Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

5/5

Oryginalna wersja: 21.08.2020
Wersja po korekcie: 15.12.2021

Mieliśmy piętnastego września, trzy tysiące jedenastego roku. Dokładnie pięć lat temu udało nam się wydostać spod kopuły.

Uchyliłam drzwi na balkon, na który wyszłam. Spojrzałam w kierunku wszystkich trzynastu plantacji, które od zewnątrz pokrywała bujna roślinność. Uniosłam wzrok na niebo. Widziałam szybujące po nim ptaki, które, tak jak wszystkie mutanty w okolicy, były wolne. Uśmiechnęłam się szeroko i delektowałam się ciszą. W końcu nastał upragniony przez nas spokój, w którym nie musieliśmy się niczym martwić.

Wzdrygnęłam się lekko, gdy poczułam przesuwającą się delikatnie po mojej talii dłoń, która chwyciła się w kolejnej sekundzie balustrady. Mój kochany i uroczy dachowiec złożył na mojej skroni całusa, a ja spojrzałam mu w oczy.

— Dzień dobry — powiedział mi do ucha, lekko przy tym mrucząc.

Po moich plecach przebiegł dreszcz. Odwróciłam się do niego, po czym przyciągnęłam do siebie i dałam całusa w usta.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, na co się delikatnie zaśmiał.

Już się nachylał, aby ponownie mnie pocałować, ale przerwał mu to cichy i nieśmiały głosik wołający:

— Mamo...

Ash skrzywił się zrezygnowany, na co ja się tym razem roześmiałam. Chłopak wypuścił mnie ze swojej pułapki, a nasza mała czteroletnia córeczka do nas podleciała. Pochyliłam się, aby w kolejnej chwili ją podnieść. Wyprostowałam się, a Ash założył jej czarne włosy, które od góry były białe za ucho. Przytuliła się do mnie, a ja delikatnie podrapałam ją po plecach.

— Co się stało? — spytałam, a ona spojrzała na mnie swoimi czysto złotymi oczami, identycznymi jak mojej mamy. Przy tym także pomachała swoim białym ogonkiem z czarną obrączką przy końcówce.

Wygląd w większości odziedziczyła po moim dachowcu, czego dowodziło rozmieszczenie pieprzyków na twarzy. Cechy mutanta także miała po nim. Po mnie miała bardzo jasną karnację i białe, grube pasmo włosów znajdujące się na czubku głowy.

— Pająk...

Musiała się go wystraszyć...

— Tata się nim zajmie, Tasha. — Pogłaskał ją po głowie, po czym dał jej całusa w czoło.

Wrócił do środka, a ja wzięłam głębszy wdech, chcąc także wrócić do mieszkania.

— Mamo — zwróciła się jeszcze do mnie.

— O co chodzi, Tasha?

Wskazała paluszkiem na Eden.

— Co to? — zapytała, a ja ponownie zerknęłam na plantacje.

— Kiedyś się dowiesz. — Tym razem ja jej poprawiłam włosy. — To naprawdę długa historia. Może wujek i reszta ci opowie?

Pokiwała główką, po czym wzięłam ją do domu.

Odłożyłam ją na ziemię, zamknęłam okno, po raz ostatni przyglądając się naszemu staremu więzieniu. Uśmiechnęłam się i zakryłam szybę balkonową zasłoną. Zerknęłam w swoją prawą stronę, gdzie znajdowała się szafka na zdjęcia. Ujrzałam jedno szczególne, gdzie znajdowałam się ze wszystkimi, gdy budowaliśmy miasto.

Nie wszystko w Edenie było złe – pomyślałam, wydychając powietrze. – W końcu to tam wszystkich poznałam.



Płakać mi się chcę.
A może...
Nie, nic nie powiem.
Chociaż nie no, powiem
Kiedyś może coś jeszcze wymyślę.
Przykładowo losy córki Tremér i Ash'a?

Nie wiem, powiedzcie co wy myślicie?

Jeżeli udałoby mi się coś wymyślić, a nie powiem, że już czegoś nie mam, to ktoś by to wogóle czytał?

W każdym razie, ciężko mi się rozstać z tymi postaciami. Dużo czasu spędziłam na pisaniu tej książki i naprawdę się z nimi zżyłam.
Zawsze jest mi smutno, kiedy chodzi o zakończenie książki, choć wiem, że czasami do niej wrócę, żeby dobie przypomnieć co tam było.
Mam nadzieję, że ta historia wam się podobała.
Jeśli tak, to zostawcie po siebie jakiś ślad w postaci komentarza lub gwiazdki.

Ja się tymczasem z wami żegnam i zapraszam do kolejnej książki
pt: Phase V.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro