Weranda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV Ashley

Luke nie chciał zasnąć. Był niespokojny, a ja rozdrażniona przez ból, który czasami atakował w najmniej spodziewanych momentach. Położyłam synka na łóżku i wyszłam z pokoju, który chwilowo w trójkę zajmowaliśmy. Odszukałam tabletki przeciwbólowe w szafce nad mikrofalówką. Nalałam do szklanki wody mineralnej i wzięłam spory łyk, popijając tabletkę. Luke nie lubił zostawać sam, co szybko dał mi do zrozumienia, zanosząc się ogromnym płaczem. Wróciłam biegiem do pokoju i od razu przytuliłam go do siebie. Momentalnie uspokoił się i 

złapał do rączek pasmo moich włosów.

- Ashley, wszystko dobrze? - usłyszałam donośny głos, dobiegający z werandy.

- Taaak!

Ułożyłam synka na przedramieniu i zaczęłam delikatnie kołysać. Zamknął oczy, ale tylko na chwilę, po czym wbił wzrok we mnie. Wydobył z siebie kilka dźwięków, nie układających się w żadne słowa. Ucałowałam jego policzki. Był spokojny, ale nadal nie chciał zasnąć. Ostatnio Louis go usypiał. Może się przyzwyczaił do tego, a może coś z tych okropnych wydarzeń zostało w jego pamięci i bał się, że zaraz coś mi się stanie. Wzięłam go z trudem na ręce i wyszłam z pokoju. Słońce zachodziło, wlewając się ostatnimi promieniami do nowego domu. Był o wiele przestronniejszy niż poprzedni. Urządzony w dobrym stylu, choć niektóre kartony nie były jeszcze rozpakowane.

- Nie chce zasnąć? - podpytał przyjaciel.

- Poczekam, aż Louis wróci - odparłam, siadając na wygodnym fotelu.

Rany na plecach jeszcze się goiły, więc nie oparłam się. Gdyby nie fachowa pomoc Taro i Louisa prawdopodobnie zdążyłabym się wtedy wykrwawić. Pamiętałam przebłyski z tego szaleńczego ataku na Marshalla. Louis opowiedział mi wszystko ze szczegółami, a ja nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się wydarzyło. Kiedy ocknęłam się po tych wydarzeniach, leżałam w łóżku na brzuchu. Nie mogłam się przekręcić, bo nieznośny ból paraliżował moje ruchy.

- Powiesz mu? - zapytał ostrożnie, poruszając temat, o którym ja nie chciałam na razie myśleć.
Wbiłam wzrok w dal. Zachodzące słońce delikatnie ogrzewało moje blade policzki.

- Załatwię to po swojemu - odparłam po długiej chwili milczenia.

- Jesteś tego pewna? Masz do tego pełne prawo, ale od tego nie ma odwrotu - zauważył.

Nie odpowiedziałam. Siedzieliśmy w zupełnej ciszy, patrząc na ostatnie promienie znikającego za horyzontem słońca. Luke oparł głowę na mojej piersi i lekko przysypiał. Gdyby nie warkot silnika i wesoły krzyk Lexie, sama bym zasnęła. Zerknęłam opiekuńczo na synka, który też się ożywił.

- Tatko! - krzyknęła z oddali.

Błyskawicznie podbiegła, wdrapując się na wózek inwalidzki. Doug nie miał żadnych szans na odratowanie nogi, więc zgodził się na amputację, której dokonał Taro. Współczułam mu z całego serca, bo to bardzo skomplikowało jego życie. Louisowi udało się sfabrykować jego śmierć, wyrobić fałszywe dokumenty, a nawet znaleźć ładny dom, w którym mogli rozpocząć życie na nowo z dala od gangsterskiego świata, ale... Doug nie miał środków na utrzymanie rodziny. Bycie kaleką było prawie tak samo odstraszające dla pracodawców jak bycie gangsterem. Oczywiście Louis zasilił konto rodziny, ale było to rozwiązanie krótkoterminowe i Doug wiedział, że będzie musiał znaleźć pracę.

- Lexie! - wrzasnęła karcąco Sophie.

Jednak dziewczynka zawisła na szyi Douga, po czym zaczęła mu relacjonować przebieg podróży. Ta tragiczna sytuacja, która rozegrała się w piwnicy willi Marshalla jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyła. Lexie dbała o to, żeby Dougowi nic nie zabrakło. Przynosiła mu lemoniadę (okropnie słodką) przykrywała mu nogi kocem, a nawet próbowała pchać wózek, co niezbyt jej wychodziło.

- I wiesz zabierze mnie do Japonii i będę miała palec o taki prawdziwy, bo wujek mówi, że ten nie odrośnie - opowiedziała na jednym wdechu. - A wiesz, że Japonia jest daleko...

Louis nachylił się nade mną i cmoknął mnie czule we włosy, a potem wziął na ręce Luke'a. Ostatnio Louis był wzorowym ojcem. W nocy wstawał do niego, żeby upewnić się, czy dobrze śpi. Nauczył się sam go przewijać, co było niewątpliwie jego największym dokonaniem. Przebierał go w różne śpioszki, czasami więcej razy niż to było potrzebne. Próbował stawiać Luke'a na nogi, ale on był jeszcze za mały na swoje pierwsze kroki. Lubiłam przyglądać się, jak razem się bawią. Louis opowiadał mu bajki. Nawet nie wiem, skąd je znał, może wymyślał je na poczekaniu. Nosił go, kiedy był niespokojny i gdy dokuczała mu kolka. Nigdy nie przypuszczałabym, że Louis 

będzie takim troskliwym ojcem.

- A ty już przypadkiem nie powinieneś spać, kolego.

Podrzucił go i pocałował w nosek, co tylko rozbawiło małego. Uwielbiał, kiedy tata go podrzucał, albo podnosił.

- Byłbym zapomniał - odparł niespodziewanie, obracając się do Douga.

Przytrzymał małego jedną ręką i sięgnął do tylnej kieszeni, po czym podał przyjacielowi dwie plastikowe plakietki.

Doug przyglądał się im z lekkim uśmiechem, którego nie potrafiłam rozszyfrować.

- Jackson i Eva Smith - odczytał z uznaniem.

- A ja będę miała na imię Arianna! - pochwaliła się Lexie.

- Dlaczego ty musisz być taka uparta - mruknęła Sophie.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała, tylko wyszczerzyła białe ząbki.

- Pójdę odpocząć - oświadczyłam, przerywając ich rozmowę. - Wzięłam tabletkę przeciwbólową - wyjaśniłam.

- Zaraz zrobię kolację - oznajmiła szybko Sophie.

- Dziękuję, nie jestem głodna - odmówiłam.

- Może chociaż się czegoś napijesz - zaproponowała przyjaźnie.

- Sophie... - Doug spojrzał wymownie na ukochaną.

- Mamy samolot o dziesiątej, może faktycznie będzie lepiej, jeśli położysz się wcześniej. Luke już jadł? - dopytał.

- Tak - skinęłam głową.

- Zajmę się nim, odpoczywaj kochanie - pocałował mnie, po czym zajął fotel obok Douga.

Gdyby nie mój fatalny stan zdrowia to prawdopodobnie od razu po tych feralnych wydarzeniach polecielibyśmy do Tokio. Louis bał się, że długi lot może mi zaszkodzić i postanowiliśmy przeczekać ten miesiąc, aż mój stan się ustabilizuje. Dobrze, że tak postanowiliśmy. Dzięki temu Louis pomógł ogarnąć sytuację Douga i jego rodziny, a ja nabrałam trochę siły.

Weszłam do domu, spoglądając przez ramię na nich. Lexie nadal uwieszona na szyi Douga, siedziała na jego wózku inwalidzkim i robiła śmieszne miny w stronę Luke'a. Louis trzymał go na rękach i co jakiś czas składał serię całusów na jego policzku. Nigdy nie przypuszczałabym, że kiedyś byli najniebezpieczniejszymi gangsterami w Los Angeles.     

------------------------------------------------

Witajcie kochani!  

1) Ashley żyje, ale jakoś dziwnie się zachowuje...

2) Doug żyje! Niestety jest kaleką

3) Jackson, Eva i Ari Smith! Co Wy na to?

4) Louis wzorowym ojcem

5) Louis, Ashley i Luke lecą do Tokio, jaką będą rodziną?

Nie zapomnijcie o gwiazdce i komentarzu🌟  

Źródło fotografii: https://pl.pinterest.com/pin/116319602851550247/ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro