Płacząca wierzba

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miesiąc później 

POV Louis

Wiatr szarpał samotną wierzbą, znajdującą się przy głównej alei cmentarza. Nie miała prawa się tam znajdować, a mimo tego schylała swoje gałęzie ku ziemi. Może ktoś zasadził tą płaczącą wierzbę, dla kogoś bliskiego zostawionego na cmentarzu. Siedziałem nieruchomo, obserwując zza przyciemnionej szyby kobietę w czarnym ubraniu. Trzymała ostrożnie za rękę dziewczynkę, nadzwyczajnie posłusznie, wypełniającą polecenia. Przeszły powoli między brukowanymi alejkami. Nie spiesząc się, dotarły do schludnej, skromnej płyty nagrobkowej. Dziewczynka dopiero po chwili położyła bukiecik białych kwiatów na grobie, za to jej matka wpatrywała się w wygrawerowany napis. 

DOUGLAS CARTER

Nawet nie wiedziałem, że tak naprawdę się nazywa. Spojrzałem na zegarek. Mieliśmy przed sobą około dwóch godzin drogi. Przeszły kilka alejek do grobu rodziców Sophie. Usłyszałem pisk w uszach. Syknąłem. Błyskawicznie poprawiłem aparaty słuchowe. Czasami dawały mi w kość, chociaż bez z nich słyszałem tak słabo, jakbym był pod powierzchnią wody. Po dłuższej chwili siedzenia w ciszy, mój telefon zawibrował. Spojrzałem z zaciekawieniem na ekran. 

"Samolot gotowy, 10:00. U" 

Wyświetliłem wiadomość i ponownie spojrzałem w kierunku zbliżającej się do mnie Sophie. Pomogła wgramolić się Lexie na tylne siedzenie, a sama zajęła miejsce z przodu.

- Widziałam przy głównej alei monitoring - wyznała od razu. 

- O to chodziło - zdradziłem, odpalając silnik. - Sprawa jest zamknięta. Dobrze by było, gdybyś się tu pojawiała co jakiś czas. 

Wyjechałem z parkingu i skręciłem w lewo, dodając ostrożnie gazu. Szare niebo nie zapowiadało przyjemnej podróży. Miałem nadzieję, że nie zacznie padać. 

- Wujkuuuu - zawołała dziewczynka. 

Lubiłem, kiedy zwracała się do mnie w ten sposób. W końcu byliśmy dla siebie niczym rodzina. A ostatnie wydarzenia sprawiły, że mogliśmy polegać tylko na sobie. 

- Słucham? - odparłem, patrząc na nią w lusterku. 

Już wiem, jak chce mieć na imię - odparła wesoło, biorąc do ręki lalkę, którą jej niedawno kupiłem.

- Zdecydowałaś się wreszcie - uśmiechnąłem się pod nosem. - No to słucham...

- Arianna!

Sophie westchnęła ciężko, dając mi do zrozumienia, że nie popiera tego pomysłu. Przez moment dostrzegłem jej podpuchnięte oczy. Była zmęczona całą tą sytuacją. Zresztą ja tak samo. Ogarnięcie sytuacji po zabójstwie Marshalla należało do moich obowiązków. Zamyśliłem się. 

- Jest dużo ciekawych imion, jeszcze możesz wybrać jakieś inne - zasugerowałem.

- Nie, chcę się nazywać jak Ari i koniec kropka - odparła ostrzejszym tonem. 

Lexie potrafiła się zbuntować i postawić na swoim. Kiedy do domu jej dziadków wpadło kilku Angelsów nie zamierzała się poddać. Wrzeszczała tak głośno, jak tylko potrafi dziewczynka w jej wieku. A gdy jeden z gangsterów zasłonił jej buzię po prostu ugryzła go w palec. Za co ten skurwysyn w zemście obciął jej mały paluszek. To była nierówna walka i od początku skazana na przegraną, ale ona i tak zamierzała walczyć. 

- Lexie, zachowuj się - upomniała Sophie. 

- Przepraszam, wujku - odparła ze spuszczoną głową. - A co z moim, palcem? - podpytała zaaferowana. - Odrośnie mi, prawda? 

- Palce nie odrastają - wyjaśniłem szybko, widząc zakłopotaną minę Sophie. 

- A mówiłeś, że będę miała palec - przypomniała z wyrzutem. 

- Postaram się sprowadzić dla ciebie jakąś protezę - wyznałem, kierując się na autostradę. 

Zwiększyłem obroty silnika. 

- Obiecujesz? - wychyliła się z siedzenia i wbiła czekoladowe oczy w mój policzek.

- Oprzyj się i zapnij pas - nakazałem. - Tak, obiecuję - dodałem po chwili. 

- Ekstra! 

Sophie przesłała mi spojrzenie pełne podziękowania. 

- Dopełniłem wszystkie formalności, jutro mamy samolot - poinformowałem. 

- Mam nadzieję, że Luke będzie spał przez całą drogę - mruknęła.

- Przez ostatni miesiąc w większości to ja się nim zajmowałem i wiem już, że jeśli dobrze zje, to zasypia błyskawicznie - powiedziałem pewnym tonem. 

Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę tak potrafił zajmować się niespełna rocznym dzieckiem. To wcale nie było takie trudne. Musiałem nauczyć się rozumieć synka i wiedzieć, czego w danej chwili potrzebuje. Wytworzyła się pomiędzy nami więź, z czego się bardzo cieszyłem. 

- Wiesz może, co się stało z Jamesem? - zmieniła diametralnie temat.

- Wujek James wyjechał - odparła za mnie Lexie, czesząc swoją lalkę. 

Spojrzałem ponownie w lusterko, upewniając się, czy na pewno zapięła pas. Byłem ciekawy, czy Luke też będzie tak rozrabiał, jak podrośnie. 

- Tak, wyjechał i Bóg raczy wiedzieć gdzie - dodałem pod nosem.

Nadal byłem zły na Jamesa, bo nie wziął udziału w strzelaninie. Jedyne co zrobił, to czekał w bezpiecznej odległości. Potem przez chwilę zajął się Lexie i Sophie. Z jego zdolnościami mógł spokojnie stać ze mną ramię w ramię na pierwszej linii frontu. Widziałem jak strzelał, wtedy w magazynach. To nie był jakiś tam gangster z Chicago. Miał zadatki na kogoś o wiele ważniejszego. 

- Boję się, że mógł... - urwała, zdając sobie sprawę, że Lexie słucha z uwagą każdego słowa. - Wyjechać na zawsze - spojrzała na mnie wymownie.

- Już nie wróci? - dziewczynka poderwała się. - Jak Ari?

Jej głos posmutniał. Lexie nie wiedziała, że Arianna nie żyje. Przez ten krótki czas zaprzyjaźniła się z chemiczką, dlatego powiedzieliśmy jej, że musiała pilnie wyjechać. Czułem, że córka Douga jest na tyle sprytna, że domyśliła się prawdy, ale wolała wierzyć w to kłamstwo. 

- James ma dom daleko daleko stąd, może tam pojechał - odpowiedziałem Lexie. - Jak ci idą przygotowania do szkoły? - zerknąłem na nią. 

- Nie chcę do nowej szkoły, nikogo tam nie znam...

- Poznasz Lexie, nie martw się - pocieszyła Sophie. 

- Spodoba ci się, obiecasz coś wujkowi? - obróciłem się przez ramię, zdejmując nogę z gazu.

- Co? - odparła z zaciekawieniem. 

- Jak będziesz się dobrze uczyła, to zabiorę cię kiedyś na wycieczkę do Japonii - zaproponowałem. 

- Ekstraaa - pisnęła. - Chcę do Japonii, a gdzie to jest?

- Trzeba lecieć samolotem, albo płynąć statkiem - wytłumaczyłem, wyprzedzając niebieski samochód przed nami. 

- Ja chcę samolotem, nigdy nie leciałam... a jak mam lęk wysokości? - podpytała, zmartwiona taką możliwością. 

- Musimy to sprawdzić, ale tylko wtedy jak będziesz się pilnie uczyła - przypomniałem.

- Będę, obiecuję - odparła. 

Sophie uśmiechnęła się dyskretnie.  

- A daleko jeszcze? - podpytała Lexie.   

- Do San Diego zostało nam półtorej godziny - łypnąłem na zegarek.

Wiedziałem, że jeśli przyspieszę trochę na autostradzie to będziemy szybciej, ale wolałem zbytnio nie przesadzać z zawrotną prędkością. Nie jechałem sam, a poza tym nie miałem ochoty na rozmowę z policją. 

- Ile to jest półtorej godziny? - dopytała zaciekawiona. 

Przez chwilę szukałem nadzwyczajnego wyjaśnienia. Jak jej to powiedzieć, żeby zrozumiała? Nie wiedziałem, jakie ona ma poczucie czasu. 

- To jedna godzina plus pół godziny - wytłumaczyła Sophie. 

- A w półtorej godziny da się dolecieć do Japonii? - zapytała, wychylając się z fotelika. 

- Nie. 

- To faktycznie daleko ta Japonia...

----------------------------------------------------------

Witajcie Kochani!   

1) Doug nie żyje! Co tam się stało?💀😭

2) Co z Ashley?😱

3) Louis zaopiekuje się Lexie i Sophie?

4) Lexie zmieni imię na Arianna?😍

5) A jak będzie brzmiało nowe imię dla Sophie? Może macie jakieś propozycje?

Nie zapomnijcie o gwiazdce i komentarzu🌟

Źródło fotografii: https://pl.pinterest.com/pin/535576580689134176/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro