Pan z Tobą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV Louis

Od dwóch godzin walczyłem o życie Arianny. Podałem jej leki znieczulające, które złagodziły ból. Kręgosłup był nienaruszony. Miała wstrząs mózgu, ale dość dobrze kontaktowała się z otoczeniem. Nie wiedziałem, co zrobić z roztrzaskaną nogą. To była robota na kilka dni. Szansę na uratowanie nogi od początku były małe. Jednak nie to okazało się największym problemem. Nie miałem możliwości przebadania wszystkich narządów wewnętrznych. Obawiałem się, że przy takiej fali uderzenia mogło dojść do krwotoku wewnętrznego. Pobieżnie zbadałem jej brzuch, na szczęście nic nie wskazywało na krwotok. James nie puścił jej ręki nawet na chwile. Rozmawiał z nią, choć ona ledwo co wyłapywała jego słowa. 

- Jaka jest szansa na to, że policja nie aresztuje jej, jeśli pojedziemy do szpitala?

- Zbyt mała - odparłem szczerze - wasze portrety pamięciowe mają na każdej komendzie.

- Zrób coś, proszę - błagał.

- Niewiele mogę - rozłożyłem ręce. - Ma poważne obrażenia, nie sądzę, żeby nawet w szpitalu jej pomogli.

- Zrób cokolwiek! - warknął.

- Jedyne co mogę, to podać jej leki znieczulające, żeby oszczędzić jej bólu albo usypiające, żeby skrócić jej cierpienie - zawiesiłem głos, spuszczając wzrok. - Nic więcej nie mogę, przepraszam. 

Wyszedłem z pomieszczenia. Z jednej strony rozumiałem Jamesa, nie chciał, żeby dziewczyna trafiła za kratki, ale z drugiej strony nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Wyjąłem telefon i wybrałem numer do Douga. 

- Halo? - zapytałem, słysząc trzaski. 

- Louis! - krzyknął uradowany. - Mamy to, rozumiesz? Normalnie nie mogę w to uwierzyć, Ashley nadal jest w formie, gdybyś ty ją widział...

- Jeżeli już skończyliście, to przejeźdźcie jak najszybciej - pospieszyłem. 

- Co jest? 

- Arianna umiera - oświadczyłem. 

Łzy mi się w oczach kręciły, kiedy stałem z boku i przyglądałem się uciekinierom z Chicago. James zdjął ze swojej szyi krzyżyk na łańcuszku i zawiesił go na szyi Arianny. Nie miałem wątpliwości, że kłóci się o jej życie z samym Bogiem. Głaskał ją delikatnie po włosach, oswajając się z myślą, że odchodzi. Opowiadał je o chórach aniołów i zielonych łąkach pełnych różnobarwnych kwiatów. Ścisk w gardle odebrał mi mowę. Nie mogłem na to patrzeć, bo przed oczami miałem umierającą Ashley. Wyszedłem przed dom, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie byłem tak wstrząśnięty od bardzo dawna. Coś we mnie pękło, bo z moich oczu wytoczyły się ciężkie łzy. Ledwo co znałem tę dziewczynę. Potrafiła wnieść tyle radości w szary dzień. Kilka godzin temu zajmowała się moim synem, a teraz umierała. Dlaczego świat jest tak cholernie niesprawiedliwy? 

- Louis! - usłyszałem donośny głos z wnętrza domu. Wbiegłem do środka, wiedziony myślą, że to koniec. James obrócił się przez ramię, nadal trzymając rękę dziewczyny. - Podasz jej te leki znieczulające? - zapytał, ukrywając łzy. 

Kiwnąłem głową. Poszedłem po skrzynkę z lekami i przygotowałem igły. 

- James, cały czas zapominam co jest po "łaski pełna" - mruknęła.

- Pan z tobą - dokończył. 

Dziewczyna wyszeptała do końca modlitwę. Poczekałem, aż skończy i dopiero wtedy podszedłem.

- Jak się czujesz? - zapytałem z wymuszonym uśmiechem. 

- To tak boli - jęknęła, upuszczając kilka łez. - Coś jest nie tak z moją nogą, prawda? - zapytała przerażona. 

- Jest trochę uszkodzona - poinformowałem. - Poczujesz lekkie ukłucie - przestrzegłem, dezynfekując jej rękę. 

- To nic takiego - uśmiechnęła się. - Louis, czy ja umrę? - zapytała poważnym tonem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie słyszałem.

Wkłułem igłę i powoli zaaplikowałem lek.

- Masz poważne obrażenia, nawet jeśli zabralibyśmy cię do szpitala...

- Nie chcę tam iść - zaprzeczyła ku mojemu zdziwieniu. - Wszystko poszłoby na marne. Cała nasz ucieczka, policja znalazłaby Jamesa i Ashley. Luke nie miałby mamy, Doug trafiłby znowu do więzienia, a biedna Lexie by się załamała. 

- Arianna, doceniam twoje poświęcenie, ale czasami musimy zatroszczyć się sami o siebie, żeby móc troszczyć się o innych.

- Dobrze, jestem gotowa, utnij mi tą nogę - poprosiła bez grama sarkazmu. 

- Niestety... to tak nie działa - spuściłem wzrok. - Jeśli masz jakieś niedokończone sprawy, to - przerwałem, czując ścisk w gardle - to zadbaj o nie.

Dziewczyna gwałtownie zbladła. 

- O mój Boże, James - zaskomliła, a do jej oczu napłynęły świeże łzy - powiedziałam Loganowi, że nienawidzę rodziców i jego, a to nie prawda - mówiła na jednym wdechu - ja ich bardzo kocham tak samo jak ciebi... 

- Arianna, oddychaj! - krzyknąłem, łapiąc jej nadgarstek. Puls momentalnie przyspieszył, ale w pierwszej chwili nie mogłem go wyczuć. - James, unieś je głowę, bo się udusi - poinstruowałem - trzeba ją obrócić - złapałem ją szybko, ale ostrożnie i jednym ruchem przerzuciłem na prawy bok. 

Z jej ust wyciekła gęsta, brunatna ciecz. 

- James, przynieś jakąś miskę albo ręcznik - kazałem. 

Nie chciałem, żeby patrzył na nią w takim stanie. Pobiegł do łazienki, a ja w tym czasie zgarnąłem rude kosmyki z jej twarzy. 

- Nie bój się, Arianna - chwyciłem jej rękę - jesteś bardzo dzielna. Czujesz jeszcze ciężki metaliczny smak?

- Już nie - odparła ledwo słyszalnym głosem, przymykając oczy. 

Usłyszałem trzask drzwi. W przedpokoju pojawiła się zdenerwowana Ashley. 

- Ari! - krzyknęła Black Lady.

Zasłoniła usta ręką, ale nie dała radę powstrzymać się od płaczu. W tym momencie James przyniósł szarą plastikową miskę. 

- Już jej lepiej, zaraz wracam - rzuciłem w stronę bruneta. 

Wyciągnąłem Ashley na zewnątrz.

- Jak to się stało? - zapytała wstrząśnięta, szlochając. 

- Bomba szybciej wybuchła - poinformowałem - nie wiem, czy to wina błędnych obliczeń, czy popsutego timera.

- Dlaczego ona nie jest w szpitalu? - warknęła z wyrzutem. - Ślepy kurwa jesteś? - otarła niedbale łzy. 

- Louis, co się stało? - zapytał niespodziewanie Doug, wysiadając z samochodu. 

- Ma zbyt poważne obrażenia, przez chwilą miała krwotok wewnętrzny, to kwestia kilku godzin. Lepiej, żeby spędziła ten czas w bezpiecznym miejscu z kimś kogo kocha - przekonywałem.

- Umrze w moim domu? - zapytał z przerażeniem Doug. 

- Podałem jej leki przeciwbólowe, nic więcej nie mogę zrobić - westchnąłem. 

- Jak zwykle - fuknęła Ashley. - Doug dzwonił do Sophie, co Luke tam robi? - zapytała z wyrzutem. - Miałeś się nim zająć - przypomniała.

- Pojechałem na akcje i zostawiłem go w bezpiecznym miejscu - po części to była prawda. 

- Jesteś do niczego - mruknęła, wchodząc do domu. 

Miała racje.

------------------------------------------------------

Witajcie Kochani! 

Ja też ocieram łzy... aż ciężko mi cokolwiek napisać, ale musimy to jakoś podsumować. 

1) Czy nie wydaje Wam się, że Louis jest w stanie zrobić więcej? Dlaczego nie ratuje Arianny?

2) James nawrócił Ariannę? 

3) Ashley znów zawiodła się na Louisie? Czy naprawdę ma rację? 

Zostawcie gwiazdkę i komentarz

Źródło fotografii:https://pl.pinterest.com/pin/375487687683637543/


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro