysł wypełniała mgła pożądania. - Tak… Proszę…

Pierwszy dotyk sprawił, że sapnął… A potem z każdym głaszczącym ruchem ręki nadchodziła przedziwna sensacja, uczucie czegoś budującego się ze wspaniałym pośpiechem, nagle miał wrażenie, że stracił panowanie nad własnym ciałem. Czuł, jak jego plecy wyginają się w łuk, biodra ruszają z własnej woli, a Louis całuje go po szyi, piersi, w usta… Czuł się, jakby balansował na krawędzi klifu… A potem, bez ostrzeżenia, spadł…

Gdy było po wszystkim, usiadł, zszokowany. Ręce poleciały mu do usta… Co to BYŁO? Czy on… czy miał…?

- Harry? Harry, wszystko w porządku? - Obrócił się, by spojrzeć na Louisa, który siedział obok, patrząc na niego z zaniepokojeniem. Przytaknął, a szatyn odciągnął jego ręce od twarzy. - To dlaczego jesteś zmartwiony?

Przełknął ślinę, starał się uporządkować jakoś swoje myśli.

- J-ja… Co zrobiłem?

Louis zachichotał.

- Nic… Ty po prostu doszedłeś. Chodź, wyczyścimy cię. - Sięgnął po pudełko chusteczek na stoliku nocnym i zaczął delikatnie wycierać brzuch Harry'ego.

Doszedł? Harry dochodził już wcześniej, nawet często… A przynajmniej tak myślał… Ale nigdy nie w ten sposób. Orgazm? Czy to był orgazm? Nie wiedział… Takich rzeczy nie uczono go na treningu. Ale trening jednak czegoś go nauczył… A mianowicie, że cokolwiek właśnie przeżył, musiał za to zapłacić.

- Twoja kolej. - Sięgnął pomiędzy uda Louisa… I zmieszał się jeszcze bardziej, gdy ten go odtrącił.

- Nie, nie, Harry… Nie musisz. Ja nawet nie chcę, żebyś to robił. Wystarczyło mi, że mogłem po prostu cię dotknąć.

- Ale… - Louis uciszył jego protesty pocałunkiem, głaszcząc go po włosach.

- Ciii, wszystko jest w porządku. Harry. Wszystko jest okej. - Położył się, ciągnąc Harry'ego w swoje ramiona, a chłopak zwinął się u jego boku, chowając twarz w ramieniu szatyna, żeby ukryć zdezorientowanie…

Ponieważ nic nie było okej… Nigdy wcześniej nie doszedł przy kim w ten sposób, nie wspominając o kliencie… I bał się, co to mogło znaczyć.

***

Różowe palce świtu zakradały się przez zasłony, drażniąc i budząc Louisa. Usiadł, ziewając, i obróci się, żeby spojrzeć z góry na Harry'ego, który leżał obok. Uderzyło go, w jak dziwny sposób spał chłopak: na plecach z ramionami nad głową, które krzyżował w nadgarstkach, niemal jakby miał je związane… Ale był też tak rozpraszająco przystojny, że szatyn nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, zamiast tego ostrożnie podnosząc kołdrę, by odsłonić długie, gibkie ciało. Chryste, był oszałamiający, tak opalony i umięśniony, prawie zbyt piękny, aby był prawdziwy… Ciemnowłosy Adonis wyjęty prosto z greckiego mitu.

- Chciałbym cię zatrzymać - wyszeptał. To była odurzająca fantazja… ale nic ponadto. Fantazja. Mimo to mieli jeszcze kilka godzin, zanim rzeczywistość ich dopadnie. Wpasował się pomiędzy jego rozchylone uda, pochylając się i palcami odgarniając mu loki z twarzy. - Czas wstawać, Harry. - Składał lekkie jak piórka pocałunki na jego policzkach, czole, a nawet na czubku nosa, dopóki ten nie otworzył oczy. - Dzień dobry.

- Dzień dobry. - Harry odchylił głowę, łapiąc wargami jego usta i całując go delikatnie. Szatyn usiadł na piętach, a Harry przeciągnął się, wyginając plecy i ziewając szeroko. - Która godzina?

- Nie martw się, mamy czas na śniadanie.

Harry usiadł z uśmiechem.

- To świetnie, bo umieram z głodu!

Louis opierał się o szafkę kuchenną i obserwował, jak Harry pożera swoją czwartą kanapkę z bekonem, a czerwony sos skapuje mu po brodzie. Chryste, jak na kogoś tak szczupłego, dzieciakowi dopisywał apetyt. Przesunął się, żeby usiąść naprzeciwko niego, biorąc łyk herbaty i analizując w zastanowieniu drugiego chłopaka ponad krawędzią kubka.

- Chcę cię jeszcze zobaczyć. Mogę cię zarezerwować kiedy będę chciał?

Harry przestał jeść i spojrzał na niego. Wyglądał na zadowolonego. Otarł sobie buzię rękawem.

- Tak! Tak, to znaczy zazwyczaj trzeba rezerwować tak… kilka dni wcześniej, bo jestem raczej popularny… Ale wiem, że dla ciebie zrobią wyjątek ze względu na to, kim jesteś… W szczególności, gdy… no wiesz… będziesz robił to regularnie?

- Myślę, że jest to możliwe. - Harry uśmiechnął się promiennie, jak gdyby wygrał nagrodę. - Nie zmuszę cię do niczego, na co nie będziesz miał ochoty… Będzie tak jak teraz… Po prostu… Lubię twoje towarzystwo.

- Cool.

- Jest tylko jedna rzecz…

- Och tak? - Harry dokończył kanapkę, oblizał palce i sięgnął po swój kubek z herbatą. Louis nie chciał pytać, ale wiedział, że musiał usłyszeć odpowiedź właśnie teraz, zanim za bardzo się zaangażuje.

- Jak stałeś się prostytutką? Jak trafiłeś do Klatki Dla Ptaków?

Stało się tak, jakby między nimi wyrósł mur. Spojrzenie Harry'ego pociemniało i chłopak odchylił się na siedzeniu.

- Nie znałem nikogo, kiedy przybyłem do Londynu i Pan Cowell zaproponował mi pracę oraz miejsce do spania. Lubię pieniądze i lubię seks, więc się zgodziłem. Pan Cowell jest dla mnie dobry. Nie jestem zmuszany. - Jego ton był niemal automatyczny, jakby czytał z kartki.

- Kto mówił coś o byciu zmuszanym? - Harry unikał jego wzroku, przygryzając wargę. - Harry, gdzie jest twoja rodzina?

- Nie mam żadnej.

O Harrym można było powiedzieć wiele rzeczy… Ale dobrym kłamcą nie był na pewno. Louis pochylił się ku niemu nad stołem.

- Harry…

A wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.

- To mój Dozorca. Muszę iść. - Harry wstał, porywając swoją torbę i umieszczając sobie kapelusz na głowie. Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się. - Zapomniałbym. - Zawrócił się, żeby pochylić się nad Louisem, kładąc rękę na jego szczęce. Zielone oczy wwiercały się w niebieskie. - Dziękuję za ostatnią noc… Świetnie się bawiłem. Powinieneś wiedzieć, że… zazwyczaj się nie całuję, ale… z jakiegoś powodu… ty jesteś wyjątkiem.

Pochylił się i pocałował go głęboko, po czym pobiegł do drzwi. Louis podążył za nim, wzdychając z frustracją.

***

- Więc… Jak było?

Harry spojrzał we wsteczne lusterko, w którym obserwował go Liam.

- Było… Dziwnie.

Liam skrzywił twarz, ściągając brwi z zaniepokojeniu.

- Co masz przez to na myśli? Jaki miał fetysz? Czy to było coś naprawdę pokręconego? Bydlak nie zapłacił za dodatki. Haz? Co ci kazał zrobić?

Harry potrząsnął głową.

- Nie… To nie było nic w tym rodzaju. Nawet się nie ruchaliśmy. Był miły… Chociaż zapytał, w jaki sposób skończyłem pracując u Pana Cowella oraz gdzie jest moja rodzina. Dałem mu standardową odpowiedź, którą kazali nam powtarzać… Ale nie wydaje mi się, żeby uwierzył.

- To nie ma znaczenia, jak długo nie powiedziałeś mu nic więcej. Czekaj, co masz na myśli przez ,,nawet się nie ruchaliśmy"?

- Właśnie to… Że się nie ruchaliśmy.

- No to co robiliście?

- My… Cóż, oglądaliśmy telewizję. Graliśmy trochę na X-boxie. Włożył we mnie na chwilę palce, strzepał mi…

- To wszystko? - Liam potrząsnął głową w niedowierzaniu.

- No. Jest trochę skrzywiony na punkcie bycia gejem, ale… jest miły… Naprawdę miły.

- Cóż, najważniejsze jest to, czy będzie chciał… jeszcze się z tobą spotkać?

- Taak. - Harry objął kolana ramionami i złożył policzek na ręce, gdy wyglądał przez przyciemnione okno samochodu, obserwując migające po drodze budynki. Nie sądził, że mógłby kiedykolwiek buć tak bardzo zmieszany… Był pewny tylko jednej rzeczy - że chce jeszcze zobaczyć Louisa. Ta myśl go przerażała. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego względem klienta.

__

*Członek francuskiego zespołu muzycznego Gypsy Kings, którego członkowie z pochodzenia są hiszpańskimi Cyganami.

** Je ne se quoi (fr.) - w dosłownym tłumaczeniu: nie wiem co; anglojęzyczni ludzie uważają, że takim wyrażeniem posługują się snobi, którzy chcą brzmieć na bardziej wyrafinowanych, niż są w rzeczywistości, używane jest dla żartów przez osoby, które wiedzą, co to wyrażenie znaczy naprawdę. Mówiąc ogólnie, może być używane w sytuacji, gdy ktoś chce wyjaśnić coś nieznanego lub ciężkiego do opisania.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro