Rozdział 37.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Powoli otwieram zaspane oczy, a do moich uszu dociera po raz kolejny dźwięk mojego dzwonka w telefonie. Kto normalny dzwoni o tej godzinie. Spoglądam w miejsce w którym powinien być zegarek, ale widzę twarz Zayn'a, a wszystkie wspomnienia z wczorajszego wieczoru uderzają we mnie niczym piorun. 

Uśmiecham się pod nosem i podnoszę lekko na przedramionach. Dziesiąta z minutami. 

Długo spaliśmy.

Zrzucam z siebie kołdrę, przez co automatycznie owiewa mnie chłód, a włoski na rękach stają dęba. Okrywam się ramionami i na boso, biegnę do łazienki. Wpadam pod prysznic, odkręcając ciepłą wodę, lecz zamiast ciepłej opada na mnie ta lodowata. Podskakuje i czekam, aż woda się nagrzeje, co dzieje się po chwili.

Myje się męskim żelem pod prysznic, którego używa Zayn. Kiedy spłukuje pianę z mojego ciała, czuje duże, ciepłe dłonie na moim brzuchu. 

Zayn.

Odwracam się do niego przodem i zarzucam ręce na szyje, żeby następnie złożyć pocałunek na jego ustach. Całujemy się delikatnie i bez pośpiechu, jakby czas nie grał roli. Albo jakby go w ogóle nie było. Jego dłonie suną w dół, na moje pośladki, po czym je ściska, pieszczotliwie. 

- Powtórka z rozrywki co? - szepcze, prosto w moje usta.

Podnosi mnie, tak że oplatam go nogami w pasie i opiera o zimną szybe prysznica. Kiedy moje gołe i rozgrzane plecy, stykają się z zimną szybą, przechodzą mnie dreszcze i pojawia się gęsia skórka. Malik wchodzi we mnie bez ostrzeżenia, a ja nawet nie protestuje tylko oddaje się chwili. Nadaje szybki rytm, z którym się doskonale zgrywam i poruszam biodrami. Pocałunek staje się bardziej żarliwy i agresywny, co kompletnie mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. 

Podgryzam jego wargę, a on odrywa się od moich ust i lądują na moim sutku, w którym mam kolczyk. Źrenice ma prawie czarne i zamglone, jednak widać w nich ten blask. Miłość. To jest ten blask, który pragnę widzieć codziennie. 

Nasze oddech są płytkie i urywane, czuję jak moje ścianki się na nim zaciskają, a po chwili wybuchamy oboje. Przeciągłe krzyki wymieszane z jękami, słuchać w całym pomieszczeniu, kiedy krzyczymy swoje imiona, pogrążając się w ekstazie.


***

Po umyciu się, po raz drugi i ubraniu w jakieś normalne ubrania, zjedliśmy śniadanie, a następnie pojechaliśmy do domu głównego gdzie było spotkanie z wszystkimi. Na miejscu było nas około dwudziestu. Również ten łysy typ, który wydawał mi się podejrzany, od samego początku. Jak zwykle ma na sobie dresy i ten paskudny uśmiech na mordzie. 

Podchodzę do Mike'a i pytam czy znalazł jakieś informacje na jego temat, ale on tylko kazał mi zadzwonić pod numer jednego z swoich znajomych. Podobno on ma wszystko czego potrzebuje.

- Ja od Mike'a - mówię do słuchawki kiedy słyszę ciche "halo". 

- A tak, tak. Cassie, mam rację?

- Tak

- Dobra nie będę owijał w bawełnę. Koleś miał dużo problemów z Marcusem, ale teraz nie wydaje się żeby mieli jakieś zgrzyty. Raczej nie mają do siebie bólu dupy bo mam zdjęcia ich razem, niektóre nawet za życia jego brata. - Mówi zmęczony. Chyba zabalował.

- W takim razie, czemu jest przeciwko niemu? - pytam bardziej siebie.

- Tego ci nie powiem. Dobra jak czegoś będziesz potrzebować to dzwoń i jak coś to Olek jestem - kończy i przerywa połączenie. Może się gdzieś spieszył. 

Wchodzę spóźniona na salę i zasiadam na swoim miejscu. Wzrok wszystkich obecnych jest na mnie dopóki nie zwraca uwagi na siebie Jack. 

Chwała mu.

Posyłam uśmiech Zayn'owi, splatam nasze palce razem, a następnie rozglądam po sali. Wzrok łysola jest skierowany na mnie. Jebany łysy kot, obrzydliwy jak on.

- Więc ruszamy dzisiaj wieczorem, proszę się stawić tutaj zaraz po zachodzie słońca. Wszystko jest ustalone i przygotowane. Broń czeka tam gdzie powinna i mam nadzieje że weźmiecie swoją bo przecież ją macie - mówi głośno tak żeby każdy na pewno usłyszał jego słowa. Robi się szum kiedy wszyscy opuszczają pomieszczenia, a ja niemal biegnę w stronę Jack'a. 

- Śmierdzi mi tu coś - odzywam się.

- Co takiego, powinnaś się cieszyć - tłumaczy.

- Nie uważasz że idzie nam za łatwo? - pytam.

- Może faktycznie ale mamy szczęście najwyraźniej. Trzeba z tego korzystać Cass.

- Dobra nie ważne - wzdycham i kieruje się do wyjścia, jednak zatrzymuje mnie głos Jack'a.

- Cass. Wszytko będzie dobrze zobaczysz - posyła mi uśmiech, co jedynie odwzajemniam. 

Razem z chłopakiem u boku schodzę do magazynu, żeby sprawdzić broń. Mam nadzieje, że nikt niczego nie uszkodził. Nie chce śmierci moich bliskich, nie po raz kolejny. Nie wiem czy dam radę przeżyć kolejną stratę. 

Myślę, że Zayn mnie naprawił i nauczyłam się kochać. Chociaż, czy można naprawić coś co nigdy nie było zepsute? Właśnie, nie można.

Każdą broń dokładnie czyścimy i sprawdzamy. Naprawdę nie widać nic co wskazuje na sabotaż.  Może moje przeczucia są mylne? Ale przy Evanie się sprawdziły więc nie rozumiem o co chodzi. Oby wszystko było po naszej myśli.

*** 

Jest godzina piętnasta, a ja siedzę i słucham wykładów dziewczyn, że uciekłam z własnych urodzin. Po raz kolejny przewracam już oczami i naprawdę zaczynam się obawiać, że tak mi już zostanie. Albo wykręcą mi się oczy jak w tych niektórych filmach z zombie, gdzie mają same białka. 

Cała trójka trajkocze jak ja mogłam zepsuć imprezę i uciec, zaraz przed tortem. Czyli według nich tym "najlepszym", ale nie bo to prezenty są lepsze. Problem jest tylko taki że one nie rozumieją że ja wcale nie chciałam tych urodzin, a wolałabym spędzić ten czas z nimi i chłopakami. Czy to tak wiele był?

Jednak one uparły się jak osły, że będzie duża impreza, która swoją drogą nie wyglądała jak impreza urodzinowa. Między innymi dlatego, że nie znałam tam praktycznie nikogo, a wszyscy zachowywali się, jakby po raz pierwszy widzieli płeć przeciwną. Ocieranie i chlanie to nie dla mnie.

No chyba, że w sytuacjach wyjątkowych, a jest ich aż dwie. Urodziny Evana i jego śmierć. Dwa dni, których nienawidzę. 

- Myślałam, że chcesz tej imprezy, a ty tak po prostu spieprzyłaś, po godzinie Cass! - krzyczy Jas. Otwieram szeroko oczy i patrzę na nią.

- Ja? Kurwa Jasmine, każdej z was powtarzałam, że nie chce żadnych głupich imprez urodzinowych. To wy sobie coś wbiłyście do głowy i zrobiłyście po swojemu do cholery, mając gdzieś moje słowa. A po za tym to nie była impreza tylko porno na żywo jakbyś nie zauważyła, oni tam wszyscy się jedli, a smród był okropny. Może wy lubicie się bawić ale dobrze wiecie że ja nie i robię to tylko w ostateczności i w samotności w jakimś klubie! Jeszcze zrobiłyście to w ten dzień! Dzień kiedy umarł! Kiedy mnie zostawił! - Unoszę się. Jak ona mogła to na mnie wszystko zwalić, przecież od początku mówiłam że nie chce. Tak ciężko było to zrozumieć?

Podnoszę się z fotela, w którym siedzę i spoglądam na Jas, Liv i Ru, które mają smutne miny. 

Noi dobrze.

Przejeżdżam po nich wzrokiem jeszcze raz wzrokiem i już mam wychodzić ale Jasmine mnie zatrzymuje.

- Cass ja... - Unoszę dłoń przerywając jej i odchodzę. Po prostu wychodzę z pokoju, a następnie domu i z piskiem opon, odjeżdżam z podjazdu. 


Jak się ciesze że ta książka idzie do korekty. Do następnego moje robaczki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro