Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  "—Nie podglądaj— mówi trzymając mnie w tali i prowadząc sama nie wiem, gdzie.

Był słoneczny i ciepły dzień jak to codziennie w Australii. Jednak ten nie należał do tych upalnych i gorących, gdzie człowiek poci się jak świnia nie zważając na to w co jest ubrany. Było idealnie. Nie za ciepło i nie za zimno z lekkim wiaterkiem, który rozwiewał mi niedawno uczesane włosy.

To był jeden z tych dni, gdzie można było na spokojnie wyjść spotkać się z znajomymi i nie przejmować upierdliwie grzejącym słońcem. Czy nawet tym, że możemy mieć gorsze samopoczucie od małej ilości wody, a dużej słońca. Dlatego też zgodziłam się pojechać z brunetem, który przyszykował dla mnie niespodziankę, choć doskonale wiedział, iż ich nie lubię.

— Przecież nie podglądam — wzdycham ściskając mocniej powieki i pokazując mu, że naprawdę nic nie widzę. — Łatwiej by było gdybyś powiedział mi po prostu, gdzie idziemy i co wykombinowałeś.

— Chciałabyś — śmieje się. Czego mogłam się po nim spodziewać? Przecież to oczywiste, iż będzie milczał jak grób. Wyciągnąć coś z tego człowieka to istny dramat. Dalej nie wiem jakim cudem otworzył się przede mną.

Po chwili jednak zatrzymujemy się, a chłopak staje centralnie za mną, pozwalając tym oprzeć mi się o siebie. Pocierając moje ramiona, przytula mnie od tył.

— Możesz otworzyć oczy — szepczę mi do ucha. Jego ciepły oddech owiewa skórę przy moim uchu, sprawiając przyjemne dreszcze ciągnące się wzdłuż kręgosłupa.

Za jego zgodą powoli uchylam powieki. Przez chwilę razi mnie lekkie światło jednak po kilku sekundach przyzwyczajam się do jasności. Moim oczom ukazuje się piękna polana na wzgórzu. Na samym środku leży ogromny koc z koszykiem na twardej podkładce i mnóstwo poduszek. Obok koszyka, a w śród puchu znajduje się laptop, który już jest włączony.

Odwracam się przodem do człowieka, który to zrobił i stając na palcach muskam jego usta swoimi. Przyjemne mrowienie pojawia się w miejscu, w którym stykają się nasze usta. Uśmiecham się przez pocałunek, a następnie opieram czoło o jego klatkę piersiową wsłuchując się w bicie jego serca. Czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałego chłopaka?

— Kocham cię — mówię, spoglądając w jego śliczne brązowe oczy.

Jednak coś jest nie tak. Dziwny dźwięk dobiega moich uszu, a obraz przede mną powoli się rozmazuje. Z sekundy na sekundę coraz to bardziej. Upierdliwy dźwięk staje się coraz to głośniejszy, aż w końcu obraz staje się czarny natomiast budzik to jedyna rzecz, którą teraz słyszę..."

Czy tylko ja kiedykolwiek zastanawiałam się jaki idiota wymyślił budzik? Przysięgam na matkę, że rozpierdoliłabym tej osobie łeb. Choć świadomość, iż taki potwór jak Karen Payne byłaby martwa również brzmi bardzo kusząco.

Wciąż słysząc ten irytujący dźwięk wyciągam pistolet spod materaca i na ślepo strzelam w miejsce, w którym powinien znajdować się budzik. Nie słysząc okropnej melodyjki stwierdzam, iż nie spudłowałam.

Podnoszę się do pozycji siedzącej, przecierając oczy i zerkam na zegarek w telefonie. Dziewiąta siedem. Czyli zaspałam. Miałam wstać jakąś godzinę temu, a do tego po raz kolejny zniszczyłam budzik. Więc albo to on spierdolił sprawę albo to ja miałam tak głęboki sen.

Wstaje z łóżka zgarniając po drodze ciemne jeansy, bordowy top i białe Championy. Wchodzę do łazienki, odkładając wszystko na szafkę, a następnie wskakuje pod zimny prysznic. Wcieram w siebie owocowy balsam do ciała i ubieram w wcześniej przygotowane ciuchy. Zeskakuje z schodów niczym małe dziecko, by po chwili znaleźć się w kuchni. Robiąc kanapki dla wszystkich zaparzam dzban herbaty różanej, którą bardzo lubię tak samo jak większość domowników.

— Śniadanie! — krzyczę. Dosłownie w kilka sekund wszyscy byli w kuchni zajadając się kanapkami. Głodomory i żarłoki.

Kiedy tylko skończyłam jeść, ruszyłam do swojego pokoju z zamiarem spakowania wszystkich walizek, które posiadam. Oczywiście muszę jeszcze wybrać się do galerii by zakupić nowy budzik, kilka nowych ubrań i parę zerówek. Nie zapominając by odebrać moje okulary do czytania.

Już dawno temu wyleczyłam się z wady wzroku, ale mój okulista zalecił mi specjalne okulary do czytania na wszelki wypadek. Dlatego też nie uważam to za problem. Książki czytam tylko u siebie w pokoju więc nikt oglądać mnie nie będzie. A szczerze przydadzą się, ponieważ często podczas nauki bolą mnie oczy.

Samo pakowanie zajęło mi około dwóch godzin, nie zapominając o ubraniach, które muszę jeszcze kupić. Całkowicie zapakowane mam dwie walizki, które należą do tych mniejszych. W jednej znajduje się broń wraz z butami nie zapominając oczywiście, by wszystko szczelnie zabezpieczyć. Natomiast w drugiej schowałam moje ulubione książki oraz inne cenne dla mnie drobiazgi. Udało mi się tu również zapakować całkiem sporo kosmetyków. W trzeciej walizce są wszystkie moje ulubione ubrania, które ze sobą biorę. Ta walizka jest na szczęście największa. Tak więc zostaje mi tylko jedna średniej wielkości na pozostałe ubrania.

Skierowałam się do salonu mając nadzieję na pomoc, od któregoś z chłopaków. Potrzebuje drugiej osoby do oceny ubrań, które mam zamiar kupić. Naturalnie mogłabym zadzwonić do jakiś dziewczyn z szkoły, które ubierają się w taki sposób prosząc o pomoc, jednak nie lubię ich towarzystwa.

W salonie zastałam Drake'a, Camerona, Jasona oraz Liv, którzy się wręcz połykali. Nikt nie lubił, kiedy ta parka zaczynała się lizać przy nas. Wiadomo cmoknięcie dobra rzecz, aczkolwiek połykanie się na oczach wszystkich albo bliskich jest co najmniej niesmaczne.

Zastanawiałam się kiedyś, czy kiedy Olivia i Jason będą parą ta będzie mylić go z Camem. Są bliźniakami i na początku również miałam z tym problem, jednak nie taki jak ona. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy po jednym dniu związku chciała się przywitać z swoim chłopakiem pocałunkiem. Okazało się, że całowała Camerona, który zdezorientowany stał jak słup soli.

— Może mnie ktoś z was zawieźć do galerii? — pytam stojąc w progu.

— Oglądam — odparł Cam.

— Ja też — popiera Drake. Mrużę na nich oczy lekko zła. Przecież to ostatnie kilka godzin ze mną, a oni wolą oglądać? Niewdzięcznicy. Robiłam im codziennie śniadania.

— My... tak jakby... jesteśmy... trochę zajęci — tłumaczy Jason między pocałunkami. Cholerny kretyn.

— Tylko się nie połknijcie — pyskuje wywracając oczami. W odpowiedzi dostaje jedynie środkowy palec od bruneta.

Zirytowana wchodzę do kuchni i nalewam sobie wody do szklanki. Wyciągam telefon z postanowieniem napisania do Jasmine.

Do: Jas

Masz może ochotę jechać ze mną do galerii? Reszta jakoś mało zainteresowana. 😔

Od: Jas

Jeszcze się pytasz? No jasne debilko. Będę za pięć minut i ja prowadzę. 😉😁

Przynajmniej ona chcę ze mną spędzić te ostatnie kilka godzin. Niestety musimy się pośpieszyć, skoro chce zdążyć na samolot. Jeśli chodzi o Olivię, to nie tak że ona nie chce z nami jeździć nigdzie. Ona po prostu zapomniała o nas, odkąd jest z Jasonem. Liczy się teraz tylko on, a nasza każda rozmowa zaczyna i kończy się na nim. Oddaliła nas na drugi plan, ale wciąż mam nadzieje, że do nas wróci. A może ją usprawiedliwiam? Może chce w to wierzyć. Sama nie wiem.

Często, kiedy przychodzi do nas i mija mnie na korytarzu to wita się krótkim "cześć" i znika w pokoju bruneta. W nocy niestety mam tą przyjemność jak i wszyscy mieszkańcy tego domu słyszeć ich głośne jęki.

Po niespełna pięciu minutach przed domem parkuje czarne Audi r8. Z pułki przed drzwiami wyjściowymi biorę ulubioną torebkę, portfel oraz kluczę po czym wychodzę z domu. Otwieram drzwi i zasiadam obok blondynki.

— Cześć, dzięki że zgodziłaś się ze mną pojechać — mówię całując ją w policzek na przywitanie.

— Się wie. Zawsze do usług, no wiesz w końcu zaraz wyjeżdżasz do super braciszka. A ja nie będę cię widziała przez dłuugi czas — posyła mi swój jak zawsze zniewalający uśmiech. Zawsze uważałam, że ona i Liv są śliczne. Ja raczej uważałam się za przeciętną aniżeli ładną. — A co z Liv? — pyta.

— Normalnie brat roku, a Liv to no wiesz. Jason — spoglądam na jej profil doszukując się jakiś emocji. Smutek. To jestem w stanie dostrzec patrząc na jej wyraz twarzy. Nie dziwię się jej, w końcu to Olivia się nią zaopiekowała po śmierci jej rodziców i przyprowadziła do nas. Tak się poznałyśmy dwa lata temu.

— Znowu. Mogłam się tego spodziewać. Odwróciła się od nas i ma w dupie — zerka na mnie. Wciąż jest cholernie smutna co raczej mało mi się podoba. Szkoda tylko że Olivia nie widzi co robi Jas. Traktowały się jak siostry. Już nie mówiąc, o tym, że obie zostały sierotami. Z tym że Hopkins dwa lata temu, a Liv od zawsze.

— Hej dość tych smutków. Nie warto. Jedziemy podbić galerię handlową! — łapię ją za ramie i lekko pcham. Ta się lekko uśmiecha i kiwa głową.

— Masz racje. Swoją drogą jak będzie jakieś ciacho to daj mi na niego namiary. Albo na nich. No, a może ty jakiegoś sobie znajdziesz kawalera — na jej słowa moje oczy zamieniają się w dwa talerze. Ona sobie chyba żartuje. Oni mnie prześladowali, a ja mam niby któregoś brać za męża? Zabawne. Po za tym już raz straciłam kogoś kogo kocham i nigdy więcej.

— Ani mi w głowie szukać sobie chłopaka w śród tych dzikusów. Po za tym to za wcześnie — bawię się moimi palcami. — Dobrze wiesz, że mam dość miłości — mruknęłam pod nosem zaciskając dłonie w pięści.

— Mhm tak jasne. Myślę, że ty wolisz Camerona.

— Nie to tylko przyjaciel — słysząc to uśmiecha się półgębkiem.

***

Będąc w galerii kupiłam zwyczajne czarne okulary i odebrałam te do czytania. Udało mi się złowić kilka całkiem niezłych sweterków oraz spódniczek. W jednym z lepszych sklepów zaopatrzyłam się w podkolanówki i koszule. Szczerze powiedziawszy nawet nie wiem czy będę w tym odpowiednio wyglądać. Wiadomo kilka legginsów, podkoszulek, jeansów, dresów i bluz również kupiłam. Uznaje je za dość przydatne na różne dni.

Siedząc w samochodzie wraz z już szczęśliwą Jas śpiewamy piosenkę "Love Me" Justina Biebera. Żadna z nas nie jest jego fanką jednak niektóre piosenki są w miarę znośne. Ludzie, których mijamy patrzą się na nas dziwnie czym się nie przejmujemy, a wręcz krzyczymy głośniej. Każdy z nich doskonale nas słyszy przez odsunięte szyby.

— Dobra dosyć. Gardła nie czuje — mówię przez śmiech. Blondynka nachyla się i wyłącza radio zaczynające grać kolejny utwór.

— Szybko minęła nam ta droga — parkuje na podjeździe. Od razu otwieram drzwi jednak jeszcze nie wychodzę. — Będę czekać na lotnisku. Muszę się przecież jeszcze z tobą pożegnać przed samym wylotem.

— Będę się rozglądać — daje jej buziaka i wysiadam z pojazdu. Zabieram jeszcze moje torby z zakupami i odchodząc macham na pożegnanie, dopóki ta nie odjeżdża.

Zaraz po wejściu skierowałam się do pokoju by dopakować walizki. Zostało mi naprawdę niewiele czasu. Spakowałam jeszcze torbę podręczną, wzięłam szybki prysznic ubierając na siebie coś bardziej wygodnego. Schodząc na dół założyłam nowe okulary zerówki i stanęłam przed całą dziewiątką. Było mi przykro, iż muszę ich opuścić i lecieć do tego chuja. Uśmiechnęłam się lekko starając się okazać jak najmniej emocji, ale ciężko ukryć smutek przed rodziną. Znają mnie doskonale i wiedzą jak ciężkie to dla mnie

— Pójdę po twoje walizki — zabiera głos Mike i znika za ścianą, a za nim chętny do pomocy Calum.

Podchodzę do Liv i mocno ją przytulam.

— Nie traktuj tak Jasmine. Ona cię potrzebuje — szepczę jej do ucha, a ta kiwa głową.

Następnie przytuliłam każdego po kolej chcąc zdążyć na samolot. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie czekali już z walizkami Cal i Mike. Przytuliłam ich obu od razu, w końcu mam ich nie zobaczyć nawet sama nie wiem, ile. Za nim jednak wsiedliśmy do samochodu z Jack'iem przytuliłam ponownie Cama. Jest moim najlepszym przyjacielem i z nim najciężej było mi się rozstać. Wsiadłam do samochodu i ostatni raz im machając ruszyłam w drogę.

— Będzie dobrze mała — mówi nagle Jack siedzący za kierownicą.

Tak jak mówiła Hopkins czekała na mnie na lotnisku. Przytuliłam ich dwójkę najmocniej jak tylko mogłam i z żalem opuściłam miejsce, które stało się moim domem.

***

Siedząc w samolocie już którąś godzinę postanawiam w końcu przejrzeć papiery Liama. Powinnam coś wiedzieć o nim za nim przekroczę próg jego domu.

Imię i Nazwisko: Liam Payne

Data urodzenia/Wiek: 29.08.1997 r./ 19 Lat

Rodzice: Geoff i Karen Payne

Rodzeństwo: Cassandra Payne (Zaginiona)

Nr. Tel.: 56* *** ***

Miej. Zamieszkania : Wielka Brytania/Londyn Ul. : **************

Poczta : **-***

Praca/Szkoła: London High School

Dodatkowe informacje

Należy do gangu Death Damon (DD) - prawa ręka. Winny 150 000 tyś. Gangu - Niewidzialni (Invisibles). Ma na koncie ok. 80 morderstw, kilka przemytów broni i narkotyków. Bójki, zamieszki, wybuchy i napady z bronią (białą i palną). Ma na pieńku z gangiem Death Wings .

Nigdy nie przypuszczałabym, iż mój brat będzie należeć do gangu, a nie mówiąc już o tym, że będzie zastępcą Bossa, którym jest Zayn Mailk. Nie interesowałam się ich życiem czy losem. Gang owszem znałam jednak nie kontaktowałam się z nim ani nie widziałam. Zajmowałam się większymi i potężniejszymi związkami. Jedyne tereny jakimi zarządzają to Anglia, czyli nie moja działka.

Myślę, że dobrze byłoby poinformować go o moim przyjeździe. Skoro mam u niego mieszkać to raczej powinien przygotować się na moje przybycie. Wyjmuje telefon znajdujący się w kieszeni plecaka i wykręcam odpowiedni numer. Okej, zagrajmy w demo.

Pierwszy sygnał.

Drugi sygnał.

— Halo? — do moich uszu dochodzi znudzony, aczkolwiek mocny baryton. Dobra dam radę. Słodko i Niewinnie.

— Haalo? Liam? — pytam jąkając się. Starałam się by mój głos był lekko wystraszony i mam nadzieje, że mi się udało.

— Kim jesteś i skąd znasz moje imię? — warczy. Wciąż agresywny.

— Tutaj Cassie — po drugiej stronie słychać jakieś szmery, a następnie zamykanie drzwi.

— Cassie? Moja siostrzyczka? Gdzie jesteś? — jego ton automatycznie się zmienia na przyjazny i ciepły. Ja pierdole na co ja się zgodziłam. Marna ze mnie aktorka. Szkoda tylko że nigdy nie byłam twoją siostrą. Matka wydziedziczyła mnie już dawno temu, a ja nawet nie mam zamiaru się z tym sprzeczać.

— Tak — odpowiadam cicho i nieśmiało. Przez telefon idzie dość łatwo, ale problem jest taki, że później może być kłopot. Powinnam unikać rozmów z nimi. — Ja... ja chcę o coś za.. zapytać.

— Oczywiście co tylko chcesz.

— Czy mogłabym zamieszkać u ciebie? Przynajmniej na jakiś czas — staram się być speszona całą tą sytuacją.

— Tak zostań, ile chcesz. Kiedy będziesz? — pyta zbyt podekscytowany jak dla mnie.

— Jutro rano — odpowiadam cicho, lecz wystarczająco głośno by usłyszał. Kiedy słyszę zwykłe "Jasne. Nie mogę się doczekać." rozłączam się i opadam na fotel przerażona tym jak mam osiągnąć taki efekt jak bym chciała. Będę musiała włożyć w to więcej pracy niż przypuszczałam. Najgorsze jednak przede mną.

***

Większość lotu przespałam, jednak w wolnej chwili przesyłałam informacje dotyczące różnych gangów, których zabezpieczenia są naprawę bardzo słabe. Opisałam również plan przebiegu kolejnej akcji, w której niestety nie wezmę udziału. Mam nadzieje, że nie spaprają tej roboty. To ma być zwykły łatwy przerzut.

Aktualnie stoję przed lotniskiem pakując bagaże do taksówki, a następnie siadam na miejscu pasażera. Podaje adres, który wcześniej wysłał mi Liam. Chwała Bogom, że przypomniałam sobie by o to napisać, bo inaczej niby skąd wiedziałabym, gdzie mieszka. Byłoby to dziwne, że nagle pojawie się przed jego domem nie pytając wcześniej o adres. Wysłałam jeszcze szybkiego SMS 'a do Jack'a, iż już doleciałam.

Mijaliśmy pojedyncze drzewa, mniejsze sklepy, jakieś domy bliźniacze i parki. Kiedy wjechaliśmy na zamożną ulicę wiedziałam już, że za chwilę zobaczę dom Liama i jego osobę. Czy się bałam? Tak. Bałam się, że nie dam rady udawać. Układałam sobie życie od nowa z nowymi osobami, którzy są moją rodziną, a tamto życie? Tamto życie i rodzina miały odejść w niepamięć, miałam zapomnieć, a oni wpierdalają się w nie ponownie.

Nagle taksówka się zatrzymała dając znać o dotarciu do celu. Płacę kierowcy i wyciągam wszystkie walizki na sporych rozmiarów podjazd. Muszę przyznać, że mieszkają nie najgorzej choć totalnie nie w moim stylu. Biała willa, z oknami od sufitu po podłogę ułożona w dziwną bryłę, niczym poprzekręcana kostka Rubika.

Pukam w drewnianą powłokę i czekam na osobę, która otworzy mi drzwi. Moja głowa jest spuszczona, a wzrok obserwuje wyprane białe trampki. Kiedy słyszę otwierające się drzwi unoszę głowę by zobaczyć bruneta o czysto jasno niebieskich oczach, które świdrują mnie od góry do dołu.

— Ja do Liama — mówię nieśmiało, spuszczając wzrok. Czy to przypadkiem nie jest Louis?

— Kim jesteś? Żadnej dziwki nie zamawialiśmy — kończąc próbuje zamknąć drzwi jednak szybko zatrzymuje go ręką.

— Jestem... — urywam spoglądając w jego tęczówki. Ciekawe czy pamięta. — ...Cassie — odpowiadam pewnie. Brunet otwiera szeroko buzie ukazując tym swoje zdziwienie, a jego oczy wyglądają niczym UFO. Zagryzłam wnętrze policzka by nie wybuchnąć głośnym śmiechem, kiedy ten otwierał szerzej drzwi.

Podążam za nim, dopóki nie zatrzymuje się w dużym salonie, w którym są wszyscy sprawcy moich problemów. No może brakuje Karen. Na samym środku znajdują się trzy duże szare kanapy, a pomiędzy nimi dwa złączone ze sobą białe stoliki kawowe. Zaraz pod nimi leży cudowny brudno biały dywan, na wprost kominek wbity w ścianę. Po lewej jest duża jadalnia, a na wprost niej duże schody. Nad kominkiem wisi plazmowy telewizor, natomiast na wprost lewej kanapy stoi ogromny regał na książki. Zapewne jedynie jako ozdoba jednak wciąż robi wrażenie. Ściany są białe z elementami jasnego drewna, zaś podłoga jest dużo ciemniejsza. W rogu dostrzegam również wyjście na taras, gdzie znajduje się ogromny basen.

Wszystkie cztery głowy skierowały się w naszą stronę, a wcześniej dobrze słyszalne rozmowy ucichły. Liam wyłączył telewizor, następnie wstał i podszedł do nas wolnym krokiem. Mogę się w tym momencie założyć, iż chce mnie przytulić oraz przeprosić. Jak się okazuje brunet dokładnie to robi szepcząc ciche "przepraszam". W tej sytuacji przepraszam to trochę za mało. Z racji, że każdy nas obserwował nieśmiało się uśmiechnęłam i delikatnie poklepałam go po plecach.

— Ale ty wyrosłaś. Od tak dawna cię nie widziałem — powiedział z żalem i tęsknotą. Ciekawe, ile ona będzie trwać.

— Dzięki? — bardziej zapytałam. — Byłabym wdzięczna gdybym mogła wiedzieć, gdzie mam pokój — dodaje. Tak, zdecydowanie to jest to czego teraz potrzebuje. Cisza i spokój, a przede wszystkim brak widoku pięciu tak dobrze znanych mi twarzy, które niegdyś nawiedzały mnie co noc. Twarze, które były moim koszmarem. Gdybym tylko mogła zastrzeliłabym każdego z nich po kolei.

— Tak jasne już ci pokazuje. Hazz, Lou przyniesiecie proszę walizki Cass — nakazuje i odchodzi w kierunku schodów. Kierując się za nim wchodzę po schodach, a następnie skręcam w prawo i obchodzę schody. Następnie ponownie skręcam w prawo i kieruje się wzdłuż korytarza mijając szafki, na których stoją szklane wazony z kwiatkami oraz jakieś małe ozdoby. Payne zatrzymuje się przed drewnianymi drzwiami po mojej lewej. Naciska na klamkę otwierając je powoli dzięki czemu mogłam wejść do środka. 


Rozdział poprawiony!

Mam wrażenie, że każdy kolejny jest coraz bardziej skomplikowany i bez sensu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro