Rozdział 34.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dlatego też jest to drugi powód dla którego siedzę w piątym sklepie z ciuchami, a dziewczyny kręcą się między wieszakami, szukając dla mnie kreacji...

Przymierzyłam może dwadzieścia sukienek, z najróżniejszych materiałów, których nawet nie znam. Zakupy to nie moja bajka. Żadna mi się nie podobała na tyle, żebym mogła ją kupić, a te trzy wariatki chcą odwiedzić jeszcze Victoria's Secret. 

Powtarzając ich słowa "Idziesz do Malika, więc musisz wyglądać szałowo". Tak, tylko szkoda, że ja tam będę tylko spać, a nie uprawiać seks. Chociaż ta propozycja brzmi kusząco. 

W tym momencie stwierdzam, że w tym sklepie nie ma nic dla mnie, dlatego wstaje z pufy, na której spoczywał mój tyłek i kieruje się do wyjścia. Jak na zawołanie cała trójka podbiega do mnie, zagradzając drogę. 

- Gdzie ty idziesz, co? Nie wybrałyśmy nic - Bełkocze Olivia. Przewracam tylko oczami i przepycham się przez "ludzki mur".

- W tym problem - wzdycham - Chcecie za mnie wybrać i decydować, a ja potrafię wybrać dla siebie sukienkę - dodaje. Mijam sklepy, w których byłyśmy wcześniej i wjeżdżam ruchomymi schodami na ostatnie piętro galerii. Przechodzę obok jednego z droższych sklepów, gdy dostrzegam czerwono - czarną sukienkę, bez ramiączek. 

Jest w kolorze Ciemnej krwistej czerwieni, z na piersiach i tali czarne zdobienia. Rozchodzi się w grubą ilość tiulu, natomiast z tył jest ściągana czarnymi tasiemkami. Jest śliczna i ma w sobie to coś. Do tego czarne szpilki z wysokim obcasem na tasiemce i będzie idealnie. 

Wpatruje się w sukienkę, przez chwilę, do puki nie czuje szturchnięcia. Spoglądam na Jasmine, która zerka na sukienkę i kiwa głową, z uśmiechem. Czyli jej też przypadła do gustu. Wchodzę do sklepu i przeszukuje wieszaki z sukienkami, szukając mojego rozmiaru. Kiedy tylko materiał z moim rozmiarem jest w ręce, pędzę do najbliższej przymierzalni i zakładam ją na siebie. Odsuwam zasłonę pokazując się dziewczynom.

Każda ma inną minę, ale żadna taką jaką powinna. Odwracam się do swojego odbicia w lustrze i gładzę materiał. Sukienka jest śliczna ale kompletnie do mnie nie pasuje i cały jej "efekt WOW" zniknął. Jej specyficzne ułożenie czarnego wzorku i krój, kompletnie niszczy moją talię i zamiast ją podkreślić, to zdecydowanie pogrubia. Ze smutkiem zasłaniam się i przebieram w swoje ubrania.

Odkładam sukienkę na jej pierwotne miejsce i ruszam przeglądać inne dość ciekawe kreacje. Widzę jak pracownice sklepu wynoszą, świeżutkie sukienki i spódnice na sklep. Wśród nich jest jedna z niewielu sukienek, które przypadły mi do gustu. Chyba. Jedna z dziewczyn przenosi kilka czarnych jak noc, z odrobiną diamentów i również czarnych zdobień, od pasa wzwyż. W miejscu gdzie jest koniec tali i łączenie, znajduję się rozchodzący kilku warstwowy tiul. Od spodu jest zapewne czarny delikatny i lekki materiał. 

Sukienka wygląda jak oklapnięta baletowa "paczka", z Jeziora Łabędzi, gdzie występuje jako Czarny Łabędź. Kiedy ekspedientki odchodzą, od razu podbiegam do wieszaków i zgarniam, swój rozmiar. Ubieram się szybko i przeglądam w lustrze. Wyglądam ładnie, ale czegoś mi brakuje. 

Zdejmuje buty i staję na palcach, wyobrażając sobie, że mam na stopach śliczne szpilki. Tak tego brakowało.

- Dziewczyny, znajdziecie mi jakieś czarne szpilki? - pytam.

- Jasne, daj nam chwilkę. - po chwili w moje ręce trafiają czarne szpilki na pasek. Są trochę wysokie, ale bardzo ładne, z delikatnym połyskiem diamentowych drobinek. Zakładam buty i staję, przeglądając się w lustrze. Odsłaniam się przed przyjaciółkami i żałuje, że nie mam telefony w ręce. Ruby ma oczy jak spodki, Olivii szczękę trzeba z podłogi zbierać, a Jas udaję że oślepła, przez co weszła w ścianę.

- Bierzemy - decyduje. Wnioskując po ich minach, sądzę że się ze mną zgadzają. 

Podchodzę do kasy i czekam, aż wytapetowana lala skasuje mi sukienkę oraz buty. Płacę, po czym opuszczam sklep, z numerem Barbie. Kto by się spodziewał że taka tapeta na nogach może być homoseksualna, a może jest bi? Tego nie wiem i nie chce się dowiedzieć. Wyrzucam karteczkę, tak żeby dziewczyna z sklepu tego nie widziała i dołączam do dziewczyn.

- To co, teraz kawusia? - dopytuje, szczęśliwa Ruby. Ona też upolowała ładną sukienkę. Jest od góry czarna, aż kawałek po wcięciu na talię nie rozpada się płatkami kwiatu, na różowy kolor. Ma odkryte barki, a rękaw na ramionach. Jest gładka i lekko połyskująca.

- Tak i jakieś ciastko - uśmiecha się Liv. Wszystkie przytakujemy i zjeżdżamy na sam dół, gdzie są wszelkiego rodzaju restauracje. Wchodzimy do bardzo dobrze znanego Starbucksa i zajmujemy wolny stolik. 

O dziwo podchodzi do nas kelnerka i pyta o zamówienie. Nie pamiętam żeby w Starbucksie były kelnerki, ale narzekać nie będę. Składamy tradycyjnie zamówienie i oczywiście temat musi zejść na przyjęcie urodzinowe. Ono jest za dwa tygodnie tak przypomnę. No nie całe.

Muszę jeszcze dogadać plan z Jack'iem i powiedzieć mu, że coś mi śmierdzi i nie, nie chodzi o to, że ja. 

- Cass, masz już jakieś plany? - pyta Ruby.

- Nie, bo nic nie planuje i uprzedzam wasze pytanie. Wy mnie wyciągnęłyście, a raczej zmusiłyście do przyjścia tutaj. - odpowiadam.

- Skoro ty nic nie planujesz to my coś zaplanujemy -  uśmiecha się Liv.

- Nie ma mowy.

- Cassie zrozum, że osiemnastkę obchodzi się tylko raz - tłumaczy Jas.

- Jak każde inne urodziny - mówię oburzona.

- Tak ale no weź, będzie fajnie - namawiają. Czemu tak trudno zrozumieć, że ja niczego nie chce. Po co mi te durne urodziny, przecież wystarczy mi jak spędzę ten z nimi wszystkimi na oglądaniu jakiś durnych filmów, obżerając się popcornem. 

- Kiedy ja dziewczyny nie potrzebuje żadnej super imprezy.

- Potrzebujesz - mówią chórem. Kelnerka przynosi nam nasze zamówienie i życzy smacznego.

- Dobra, ale ja nie mam z tym nic wspólnego, róbcie co chcecie. Mnie tam nie będzie - kwituje, popijając kawę. Widzę tylko uśmieszki posyłane w swoją stronę. 

- A i Cass jak przyjdziesz to w pokoju masz niespodziankę - posyła mi uśmiech.

- Co wyście zrobiły? - pytam.

- Małe zamówienie z Viki.

- ŻARTUJESZ! - krzyczę, przez co oplułam się kawą. Wszystkie jak na zawołanie zamykają mi buzię, brudząc się wyplutym napojem. - żartujesz? - powtarzam ciszej.

- Nie 

- Ale skąd wy...

- Camuś - przerywa mi z uśmiechem blondynka. Zabije tego idiotę.

- Zabiję - warczę.

***

 Kiedy tylko wróciłam, odłożyłam rzeczy i skierowałam się do pokoju Camerona. Bez pukania weszłam mu do pokoju i to był chyba błąd. Nie chciałam go widzieć nago z jakąś laską.

- Sorki że przeszkadzam ale mam sprawę do tego cymbała - wskazuje palcem na przyszłego trupa.

- A kim ty jesteś? - pyta dziewczyna. Ma ogniste rude włosy, mały nosek i smukłą twarz, z pełnymi ustami.

- Nie ważne, ale ty stracisz zaraz fiuta - mówię, podchodząc bliżej.

- Nie podchodź i proszę, odczepcie się już wszyscy od mojego fiuta, nic wam nie zrobił przecież - zasłania się ręką.

- A kto grzebał mi w bieliźnie? - pytam ironicznie, bo przecież wiem że on.

- Na pewno nie mój fiut - piszczy jak trzylatka.

- Ale twoje łapska - dzielą mnie trzy kroki od niego. Stoi, z wyciągniętymi rękami przed siebie, chcąc mieć dystans. O, nie tym razem. - Zabije! - krzyczę i się na niego rzucam. Chłopak sprytnie unika mojego ataku i wybiega z pokoju. Biegnę za nim krzycząc że go zabiję, a on dosłownie piszczy. To faceci wydają takie dźwięki? 

Przebiegamy przez salon gdzie siedzi Mike, Luke i Calum, którzy patrzą na nas jak na wariatów. Też bym się zdziwiła widząc nagiego Camerona, uciekającego przed kobietą. Tylko że teraz to ja go gonie. 

- Dlaczego Cassie goni nagiego Cama po całym domu? - słyszę pytanie Jason'a, kóry musiał wejść do salonu.

W końcu jestem na tyle blisko tego matoła, że rzucam się na niego i razem wpadamy do basenu. Duszę go chwilę pod wodą, by po chwili się wynurzyć. Cam wynurza się i kaszlę chwilę, a następnie wybucha śmiechem.

- Dzięki za oszczędzenie mojego sprzętu - mówi kiedy się uspokaja.

- Nie ma za co, ale następnym razem, wara od bielizny - grożę mu palcem. Widzę tylko uśmiech chłopaka i nie mogę się nie uśmiechnąć.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro