Lodowa róża

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oryginalna wersja: 17.08.2020
Wersja po korekcie: 05.10.2021

Zajęłam miejsce obok Jekyll'a. Reszta za to odeszła kawałek, aby coś omówić – prawdopodobnie kolejność, w jakiej zamierzają prezentować swoje nowe umiejętności. Mój przyjaciel podał mi plik kartek z zapisanymi informacjami odnośnie umiejętności wszystkich zgromadzonych tu osób.

— Stuart, idziesz na pierwszy ogień — odezwał się Jekyll, a chłopak lekko kiwnął głową.

Reszta się wyraźniej skrzywiła, bo zapewne Stuart chciał iść jako ostatni. Westchnął, po czym powoli przeszedł kawałek od nas. Przetarł swoje dłonie zdenerwowany, na co nasza grupa spojrzała na niego uważnie. Zauważyłam, że wziął głębszy wdech, po czym bez jakiejkolwiek gestykulacji stworzył dookoła siebie kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt, portali.

Opuściłam wzrok na wcześniejsze informacje, jakie udało się zebrać Jekyll'owi – był w stanie otworzyć maksymalnie trzy portale, ale nie jednocześnie.

Jego umiejętności polegały na rozrywaniu przestrzeni, w której żyliśmy. Przechodząc przez te bramy, przenosiło nas do rzeczywistości nie dającej się nawet wyobrazić. Za każdym przejściem znajdowaliśmy się w niej nie dłużej niż jedna tysięczna, jak nie milionowa, sekundy.

Stuart to mutant jedyny w swoim rodzaju. U nikogo nie występuje aż tak niebezpieczna zdolność. Gdyby spojrzeć na nią w sposób do walki, ktoś mógłby zostać przepołowiony, bądź stracić część ciała, gdyby zamknął przejście, nim ktoś by z niego wyszedł...

Sam powiedział, że zanim komukolwiek pozwolił przejść przez bramę, opanowywał ich otwieranie z pięć lat.

Uniosłam na niego z powrotem wzrok, dzięki czemu dostrzegłam, że zrobił się nieco fioletowy na twarzy, co dorównywało barwie jego oczu.

— Zastanawia mnie jedna rzecz... — zaczęłam. — Jak bardzo musisz teraz wstrzymywać oddech? — spytałam, a on zaczął kręcić głową, z czym już miał niemały problem.

— Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć... — wydusił piskliwie.

Brzmiał, jakby za moment miał wyzionąć ducha. W końcu wypuścił powietrze, po czym podszedł do ściany, pod którą usiadł i ciężko oddychał.

Na jego wcześniejszym miejscu stanęła Alma, która zaczęła się nieco rozciągać, wyciągając ręce w nad siebie i sięgając nimi w przeciwne boki. Zaśmiałam się lekko, kiedy to zobaczyłam, po czym spojrzałam na kolejną stronę.

Alma była w stanie zmienić swoje DNA do takiego stopnia, aby przekształcić się w każde istniejące zwierzę – w tych czasach wszystkie stworzenia zostały osadzone w jednej plantacji specjalnie przeznaczonej dla nich.

Nagle zobaczyłam, jak lekko przysłania mnie cień, dlatego uniosłam wzrok. To dzięki temu zobaczyłam szczerzącą się wielką jaszczurkę z krótkimi łapkami i trzema pazurami.

— Jekyll, o ile dobrze pamiętam, to miałeś jej pokazać tylko książki ze zwierzętami. — Spojrzałam kątem oka na Jekyll'a.

— Chyba przekartkowała książkę, którą jej dałem... — powiedział cicho.

— Ona miała się zmieniać w inne zwierzęta lądowe, niż tygrys i domowy kot. Nie w dinozaury, które wyginęły miliony lat temu. Przecież to już jest skamielina!

Usłyszałam, jak reszta się zaśmiała, kiedy podniosłam lekko głos. W czasie tego Alma wróciła do normalnej postaci.

— Może się przyda? — powiedziała dziewczyna, rozkładając przy tym dłonie.

— Dobra, dalej — odezwałam się nieco załamana.

Jako kolejna stanęła przed nami Dawn – na miejsce dochodząc i podskakując. W kolejnej chwili założyła na swój nos gogle, nieco dociskając je do skóry. Zapięła też kurtkę i kieszenie.

Odchyliłam kolejną kartkę.

Dawn, dzięki swojej mutacji, była w stanie uzyskać w czasie biegu prędkość dźwięku, chociaż zarówno ode mnie jaki Jekyll'a wyszła hipoteza, że mogła rozpędzić się jeszcze bardziej. Poruszała się po okręgu, a na tej linii dało się zauważyć powstającą ścianę wiatru. Dało się tego siłę poczuć aż tutaj, przez co wszyscy zostaliśmy dość mocno roztargani. Kartki prawie uciekały mi z rąk i wpadały na twarz. Do tego przez unoszący się w powietrzu kurz nie mogliśmy utrzymywać otwartych oczu. Usiadłam "po turecku", kiedy jej prędkość powodowała powstawanie wiru powietrza – tornada.

Jakieś kilkanaście sekund później znalazła się przy nas, a przy tym ledwo była w stanie ustać równo na nogach – chodziła, jakby wypiła kilka butelek piwa.

— Świat wiruje — powiedziała, zdejmując jednocześnie gogle.

My wszyscy natomiast się zaśmialiśmy, kiedy tylko dostrzegliśmy obramówkę dookoła jej oczu.

— Jesteś cała umorusana — skomentowałam, a ona natychmiast zaczęła się wycierać.

Przed nami po kilku sekundach stanęła Reona, która jak zawsze przerzuciła swój ciężar ciała na lewą nogę.

Swoje mutanckie zdolności doskonalili ci, którzy dawali radę walczyć w defensywie. W tym również ja i Kar.

Zdolności Reony były ciekawe pod wieloma kwestiami – kontrolowała elektryczność, jak i błyskawice. Do tego dochodziła umiejętność wytwarzania ich samej.

Nie bez powodu w końcu nosiła swoje metalowe bransoletki i zatrważającą ilość pierścionków z tego samego materiału.

Z naukowego punktu widzenia Reonę można uznać za katalizator. Impuls powstający w jej ciele zostawał odpowiednio odebrany przez komórki, które poprzez wywołanie odpowiedniego ruchu wytwarzały błyskawice.

W tym momencie zauważyłam, jak ułożyła dłonie prostopadle do siebie. Między nimi niemal od razu zaczęło coś powstawać coś na wygląd kuli. Sama z siebie nazwałabym to "piorunem kulistym" – rzadkim zjawiskiem atmosferycznym, a przynajmniej tak zostało coś takiego opisane w jednej książce, którą niegdyś dokładnie przeanalizowałam.

— Sprawdzałaś, jakie szkody niesie za sobą ten atak? — zapytałam zaciekawiona, zapisując coś na marginesie kartki.

Ona tylko w odpowiedzi kiwnęła głową.

— I? — Spojrzałam na nią wyczekująco, ruszając przy tym lekko nadgarstkiem.

Widocznie się skrzywiła, czym zaskoczyła wszystkich.

— Powiem tak, nie sprawdzajcie, jak wygląda jeden z korytarzy w murach...

— Dobra, Kar, teraz twoja kolej. — Zerknęłam na niego, na co przytaknął głową.

Minął Reonę, która spojrzała na niego kątem oka i lekko uniosła prawy kącik ust. Zmarszczyłam lekko brwi. Dziewczyna stanęła obok mnie, zakładając ręce na klatce piersiowej i uważnie się przyglądając Karowi, który zatrzymał się przed nami. Spoglądałam to na nią, to na mojego brata, bo miałam wrażenie, jakby patrzyli na siebie. Przełknęłam ślinę, po czym opuściłam swoje tęczówki na plik kartek.

Udam, że tego nie widzę...

Mutacja Kara w pewnym stopniu była dla wszystkich zagadką. Nigdy nie zamierzał używać jej w pełni, bo, jak sam stwierdził, "nie dałby rady tego opanować". Miał podobnie do mnie, choć znajdował się rangę niżej, jeżeli chodziło o wysokość zagrożenia, jakie za sobą nieśliśmy. Nie wiedzieliśmy, co mogłoby się stać, gdybyśmy użyli swoich zdolności w całej swojej okazałości. Równie dobrze moglibyśmy znieść plantacje z powierzchni ziemi.

Ostatnimi czasy natomiast udało mu się nauczyć czegoś nowego – jak podnieść temperaturę płomieni przez niego wytwarzanych. Dzięki temu – tak jak w tym momencie – zmieniał on barwę na nieco bardziej błękitno-białą, co wyglądało niesamowicie. Tym samym oczywiście wytwarzał więcej ciepła dookoła nas, ale ja niwelowałam ten wzrost.

— Kar, nie odczuwasz żadnych skutków ubocznych przez to, że płomienie mają wyższą temperaturę, prawda? — spytałam lekko zaniepokojona.

W odpowiedzi pokręcił głową i się uśmiechnął, wkładając lewą dłoń do kieszeni.

— Blank, chyba twoja kolej...

Wszyscy poza Karem spojrzeli na Jekyll'a zaskoczeni. Mój brat niemal od razu ruszył w naszym kierunku i podał mi dłoń.

— Jak to? — zapytała mama, która chciała zareagować, bo jednak, prawdopodobnie, nadal z tyłu głowy miała zmartwienie moim stanem zdrowia w ostatnich dniach..

— Tremi też trenowała — wytłumaczył Kar, kiedy pociągnął mnie w górę, żebym stanęła na prostych nogach.

Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.

W końcu zrobiłam sobie tę kondycję. Ćwiczyłam wraz z Karem w przerwach między pracą, snem, jedzeniem, a wymiotowaniem do ubikacji...

Ruszyłam nieco wolniejszym krokiem przez plac, kierując się na miejsce, gdzie stali wcześniej pozostali. Wzięłam przy tym głębszy wdech, który wypuściłam przez usta w postaci lodowatej pary. Dosłownie w ciągu kilku sekund podłoże dookoła mnie obeszło lodem, kiedy to temperatura mojego ciała spadła na tyle, że przenikała przez moje ubrania, a przy tym też buty – musiałam nieco odrywać stopy od ziemi. Skóra zaś od razu zmieniła się w kryształ lodu.

Podwinęłam swoje rękawy do łokci, dzięki czemu wszyscy mieli idealny widok na moje zamarznięte ręce. Słyszałam, jak dziewczyny między sobą szeptały, że nagle zrobiło się tutaj strasznie zimno. Nie dziwiłam się, bo jednak przeze mnie temperatura nieco opadła.

Odwróciłam się do wszystkich, ponownie wypuszczając lodowate powietrze. Uważnie mi się przyglądali, gdy ujrzeli narastający lód na mojej szyi i policzkach. Czułam, jak moje oczy nieco szczypały, co znaczyło, że zaczęły one nieco świecić.

Założyłam ręce na piersi, a w tym samym momencie dookoła mnie powstał jeden wielki krzew, składający się z samych lodowych pędów, wyrastających spod moich nóg. Na nich zaś wystawało od groma malutkich cierni, na których koniuszkach pojawiały się pąki kwiatów, które najbardziej przy podobały mi się wyglądem, kiedy zobaczyłam je w jednej książce.

Gdy tylko uda nam się wydostać, zamierzam je od razu zobaczyć...

Pąki powoli zaczęły się rozwijać, a tym samym reszcie ukazały się lodowe róże, z których opadało kilkaset płatków lodu. Lądowały na ziemi, a przy tym kompletnie nikt nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie on był największym złem.

Każdy przyglądał się temu nie rozumiejąc, o co chodziło. Wzięłam głębszy wdech, a w tym samym momencie każdy płatek leżący na ziemi przybrał postać długiego i cienkiego, a do tego praktycznie zabójczego kolca. Przerzuciłam swój wzrok ze wszystkich, którzy szerzej otworzyli oczy i przysunęli się jak najbardziej do ściany na Jekyll'a, który trzymał w dłoniach kartkę z rozpiską na temat moich umiejętności.

— Jekyll, mogłabym w końcu się dowiedzieć, co masz na temat mojej mutacji? — Uśmiechnęłam się lekko, a on tylko kiwnął głową.

— Mało szczegółowo, mutant panujący nad lodem i w pewnym stopniu nad wodą. W bardziej naukowym języku? Pojęcia nie mam...

— Ty sobie ze mnie żarty robisz? — spytałam nieco zirytowanym głosem.

Podrapał się po karku zażenowany.

— Nie moja wina, że twoja mutacja to jedna wielka niewiadoma. Jesteś w stanie z nią zrobić praktycznie wszystko, a przez to nie wiem, jak powinienem to zinterpretować na piśmie — wytłumaczył wzruszając ramionami. — Najlepiej będzie, jak sama to wszystko opiszesz...

— Jasne... — Spojrzałam na niego groźnie, jednak uspokoiłam się, kiedy wszystko, co zrobiłam, opadło, a każdy z moich przyjaciół do mnie podbiegł, żeby zapytać, jak ja panowałam nad taką mutacją beż jakiejkolwiek gestykulacji. 


Takie o! 👆
Mi się mega podoba, dajcie znać jak wam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro