9. Pan Jack

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Liam okręcił się na fotelu, gdy czarne drzwi SUV-a zostały odsunięte i Harry wgramolił się do środka, rzucając swoją komórkę oraz standardową kopertę pełną judaszowych srebrników na przednie siedzenie obok niego.

- Hej.

- Cześć.

Przynajmniej uzyskał odpowiedź. Ostatnimi czasy za każdym razem, gdy Harry w ogóle pofatygował się, żeby coś do niego powiedzieć, Liam czuł się jak zwycięzca. Patrzył na swojego przyjaciela - o ile mógł go tak jeszcze nazywać - we wstecznym lusterku, gdzie ten zwinął się na tylnym siedzeniu, składając pod siebie długie nogi i wyglądając przez okno. Nawet po tym wszystkim, co go tu spotkało, Londyn wciąż fascynował chłopaka wychowanego na wsi i Liam żałował, że Harry nie miał okazji poznać tego miejsca w innych okolicznościach. Uruchomił samochód i ruszył z podjazdu.

Liam od zawsze przeżywał mocno fakt, że Harry padł ofiarą najokrutniejszego eksperymentu Pana Cowella. Najmłodszy, jakiego mężczyzna kiedykolwiek uprowadził, stanowił test, który miał pokazać, czy łatwiej złamać Produkt, jeśli zabierze się go wcześniej. Wynik może nawet byłby pozytywny... gdyby wybrali kogoś innego. Liam od pierwszej nocy wiedział, że Harry różni się od reszty. Większość Produktów spędzała swoją pierwszą noc w stanie paraliżu, zawieszona gdzieś pomiędzy przerażeniem, szokiem i niedowierzaniem, wykonując każde polecenie z mylną nadzieją, że w jakiś sposób doprowadzi ich to do oswobodzenia... Ale nie Harry. Owszem, były łzy... Jednak Liam ze zdumieniem patrzył jak szesnastolatek o twarzy chochlika i z burzą kręconych włosów sprzeciwiał im się z całych sił: kopał, warczał i kłapał w stronę Dozorców niczym dzikie zwierzę, gdy tamci siłą prowadzili go z gabinetu lekarskiego do biura Pana Cowella, następnie do tatuażysty, a wreszcie do pokoju, który miał stać się jego więzieniem. W czasie wszystkich wydarzeń, które potem nastąpiły - wylicytowanie jego dziewictwa przez najbogatszego licytatora, trening, pierwsi klienci - Liam czekał, aż Harry pęknie, aż iskra w jego wnętrzu zgaśnie... Ale to nigdy nie nastąpiło... Jeżeli już, Harry wraz z upływem czasu stał się bardziej przekorny, za co Liam go podziwiał. Kraty niewoliły ich wszystkich... Jednak Harry był jedynym, który potrząsał klatką. Liam zaczął go chronić, patrząc na chłopaka jak na młodszego brata i przyrzekł sobie, że zawsze będzie na niego uważał. Wywalczył bycie jego Dozorcą dokładnie po to, aby móc osłaniać go przed najgorszą brutalnością Klatki Dla Ptaków... Nigdy przenigdy nie przypuszczał, że byłby w stanie skrzywdzić go w sposób, w jaki to zrobił. Fakt, że jego przyjaciel nosił teraz na ciele blizny z jego powodu, nawiedzał go nocami. Wiedział, że nie cofnie czasu, nie odkupi swojego grzechu, co nie oznaczało jednak, że zamierzał przestać próbować...

Liam ponownie zerknął we wsteczne lusterko. Pomimo posiadania tej iskry, sesje z klientami zawsze przetrącały lekko Harry'ego. Gdy było po wszystkim, zazwyczaj stawał się cichy, blady i zamknięty w sobie... Lecz nie tym razem. Zamiast tego, Liam widział jak oczy Harry'ego wydają się jaśnieć z powodu jakiejś prywatnej, szczęśliwej myśli, a jego pełne usta układają się w zagadkowy uśmiech...

- Co w ciebie wstąpiło?

Uśmiech zniknął.

- Nic. Wszystko w porządku. Patrz na drogę.

Cokolwiek to było, musiało być wielkie... A to nie pierwszy raz, gdy Liam zauważył. Zawsze, kiedy odbierał Harry'ego po sesji z tym całym Tomlinsonem, chłopak wydawał się inny, szczęśliwszy... Prawie tak... Prawie tak jakby sprawiały mu one przyjemność. Ale nie, powtarzał sobie, musiało chodzić o coś innego. Harry był zbyt mądry, aby babrać się w takim gównie...

...Harry był zbyt mądry, by zakochać się w kliencie.

***

Joseph czekał na nich, kiedy przybyli z powrotem do hotelu, dokładnie tak, jak spodziewał się Liam. Stał przy windzie z głową odchyloną na bok, pożerając wzrokiem ciało Harry'ego, gdy Liam sprawdzał, czy ma on coś przy sobie. Chłopak często słyszał jak inni Dozorcy wymieniali Produkty, które chcieliby zerżnąć, gdyby mieli ku temu okazję... Ale zazwyczaj nie kryło się za tym nic więcej, niż tylko gadanie. Joseph był jednak inny. Uwielbiał, w obecności Liama, opisywać, co zrobiłby Harry'emu, głaszcząc się przy tym przez spodnie, gdy siedząc w szatni, raczył ich obrzydliwymi przechwałkami, jak to chciał rżnąć sławnego Brudnego Harry'ego na różne sposoby, wepchnąć mu fiuta w gardło, skończyć na jego ślicznej twarzy, jak bardzo pragnął, żeby chłopak krzyczał... A najgorsza z tego wszystkiego była świadomość, że Liam był jedyną osobą, która go przed tym powstrzymywała.

Skończył przeszukiwać Harry'ego i machnął skanerem nad jego karkiem, czekając na piknięcie, po którym zrobił krok w tył.

- Czysty. Okej, Harry, jesteś wolny.

- Dobrze. - Harry zaczął iść w górę korytarza i został szybko zatrzymany przez ogromną masę Josepha. Mężczyzna złapał pięścią jego ramię.

- Zatrzymaj się, chłopaku.

Harry znieruchomiał.

- Tak jest, sir.

Joseph obrócił się do Liama z nikłym uśmiechem na twarzy.

- To jak, Payne, ile?

- Co?

Przebiegł palcami po boku twarzy Harry'ego, ignorując jadowite spojrzenie spode łba, gdy ten wyszarpnął ramię z jego uchwytu.

- Ile za obecnego tu Brudnego Harry'ego? Nie żeby go wyruchać, wiem, że to niedozwolone... Ale jeśli uklęknąłby teraz przede mną i zrobił mi szybciutko loda, nikt by się nie dowiedział. Niedługo przestaniesz być jego Dozorcą... Czemu nie zarobić na boku, dopóki jeszcze możesz? No weź, zapłacę ci stówę, nawet teraz, gotówką...

Harry obrócił się, żeby na niego spojrzeć... W jego oczach czaił się strach, który ścisnął klatkę piersiową Liama, kiedy chłopak uzmysłowił sobie, co on oznacza... Po raz pierwszy, odkąd się poznali, Harry naprawdę w niego zwątpił. Cóż, a on nie zamierzał zdradzić go po raz drugi.

- Spierdalaj od niego! - Wepchnął się pomiędzy nich, klapnięciem odsuwając rękę Josepha. Dalej mówił już przez zaciśnięte zęby. - Nie jestem jego pieprzonym alfonsem! Nie pozwolę, żebyś położył na nim rękę! Lepiej trzymaj się od niego z daleka... Albo spiorę cię na kwaśne jabłko. Idź, Harry.

- Tak jest, sir.

Patrzyli jak Harry odchodzi korytarzem, zerkając na nich przez ramię. Joseph przysunął się, żeby szepnąć Liamowi do ucha, owiewając cuchnącym oddechem jego policzek:

- Odwalasz kawał dobrej roboty, chroniąc swojego małego przyjaciela, Payne, oczywiście w chwilach, w których go nie bijesz... - Liam drgnął. - ... Jaka szkoda, że nie potrwa to już długo.

Serce Liama opadło, gdy uświadomił sobie, że mężczyzna ma rację.

***

Tydzień później Harry i Zayn znajdowali się w jednym z ciemnych korytarzy na tyle hotelu, opierając się o ścianę z rękami w kieszeniach. Czekali, co jakiś czas patrząc na zegarek, który pożyczył im Liam.

- Myślisz, że Anioł to załatwi?

- Nie wiem. - Zayn zapalił papierosa, a blask płomienia oświetlił jego przystojną twarz, gdy pochylił się nad zapalniczką. - Ale powiedział, że zrobi, co w jego mocy, a do tej pory jeszcze nikogo nie zawiódł.

- Daj się sztachnąć.

Zayn przewrócił oczami, ale podał mu papierosa.

- Wiesz, Haz, palenie cudzesów to wciąż palenie.

- Czego?

- Cudzych papierosów.

Harry wybuchnął śmiechem, zaciągając się dymem i oddając papierosa.

- Wcale nie. Zayn, mogę cię o coś zapytać?

- Nie, nie dam ci więcej. Ta paczka oraz kolejna, którą szmugluje Anioł muszą mi starczyć na cały tydzień.

- Nie o to mi chodzi. Twoja dziewczyna... Perrie... Jak ją poznałeś? Po prostu cię zamówiła, czy...?

Zayn spojrzał na niego podejrzliwie.

- Czemu chcesz wiedzieć? Nie będę się o to znowu z tobą kłócił.

Harry wzruszył ramionami.

- Nie mam takiego zamiaru. Ja tylko... zastanawiałem się. To wszystko.

Ciemne oczy Zayna zbadały jego twarz, szukając ukrytego motywu. Nie doszukawszy się niczego, westchnął.

- Pez... Pomylona macocha kontroluje jej życie. Dowiedziała się, że Perrie była dziewicą i nie chciała, aby straciła dziewictwo z facetem, który nie wiedział, co robi lub który był z nią, ponieważ jej tata śpi na kasie... Więc zamówiła mnie, jako prezent dla niej na dziewiętnaste urodziny.

- To... pojebane.

- Tacy są bogaci ludzie, stary. - Obaj wymienili znaczące spojrzenia. - W każdym razie, Pez mocno panikowała, nie chciała nic robić... Ale macocha nie wypuszczała jej z pokoju, chciała, by miała to już z głowy... Była przekonana, że ją zgwałcę! Kiedy udało mi się ją uspokoić, zaczęliśmy rozmawiać... Dogadywaliśmy się... Naprawdę ją polubiłem. Nie zrobiliśmy tego... Ale potem znowu mnie zamówiła... odtąd poszło już z górki. Wiem, że tego nie rozumiesz, ale...

- Naprawdę ją kochasz.

- No. Tak, to prawda. A ona kocha mnie.

- Powiedziałeś jej? No wiesz... o tym, jak tu trafiłeś?

Zayn przytaknął, a Harry wlepił w niego wzrok, zdumiony.

- I nie próbowała pomóc, nie zadzwoniła na policję?!

Zayn wywrócił oczami.

- Oczywiście, że chce pomóc, ale nie pozwalam jej na to. Kurwa, Haz, jeśli zacznie opowiadać ludziom o tym miejscu, jeśli zadzwoni po gliny... Wtedy Pan Cowell się dowie i ją skrzywdzi! Prawdopodobnie zabiłby ją, żeby ją uciszyć! Kocham ją, nie pozwolę, żeby to się stało. - Odwrócił się plecami, zaciągając ponownie papierosem. - Wystarczy, że mogę ją widywać, wiesz? Kiedy jesteśmy razem... na moment cały ten mrok odchodzi. Ale musiałem jej powiedzieć. Chciałem... chciałem, żeby wiedziała... że nie zawsze byłem kurwą, że NIE CHCĘ taki być, NIE CHCĘ robić tych wszystkich obrzydliwych rzeczy... że jestem do tego zmuszany.

- Och. - Harry starał się zachować neutralny wyraz twarzy.

- Ale mówiąc poważnie. - Zayn znowu wyciągnął do niego papierosa. - Czemu tak nagle cię to obchodzi? Nigdy nie pochwalałeś tego, że jestem z Perrie. Co się zmieniło?

- Nie, dzięki. - Harry zbył papierosa dłonią, po czym przygryzł wargę. Nie był pewny... W przeszłości ostro reagował na fakt, że Zayn zakochał się w klientce... Ale właśnie dlatego chłopak był jedynym, który mógł go zrozumieć. A desperacko potrzebował z kimś na ten temat porozmawiać. - Cóż, chodzi o to...

- W porządeczku, staruszki?!

Obrócili się.

Anioł kroczył w ich stronę, niosąc paczkę owiniętą w brązowy papier. Mając ledwo metr siedemdziesiąt wzrostu, wyglądał przynajmniej pięć lat młodziej, niż jego rzeczywisty wiek wynoszący dziewiętnaście lat. Z wielkimi niebieskimi oczami oraz niemal białymi włosami sięgającymi linii szczęki, które wystawały spod melonika, przypominał ewidentnie cherubina, skąd wzięło się jego przezwisko... Dopóki nie otwierał buzi, wysławiając się z akcentem wschodniolondyńskiego gangstera. Kiedy Harry spotkał go po raz pierwszy, był oszołomiony poznając wreszcie kogoś, kto brzmiał dokładnie tak jak mieszkańcy wschodniej dzielnicy miasta. Jeszcze zanim został pojmany, Anioł prawdopodobnie już kombinował na wszelkie sposoby... Następnie został oddany Dozorcy, który słynął w Klatce Dla Ptaków z pociągu do młodziutkich chłopców lub przynajmniej do tych, którzy młodo wyglądali. Sytuacja była nieciekawa, a Anioł sam ją pogarszał - owinął sobie swego Dozorcę wokół palca. Jeśli będąc w Klatce Dla Ptaków czegoś chciałeś oraz miałeś coś na wymianę, udawałeś się do Anioła, a jeśli pasowała mu twoja oferta, szedł do swojego Dozorcy i oferował usługi seksualne w zamian za wszystko, czego potrzebowałeś z zewnętrznego świata. To było chore... ale nie istniał inny sposób na zdobycie różnych rzeczy.

- Cześć, mały człowieczku.

- Spadaj, Harry, albo cie grzmotnę. - Anioł pokazał mu środkowy palec, po czym przytrzymał zawiniątko jedną ręką i pogrzebał w kieszeni. Wyciągnął paczkę papierosów, którą rzucił Zaynowi. - Łap, bracie... Zamierzasz dokończyć dla mnie to malowidło na ścianie, tak?

Zayn przytaknął.

- Zajmę się tym jutro. Masz resztę rzeczy, o które cię poprosiliśmy?

Anioł wygiął brew w jego kierunku.

- No pewnie, laleczko! Co niby trzymam? Pamiętaj jednak, że to nic wypasionego... I jest obita. Tylko to Tatuś mógł załatwić.

Harry zignorował go, nawet gdy w jego żołądku zakipiało.

- Czego chcesz w zamian? Dam ci moje opaski na nadgarstek, które ci się podobały i moją szarą czapkę... mam też wielką tabliczkę czekolady Galaxy.

- To dla Irlandczyka, dobrze mówię? Żeby czuł się mniej gównianie? - Obaj przytaknęli. - Więc niczego nie chcę. Przyjmijcie to jako punkt dla naszej drużyny. Mogę iść z wami, żeby mu to dać?

- Jasne. - Harry wziął od niego paczkę i chłopak poszedł ich śladem, gdy wspięli się po schodach, by zostawić ją na łóżku Nialla w ich pokoju, a następnie zeszli na dół na siłownię. Idąc, Zayn dotknął ramienia Anioła.

- Naprawdę, Jamie, dzięki. Jesteś pewny, że wszystko w porządku?

Anioł wzruszył ramionami.

- Nie chciałbym, żeby moja mama się o tym dowiedziała i nie jest w porządku... Ale co tutaj jest? Może przynajmniej trochę się rozweseli. Wolałbym raczej dziesięć razy obciągnąć Tatusiowi, niż widzieć jak ten dzieciak płacze.

Weszli na siłownię... gdzie znaleźli Nialla, który obserwował podciągającego się na drążku Liama, z wyrazem twarzy przejawiającym całkowitą i prawdziwą klęskę.

- Tja... nie ma mowy, żebym to zrobił.

- Dasz radę. - Zanim Niall zdążył zaprotestować, Liam zeskoczył na podłogę, złapał go i podniósł na wysokość drążka. - Złap to, bardzo dobrze. - Niall posłuchał, a Liam odsunął się... Wszyscy stanęli i patrzyli, jak Niall wisi tam niczym salami w sklepie, wymachując żałośnie nogami.

- To po prostu krępujące. - Spojrzał na Liama, czerwieniąc się po same uszy. - Proooszę, czy możemy już przestać?

- Tak, Liam, możemy go zabrać? - Zayn posłał Liamowi znaczące spojrzenie i chłopak skinął głową.

- Niech będzie.

Niall zeskoczył na podłogę, czując ulgę, a Anioł wyszedł na przód, żeby go przywitać.

- W porządku? Jestem Jamie, ale wszyscy mówią do mnie Anioł. Ja też nie umiem się podciągać.

- Nialll... lub Irlandczyk, jak sądzę. - Uścisnęli sobie ręce.

- Byłeś koczownikiem?

Niall zmarszczył brwi.

- W sensie, czy przemieszczałem się z miejsca na miejsce? Nie.

- Przepraszam. Najpierw myślałem, że Harry był Cyganem, bo jest taki ciemny, dopóki nie zaczął gadać. Okazuje się, że pochodzi z zamożnej rodziny.

Liam stanął obok Harry'ego i Zayna, pochylając konspiracyjnie głowę.

- Macie ją?

- No... Dzięki Aniołowi.

- Świetnie. - Obrócił się do Nialla. - Słuchaj, stary... Chłopaki mają coś dla ciebie. Idź z nimi.

Zaciekawiony, Niall podążył za nimi na górę po schodach.

***

Po każdej odbytej rozmowie Zayn dodawał więcej szczegółów do części malowidła na ścianie należącej do Nialla - namalowane imiona jego rodziców oraz brata, para irlandzkich butów do tańca, herb drużyny piłkarskiej Derby Country oraz gitara akustyczna zdobiły teraz ścianę nad jego łóżkiem. W minucie, w której weszli do pokoju, jego wzrok padł na pokaźną brązową paczkę w kształcie trójkąta , która tam leżała i chłopak spojrzał na pozostałych, zdezorientowany.

- To dla ciebie - wyszczerzył się do niego Harry.

- Odpakuj! - Zayn machnął głową w stronę pakunku, który Niall podniósł z łóżka, rozdzierając papier... aby odsłonić poobijaną gitarę akustyczną. Jego oczy pojaśniały i blondyn odwrócił się, żeby spojrzeć na nich ze zdumieniem.

- Na poważnie?

Przytaknęli.

- Powiedziałeś, że twoja gitara to najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałeś, więc...

- I kto wie? Może moglibyśmy założyć zespół czy coś...

Zayn posłał Harry'emu miażdżące spojrzenie.

- Jasne, Haz. I jak niby mielibyśmy go nazwać? Turning Tricks? One Erection?

Harry pękał ze śmiechu.

- Przestańcie, laleczki! - Anioł odwrócił się z powrotem do Nialla, który pochylał się nad nową gitarą, obracając ją ostrożnie. - Dajesz, Irlandczyku, zagraj nam piosenkę!

Harry i Zayn usiedli na łóżku Zayna, żeby popatrzeć jak Niall kończy obracanie i zaczyna grać wstęp do piosenki ,,Hotel California" zespołu The Eagles, w rytm którego Anioł tańczył z większą ilością entuzjazmu, niż koordynacji ruchowej.

- Widzisz to? - Harry trącił Zayna i wskazał na uśmiech Nialla. - To dzięki nam.

- I Aniołowi. Nie zapominaj o jego wkładzie. - Oparli się o ścianę. - Pracujesz dzisiaj?

Harry przytaknął ponuro.

- Mam zamówioną kilkugodzinną sesję. A ty?

Zayn skinął głową.

- Tja. Przychodzi kilku klientów. Ale przynajmniej jutro mam nockę z Perrie. Jej starego nie ma w mieście. - Obrócił się do chłopaka, żeby spojrzeć na niego z zaciekawieniem. - A wcześniej czemu pytałeś o mnie i Pez? Zamierzałeś mi coś powiedzieć... - Harry przygryzł wargę. - Znam to spojrzenie... Co ukrywasz?

Harry wziął głęboki oddech. Nie wiedział nawet, jak to określić.

- Ja... Cóż... Jest ktoś, kogo widuję...

Brwi Zayna podjechały do góry.

- I co? Lubisz tę osobę? - Harry zerknął na niego z poczuciem winy... i przytaknął. Spodziewał się, że Zayn będzie zirytowany, wytknie mu, jak okropnie zachowywał się z powodu jego i Perrie... Ale Zayn był lepszym człowiekiem. Zamiast tego skinął ze zrozumieniem głową. - No cóż, opowiedz mi o niej. Jaka jest?

- To jest on.

Cień zaskoczenia przebiegł przez twarz Zayna, jego brwi wyskoczyły w górę, ale nawet się nie zawahał.

- Och! Och... okej... Spoko, stary, nie ma problemu. Więc jaki on jest?

Harry rozluźnił się, czując ulgę - pierwsze koty za płoty.

- Zabawny, mądry i bardzo uprzejmy. Jest dla mnie naprawdę miły, Zayn. Nie traktuje mnie jak inni... jak robota, którego można ustawić w wybranej pozycji, albo jak brudną dziwkę, która powinna być wdzięczna, że chcą ją przelecieć. To tak jakby... Kiedy na mnie patrzy, przenika przez aparycję Brudnego Harry'ego i widzi po prostu mnie. Wyśmiał zachowanie Brudnego Harry'ego, nie kupił tego nawet na moment... Ale powiedział, że jestem naprawdę kimś... Ja, Zayn, że ja jestem. Zachowuje się tak, jakbym rzeczywiście coś znaczył.

Zayn przytaknął.

- A on... podoba ci się?

Harry poczuł ciepło na policzkach.

- Tja... to dziwne. Od wieków nikt mi się nie podobał, zapomniałem jakie to uczucie... Ale tak, jest naprawdę gorący.

- A seks...?

Harry przytulił kolana do piersi.

- W tym cała rzecz... Na początku nawet NIE CHCIAŁ seksu... Potem po prostu zajął się mną i nie kazał mi nic robić w zamian. Nie zerżnął mnie, dopóki sam tego nie chciałem, a nawet wtedy... Jestem inny, niż ty. Nie robiłem tego przed porwaniem, ale...

Zayn uchwycił jego spojrzenie.

- Seks tak bardzo różni się od tego, co przytrafia ci się tutaj, jak bardzo noc różni się od dnia.

- Tak... Jest przyjemny, naprawdę przyjemny. To, co robimy... rzeczywiście to lubię, Zayn. - Spuścił głowę ze wstydem, a jego policzki płonęły. Zayn otoczył jego barki ramieniem, dodając mu otuchy.

- Och dzieciątko... Tak właśnie ma być. Seks nie powinien być przerażający, nie powinien boleć... Ale chyba nie możesz niczego o tym wiedzieć.

- Kiedy z nim jestem, czuję się szczęśliwy, on mnie uszczęśliwia... Mówi, że chce tylko mnie... Ale potem zaczyna zadawać pytania na temat tego, jak zostałem kurwą i poznaje się na moich odpowiedziach...

- Myślisz, że zrobiłby coś, gdyby wiedział?

Harry przytaknął.

- Jest dobrym człowiekiem, więc spróbowałby...

- A wtedy Pan Cowell kazałby go zabić.

Harry ponownie przytaknął.

- W dodatku Pan Cowell powiedział, że jeśli jeszcze raz się wychylę, porwie moją siostrę i sprowadzi ją tutaj. Jeśli powiem, skrzywdzi każdego, kogo kocham.

- No, mógłby tak zrobić - westchnął Zayn. - Chcesz mojej rady? Ciesz się tym, dopóki trwa... ale nic mu nie mów. Będzie chciał cię wydostać i mu się nie uda... nikt nie może nam pomóc. Jak on się nazywa?

Harry spojrzał na Zayna zza włosów. Kiedy odpowiedział, zrobił to szeptem:

- Louis Tomlinson.

- JASNA CHOLERA! - Zayn wybałuszył na niego oczy w szoku.

- Eee, Harry? - Odwrócili się. Liam stał w wejściu, trzymając w ręce krótkofalówkę i wyglądając na onieśmielonego. - Pan Cowell chce cię widzieć... Przybył twój nowy Dozorca.

- Okej, już idę. - Harry obrócił się z powrotem do Zayna. - Nie mów nikomu, okej?

Zayn potrząsnął głową.

- Zabiorę to ze sobą do grobu.

- Dzięki.

Wymienili tajemnicze uśmiechy, a potem Harry wstał i podszedł do Liama, pozwalając mu wyprowadzić się z pokoju.

***

Pan Jack polubił to miejsce. Miało... potencjał. Mógłby nieźle się tu zabawić... Gdyby tylko nauczyli się robić wszystko według jego uznania, oczywiście.

Oparł łokcie na podpórkach fotela, złączając swoje długie palce i przykładając je do ust, gdy wbił chłodne, wykalkulowane spojrzenie w mężczyznę przed sobą. To nie tak, że go nie lubił - nienawiść była emocją, a emocje marnowały energię... energię, którą wolał raczej wykorzystać na swoich podopiecznych. Ale rzeczywiście patrzył na niego z góry. Był próżny, głupi i za bardzo skupiony na pieniądzach... a także nie miał żadnego pojęcia o tym, co robił.

- Widziałem kilku po drodze... Nie noszą obroży - bardziej stwierdził, niż zapytał.

Siedzący naprzeciwko Pan Cowell potrząsnął głową.

- Nie.

- Wiedzieliby lepiej, gdzie ich miejsce, gdyby chodzili w obroży. Także duszące obroże mogą się przydać...

- Możemy działać w tej samej branży, panie Dalton, ale nasz rynek zbytu bardzo się różni. Jestem stręczycielem, nie szkolę i nie sprzedaję niewolników. To prawda, niektórzy z moich klientów lubią widok kurwy w obroży, ale większość woli udawać, że seks z nimi jest co najmniej za obopólną zgodą, że osoba, za pieprzenie której płacą mi tysiące nie jest zmuszana. Wszystko to pomaga im lepiej spać w nocy.

- Nie są skuci.

- Są przykuwani i kneblowani na noc.

- Powinni chodzić nago, skuci, w obroży i zakneblowani, kiedy nie pracują. A ta konkretna osoba... Powiedz mi o niej więcej. Mężczyzna czy kobieta?

- Mężczyzna.

- I mówisz, że jest nieposłuszny?

Pan Cowell skinął w zamyśleniu.

- Słucha, dopóki nie wydarzy się coś, co nie przypadnie mu do gustu. Zawsze miesza się w nie swoje sprawy, mówi niepytany, ośmiela się pyskować, nadmuchuje do ogromnych rozmiarów swoją wartość...

- Hmm, a w jakim jest wieku?

- Dwadzieścia lat. Wzięliśmy go, kiedy miał szesnaście...

Mężczyzna zacmokał, potrząsając głową.

- Nie udało wam się go złamać nawet w tak młodym wieku? - Cowell miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, aby wyglądać na zażenowanego. Jack oparł się na krześle, szczerząc do siebie, gdy powoli skrzyżował nogi. Cieszył się, że dostał chłopaka... Och, od zawsze lubił obie płcie i nie było nic, co równałoby sie krzykom dziewczyny... Ale łamanie chłopaka dopuszczało użycie porywająco mocnego zagrania... Szczególnie wtedy, jeśli był on wysoki. Proszę, niech będzie wysoki... - Jaka była jego rodzina? Mniemam, że zrobiłeś rozeznanie.

- Oczywiście. Starsza siostra, z którą był blisko. Ładnie reaguje, gdy groźby dotyczą jej osoby. Rodzice rozwiedli się, gdy miał siedem lat. Matka znalazła nowego partnera, który z nimi mieszkał...

- Czy ojczym bił go, molestował, integrował w jakikolwiek inny sposób?

Pan Cowell potrząsnął smutno głową.

- Nie... Z tego, co widzieli moi szpiedzy, był czuły w stosunku do chłopaka, traktował go jak swoje dziecko.

- Szkoda. Dobrze, jeśli są krzywdzeni już wcześniej, wtedy łatwiej ich przełamać. Więc jakich metod używałeś? Mniemam, że był bity?

- Tak. Dostawał batem... Nie tak często, jakbym sobie tego życzył...

- To się zmieni. Był upokarzany?

- Często zakładam mu kaganiec. Po incydencie po balu kazałem na kilka dni założyć mu obrożę i wystawić nagiego na czworaka na widok całej jadalni. Używać kuwety na oczach wszystkich, karmić z misek dla psa...

- Jak zareagował?

- Cóż, zdecydowanie nie był zadowolony... ale kilka tygodni temu znowu pyskował klientom. Ale niezaprzeczalnie wstrząsnęło nim to.

- To dobrze. A jeśli chodzi o stresujące sytuacje, przywiązywanie, elektrowstrząsy, karanie wodą, gry logiczne? - Pan Cowell potrząsnął głową i Jack uświadomił sobie, że miał dużo roboty przed sobą. - Co z wymuszonymi orgazmami?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Chuj mnie obchodzi, czy dochodzą, czy nie, tak długo jak doprowadzają do szczytowania klientów. Po to tutaj są.

Jack wychylił się na krześle, przejeżdżając zmysłowo językiem po wąskich wargach.

- Ach, Panie Cowell, tu właśnie tracisz. Nie ma nic lepszego, niż niewolnik błagający cię o pozwolenie na dojście... Nie dlatego, że tego chce, ale dlatego, że MUSI. Nie ma nic lepszego, niż widok łez wstydu, gdy własne ciało go zdradza. Oczywiście, orgazm sam w sobie jest czysto biologiczną rzeczą, odpowiedzią na stymulację, ale on tego nie wie, co ma na niego silnie psychologiczny wpływ, zaczyna mylnie myśleć, że najwyraźniej gdzieś głęboko wewnątrz swej żałosnej duszy lubi być krzywdzony. To dezorientuje te głupie stworzenia... Jeśli nie lubię tego, co robi ze mną mistrz, to dlaczego dochodzę? Czasami udaje im się przekonać samych siebie, że podoba im się to wszystko, a ich ewidentna przyjemność oznacza, że głęboko w sobie rzeczywiście są obrzydliwymi dziwkami, które zasługują na każdą karę, którą im wyznaczysz, dokładnie tak, jak zawsze im powtarzałeś... Następnie, Panie Cowell, zyskujesz uległego niewolnika... Zmuszaj go do orgazmu najczęściej, jak to możliwe, a daję ci gwarancję, że tak będzie. - Patrzył na wyraz zaszokowania na twarzy drugiego mężczyzny, zdziwiony. - Czy nie tego oczekujesz po tym chłopcu, Panie Cowell? Poddania się?

- Owszem, ale...

- W takim razie domyślam się, że będę upoważniony do stosowania moich standardowych metod?

Jego nowy pracodawca przytaknął.

- Z kilkoma wyjątkami... Jeśli planujesz go pobić, zrób to tak, żeby nie pozostawiać śladów lub uprzedź mnie wcześniej, abym mógł odwołać jego spotkania i dać czas na wyzdrowienie. Żadnych trwałych oznaczeń... Jest jednym z moich najlepiej zarabiających, musi być ładny... I zabraniam ci go gwałcić. - Zignorował wykrzywioną w furii minę Jacka. - To zasada, która obowiązuje wszystkich moich Dozorców. Produkty wybieram osobiście ze względu na ich piękno, żadnego Dozorcy nie może ponieść entuzjazm, w przeciwnym wypadku muszę użerać się z rozerwanym Produktem, który potrzebuje szwów i przynajmniej tygodnia wolnego od pracy. Każdy wolny dzień oznacza stratę moich pieniędzy.

- A seks oralny?

- Zabroniony. Kiedy robią to w czasie pracy, mają nad tym kontrolę. Ale zmuszanie do brania głęboko do gardła doprowadza do owrzodzenia przełyku, utraty głosu i znowu wolnego od pracy.

- Co z zabawkami?

- Zabawki są dopuszczalne - przyznał. - Tylko upewnij się, że to nic zbyt dużego, i że wystarczająco dobrze je nasmarujesz. Nie może krwawić.

Jack skinął głową, przebiegając dłonią po przygładzonych do tyłu, stalowo-szarych włosach.

- Będę starał się zgrać jego sesje treningowe ze spotkaniami z klientami, ale nie będą regularne... Lepiej, żeby nie wiedział, kiedy się ich spodziewać, to utrzyma go w pełnej gotowości. Chcę również, żeby myślał, że to nasz mały, brudny sekret. Jeśli uzmysłowi sobie, że zarząd się na to zgodził, uzna to za kolejną rzecz, przeciw której może walczyć. Przyzwyczajony jest do instytucjonalnych kar. Ale układ pomiędzy nami? To go wytrąci z równowagi.

- Widzę, do czego zmierzasz. Bardzo dobrze, rozplanowanie wszystkiego zostawiam tobie. - Rozległo się pukanie do drzwi. - Oto i on... Wejść!

Obaj obrócili się, gdy drzwi zostały otworzone.

Pierwszy chłopak, który przestąpił próg, był wystarczająco interesujący - umięśniony i silny. Jack bawiłby się wyśmienicie poprzez zmuszanie go do posłuszeństwa... jednakże miał na sobie czarny strój ochroniarza. Mimo to chłopak, który wszedł po nim, zrekompensował to małe rozczarowanie.

- Jack, oto Harry. Harry, stań na środku pokoju, gdzie będziemy mogli cię zobaczyć.

- Tak, sir.

- Harry, to jest pan Jackson Dalton. Będzie twoim nowym Dozorcą.

- Cześć, Jack.

Jack podniósł się z krzesła i podszedł go obejrzeć. Chłopak wyglądał porażająco dobrze, był gdzieś pomiędzy chłopięco uroczym a klasycznie przystojnym... wysoki... nie tak, jak Jack, który przy wzroście metra osiemdziesiąt dwa wciąż nad nim górował... niemniej wystarczająco wysoki... W idealnym wieku: na granicy bycia chłopcem i mężczyzną, prawie dorosły, ale jeszcze nie całkiem. Był szczupły, tyczkowaty, narowisty jak młody źrebak, jego długa grzywa brązowych loków opadała na oczy, gdy okręcał się i obracał, starając się nie tracić Jacka z pola widzenia, kiedy ten okrążał go niczym wilk swoją ofiarę. Miał jedne z najpiękniejszych oczu - duże, w kształcie migdała i o kolorze szmaragdu - ale błyszczały one także inteligencją , co mogło stanowić problem... Ponieważ wraz z inteligencją przychodziła wola walki. Nawet teraz widział sprzeciw w ściągniętych brwiach chłopaka, w uniesionym podbródku... Kiedy go oceniał, przeszywające spojrzenie chłopaka oceniało go równie dokładnie.

- Kto powiedział, że możesz patrzeć mi w oczy, chłopcze?

- Co? - Chłopak spojrzał na niego, zaskoczony. Żuł gumę. Naprawdę żuł gumę!

- WZROK NA PODŁOGĘ! - warknął autorytatywnie.

Chłopak nawet nie drgnął.

- Okej, dobra - powiedział nadąsany. Opóźnił wzrok na dywan.

Nie... to nie zwiastowało nic dobrego. Jack miał ochotę kopnięciem zmusić chłopaka do padnięcia na kolana z rękoma za plecami i czołem opartym na podłodze - pozycja, jaką każdy niewolnik winien przyjmować znajdując się przed swoim panem... ale na to przyjdzie jeszcze czas. Lepiej, aby doznał szoku, kiedy to się stanie.

- Jaka ładna suczka. - Wtedy dostrzegł to kątem oka... trwało zaledwie milisekundę, owszem... ale chłopak drgnął. Nie lubił, gdy przypominano mu o zajmowanym przez niego stanowisku, interesujące. - Założę się, że wygląda pięknie związany i zakneblowany. - Znowu to delikatne drgnięcie. Więc nie lubił także być związywany... Mężczyzna zatrzymał się za jego plecami, których dotknął delikatnie przez materiał koszulki... Mimo to dreszcz podążył ścieżką jego palców, gdy przesuwał je w dół po kręgosłupie chłopaka. Podniósł wzrok i zauważył, że Harry patrzy na niego przez ramię. Przez moment, jedynie krótką chwilę, widział w tych zielonych oczach słaby błysk strachu... Potem zmienił się on znowu w spojrzenie pełne złości i przekory, wyraźnie łamiąc polecenie, które Jack wydał mu kilka sekund wcześniej. Nie było to nic wielkiego... ale wystarczyło.

- Miło mi cię poznać, Harry.

Chłopak nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się w niego, ewidentnie straciwszy odwagę. Dobrze. Pan Cowell wzniósł się zza biurka i strzelił palcami na umięśnionego chłopaka, który czekał przy drzwiach.

- Liam, pan Dalton i ja wciąż mamy trochę pracy papierkowej do wykonania, a na Harry'ego czeka klient w pokoju 214. Zabierz go tam dla mnie.

- Tak, sir. Chodź, Harry. - Jack obserwował, z głową przechyloną na bok, jak jego nowy niewolnik obraca się na pięcie i rusza do drzwi.

- Do widzenia, Harry. Nie mogę się doczekać, żeby cię bliżej poznać.

Na dźwięk jego szlacheckiego akcentu z dziwnym, śpiewnym tonem Harry zatrzymał się, obracając i rzucając mu niepewne spojrzenie, po czym opuścił pokój. Jack usiadł ponownie na swym krześle, uśmiechając się do siebie. Cóż, to było... interesujące. Widział potencjał.

- No i? - Pan Cowell usiadł naprzeciwko, patrząc na niego z ciekawością. - Co myślisz?

Wtedy Pan Jack uśmiechnął się uśmiechem podekscytowanego dziecka, które właśnie dostało nowiutką lalkę do zabawy.

- Myślę, że... Harry i ja będziemy się razem świetnie bawić.

***

Louis przytrzymał przed Eleanor drzwi taksówki i pomógł jej wysiąść, po czym wziął ją za rękę i poprowadził zatłoczoną ulicą Soho. Idąc, przycisnęła się do jego boku, obejmując go ręką w pasie. Postawił kołnierz swojej kurtki z podbiciem z owczej wełny przed zimnem i objął ją opiekuńczo ramieniem.

- Więc dlaczego chciał obejrzeć mecz tutaj? Masz w domu ogromny telewizor, kanał sportowy, wielokanałowy dźwięk...

- Nie tam, to nie w stylu Stana. Jest w pewnym sensie uczulony na bogactwo... I zawsze powtarza, że jeśli wyląduje w jednym pokoju z moim ojcem, przyłoży mu pięścią w twarz.

- Już go lubię... Mamy te same cele życiowe. - Z psotnym uśmiechem spojrzała na niego spod swojej czapki, a on parsknął śmiechem.

- Tja, wszystkich nas jednoczy ochota sprania mojego taty na kwaśne jabłko.

Dotarli do małego, tradycyjnego pubu. Z zewnątrz obwieszony był flagami Red oraz chorągiewkami Manchesteru United. Klienci stojący wokół drzwi tworzyli jasnoczerwoną masę w swoich koszulkach piłkarskich, gdy próbowali zmieścić jeszcze po jednym papierosie przed rozpoczęciem meczu. Louis zaczął się między nimi przeciskać, lecz poczuł rękę Eleanor na ramieniu. Obrócił się, żeby na nią spojrzeć. Stała, przestępując z nogi na nogę i żując nerwowo wargę, a na jej twarzy porcelanowej laleczki gościł lęk.

- Wszystko okej, El?

- Tak, tylko... Przyjaźnisz się ze Stanem od podstawówki, jest praktycznie twoim bratem... Co jeśli mnie nie polubi?

Wyglądała na taką przestraszoną... A on był poruszony, że martwiła się tak bardzo.

- Nie bądź głupia. Pokocha cię, bo ja cię kocham... - Sięgnął po dziewczynę i machnął ręką w stronę pubu. - Chodź.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Wzięła go za rękę, a chłopak przyciągnął ją do siebie, po czym otulił ją ramionami i poprowadził do środka.

***

Okazało się, że obawy Eleanor były niepotrzebne.

- Zawodnik znajduje się na pozycji spalonej, jeśli on LUB ona, bo my kobiety także gramy w piłkę nożną, wierz mi bądź nie, Stanley, jest bliżej linii bramkowej przeciwnika, niż piłka oraz obrońca. Zawodnik na pozycji spalonej dostaje żółtą kartkę, jeśli w momencie, w którym ktoś z jego drużyny lub on sam dotyka piłki, zajęty jest, w opinii sędziego, czynną grą. Właśnie to, Stanleyu Lucasie, jest zasadą spalonego... Wisisz mi pięćdziesiąt funtów. Płać, dziwko! - Eleanor odchyliła się na krześle z triumfalnym uśmieszkiem i strzeliła na niego palcami. Stan obrócił się do Louisa, a jego oczy były wielkie.

- Jeśli jej nie poślubisz, ja to zrobię!

Louis odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

- Kiepskie szczęście... zapytałem pierwszy.

- Halo? - Eleanor wyciągnęła rękę do Stana. - Wygrałam zakład.

- Dobra. - Niechętnie wręczył jej gotówkę.

- Dzięki. - Podstawiła ją pod nos. - Pachnie jak zwycięstwo. Idę po następną kolejkę.

Obaj patrzyli, jak wstaje i przerzuca swoje długie brązowe włosy przez ramię, a potem udaje się w stronę baru.

- Dobra, jaki jest wynik? Red wciąż prowadzi jedną bramką? - Louis odwrócił się z powrotem do ekranu... i poczuł na sobie palące spojrzenie Stana. Niechętnie obrócił się twarzą do przyjaciela. Stan wyglądał na zaniepokojonego, zaciskając usta i ściągając brwi z troską.

- No co?

- Więc... definitywnie jest twoją dziewczyną? Naprawdę zamierzasz ją poślubić?

- Tak, Stanley, zamierzam ją poślubić. Właśnie dlatego dałem jej pierścionek zaręczynowy z diamentem.

- Racja... Po prostu... Wiem, że nie widywaliśmy się za często, odkąd ten bydlak cię tu zaciągnął, ale... - Urwał, zastanawiając się nad odpowiednimi słowami... Louis wiedział, co nadchodzi. - Ale... zawsze myślałem, że jesteś... no wiesz...

Kurwa. No oczywiście, że Stan się domyślił... Nie opowiadał o tym w czasie swoich powrotów do domu w lecie, ale z pewnością nie raczył go opowieściami o zaliczaniu dziewczyn. Zdecydował się przyjąć pozycję obronną. Spojrzał na niego wilkiem.

- Kim, Stan? Co myślałeś? No dalej, jeśli masz mi coś do powiedzenia, po prostu to, kurwa, zrób!

Ale Stan nie był ani przez chwilę przestraszony - znali się zbyt długo.

- Och, darowałbyś sobie, Louis, wiesz doskonale, co mam na myśli. - Pochylił się do niego nad stołem. - Obaj wiemy. Ta dziewczyna naprawdę cię lubi. W co ty, do diabła, sobie pogrywasz?

- W nic! Zmieniłem zdanie, okej? - Louis zmierzył go gniewnym wzrokiem i sięgnął po swój kufel.

Kiedy Stan znowu przemówił, jego głos był delikatny.

- Jesteś moim najlepszy kumplem, Louis... Chcę się tylko upewnić, że jesteś szczęśliwy.

Louis zmarszczył brwi.

- Co masz przez to na myśli? El to wspaniała dziewczyna. Jest piękna, zabawna, kibicuje Manchesterowi...

- Tak, stary, jest niewiarygodną DZIEWCZYNĄ... Ale czy ją kochasz?

To pytanie wytrąciło go na sekundę z równowagi. Wziął łyk swojego piwa.

- No pewnie... Kocham ją wystarczająco. - Obrócił się do ekranu. - Patrz, bydlaki z Chelsea strzeliły karnego!

- Louis... - Stan położył mu rękę na ramieniu, co skłoniło Louisa do niechętnego spojrzenia na przyjaciela, który pochylił się do niego, obniżając głos. - Jesteś gejem. Wiedziałem, że jesteś gejem odkąd mieliśmy po jedenaście lat i rozumiem, że człowiek taki się rodzi... Nie może nagle zmienić zdania. Więc jakim, kurwa, cudem mój homoseksualny przyjaciel oświadcza się niespodziewanie kobiecie? To gówno śmierdzi mi twoim ojcem. Daj spokój, Louis... po prostu powiedz mi, co się dzieje.

Louis zagapił sie na niego z winą wypisaną na twarzy. Stan wiedział... Oczywiście, że Stan wiedział, znał szatyna na wylot... I nigdy nikomu nie wygadał. Louis nagle zapragnął mu się zwierzyć, powiedzieć o wszystkim oraz zapytać o radę. W końcu Stan był jedną osobą, której mógł zaufać.

Przytaknął, odstawiając kufel i nabierając głęboko oddechu. Otworzył usta... a w tym samym momencie powróciła Eleanor, niosąc ostrożnie tacę wypełnioną drinkami, którą postawiła na stole.

- Uff! Byłabym gównianą kelnerką... prawie trzy razy to upuściłam! Macie, chłopaki. Kufel Blumera dla Stana, wódeczka z colą dla mnie... Oraz Carlsberg dla mojego narzeczonego. - Postawiła kufel Louisa przed chłopakiem i skoczyła mu na kolana, pochylając do przodu, żeby pocałować go w usta. Oddał pocałunek.

- Dzięki, kochanie.

Spojrzała na wyświetlacz.

- Więc jaki jest wynik?

- Dwa do jednego dla Manchesteru.

- Super!

Louis owinął dziewczynę ramionami i przytulił do siebie... Unikając zaniepokojonego wyrazu na twarzy swojego przyjaciela.

***

Kiedy mecz się skończył, pomachali Stanowi na pożegnanie, gdy chłopak oddalił się w stronę akademika, a oni ruszyli wąskimi uliczkami, omijając rozbawione tłumy kibiców piłkarskich, bywalców teatrów, ulicznych artystów oraz czeskich biesiadników. Idąc, Eleanor wzięła jego dłoń w swoją, przeplatając ze sobą ich palce.

- Polubił mnie?

- No pewnie, El. Pokochał.

- To dobrze... Myślisz, że zostanie twoim świadkiem?

- No... To mój najstarszy przyjaciel. Zrobiłby to choćby po to, by mieć okazję zorganizowania wieczoru kawalerskiego!

Uśmiechnęła się... Potem spoważniała.

- Słuchaj, Louis... Wiem, że zachowywałam się trochę jak szalona panna młoda i doprowadzałam cię do nerwicy, ale chcę, żebyś wiedział, że sukienka i sala... to nie ma dla mnie znaczenia, naprawdę... Poślubiłabym cię nawet w jeansach w Urzędzie Stanu Cywilnego... tak długo, jak brałabym ślub właśnie z tobą.

Skręcili w Sutton Row i wyszli na Soho Square. Drzewa w ogrodzie przybrane były migoczącymi lampkami, a w czarno-białej altanie grał zespół folkowy. Ludzie siedzieli na kocach rozłożonych na trawie, słuchając. Louis obrócił się, żeby spojrzeć na dziewczynę i zauważył, że drży.

- Zmarzłaś. - Rozsunął kurtkę, otaczając Eleanor jej połami. Owinął nimi ich oboje i schował twarz we włosach dziewczyny, rozmyślając. Wystarczająco... Jaka ilość miłości jest wystarczająca? Kochał ją... Ale było to wygodne, proste uczucie, nie pożądanie, nie ogień... Nie zajmowała każdej jego myśli, nie wyrywał się do dziewczyny, kiedy nie było jej w pobliżu... Nie tak, jak wyrywał się w tym momencie do... kogoś innego. - Chodźmy. - Poprowadził ją do jednej z ławek i zsunął z siebie kurtkę, owijając ją wokół ramiona Eleanor, gdy usiedli. - Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

Spojrzała na niego i przewróciła oczami.

- Ech, no... Na cholernej gali fundatorów! Upiłam się, chwilę wcześniej przewróciłam i rozerwałam tę okropną sukienkę od Chloe, którą mama nalegała, żebym założyła!

- A ja imprezowałem dzień wcześniej i miałem zajebistego kaca... Ojcowie zaciągnęli nas do siebie, żebyśmy mogli się poznać i powiedziałaś...

- Powiedziałam: kurwa, stary, wyglądasz dokładnie tak, jak ja będę jutro!

Oboje roześmiali się na wspomnienie.

- Twój tata był wściekły!

- Uważałam, że masz seksowny akcent. Nalegałam, żeby postawić ci Krwawą Mary...

- Byłaś jedyną dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem na tych przyjęciach, która rzeczywiście okazała się zabawna.

- Wymsknęliśmy się i przyszliśmy tutaj...

- ...akurat trwał festiwal. Skończyliśmy kompletnie nawaleni ecstasy razem z grupą hipisów.

- Poprowadziłeś mnie walcem przez Soho... I już wiedziałam, że kiedyś za ciebie wyjdę.

Uśmiech zamarzł mu na twarzy, gdy poczucie winy uderzyło go prosto w pierś. Oczywiście, tamtej nocy też ją kochał... Ale to był tylko skutek zażycia ecstasy. Pocałował ją więc, bo nie wiedział, jak się zachować. Oddała pocałunek, śmiejąc mu się w usta, po czym odsunęła się do tyłu, przeszukując wzrokiem jego twarz.

- Bo kochasz mnie, prawda?

- Oczywiście.

- Oczywiście, to proste. Wiesz, jestem taka głupia... W czasie wyjazdu martwiłam się, że... ech, nieważne. Odbijało mi.

- O co się martwiłaś?

Przygryzła wargę.

- Posłuchaj, nie złość się, ale... Martwiłam się, że... może... znalazłeś sobie kogoś innego.

Spojrzał na nią z przerażeniem.

- El... Nigdy bym...

- Nie odpowiedziałeś na kilka moich smsów... Nie odebrałeś kilku telefonów. Któregoś dnia zadzwoniłam i naprawdę ubzdurałam sobie, że z kimś byłeś, że słyszałam kogoś w tle, kiedy rozmawialiśmy. Ale tak jak powiedziałam... Odbijało mi. Przepraszam, że kiedykolwiek w ciebie zwątpiłam. - Pochyliła się, żeby pocałować go głęboko, po czym spojrzała na niego pożądliwie spod długich, ciemnych rzęs. - Louis... zabierz mnie do domu.

- Okej. - Jak, do diabła? Jego serce waliło w piersi. Wiedziała. W jakimś stopniu wiedziała... a może nie? Przełknął ślinę i przykleił na twarz uśmiech, który nie sięgał jego oczu. Przecięli ogród w poprzek i wyszli na Charing Cross. Idąc, Eleanor położyła mu głowę na ramieniu, szepcząc namiętnie do ucha rzeczy, które miały go nakręcić, lecz w rzeczywistości jedynie go oziębiały. Ledwo dotarli do skrzyżowania z Old Compton Road, kiedy Eleanor niespodziewanie stanęła, patrząc na drugą stronę jezdni.

- Stoi na ulicy w złej dzielnicy, prawda?

Louis podążył za jej wzrokiem. Młoda kobieta kuliła się przed ścianą lodowatego wiatru, przytulając swoje zmatowiałe, sztuczne futro do chudego ciała. Miała na sobie ekstremalnie wysokie szpilki, spódnicę opiętą niczym druga skóra, która była tak krótka, że dziewczyna musiała obciągać ją w dół posiniaczonych ud. Jej włosy były źle pofarbowane i pospiesznie zaczesane do tyłu, a makijaż nałożony grubą warstwą, co ewidentnie miało ukryć młody wiek.

- Tja, w tej okolicy niewielu facetów szukałoby kobiety.

Ledwo skończył mówić, a pokiereszowany Ford zatrzymał się na ulicy i oboje patrzyli, jak kobieta - nie, w świetle ulicznej latarni Louis dokładnie widział, że była to młoda dziewczyna - pochyla się do okna od strony pasażera, rozmawiając z kierowcą. Wydawało się, że doszli do porozumienia, bo otworzyła drzwi od samochodu i wsiadła do środka. Na ich oczach samochód odjechał. Eleanor potrząsnęła głową.

- Biedna... Wyobraź sobie, że musisz to robić, wyobraź sobie, że musisz sprzedawać siebie nieznajomym. - Skinął głową, a jego myśli wypełnił pewien zielonooki chłopak, który zajmował się tą samą profesją. - To znaczy, pomyśl o ryzyku, które podejmuje... Ataki, napaści, choroby. Mógłby ją zabić. Masz pojęcie, ile prostytutek jest zabijanych przez klientów? Albo przez swoich alfonsów? To takie smutne.

Nie chciał o tym myśleć, nie mógł. Harry'emu nic nie groziło, powtarzał sobie, nie w taki sposób. Miał swojego ochroniarza, tego Liama, który go strzegł. Ich burdel miał zasady... Ale Harry wciąż był posiniaczony...

- Jak myślisz, czemu tak skończyła? Co zmusza ludzi do takiej pracy?

Eleanor wzruszyła ramionami.

- Może jest bezdomna i to jedyny sposób, żeby zarobić pieniądze. Może ją porwali, zrobili z niej seksualnego niewolnika... Albo może jest uzależniona. To często idzie w parze z uzależnieniem od narkotyków. Może świadczy usługi, aby płacić za towar.

Uprowadzenie... Seksualne uprowadzenie... Czy Harry mógł zostać uprowadzony? Ale takie rzeczy zdarzały się tylko ludziom z innych krajów, prawda? Czytał raporty w gazetach, wszystkie dotyczyły kobiet ze wschodniej Europy, którym gangi obiecywały pracę jako au pair, przemycając do kraju... Harry był Brytyjczykiem. Czy mógł zażywać narkotyki? Louis nigdy nie zauważył żadnych śladów po igle, a dotknął każdego skrawka jego ciała... Ale być może chłopak wolał palić, zamiast sobie wstrzykiwać, co wyjaśniałoby fakt, że nie mógł zobaczyć swojej rodziny - może wyrzucili go, kiedy jego uzależnienie ich przerosło. Był taki szczupły... ,,Muszę zarabiać.", tak właśnie powiedział i może potrzebował pieniędzy, żeby płacić za towar.

- Louis? - Spojrzał w dół na Eleanor, która przyglądała mu się z ciekawością. - Wszystko dobrze?

- Tak... to po prostu smutne.

- Wiem. Ale nic nie możemy zrobić.

- Chyba masz rację. - Ale może w przypadku Harry'ego znalazłby sposób...

***

Tej nocy, kiedy Eleanor spała owinięta wokół niego, Louis wpatrywał się przez ciemność w sufit, a jego myśli biegły z prędkością mili na minutę. Pamiętał strach w oczach Harry'ego, gdy zapytał go jak został prostytutką, jego desperacki krzyk, kiedy błagał go o odpowiedź... ,,Nie mogę."... Musiał znowu go zobaczyć... Lecz nie wiedział jak i kiedy. Na pewno chciał mu pomóc... Ochronić go.

Wyplątał się z objęć swojej narzeczonej i wyśliznął się spod kołdry, przecinając pokój, żeby wyjrzeć za zasłonkę. Za oknem jasne światła Londynu lśniły niczym wielobarwne cekiny na tle nocnego nieba. Przyglądał się im, zastanawiając, które z błyszczących świateł należało do Hotelu Dla Ptaków, czy Harry tam był, czy może zajmował się jakimś klientem, co mogli mu robić...

Zastanawiał się, czy chłopak jest bezpieczny... czy może wręcz przeciwnie.

***

Pan Jack był znudzony. Z resztą ochroniarzy za bardzo nie dało się przeprowadzić podniecającej rozmowy, a jego protegowana, Caroline, była zbyt zajęta uczeniem dyscypliny swojej blondwłosej suki, żeby skupić na nim niepodzielną uwagę, której oczekiwał... Wyglądało na to, że zmuszony był poszukać własnej rozrywki... A wiedział dokładnie gdzie iść...

Przemierzył korytarz w stronę pokoju, kluczem odblokowując zamek w drzwiach i wkradł się bezgłośnie do środka. Pomieszczenie wypełniał mrok i odgłos cichego oddychania. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegł wszystkich trzech śpiących głęboko na swoich łóżkach; byli tacy niewinni, tacy podatni na zranienie. Niczym monstrum z koszmaru przekradał się cicho od pryczy do pryczy, przystając nad każdą z głową przechyloną na bok, żeby po kolei przyjrzeć się każdemu z chłopców.

Blondynek o twarzy dziecka leżał płasko na plecach, chrapiąc cicho. Pod wzrokiem Jacka wstrząsnął się, zmarszczył brwi z powodu złego snu, a jego jęki były wyraźnie słyszalne pomimo kagańca.

- Ciii. - Jack pogłaskał go po miękkim policzku wierzchnią częścią dłoni, pomagając mu zapaść z powrotem w sen.

W przeciwieństwie do niego, chłopak o azjatyckich rysach twarzy kręcił się w więzach, aż udało mu się położyć na boku i przyjąć we śnie pozycję płodową z kolanami podciągniętymi do piersi oraz głową złożoną na skutych ramionach. Typowe dla osób łaknących poczucia bezpieczeństwa - Jack zawsze szczycił się swoimi umiejętnościami odczytywania języka ciała innych ludzi. Chłopak miał najdłuższe rzęsy, jakie Jack kiedykolwiek widział u mężczyzny, a także wysokie, ostre jak brzytwa kości policzkowe. Obaj byli piękni na swój własny sposób i gdy tak patrzył na nich tęsknie, żałował, że nie może się nimi pobawić. Ale przynajmniej jeden do niego należał...

Podszedł do ostatniego łóżka i zerknął z góry na swoją nową zabawkę. Harry spał na plecach z głową na boku. Najwyraźniej wiercił się w czasie snu, ponieważ jego ciało zjechało w dół po łóżku, a pościel owinęła jego nogi, łańcuch przy kajdankach był splątany. Dobrze wyglądał w kagańcu, czarna skóra kontrastowała pięknie z jego kremowym policzkiem. Jack usiadł na skraju łóżka i zaczął przyglądać się Harry'emu, chłonąc jego przystojną twarz oraz sposób, w jaki ciemne loki rozlewały się na białej poduszce. Nie miał na sobie koszulki, co Jack wykorzystał, żeby obejrzeć wytatuowane na jego piersi jaskółki, dotknąć opuszkami palców ciekawych, różowych punkcików na jego żebrach. Potem odchylił się i złapał za gumkę jego spodni od piżamy, odciągając ją do góry i zaglądając do środka... Och tak, jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. Tak, to, co znajdowało się pod ciemnymi loczkami, w zupełności wystarczało do zabawy. A Jack pragnął się zabawić...

Wychylił się do przodu i dał Harry'emu mocnego pstryczka w czubek nosa, co wyrwało go ze snu. Chłopak otworzył oczy, a Jack natychmiast położył rękę na wierzchu jego kagańca, nie pozwalając mu poruszyć głową i pochylając się, żeby zbliżyć do sobie ich twarze. Gdy Harry spojrzał na niego w szoku, mężczyzna uniósł szczupły palec do ust.

- Ciii... nawet nie piśnij. Nie chcielibyśmy obudzić twoich małych przyjaciół, prawda? - Przez kilka sekund po prostu wpatrywali się w siebie nawzajem. Jack delektował się strachem w oczach Harry'ego, który po chwili skinął wolno głową. - Dobry chłopiec. A teraz... czas wstawać, Harry. - Odpiął jedną z kajdanek, przeciągając łańcuch przez przerwę w szczebelkach wezgłowia łóżka i biorąc Harry'ego za ramię, żeby popchnąć go do pozycji siedzącej. - Ręce za plecami. - Harry wykonał polecenie, a mężczyzna złapał za jego wolny nadgarstek i ponownie zapiął na nim kajdanki. Chwycił łańcuch łączący obie obręcze z metalu, owijając nim swoją dłoń i podciągając chłopaka na nogi, tak żeby stanął z nim twarzą w twarz, po czym docisnął usta do jego ucha.

- Chodź, Harry, czas zagrać w kilka gier.

Potem wyprowadził go z pokoju, wolną ręką ściskając kark chłopaka, a jedynym dźwiękiem był odgłos bosych stóp Harry'ego na drewnianej podłodze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro