Narada wojenna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV Louis
Leżałem na podłodze, próbując się jakoś wygodnie ułożyć. W pokoju panowały mrok i cisza. Normalnie poszedłbym zapalić, ale rzuciłem palenie, po tym jak wróciłem na dłużej do Tokio. Akemi tępiła stosowanie wszelkich używek. Podziwiałem ją za ten styl życia związany z naturą. Potrafiła godzinami medytować w ogrodzie. Idealnie dobierała barwy w swoich obrazach inspirowanych przyrodą. Namówiła mnie na pracowanie nad sobą. Zacząłem podszkalać swoje umiejętności z zakresu sztuk walki. Trenowałem ciało i duszę.

Niebieskie światło rozjaśniło hotelowy pokój. Sięgnąłem po komórkę, mrużąc oczy. Błyskawicznie odebrałem, rozpoznając numer.

- Doug? - powiedziałem na tyle cicho, żeby nie obudzić śpiącej Ashley i leżącego w wózku Luke'a.

- Louis, do kurwy nędzy, gdzie jest moja rodzina?! - krzyknął rozsierdzony. 

- Nie martw się, są bezpieczne - szepnąłem, przechodząc na palcach do łazienki. 

- Nikogo nie ma - zauważył. - Coś ty kurwa zrobił?

- Upewnij się, że dom nie jest pod obserwacją - poleciłem. - Masz przy sobie broń? - podpytałem.

- Popierdoliło cię czy jak? - warknął. - Przecież wsadzili mnie ostatnio za posiadanie!

- Nie ważne - machnąłem ręką. 

- Marshall odjebał Larrego - poinformował momentalnie. 

- Domyśliłem się, chce dorwać Ashley - potwierdziłem. 

Doug milczał przez chwile. 

- Dzięki, Louis - powiedział opanowanym głosem. 

- Jesteśmy kwita, ty też zająłeś się moją rodziną. Przyjadę rano to ustalimy plan, na razie wszystko jest po kontrolą - zapewniłem. 

- Dobra, szefie - rozłączył się. 

Pochyliłem się nad umywalką, próbując od razu coś wymyślić. Żadne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy. Byłem w kropce. 

- Coś się stało? - usłyszałem za sobą głos Ashley. 

Podniosłem wzrok. Była piękna nawet z rozczochranymi włosami i fioletowymi sińcami pod oczami. 

- Obudziłem cię? - zapytałem troskliwie, momentalnie zapominając o wszystkich problemach. 

- Nie - skłamała. 

- Wypuścili Douga - poinformowałem. 

- Co teraz? - wbiła we mnie zielone tęczówki. 

- Ashley - ująłem jej twarz w dłoniach. - Zrobię wszystko, żebyś była z Lukiem bezpieczna, dlatego powinniśmy jak najszybciej wyjechać do Tokio - przekonywałem. 

- Jeśli wyjadę Marshall zabije wszystkich, którzy mieli ze mną jakikolwiek kontakt, zaczynając od Alan i Jessie, a kończąc na Dougu i jego rodzinie - powiedziała przerażona tą wizją. 

Zwolniłem uścisk i pogrążyłem się w myślach. 

- Ashley już dawno by wyjechała - przytaknęła - ale nie Black Lady. 

- Co proponujesz? - zmrużyłem oczy.

- Dopełnić cyrograf i przejąć władzę nad Black Angeles, a potem zabić Marshalla zanim on zabije kolejną osobę - wyjawiła plan.

Myślałem jakby to wyglądało w rzeczywistości. 

- Wiesz jakie to ryzyko? - mruknąłem. 

- Wiem, ale to jedyne wyjście - powiedziała z przekonaniem.

- Przemyślimy to, prześpij się jeszcze, co? - zaproponowałem.

Widziałem jak ta całą sytuacja ją wykańcza. 

- Nie ma szans, Luke już nie śpi - westchnęła, wychodząc z łazienki. 

Wyszedłem za nią. 

- Może ja się nim zajmę, a ty odpocznij - zasugerowałem. 

- Przydałaby się mu kąpiel - odparła. - Sam sobie nie poradzisz.

Nie umiałem zajmować się dzieckiem, ale przynajmniej próbowałem to robić. 

- Z twoją małą pomocą dam sobie radę - zachęciłem z uśmiechem.


- Niech będzie - zgodziła się, wyciągając małego z wózka. - Przygotuj jakieś mydło i ubrania na zmianę - poprosiła. - Luke, czas na kąpiel - obwieściła wesoło. Błyskawicznie się tym zająłem. W tym czasie Ashley rozebrała Luke'a. Zagadywała go na każdy możliwy sposób. - Trzymaj go tylko tak, żeby ci się nie wyślizgnął - poinstruowała. 

Wziąłem syna na ręce. Przez chwilę wydawał takie dźwięki, jakby miał się rozpłakać. Nie chciałem do tego dopuścić, bo to oznaczałoby moją klęskę. Dlatego zacząłem go delikatnie podrzucać. Ashley ustawiła optymalną temperaturę wody. Nachyliliśmy się nad wanną.  

- Trzymaj go w powietrzu - poprosiła, po czym oblała go ostrożnie wodą. 

Luke zmrużył oczy i otworzył szeroko buzie, rozpoczynając swój bunt przeciwko kąpieli.

- Zaraz mu przejdzie - wyjaśniła, widząc moje zakłopotanie - boi się wody - wytłumaczyła. 

- Ma to po tobie - zauważyłem szybko. 

Ashley spieniła lekko szampon i zaczęła go rozprowadzać po malutkim ciele. 

- Ej, Luke! - zwróciłem jego uwagę. - Patrz - zacząłem robić śmieszne miny, które go zaciekawiły. Wpatrywał się w moją twarz i co kilka chwil wybuchał śmiechem. - Dzielny chłopak - cmoknąłem go w czoło. 

Ashley uśmiechnęła się pod nosem. Wydawało mi się, że jest przez chwilę szczęśliwa. Spłukała szampon i owinęła małego w biały ręcznik, po czym położyła go na łóżku. Wzięła przygotowane przeze mnie śpioszki. 

- Mogę go ubrać? - poprosiłem. 

- Tylko nie zapomnij o pieluszce - dodała, podając ubranko. 

- To oczywiste - odparłem pewnie. 

Rozłożyłem pieluchę i obejrzałem ją z każdej strony. Nie mogłem znaleźć przodu, jednak nie to okazało się największym problemem. Luke wiercił się we wszystkie strony, uniemożliwiając mi poprawne zapięcie pieluchy. Nie miałem cierpliwości do takich rzeczy. 

- Ashley - zawołałem. 

- Tak? - zapytała z lekkim tryumfem. 

- Przytrzymasz go?

Pomogła mi, a ja byłem przeszczęśliwy, że przebrałem syna. Ashley ułożyła go sobie na klatce piersiowej i położyła się na łóżku. Nadal go zagadywała. Czasami wydawał pojedyncze sylaby, ale nie układały się w żadne słowa.

Wróciłem na podłogę, gasząc uprzednio światło. 

- Ten to ma się dobrze - mruknąłem, patrząc na zasypiającego Luke'a. 

- Tatuś zazdrosny - szepnęła rozbawiona brunetka. 

- Nawet nie wiesz jak bardzo. 

Zdrzemnąłem się na chwilę. Kiedy otworzyłem oczy, Ashley zdążyła już wstać i ogarnąć nam śniadanie. Zjedliśmy w milczeniu. Wymeldowałem nas z hotelu i wróciliśmy do domu Douga. Arianna i James przyjechali przed nami. Zebraliśmy się wszyscy w jadalni. Trzeba było przedyskutować sytuację i wymyślić jakieś rozwiązanie. Doug przedstawił pokrótce czego dowiedział się, będąc na przesłuchaniu. To potwierdziło moje przypuszczenia, że za zabójstwem Larrego stoi Marshall. 

- Po prostu wyjeździe stąd - rzucił Doug, uważając to za najlepsze rozwiązanie. 

- Wiesz jaki jest Marshall - mruknąłem. 

- Ciebie też na pewno chce zlikwidować - odezwała się Ashely. - Pomyśl do czego on jest zdolny, jeżeli zabił bratanka szefa kartelu. On nie boi się wojny, bo jest na nią gotowy - wywnioskowała. 

- A my nie - zrozumiał wreszcie. 

- To przygotujmy się - powiedziała z zapałem Arianna. 

James złapał ją za łokieć i przyciągnął do siebie, tak jakby chciał porozmawiać z nią na osobności, ale dziewczyna nie drgnęła nawet na milimetr. 

- To nie jest nasza woja - rzekł cicho. 

- Nie ukrywam, że przydałaby nam się wasza pomoc - odezwałem się, spoglądając na bruneta. - Masz doświadczenie James, a nam brakuje ludzi. 

- Ej, ja też chcę się zaangażować - zaprotestowała Arianna. 

- Możesz pilnować Luke'a - zaproponowałem. 

- Mogę skonstruować bombę - rzuciła z uśmiechem.

Odebrało mi mowę. Zerknąłem na Ashley, czekając na jej decyzję. 

- Moglibyśmy podłożyć bombę pod nową willę - powiedziała w zadumie Black Lady. - To by osłabiło Marshalla, może nawet udałoby się go przy okazji zlikwidować - spojrzała po zebranych. 

Doug od razu był przekonany do tego planu. Ja uznałem, że tego Marshall na pewno się nie spodziewa, więc nie jest w stanie się na to przygotować. 

- Nie zgadzam się na żadne bomby - powiedział ostro James. 

- Nie jesteś moim ojcem! - odparła oburzona Arianna - nie możesz mi tego zabronić. 

- Mamy wystarczająco na koncie, po co nam więcej? - zapytał zdenerwowany. 

- Oni nam pomogli, mamy okazję, żeby się odwdzięczyć - przekonywała. 

- Ile bomb skonstruowałaś? - podpytał. - Żadnej, bo nie umiesz tego robić - wytknął. 

- Louis, załatwisz mi materiały? - spojrzała na mnie, zupełnie ignorując Jamesa. 

- Mam kontakty - kiwnąłem głową. 

James wyszedł z domu. Zapadła niezręczna cisza. 

- Pomogę wam - oświadczyła ruda dziewczyna, wychodząc za ukochanym. 

Przeniosłem wzrok na Douga. 

- Jest szalona, ale nie sądziłem, że aż tak, żeby konstruować bomby - skomentował czarnoskóry przyjaciel. 

- Musimy mieć kogoś, kto wniesie bombę do nowej siedziby - zauważyła Ashley. 

- Spróbuję się skontaktować z jakimś Angelsem - odparłem. 

- Więc mamy plan - podsumował Doug.

- Wychodzi na to, że zabijemy wszystkich Angelsów - mruknęła Ashley.

Nie sądziłem, że Black Lady obróci w popiół gang, który miała wynieść na wyżyny. 

- Nie wszystkich - zaprzeczyłem - jestem jeszcze ja, Doug, Tucker i... ty - wbiłem wzrok w Ashely. 

Jej oczy mówiły mi wszytko. Była szczęśliwa, bo oficjalnie przyznałem, że należy do Black Angeles. 

--------------------------------------------------------------------

Witajcie Kochani!

Ilu tu się podziało, aż nie wiem od czego zacząć😂

1) Ashley oficjalnie należy do Black Angels! Hip hip... hura! Pomimo tego, że nie posiada wytatuowanego czarnego pióra na ramieniu. Pamiętacie o jakim tatuażu marzyła Kelly?

2) Arianna zmajstruje bombę💣 Chyba jej nikt nie doceniał, nie sądzicie? 

3) Co w tej sytuacji zrobi James? Przerwie jej, zmusi do wyjazdu bez dokumentów?

4) Ashley nabiera wiatru w żagle? Do czego posunie się Black Lady?☠

5) Louis i Ashley stworzą prawdziwą rodzinę?

Nie zapomnijcie o gwiazdce i komentarzu!

Źródło fotografii: https://www.tumblr.com/tagged/black-feathers


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro