Bomba

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV Louis

Arianna zabrała Luke'a i nie pozwoliła mi się do niego zbliżyć na kilka godzin. James o niczym nie wiedział, ale niepokoiło go, że cały czas próbuję porozmawiać z dziewczyną w cztery oczy. Cudem udało mi się ją przekonać, że zawiozę syna do Sophie. Nie oddała mi go. Pojechała ze mną ryzykując, że może ją złapać policja. Kobieca solidarność wygrała. Arianna oddała Luke'a w ręce Sophie. Obserwowałem wszystko z samochodu przez szybę. Byłem na siebie wkurwiony, zawiodłem syna. Kiedy wracaliśmy ponownie prosiłem dziewczynę, żeby nie wspominała Ashley o tym incydencie. Chemiczka była na mnie wściekła i obiecała, że jak tylko zobaczy Ashley, to od razu jej powie. Moja złość zamieniła się w rozpacz. Nie chciałem ponownie tracić ukochanej, przez to, że przez chwilę straciłem nad sobą kontrolę. Żałowałem tego, że naraziłem synka. Kochałem go całym sercem i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało. A tym bardziej Ashley by mi nie wybaczyła. Teraz byłem pewny, że Luke jest w dobrych rękach.
Mimo ciężkiej atmosfery panującej pomiędzy mną a Arianną, postanowiliśmy skupić się na wykonaniu planu. Chemiczka przebrała się w kusą sukienkę i podkreśliła usta czerwoną szminką. Skontaktowałem się z Jerrym. Byłem podejrzliwy w stosunku do niego. Nie miałem pewności, czy nie działa na dwa fronty.  

Zostałem z Jamesem w samochodzie zaparkowanym kilkanaście metrów od willi. Nie mogli nas zdemaskować, więc musieliśmy się trzymać na uboczu. Arianna dość szybko weszła w rolę, choć nie ukrywała swojego zdenerwowania. W torebce niosła skonstruowaną przez siebie bombę. Wziąłem do ręki lornetkę i obserwowałem rozwój sytuacji. 

- Weszli do środka - oznajmiłem, patrząc jak Jerry wprowadza rudą dziewczynę. 

- Za trzy godziny wyjeżdżamy z Los Angeles - poinformował gangster. - Dzięki za te dokumenty - rzekł z wdzięcznością. 

- Drobiazg - mruknąłem. - Gdzie teraz pojedziecie? - podpytałem zaciekawiony. 

- Przed siebie - odparł tajemniczo.  

- Na pewno tam, gdzie jest mało policji - dodałem. 

James uniósł lekko kącik ust. 

- Przeszliście sporo, mam nadzieję, że teraz jakoś się ustatkujecie - powiedziałem szczerze.

- A ty i Ashley? - podpytał. 

- To na razie trudny temat - zawiesiłem głos - też chciałbym się ustatkować tym bardziej, że mamy dziecko.

- Pieprzyć szemrane interesy, co? Kobiety potrafią zmienić wszystko, a dzieci to już w ogóle...

- Racja - kiwnąłem głową.

- Powinieneś walczyć o to co kochasz - poradził.

- Walczę - uciąłem.

- Może niewystarczająco - zawiesił głos - starałem się kiedyś o dziecko ze swoją żoną - wyznał ze smutkiem w głosie.

Zaskoczył mnie swoim wyznaniem.

- Rozstaliście się? - podpytałem zaciekawiony jego historią. 

- Zmarła - odparł.

- Przykro mi - powiedziałem szczerze.

- Walczyłem o nią, ale kiedy wydawało mi się, że jest już moja przestałem się starać...

- Dlatego jesteś taki dla Arianny? - zauważyłem. 

- Nie naprawię błędów z przeszłości, ale mogę ich uniknąć w przyszłości - podsumował.

- Wydaje się być przy tobie szczęśliwa, więc chyba ci się udaje - pokrzepiłem. 

- Mamy tylko siebie - odparł z uśmiechem. 

- To macie wszystko.

- Skąd wiedziałeś o jej cioci? - zapytał niespodziewanie. - Lucy Walsh na nowych dokumentach. Ciotka, która ją wychowywała miała tak na imię.

- Czysty przypadek - skłamałem. 

- Nie wierzę w przypadki - uciął. - Sprawdzałeś nas - oskarżył. 

- Potraktuj to jako rutynową kontr...

Przerwałem, słysząc ogromny huk, który zatrząsnął samochodem. James gwałtownie szarpnął za drzwi i wybiegł. Spojrzałem na słup ognia, który rozświetlił gwiaździste niebo. Wyjąłem broń i pobiegłem w ślad za brunetem. Czułem niepokój, który wzrastał wraz z kłębem dymu, unoszącym się nad willą. 

- Arianna! - wrzasnął James, rozglądając się po zgliszczach. 

Przeskanowałem otoczenie w obawie, że ktoś może nas niespodziewanie zaatakować. 

- Arianna! - kolejny rozpaczliwy krzyk gangstera, przyprawił mnie o dreszcze. 

Opuściłem broń, rozglądając się w poszukiwaniu rudej dziewczyny. 

Ogień zaczął trawić pozostałości willi. Co kurwa poszło nie tak?! Zakląłem w duchu. Chemiczka miała wejść z Jerrym do środka, zostawić torebkę w widocznym miejscu i wyjść. W gruzach udało mi się odnaleźć wystające kończyny ciemnego mężczyzny. Obszedłem wokół palącego się domu. Przez dym zaczęły mi łzawić oczy. Przetarłem je wierzchem dłoni. Wtedy poczułem uderzenie w plecy. Cios nie był na tyle mocny, żeby mnie powalić. Zamachnąłem się i wyprowadziłem kontratak. 

- Max?! - zobaczyłem jak gruby gangster upada na ziemię. Nic się nie zmienił. Zawsze pilnował drzwi i pewnie tym razem tak było. Spojrzałem na wypływającą z boku krew. Nachyliłem się nad nim. - Marshall był w środku? - zapytałem niecierpliwie. 

Max wbił we mnie wzrok, tak jakby próbował sobie przypomnieć skąd mnie zna. 

- Pojechał - wykrztusił z trudem, wypluwając przy tym krew. 

- Gdzie? - złapałem go za koszulkę i lekko podniosłem, żeby się nie zakrztusił. 

- Do kostnicy - zakaszlał - po brata - wyjaśnił, przymykając oczy. 

- Ma jakieś inne siedziby? - zadałem kolejne pytanie. Jednak nie uzyskałem na nie odpowiedzi.

Wbiłem dwa palce w szyje kumpla. Tętno było wyczuwalne, ale wiedziałem, że długo się nie utrzyma. Sięgnąłem za pasek po broń. Nie przedłużałem tej chwili. Przeładowałem pistolet i strzeliłem w jego klatkę piersiową. Podniosłem się i ponownie zacząłem przeszukiwać gruzy. 

- Jerry? - spojrzałem na jego rozerwane ciało. - Kurwa mać! - krzyknąłem rozsierdzony.

Dopiero po chwili dojrzałem Jamesa. Klęczał, trzymając głowę Arianny na kolanach. Podbiegłem do nich. 

- Aniołku, patrz na mnie - przytrzymywał jej policzek. - Słyszysz mnie? 

- To boli - zaszlochała.

Błyskawicznie oceniłem obrażenia. Miała zgniecioną lewą nogę, aż do samego kolana. Mięśnie straciły przyczepność, a kości przebiły w kilku miejscach skórę. Rozcięcie na czole było długie, ale powierzchowne. 

- James, nie pozwól jej odpłynąć - nakazałem, biegnąc w stronę samochodu.

Przejechałem kilka metrów, po czym rozłożyłem fotele z tyłu. 

- Będzie dobrze, tylko wytrzymaj - pocieszał ją, ocierając łzy z policzków. 

- Trzeba ją przenieść do samochodu, tylko bardzo ostrożnie - przestrzegłem. - Może mieć uszkodzony kręgosłup - poinformowałem. 

Udało nam się ją przenieść w taki sposób, że głowę miała na siedzeniu a nogi w bagażniku. Rzuciłem klucze Jamesowi. Początkowo zaprotestował, ale dość szybko zrozumiał, że zajmę się już ranami. Zasłoniłem jej roztrzaskaną nogę i zacząłem ją pobieżnie badać. James jechał jak szalony, ale nie miałem zamiaru mu przerywać. Teraz toczyliśmy walkę z czasem.  

----------------------------------------------

I wszystko się skomplikowało...

Źródło fotografii: https://www.tumblr.com/tagged/take-my-pain-away


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro