Rebelia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oryginalna wersja: 08.06.2020
Wersja po korekcie: 09.06.2021

Stałam tak przez chwilę, oniemiała pytaniem zadanym przez czarnowłosego stojącego naprzeciwko mnie. Cofnęłam się parę kroków, a następnie szybkim ruchem próbowałam zatrzasnąć drzwi. Siłowałam się z chłopakiem, który mi to uniemożliwiał. Widząc, że powoli mi to wychodziło, sięgnęłam po łańcuszek od zasuwki. Włożyłam go do odpowiedniej dziurki, po czym odbiegłam od drzwi.

Cholera! To nic nie daje! – wykrzyczałam w myślach.

Złapałam za półkę, by przewrócić ją pod drzwi i utrudnić im wejście. Gdy usiłowali wedrzeć się do środka, szybko założyłam buty i kurtkę, a czapkę złapałam w biegu. Podbiegłam do komputera. Odpowiednim skrótem wszystko przekopiowałam na przenośny dysk, a następnie poleciałam do pokoju, skąd wzięłam swoją torbę awaryjną. Zapakowałam ją właśnie na taką okazję, gdybym musiała brać nogi za pas przed ogarami.

Wybiegłam z pokoju, a moim oczom ukazał się kot, który po chwili zmienił się w dość niską dziewczynę o blond włosach i zielonych oczach. Na stopach miała buty na koturnie, a ubrana była w spodnie sięgające kawałek ponad kolano oraz bluzkę z luźnymi rękawami.

— Nie bój się... Chcemy tylko...

Rzuciłam w jej kierunku figurką, która wcześniej stała na szafce blisko mnie. Uniknęła "ataku", wykrzykując głośne: "ŁA".

— Cz.. Czekaj! Obgadajmy to na spokojnie! — Wyginała się w każdą możliwą stronę.

Tymczasem ja korzystałam z każdej "amunicji", która tylko znalazła się pod moją ręką. Tymi rzutami zmusiłam ją, by się wycofywała. W momencie, w którym zabrakło figurek, skorzystałam z szklanej, śnieżnej kuli. Gdy tylko uderzyła o drewnianą podłogę, zamknęłam oczy, jednocześnie zatykając sobie uszy przez powstały hałas.

— No chyba se jaja robisz! — pisnęła, kiedy została opryskana wodą, przybierając ponownie postać kota.

Po tym, jak nieznajoma wyskoczyła przez szparę w drzwiach pod postacią zwierzęcia, spojrzałam na komputer, na którym wyświetlił się komunikat, że wszystkie dane zostały pobrane. Podeszłam do niego szybkim krokiem. Odłączyłam dysk, wzięłam swojego laptopa, a następnie zalałam go jakimś niedopitym napojem.

Iskry, dym i po sprawie.

Schowałam wszystko, co było mi potrzebne, do pokrowca od laptopa. Zarzuciłam go na ramię i podeszłam do okna, za którym znajdował się balkon z drabiną. Otworzyłam okno, usiadłam na parapecie, by przerzucić nogi na drugą stronę. W tym samym momencie drzwi uderzyły z hukiem o ścianę. Odwróciłam się i spojrzałam na wejście. Stała tam cała piątka. Zwrócili wzrok w moją stronę, przez co spanikowana uderzyłam potylicą w ramę. Szybko podeszłam do drabiny, by ją odblokować. Spuściłam ją, po czym zjechałam na sam dół.

Podarłam sobie rękawiczki. No po prostu ekstra.

— Ej! Czekaj! — usłyszałam nad sobą jakiś męski głos.

Spojrzałam w górę, dzięki czemu dostrzegłam, że na balkonie stał czarnowłosy, a obok niego blondynka. Ruszyłam biegiem ciasną uliczką, po drodze wpadając na sterty śmieci, aż znalazłam się na chodniku, zaraz przy sztucznie stworzonej rzece. Zaczęłam uciekać, co oczywiście nie było zbyt łatwe, biorąc pod uwagę to, że nie miałam zbyt dobrej kondycji.

Nagle przede mną wylądował tygrys ze szmaragdowymi ślepiami. Natychmiast się zatrzymałam przerażona i ostrożnie się wycofywałam. Gwałtownie zrobiłam zwrot, ale od razu wpadłam na czyją twardą klatkę piersiową. Złapałam się za nos i spojrzałam, kto to taki stał właśnie tuż przede mną. Był to chłopak, który miał czarne włosy i czarujące, błękitne oczy. Uroku dodawał mu pieprzyk pod lewym kącikiem ust oraz pod prawym okiem.

No to jestem w potrzasku. Z jednej strony tygrys, a z drugiej on – pomyślałam roztrzęsiona, krzywiąc się przy tym przez zaistniałą sytuację.

Nagle wielki kot ryknął, czym, oczywiście, mnie wystraszył.

— Alma, zmień się z powrotem. Widzisz, że się ciebie boi — skarcił ją chłopak.

Tygrys zabił go wzrokiem, a następnie zaczął się zmieniać z powrotem w tamtą dziewczynę, w którą wcześniej rzucałam figurkami i śnieżną kulą.

— Sam mi kazałeś zmienić się w coś szybszego niż kot domowy, więc teraz nie narzekaj, Ash! — ochrzaniła go, a ja zaczęłam myśleć, jak uciec z tej sytuacji.

— Niech ci będzie. — Machnął ręką na jej słowa.

Po chwili złapał mnie za łokieć i zaczął ciągnąć do mojego mieszkania. Próbowałam się wyrywać, ale to tylko poskutkowało tym, że przerzucił mnie przez ramię jak jakiś worek wypełniony ziemniakami. Zabrał mi moje torby, oddał je dziewczynie obok. Nadal się szarpałam, co mi nic nie dawało. Nagle wziął rozbieg, kilkukrotnie odbijając się od ściany, by podciągnąć się na szczyt budynku. Pisnęłam przerażona, kiedy w mgnieniu oka znaleźliśmy się na dachu. Przeskakiwał z jednego krańca na drugi z niesamowitą zwinnością, a ja za każdym razem krzyczałam tak głośno, że nie zdziwiłabym się, gdyby było to słychać w całym Edenie.

Ja nie chcę umierać! Jeszcze nie spełniłam marzenia mojego brata!

Zaczęłam machać nogami, uderzać chłopaka pięściami, jednak ani na moment jego silna ręka się nie poluzowała. Mimo wszystko musiało go to lekko zdenerwować, bo, kiedy akurat przenosił mnie przez jeden dach, chwycił moje nogi w kolanach, bym mu nie przeszkadzała.

Wydłubię mu te ładne oczka, jak mnie za moment nie odstawi!

Nie ustępowałam w moich próbach uwolnienia się, ale zaprzestałam tego, gdy zobaczyłam, że blondwłosa, która szła za chłopakiem mi się uważnie przyglądała.

— Jesteś albinoską, że masz białe włosy?

Spojrzałam na nią zaskoczona tym nagłym pytaniem.

— Eee... Mo...można tak...powiedzieć... — odpowiedziałam jej cicho i przymknęłam oczy z przerażenia. — Błagam, nie zabijajcie mnie...

— Nikt nie zamierza cię zabijać. Potrzebujemy twojej pomocy — odezwał się chłopak, który nadal niósł mnie przewieszoną przez ramię.

Zeskoczył z dachu, tym samym lądując na balkonie mojego mieszkania. Weszliśmy przez okno, a ja zamarłam, kiedy było w nim czyściej niż kiedykolwiek. Nawet gdy się tu wprowadzałam to nie grzeszyło porządkiem.

W końcu czarnowłosy odłożył mnie na równy grunt. Rozejrzałam się dookoła, chwilowo jeszcze ignorując te wszystkie mutanty, a przy tym mrugałam zaskoczona.

— Co tu się... — wyszeptałam z lekkim niedowierzaniem.

— W końcu to przez nas zniszczyłaś sobie mieszkanie, dlatego to jest rekompensata. — Podeszła do nas kolejna dziewczyna z krótko obciętymi włosami.

Kiwnęłam głową nieśmiało, jednocześnie podchodząc do biurka, a ciągłe uczucie, że wszyscy mi się przyglądali z uwagą, wcale mnie nie pocieszało.

— To... Pomożesz nam? — zapytał brunet, który siedział luźno na kanapie.

— Nn...nn... Niby... Www..ww.w.... Cc...cc..ccc... czym? — jąkałam się niemiłosiernie jak zacinający się komputer, na którym wyskoczył niebieski ekran.

— Uspokój się... Nie zrobimy ci krzywdy... — powiedziała blondynka.

— Ł... Łatwo wam mówić.... To nie wy jesteście introwertykami...

Cholerny problem z komunikacją międzyludzką...

— Dlatego uciekłaś? — dopytał czarnowłosy.

— Co... Nie! Wystraszyłam się, że ktoś zna moją tożsamość — wytłumaczyłam, opierając się o biurko.

Zapadła chwilowa cisza, w której jedyne, co robiliśmy, to gapiliśmy się na siebie.

— To... Jak mamy cię nazywać, bo w końcu, jakoś musimy — zauważył umięśniony chłopak z blizną na twarzy.

Nie mogłam im podać mojego prawdziwego imienia, bo nie chciałam ryzykować.

Dziewczyno, jesteś geniuszem komputerowym, a z tym sobie poradzić nie umiesz? – skarciłam siebie, zaciskając na moment zęby.

— Releg... — odpowiedziałam po chwili.

— A... Imię?

— Blank — dopowiedziałam szybko.

Zdecydowanie za szybko.

Czarnowłosy dokładnie mi się przyjrzał. Szlak...

— To nie jest twoje prawdziwe imię i nazwisko, prawda? — Uniósł brew podejrzliwie.

— Wolę nie ryzykować własnej głowy... — Moje oczy powędrowały na szafę, z całym sprzętem, który w ciągu najbliższych dni miałam wymieniać.

— Przecież już to robisz. Jesteś człowiekiem, a pomagasz mutantom.

Spojrzałam na chłopaka, który wygodnie rozsiadł się na kanapie.

— Niby tak... Ale mam powód, dla którego to robię... — Odbiłam się od biurka, a następnie skierowałam się w stronę wieszaka.

Ściągnęłam buty, kurtkę oraz czapkę, by w kolejnej chwili podejść do szafy po drugiej stronie pokoju.

— Niby jaki? — odezwał się mięśniak.

— Chcę spełnić marzenie mojego brata o wolnym świecie... Był mutantem... Dyktator pojmał jego i moich rodziców... Zapewne nie żyją... — odpowiedziałam, wyciągając wszystkie potrzebne rzeczy do naprawy komputera.

— To okropne — odparła blondynka, której głos był bliski płaczu.

— Minęło dziewięć lat. — Westchnęłam. — Przyzwyczaiłam się do myśli, że mogą nie żyć. Kiedyś przysięgłam "na Boga", że, choćby nie wiem co, pomogę każdemu mutantowi w potrzebie. Nie obchodzi mnie, że zostanę skazana na publiczną egzekucję. Nie boję się takich konsekwencji. Utoruje drogę do wolnego świata dla nadludzi. Stworzę dla nich świat, w którym będą mogli tworzyć swoje własne prawa. W którym będą w końcu wolni

Rozgadałam się, zupełnie jak nie ja.

Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co im powiedziałam. Odwróciłam się, a oni przyglądali mi się z szeroko otwartymi oczami.

— Zapomnijcie, o czym mówiłam... Wzięło mnie na głośne przemyślenia... — Machnęłam ręką, a następnie przeniosłam cały sprzęt na moje stanowisko.

— Masz podobny cel do naszego przywódcy — Zauważył czarnowłosy.

— Przywódcy? — spytałam, nie rozumiejąc, co miał na myśli.

— Przywódcy rebeliantów. Dlatego potrzebujemy hakera. Aby rozpocząć naszą rebelię — dopowiedziała blondynka.

— Pomożesz nam? Mamy taki sam cel, a, łącząc siły, staniemy się nie do zdarcia — powiedział chłopak z fioletowymi oczami.

Ten sam cel, co?

— Nie mogę podjąć takiej decyzji od razu. — Zaczęłam odpinać kable przy popsutym komputerze.

— Jasne. A tymczasem, chcielibyśmy, abyś napisała wirusa. Wszyscy rebelianci chcą się wydostać z Edenu. To nie jest nasz świat, tutaj nikt nas nie akceptuje. Jesteśmy...

Weszłam w zdanie fioletowookiego:

— Usterką w mechanizmie. Wiem, co dyktator myśli o mutantach. On nie rozumie, że mutanci to też ludzie, że też mają uczucia...

Nie płacz do cholery!

Otworzyłam pokrywę obudowy, a następnie zaczęłam wszystko rozkręcać.

— Tak przy okazji... Nie przedstawiliście się jeszcze... — powiedziałam, kiedy odkręcałam śruby przy kartach graficznych.

— A, fakt — powiedział czarnowłosy, który dokładnie przyglądał się temu, co robiłam, po czy, przedstawił się: — Ja jestem Ash...

— A ja Alma! — wyskoczyła blondynka.

— Jestem Dawn! — odezwała się krótkowłosa.

— Rick... — powiedział chłopak z blizną.

— A ten oto przystojniak to Stuart! — wychwalał siebie fioletowooki.

— I dodatkowo skromny... — mruknęłam pod nosem, a Ash się zaśmiał.

— I to nawet bardzo — odpowiedział na mój komentarz, a ja lekko się uśmiechnęłam i wzięłam za dalszą robotę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro