Różowe buciki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV Louis 

Siedziałem uzbrojony po zęby w samochodzie, mając myśli cały czas zaprzątnięte Ashley. Wiedziałem, że jest silną kobietą i nigdy nie poddaje się, ale targały mną złe przeczucia. Przeszła przez straszne rzeczy w swoim życiu, ale w końcu kiedyś wyczerpuje się limit przysłowiowego fartu i nadchodzi rzeczywistość, która zrywa cienką nić życia, staczając człowieka w objęcia kostuchy. Chciałem mocno wierzyć, że w tej chwili to jeszcze nie ten moment.

James nawigował naszą trasę. Zawarliśmy porozumienie. Miał doprowadzić nas do willi Marshalla i mógł iść w swoją stronę. Nie wiem, co zamierzał dalej zrobić. Przygotował dokumenty, pieniądze i samochód, ale nie zdradził dokąd teraz pojedzie. W zasadzie mało mnie to teraz obchodziło. Liczyło się tylko znaleźć Ashley, zabrać Luke'a od Sophie i jechać na lotnisko. Mój słuch chwilowo się polepszył, ale Taro uprzedził, że prawdopodobnie do końca życia będę musiał nosić aparat słuchowy. Pogodziłem się z tą myślą.

- Zwolnij - odezwał się James. - To tamta droga – wskazał w odchodzącą w bok ulicę.  

Przetłumaczyłem Yuki jego słowa. Jechaliśmy przez kilka minut w zupełnej ciszy, aż z ciemności wyłoniła się oświetlona willa. Była o wiele większa niż ta, w której początkowo Black Angels miało swoją siedzibę. Widać, że Marshall nie próżnował i dość sprawnie odbudował gang zyskując na nowo spore wpływy.

- Po prawej stronie, za tamtym murkiem, są drzwi. Przez nie dostałem się do środka – odezwał się James.

Zatrzymaliśmy się w cieniu, niewidoczni dla trzech ochroniarzy stojących na ciągnącym się po całej długości budynku szerokim tarasie. Byli strasznie elektryczni i nie mogliśmy liczyć na zdjęcie ich bez zaskoczenia. Sprawa poważnie się komplikowała, zważywszy na to, że nie miałem pojęcia, jak sytuacja przedstawia się od frontu i w samej willi. Nie lubiłem działać bez wstępnego rozpoznania, a poruszanie się po omacku zawsze oznaczały komplikacje. Nie miałem pieprzonego pojęcia, jakie siły zgromadził Marshall, ale było pewne, że znacznie przewyższają liczebnością moją ekipę. Uśmiechnąłem się do siebie, zdając sobie sprawę jak dobrze jest mieć po swojej stronie Dragons. Z nimi mogłem iść na każdą wojnę. Byli oddani, honorowi i walczyli do końca – nawet w obliczu nieuchronnej śmierci. Właśnie ta wola walki i determinacja czyniła z nich najniebezpieczniejszych zabójców – którzy właśnie w tej chwili byli ze mną.

Doug zagwizdał z rezygnacją.

- Idziemy - odparłem, dając znać Japończykom.

Kenji i Takachiro ruszyli pierwsi, przeskoczyli przez mur i nim zdążyłem pomyśleć o czymś innym, już meldowali mi o odbitych na ścianie krwawych skrzydłach. Poczułem jak znów po skroniach rozlewa mi się fala gorąca, zupełnie jak wtedy, kiedy James przyznał, że szarpiąc się z Ashley przyparł ją do ściany. Miałem przez chwilę ochotę znowu mu wpierdolić, ale szybko wyjaśnił, że jego zamiarem było odwieźć ją od głupiego pomysłu walki z Marshallem. Przed oczami miałem pocięte plecy Ashley, odciskające na zimnej ścianie krwawe ślady. Wzdrygnąłem się. Marshall za to zapłaci. Skurwiel skona w mękach, a ja będę napawał się długo jego cierpieniem... bardzo długo.

Kenji i Takachiro na chwilę zamilkli, ale któryś z nich zablokował połączenia i słychać było na radiu ich spokojne oddechy. Rytmiczny wdech i wydech... wdech i wydech... nagle cisza, a po chwili odgłosy panicznego charczenia i dławienia, przerywane szamotaniną. Na początku gwałtowne, a po kilku sekundach coraz słabsze, aż w końcu znów nastała cisza.
Już miałem odezwać się pierwszy, kiedy w słuchawce usłyszałem spokojny, bez emocji, głos Takachiro.

- Dwa cele zdjęte na klatce schodowej.

Dałem znak Narumi i Noriaki. Zlikwidowali ludzi rozstawionych na ulicy na tyłach willi, a Fumio i Sho zrobili dokładnie to samo od strony głównego wjazdu. Cała czwórka działała równocześnie, po obu stronach budynku. Czekałem na potwierdzenie, ale raport od Kenji zmroził mi krew w żyłach.

- Słyszę wrzaski kobiety - zameldował.

- Kurwa mać, nie mamy czasu!

- Louis... - krzyknął z tyłu Doug, ale nie zdążył mnie zatrzymać.

Gwałtownie otworzyłem drzwi od samochodu i rzuciłem się w stronę głównej bramy. Obok mnie błyskawicznie pojawili się Akinori, Hiroto i Daiki.

Zatrzymała nas żelazna, z ciężkimi skrzydłami brama.

- Kurwa! – wydarłem się. - Kenji, Takachiro – z całych sił wcisnąłem przycisk łączności. - Otwórzcie bramę!

Mikoto szarpnął mnie gwałtownie, wyciągając niespodziewanie ze światła bramy. Rzuciłem na niego gromy z oczu, ale nim cokolwiek zdążyłem powiedzieć, kątem oka zauważyłem rozpędzone, czarne Subaru, które z zawrotną prędkością wbiło się w skrzydła bramy.

- Taro, Ren, zajmijcie się Yuki, jest ranny – przekazałem, patrząc w stronę roztrzaskanego samochodu.

Akinori, Hiroto, Mikoto i Daiki w tym samym czasie próbowali jeszcze mocniej rozsunąć skrzydła bramy, które zaklinowały się w masce Subaru.

- Ochrona z zewnątrz zneutralizowana - zameldował Kira.

- Narumi, Kira wesprzyjcie Kenji i Takachiro - rozkazałem. - Fumio i Sho do mnie!

Po chwili zobaczyłem Taro, który wraz z Ren wyciągnęli z samochodu nieprzytomnego Yuki i zanieśli go w bezpieczne miejsce z daleka od linii frontu. Zrobili to w ostatniej chwili, bo na karoserię posypał się grad kul. To ochroniarze z tarasu otworzyli ogień.

- Zlikwidowaliśmy cztery cele, Takachiro nie żyje - zameldował nagle Kenji.

Zakląłem pod nosem.

- Akinori, granaty!

Fumio i Sho pojawili się przy bramie. Razem z Mikoto, Akinori, Hiroto i Daiki szturmowaliśmy front willi. Na taras posypały się granaty, a w chwilę później zdjęliśmy trzech skurwysynów, którzy strzelali w stronę auta.

- Jestem na tyłach, sprawdzę garaż - odezwał się Doug.

- Dobra, Usagi? - wywołałem brata. - Zabierz Kotaro i Saburo, dołączysz do Kenji wyczyśćcie pierwsze piętro, odetnijcie drogi ucieczki.

- Przyjąłem, bracie.

- Taro, co z Yuki?

- Prawdopodobnie jedynie wstrząs mózgu i kilka złamanych żeber. Mam nadzieję, że nie doszło do krwotoku wewnętrznego. Ustabilizowaliśmy go - zameldował.

- Niech Ren z nim zostanie, jeśli Ashley jest ranna, możesz być potrzebny od razu.

- Louis! - usłyszałem krzyk Douga.

- Garaż czysty? – rzuciłem przez radio. - Doug?! Nie otrzymałem odpowiedzi. - Doug, zgłoś się do kurwy nędzy! - krzyknąłem, przekraczając próg willi.

Cisza... nie otrzymałem odpowiedzi. W holu Usagi, skinął na mnie i ruszył z ludźmi na pierwsze piętro. Na górze rozpętało się piekło, a ja w tym czasie zmierzałem do piwnicy. Doug nadal nie odpowiadał.  

W pobliżu garażu, usłyszałem cienki pisk i kobiecy płacz. Nie zastanawiając się wpadłem razem z drzwiami do pomieszczenia i nie wierząc własnym oczom stanąłem jak wryty. Doug leżał w kałuży krwi na ziemi.  

Nagle padł strzał. Poczułem uderzenie w bark, wypuściłem broń i targany siłą odrzutu zatoczyłem się na ścianę. Barczysty mężczyzna składał się do kolejnego strzału. Zapominając o bólu, pod wpływem podniesionego poziomu adrenaliny, rzuciłem się w jego kierunku. Uderzyłem skurwiela z całej siły głową w brzuch. Ten zgiął się w pół, a ja bez zastanowienia wystrzeliłem z nóg do góry, waląc tym razem czołem w jego szczękę. Zamroczony mężczyzna osunął się na nogi. Coś seplenił przez dziury po wybitych zębach, a ja lewą ręką sięgnąłem po leżący obok pistolet i wpakowałem trzy pociski w jego wredną gębę. Upadł bezwładnie zabryzgując krwią różowe buciki Lexie. 

Dziewczynka wraz z matką przywiązane były do krzeseł. Obie miały zaklejone usta taśmą.

- Doug?! - przewróciłem go na plecy. - Kurwa mać, Doug! - rozerwałem jego koszulę. W kamizelce kuloodpornej tkwiły trzy pociski. Skąd ta jebana krew? - Taro i Saburo, do garażu – rzuciłem na radiu.

Dopiero teraz zauważyłem podziurawione nogi Douga. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć strzałów. Pierwsze trzy były raczej nie groźne i ominęły tętnicę udową, ale ostatnie dwa roztrzaskały kolano. Widać, że były oddane na końcu – z przyłożenia.

- Kurwa mać! – krzyknąłem i nie panując nad sobą wymierzyłem kopniaka w roztrzaskany łeb zabitego oprycha. Moje spojrzenie spotkało się na chwilę ze spojrzeniem Lexie. Jej czekoladowe  oczy zaszklone były łzami. Zmieszany podbiegłem w stronę Sophie.

- Doug przeżyje, obiecuję ci to - powiedziałem i przeciąłem nożem krępujące ją więzy. 

Momentalnie rzuciła się w stronę męża. Spojrzałem na unieruchomioną Lexie. Nachyliłem się chcąc rozciąć sznur, ale znieruchomiałem widząc, że jej drobna rączka krwawi. Nie miała palca. Zakuło mnie w sercu, a do oczu naleciały łzy. Przeciąłem sznur. Dziewczynka wyszarpnęła się i zerwała z ust taśmę.

- Tatko! - pisnęła, podbiegając do nieprzytomnego Douga.

Patrzyłem na rozgrywający się przede mną dramat. Mój przyjaciel tracił krew, umierał na oczach swojej żony i córki. 

- Louis, moi rodzice nie żyją! - zaszlochała Sophie, tuląc do siebie męża. - Wpadli w nocy, zadźgali ich, porwali nas...

- Luke - powiedziałem, czując jak krew mi się ścina w żyłach.

W pomieszczeniu pojawili się moi ludzie. Taro od razu przejął Douga.

- Zabierz ich jak najdalej stąd - rozkazałem Saburo. 

- Tak, szefie.  

----------------------------------------------------------------

Witajcie Kochani!

Uhhh... emocjonujący rozdział. 

1) Czy Doug przeżyje?  

2) Dlaczego Lexie straciła palec?

3) Dragonsi w akcji... uda im się przejąć kontrolę nad willą?

4) Co się dzieje z Ashley i Lukiem?

Zostawcie gwiazdkę i komentarz🌟

Źródło gifa: https://pl.pinterest.com/pin/463096774155481014/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro