4. ...sprzedajmy jego duszę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Po to o niego prosiłaś — odezwała się Zofia, bo naprawdę oburzyła ją mina Dagmary.

Dagmara w dokładnie tym momencie postanowiła wziąć łyka herbaty, ale takiego większego niż powinna, żeby przez chwilę nie móc się odezwać.

— Jego duszy tu nie ma.

Zofia spojrzała na Ezekiela i już wiedziała, że on też to wie.

— Sprawdzałaś?

— Nie musiałam. Gdyby tu była, to by tu była.

Zużyła resztki samokontroli na to, żeby nie wylać na niej właśnie swojej herbaty. Po tym, jak nie spodobało jej się to, że Zofia sama nie zrobiła tego najlepiej, miała czelność mówić coś takiego?

— Powiedziałaś, żebym go tu przyprowadziła. I że pomożesz mi szukać…

— Tak, tak, dokładnie tak powiedziałam. Gdyby ten człowiek tu był, przyciągnęłoby go bliżej do jego własnego ciała. Ale tak się nie stało, złotko.

— Zasłabł. — Zmarszczyła brwi.

— Ty naprawdę nie wiesz, jak wygląda dusza? — zdumiał się Ezekiel, załamany, z zamkniętymi oczami.

— Wiem, jak pachnie.

— I czy ją czujesz?

— Nie, bo się umyłeś.

Zaśmiał się agonalnie. Jedyne, czego chciał, to opuścić świat żywych.

Zofii też tylko na tym zależało, dlatego ciężko stąpając poszła i z pokoju ze spadającym żyrandolem wyciągnęła dwa kolejne krzesła do kompletu. Usadziła na tym mniej połamanym Dagmarę.

Przypomniała sobie, że zbyt niewiele pogardy okazała Ezekielowi, dlatego prychnęła w jego stronę teatralnie, aby nadrobić straty.

— Pijemy herbatę — rzuciła, niewiarygodnie krzywo siadając. Jej kręgosłup złożył zażalenie z tego powodu.

— Dziękuję — odparł, na przekór prostując kręgosłup.

Dagmara głośno siorbała. Zofia zaczęła kalkulować w głowie, ile ona może mieć lat i została na tym, że z pewnością około trzydziestu więcej niż kilkuletnie dziecko.

— Jeśli masz coś do powiedzenia, mów teraz. — Brzmiała szorstko, odzywając się do Ezekiela, ale mimo tego, że był demonem — nie do niego czuła teraz największą niechęć. Dagmara przestała siorbać na pokaz już po chwili. Prawdopodobnie pomogło jej w tym urażone „przepraszam bardzo?” Ezekiela i tupnięcie nogą Zofii.

— Zasłabłem, bo nie podobają mi się krzyże. Heretyczka na pewno gdzieś je tu pochowała, tego nawet kwestionować nie będę. — Ezekiel zastukał palcami o stół, a Zofia cicho przytaknęła, bo logicznie się zgadzało. — A piętro wyżej prawdopodobnie nic nie ma do tego, powiedziałem to wcześniej jej na złość, mogę się od razu wyspowiadać. — Podniósł dłonie, jakby co najmniej nakazała mu to policja albo nieistniejące sumienie. — Nie interesuje mnie to. Interesuje to ciebie. Więc powiedz mi, Dagmaro, jaki masz plan, dopóki jeszcze jestem kulturalny i niczego nie zrobiłem. W zamian mogę ci powiedzieć, co masz na górze, ale błagam, masz większy problem. Chyba, że chcesz, żebym ci go pokazał?

Światła w pokoju, których nikt nie zapalił, zamrugały jak na życzenie.

— Sprzedawać dusze. Skupować, sprzedawać, przydadzą mi się. Nam.

Sprzedajmy jego duszę od razu, pomyślała Zofia, zgrzytając zębami.

Zofia pomyślała, że wypadną jej gałki oczne, kiedy wgapiała się w zmarszczoną twarz Dagmary. Wprawiła ją w gorszy oczopląs niż występ żarówek, który zaimponował jej tylko odrobinę. Odrobinę. Musiała się tylko złapać za łańcuszek z krzyżem, który nosiła na szyi.

— I właśnie to ksiądz Aleksy zaproponował? — Nawet nie mogła powiedzieć, że nie wierzy — bo mogła się tego spodziewać.

— Aleksander wiedział, z kim rozmawia. I mam zamiar wam pomóc, choć nie muszę, doceń to, jestem kimś, o kim w tym momencie marzysz. Ratuję ci życie.

Ezekiel roześmiał się słonecznie.

— Jej życie? Och, gdyby tak na to spojrzeć…

A Zofia nie mogła się powstrzymać przed oficjalnym zapytaniem:

— Co, gdybyś umarł?

I nagle Ezekielowi już wcale nie było do śmiechu i Zofia mogłaby przysiąc na Boga, że jego oczy poczerwieniały, jakby właśnie przepłakał kilka godzin. I mogłaby uznać, że to efekt prawdziwie demoniczny, ale jedyne co tam zobaczyła, to gorzka rozpacz.

— Jestem demonem. Ja nie mogę umrzeć, nawet jeśli to ciało zacznie gnić.

Dagmara w ciszy kiwała głową, a Zofia mięła skrawek rękawa w dłoni, nawet nie myśląc, zwyczajnie siedząc i próbując przyjąć to do siebie.

— Jeśli mnie zaszlachtujesz nożem, dostaniesz po prostu zombie, nie mam stąd żadnej ucieczki — dodał.

Do Zofii dotarły te niefortunne słowa. Oczywiście, nie zabiłaby drugiego człowieka, więc świat mógł dziękować jej za ocalenie przed apokalipsą. Lub przekląć za sprowadzenie jej, bo uwięziła na świecie demona, którego nie potrafiła się pozbyć.

— A jeśli zamienimy cię na innego du…

— Ale czegoś takiego nie ma — przerwał jej — czy ty to rozumiesz, coś, co sama już powiedziałaś? Człowiek nie opęta człowieka.

— A to dobre, nawet o tym myślałam — mruknęła Dagmara do swojej herbaty, chyba bardzo ją kochała. — Gotowy iść na górę?

Zofia myślała tylko o tym, co się mogło stać z Michałem. Gdzie zniknął?

Pewnie błąkał się po świecie, który się niebawem skończy.

Sumienie Zofii błagało, aby zaprotestować pokazywaniu Ezekielowi czegokolwiek — mogło mu się przydać. A demonom się nie pomaga. Ale domyślała się, że Dagmara brała pod uwagę możliwość tego samego dla nich obu. Lub jej samej, bo czasem z ust Dagmary wymykały się dość samolubne słowa, nawet jeśli otoczone słoneczkami i złotkami.

Ezekiel się wzdrygnął, kiedy Dagmara doprowadziła go do pokoju ze szkatułkami.

— Ta wrzeszczy — mruknął, wskazując ruchem głowy na srebrną, szczególnie zachęcającą do podniesienia szkatułkę.

Zofia dokładnie tak samo o niej myślała!

Podniósł ją i obrócił kilka razy w palcach, mrużąc badawczo oczy. Stuknął palcem kilka razy o jej krawędź i potrząsnął.

— To akurat nie mój problem, ale nie chcesz tego otwierać, Dagmaro.

Zofia prawdopodobnie też by nie miała na to ochoty, ale przełknęła to, że demon po prostu na złość jej nie wliczał. W końcu to samo by robiła jemu.

— Co jest w środku?

— Ktoś tak paskudny, jak ona. — Zwrócił wzrok oczywiście na Zofię.

Dagmara westchnęła i złapała ją za ramię, jakby miało ją to pocieszyć, ale Zofia nawet się nie przejęła. Po prostu zrozumiała, że chodzi o potwora — bo kim ona sama mogła być dla Ezekiela? Dla siebie samej też by była. To naturalna kolej rzeczy.

— A reszta?

Zofia zmarszczyła brwi i w takim tempie spodziewała się, że nabędzie prastarych zmarszczek już przed dwudziestką. Ale zdziwienie prawdopodobieństwem tego, że Dagmara samodzielnie pudełek nie przejrzała, uderzyło w nią zbyt silnie, aby mogła coś na to poradzić.

Ewentualnie otworzyła — ale nie wiedziała.

Ezekiel odwrócił się, odłożył szkatułkę na miejsce i sięgnął po inną, beżową, ozdobioną perłami i złotymi zawiasami.

A kiedy opornie ją otworzył, wypadły z niej pożółkłe zęby.

— Och. A to jej skarby.

Głowa Zofii odleciała w krainę czystego horroru. I brudnych zębów. I wypadających oczu, bo to, jak ten widok przyprawił ją o wytrzeszcz, nie mogło zostać przez nią nawet wyjaśnione. To tylko zęby. A Zofia pamiętała, jak Dagmara wspominała cokolwiek z nimi związanego. Wiedziała?

Dagmara machnęła na nie dłonią i zajęła się eksplorowaniem innych pudełeczek. W jednym znalazła biżuterię, którą znacznie mniej pogardziła, w drugim przedmioty przypominające amulety, a w jeszcze kolejnych zestaw kluczy i kamienie. Zofia tylko przyglądała się jej zachwytom, wystarczająco straumatyzowana potworem i Ezekielem.

— Boisz się? — powiedział Ezekiel, więc musiała mu pokazać, że jednak nie.

Chwyciła za to jedno lustrzane z szafki nocnej, na przekór, choć nawet ona sama widziała w nim swoje blade odbicie i niepewność w oczach. Syknęła tylko z bólu, którego nawet nie czuła, dopóki nie widziała swoich opatrunków. I zobaczyła drugą niepewność w oczach. Ale w razie czego, na złość Ezekielowi, wiedziała, że to on jest najbardziej przestraszony z nich wszystkich. Czuła to po jego oddechu i potrafiła znaleźć w szklistych oczach, w małych przełknięciach śliny, w drżących dłoniach, których nawet on sam wydawał się nie zauważać.

A może to jej dłonie?

Ostrożnie uchyliła pokrywkę, a w środku odnalazła to samo, co na zewnątrz. I nic więcej.

I to było najgorsze, bo co, niewidocznego dla oka, mogło się tam ukrywać? Czego nawet ona nie widziała? W końcu nie każdy widział dusze. Zdawała sobie z tego sprawę i ją to, w dość samolubny sposób, cieszyło. Wprawiało w poczucie wyjątkowości i wyższości ponad ludźmi, którzy nie otrzymali jej darów od Boga. Co prawda nigdy nie wyznałaby tego na głos, ale nie powstrzymywała się przed myśleniem o tym.

Wiedziała, że nie powinna tak myśleć.

Kiedy mrugnęła, cały lęk mógł ją w końcu opuścić — w końcu zobaczyła tylko swoje robaczywe, zapadnięte oczy pomiędzy rozkładającym się mięsem. W tej całej hipnozie nawet nie zauważyła w odbiciu Ezekiela, który zaraz zatrzasnął jej szkatułkę tylko po to, żeby Dagmara nie zdążyła w nią spojrzeć.

A Dagmara wciąż pochylała się do przodu, ale Ezekiel stanął między nią i Zofią.

— Co tam jest? Zosiu?

Zosiu.

— Potwór. Nie otwieraj tego — streściła szorstko i niekoniecznie musiała kłamać.

Dagmara zrobiła krok w bok, więc Ezekiel znów stanął przed nią.

— Teraz bronisz jej?

Jak Zofia kiedykolwiek mogła pomyśleć, że Dagmara ją lubi?

— W końcu to ona mnie uratuje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro