4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Wyglądaj jako kwiat niewinny, ale niechaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa"
~William Shakespeare "Makbet"

W sobotę rano stawiliśmy się punktualnie przy samochodzie pani Martin. Czekała już tam na nas. Była jedną z niewielu znanych mi kobiet, które potrafiły dobrze i bezpieczenie jeździć takim pojazdem. Żartując wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę miasta. Droga była dosyć długa, jechaliśmy około godziny. Szkoła była specjalnie zbudowana z dala od możliwych rozpraszaczy, jednak to i tak nikogo nie zatrzymywało przed przemycaniem niektórych przedmiotów. Popularne stawały się wtedy cienkie czasopisma z rysunkami nagich kobiet.

Początkowym kierunkiem była oczywiście dzielnica rynkowa, gdzie mieszali się zamożni z biedniejszymi. Udaliśmy się do sklepu z książkami, a następnie do kawiarni, w której postawiliśmy naszej nauczycielce kawę oraz kawałek ciasta. Chociaż tyle mogliśmy dla niej zrobić. W pierwszej kolejności oczywiście zaprzeczyła, że nie możemy tego robić, ale zgodziła się na kawę. Ostatecznie pozwoliła nam kupić sobie również ciasto narzekając, że już jest gruba, co oczywiście nie było prawdą. Nigdy chyba nie zrozumiem kobiet.

Następnie udaliśmy się do obskurniejszej oraz biedniejszej dzielnicy portowej. Wyglądałaby lepiej gdyby marynarze bardziej o nią dbali. Panowało tu złudne przekonanie, że alkohol najlepiej gasi pragnienie. Jednak było tu dużo towarów z zagranicy oraz pełno niezwykłości.

Ruszyliśmy za panią Martin do sklepu z antykami. Miała w nim do odebrania komodę i potrzebowała pomocy w przeniesieniu jej. Gdy załatwiała ostatnie formalności, my rozglądaliśmy się z zaciekawieniem po sklepie pełnym starych rzeczy. Chciałem wypatrzeć coś ciekawego, bo bardzo często mi się to zdarzało. Miałem się już poddać, ale moją uwagę przykuł stary, mosiężny klucz zakończony nieznanym mi symbolem z okiem. Przyglądałem mu się chwilę dopóki nie przerwał mi powoli nudzący się Aris.

- Znalazłeś coś ciekawego?

- Nie wiem - odpowiedziałem mu. - Ten klucz wygląda dziwnie. Ciekawe co otwiera.

Nasza krótka wymiana zdań szybko zwróciła uwagę pozostałych chłopców.

- Jaki klucz? - zapytał Azro i zerknął przez szybkę na przedmiot. - Tym razem chyba wzrok cię zawodzi. Po co nam klucz niewiadomo do czego? - spojrzał na mnie pytająco.

Mój kuzyn również podszedł do oszklonej wystawy i zaczął się przyglądać. Wydawał się lekko zaniepokojony.

- Coś się stało? - zapytałem go.

- Nie, wszystko okej - odpowiedział szybko nie patrząc na mnie, po czym zwrócił się do sprzedawcy. - Przepraszam, co to za symbol?

Starszy, szykowny pan wstał i podszedł z drugiej strony. Poprawił swoje okulary.

- Wydaje mi się, że jest to zwykła ozdoba - powiedział zmęczonym głosem. - Leży tu już od jakiegoś czasu i wątpię, że ma jakieś zastosowanie. Jeśli coś otwierał to pewnie już dawno tego nie ma.

- Ile kosztuje?

- Co? Chcesz to kupić? - zdziwiły mnie słowa Timothy'ego. - Po co ci stary klucz, który niczego nie otwiera?

- Zbieram klucze - odpowiedział bez wahania, ale miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Coś było bardzo nie tak. - Więc? Za ile pan go sprzeda?

- Taki rupieć? Hmm... mógłbym kazać ci zapłacić dolara, ale nie chce cię oszukiwać. Weź go za darmo - starzec uśmiechnął się do niego i sięgnął po mały przedmiot, który położył na blacie.

Niższy chłopak podziękował biorąc klucz.

- Co tu właściwie robi czwórka młodych chłopców o tej porze? - zapytał mężczyzna. - Lubicie spędzać czas pośród starych rzeczy?

- Są szalenie intrygujące - odpowiedział mu czarnowłosy. - Nigdy nie wiadomo co się znajdzie w takich miejscach. Jakie tajemnice skrywają.

- Masz racje, te przedmioty niosą ze sobą historię - zaczął opowiadać. - Ten stolik podobno należał do wiedźmy - wskazał na mały, okrągły, drewniany mebel z wypaloną gwiazdą w kole. - Uprawiała na nim czarną magię. Ciężko powiedzieć ile w tym prawdy, ale można sobie wyobrazić. Powinienem przestać opowiadać takie rzeczy, bo potem ludzie nie chcą nic kupować.

- Hmm... jeśli miałby pan jakieś ciekawe książki to z chęcią bym je przeglądnął - uśmiechnął się do niego ciemnoskóry.

- O ile starczy nam czasu, pewnie będziemy się zaraz zbierać - dopowiedziałem szybko.

- Oczywiście, że mam ciekawe książki i póki macie jeszcze czas to możecie je przeglądnąć. Zapraszam za mną - siwy mężczyzna ruszył przed siebie do wielkiego regału z oprawionymi w skórę, starymi książkami. - Jeśli znajdziesz coś ciekawego to śmiało mów.

- Bardzo dziękuje - uśmiechnął się do niego i zaczął przeglądać książki.

- Ale nudy - Aris przewrócił oczami. - Powiedzcie jak znajdziecie coś ciekawszego.

- Jak tam chcesz - odpowiedziałem mu przepatrując książki, gdy ten odchodził.

Zacząłem od dolnych półek, by piąć się wyżej. Ani ja, ani Azro nie mogliśmy znaleźć nic ciekawego. Błądziliśmy tylko wzrokiem po zapełnionych starymi książkami półkach.

Czas mijał i mijał, a nam się zaczynało już nudzić. Pani Martin zniknęła jak kamień rzucony w wodę. Zacząłem się już martwić, że w tym porcie coś ją dopadło. Nagle przypomniał mi się artykuł, który czytał nam Azro w wakacje. Seria zaginięć na Buttery Street. Od razu ruszyłem w stronę sklepikarza.

- Przepraszam, ale na jakiej ulicy jesteśmy? - zapytałem.

- Ohh... na Port Street - odpowiedział mi uprzejmie.

- Gdzie ona tyle jest - westchnął głośno z oddali Aris. - Powinna już chyba wrócić. Nie ma jej jakąś godzinę.

- Blisko stąd jest Buttery Street? - zignorowałem narzekanie chłopaka.

- Na tej ulicy mamy tylne wyjście i magazyn. Jest bardzo blisko - uśmiechnął się do mnie staruszek. - Coś nie tak?

Przełknąłem nerwowo ślinę. Miałem co do tego złe przeczucie związane z ostatnimi zaginięciami, właśnie na tej ulicy.

- Moglibyśmy tam pójść? - zaproponowałem. - Sprawdzić co u pani Martin i może jej pomóc? - popatrzyłem na moich towarzyszy.

- Chyba nie myślisz, że ją porwali - zaśmiał się Aris.

- Właściwie to jest to możliwe - zaoponował ciemnoskóry chłopak. - Jest urodziwym okazem zdrowia. Miała też przyjść jak tylko załatwi formalności i sprawdzi dokładnie ten przedmiot. Jeśli ktoś ją porwał...

Popatrzyłem na mojego kuzyna, którego wzrok utkwiony był w obracanym przez niego kluczu z tajemniczym symbolem oka. Przez chwilę myślałem, że rozmyślanie nad tym znakiem całkowicie pochłonie moje myśli, ale nie! Musiałem wziąć pod uwagę wszystkie scenariusze, które mogły się wydarzyć podczas nieobecności naszej nauczycielki. Mielibyśmy w końcu bardzo duży problem gdyby się nie odnalazła.

Po pierwsze, nie mielibyśmy jak wrócić do szkoły. Powrót był możliwy tylko autem, gdyż była za daleko na pieszą podróż. Pojazdem mogła kierować tylko pani Martin oraz była w ogóle w jego posiadaniu. Poproszenie rodziców o odwiezienie do szkoły wiązałoby się z powiedzeniem im czemu właściwie byliśmy w mieście i kłopotami.

Po drugie, mogliby oskarżyć nas o zrobienie jej krzywdy, a to byłoby najgorsze kłamstwo, o które by nas posądzono. Nasz honor był w tym momencie ważniejszy niż cokolwiek innego. Jaka szkoda...

- Jak dojść do tego magazyny? - ponownie zagadałem staruszka, który odpowiedział szczegółowo na moje pytanie.

Pożegnaliśmy się z nim i pociągnęliśmy ze sobą mojego rozkojarzonego kuzyna w stronę magazynu na Buttery Street. Pewnie czekacie teraz na tekst w stylu „To był nasz największy błąd!"? Nie da się jednoznacznie określić czy było to głupie, czy raczej przeciwnie. Po prostu poszliśmy przed siebie w celu odnalezienia osoby, na której nam zależało.

Jak już wcześniej wspomniałem, ulice portowe były szemrane i niezbyt czyste. Śmierdziało tu rybami, gorzałką oraz brudem. Co chwilę można było zobaczyć skąpo ubrane panie, przy których roiło się od obleśnych mężczyzn. Nie przypadł mi ten widok do gustu. Przy jednym budynku, obok którego przechodziliśmy, było chyba najtłoczniej. Nie było to zadziwiające, bo prostytutki były bardzo zadbane i nie pasowały do tego otoczenia.

- Zapraszam do siebie, kochanieńki - zagadała do mnie jedna kobieta z wymalowaną twarzą i ciałem. - Nie pożałujesz - zaśmiała się.

Postanowiłem ją zignorować i trzymać przyjaciół blisko siebie. Szczególnie Arisa, który już był gotowy nas pożegnać i udać się na swawole. Timothy wydawał się zaciekawiony tym miejscem, a Azro odwracał wzrok zawstydzony.

W pewnym momencie inna kobieta złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Nie zaoponowałem zaskoczony i znalazłem się tuż przy niej ze wzrokiem zwróconym w jej duże, zasłonięte cienkim, woalowym materiałem piersi. Odsunąłem się szybko, czując jak rumieniec pojawia się na moich policzkach i podniosłem wzrok na jej twarz.

- Nie, dziękuje - powiedziałem szybko odwracając się.

Kątem oka dostrzegłem jednak coś dziwnego. Jakby z jej głowy wyrastały dwa zawijające się w spiralę rogi, które zlewają się we włosy.

Pokręciłem głową odganiając wszelkie myśli o tym miejscu i pociągnąłem przyjaciół dalej w stronę okrytej złą sławą Buttery Street. Mieliśmy znaleźć naszą nauczycielkę i bezpiecznie wrócić z nią do szkoły. Na pewno znajdziemy ją w magazynie. W końcu jak nie tam to gdzie mogłaby się podziać?

Przez swoje za duże skupienie straciłem poczucie rzeczywistości i zgubiłem się. Nerwowe rozglądanie w koło za przyjaciółmi nic nie dało.

- No nie... nie, nie, nie - zacząłem mówić do siebie pod nosem.

Postanowiłem zachować zimną krew i spróbować się znaleźć. Nie mogło to być trudne, wystarczy wrócić do barwnego domu publicznego. Na pewno tam byli. I wtedy mój wzrok przykuła nazwa ulicy przyczepiona na tabliczce do dużego budynku. „Buttery Street". Znalazłem się tam, gdzie zmierzałem. Skoro już tam byłem to postanowiłem się rozglądnąć.

Pani Martin musiała gdzieś tam być, a z jej pomocą na pewno udałoby mi się wyciągnąć Arisa z tamtego burdelu po dobroci.

Usłyszałem za sobą ziewnięcie, przez które gwałtownie obróciłem się w stronę brązowowłosej dziewczyny.

- Po prostu już zacznij jej szukać, a nie. Na co niby czekasz? - powiedziała oburzonym tonem Ana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro