Wielki dzień cz.4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

4/5
Kolejny za dwadzieścia minut!

Oryginalna wersja: 21.08.2020
Wersja po korekcie: 15.12.2021

— NIE! — krzyknęłam na całe gardło.

Ogary stojące obok zerknęły na mnie, jednak, nim zdążyły cokolwiek zrobić, ich ciała przeszły wytworzone przeze mnie kolce. Wszyscy niemal od razu zginęli. Dyktator przyglądał się temu zaskoczony, kiedy dwójka jego podwładnych wisiała nad ziemią i kompletnie się nie ruszała. Przełknął ślinę, widząc wydychaną z moich ust parę.

— Tremi?! — wrzasnął Kar, jednak nie zareagowałam.

Jedynie rozerwałam zamrożone już kajdanki.

Ash

Mogłem dostrzec, jak ciężki oddech miała teraz Mrozek. Przez jej moc wszystkie ogary padły martwe – nawet te za nami. Nie wiedziałem, co tu zaszło. Zadawałem sobie jedno pytanie w głowie: „Co tu się właśnie stało?", ale kompletnie nie znałem na nie odpowiedzi. Jej całe ramiona pokrywała gruba warstwa lodu porastającego kolcami. Ledwo uniosła twarz, a spod jej grzywki dostrzegłem jej mieniące się jasnym światłem tęczówki, które tym razem naprawdę przerażały.

— Straciła kontrolę... — odezwał się przerażony dyktator.

W tej chwili poczułem na nadgarstkach chłód. Domyśliłem się, że Mrozek chciała za wszelką cenę nas uwolnić, żebyśmy nie byli bezbronni. Reszta spojrzała na swoje dłonie, a już w kolejnym momencie każdy z nas rozciągnął metal kajdanek, który pękł niczym szkło.

Dyktator spojrzał w naszym kierunku przerażony, by następnie cofnąć się w stronę krawędzi budynku okrążonej pół ścianką. Patrzył raz na nas, raz na Mrozka, która cały czas wypuszczała parę z ust. Nie dziwił mnie fakt, że się bał. Po pierwsze mieliśmy przewagę liczebną, a po drugie nie wiedzieliśmy, co dokładnie działo się z Tremér. Dyktator wcześniej rzucił, że straciła kontrolę, a z tego co pamiętałem z opowieści Jekyll'a, gdy coś podobnego działo się z rangą piątą, zabijano ją.

Tremér wzdrygnęła się nagle, a tym samym zrzuciła z siebie dwójkę ogarów, którzy wylądowali martwi na ziemi.

— Nie podchodź... — powiedział Hyde w kierunku Tremér, która ruszyła w jego stronę naprawdę chwiejnym krokiem.

— Tremi, spójrz na mnie — odezwał się Kar, który postanowił jej chyba przemówić do rozsądku, a przynajmniej próbował to zrobić.

Nic to jednak nie dało, dlatego też zrobił pierwszy krok w jej kierunku. Po chwili kolejny i następny, aż w końcu stanął przed nią, tym samym ją zatrzymując. Podniosła na niego wzrok, ukazując go spod długich strąków białych włosów, które w tym momencie były rozpuszczone – gumka pękła w momencie, gdy użyła mocy. Chciała go ominąć, jednak on położył jej dłonie na ramionach.

— Nic nam nie jest, Tremi. Uspokój się — powiedział najspokojniej, jak, prawdopodobnie, umiał, ale to nic nie dało. — Tremi! — Objął jej policzki.

Dzięki jego ruchowi wszyscy zauważyliśmy, że tym razem całą jej twarz pokrywała lodowa skorupa. Zwróciłem uwagę na jeszcze jedną rzecz, ale tym razem chodziło bardziej o Kara – skrzywił się. Nie wiedziałem, czego to była kwestia, bo mimo wszystko nie został ranny, ale po chwili domyśliłem się, o co chodziło. Skóra Mrozka musiała mieć jeszcze niższą temperaturę niż zazwyczaj, co, zapewne, poczuł. Już kilka sekund później dostrzegłem parę między jej twarzą a dłońmi Kara.

— Tremi, proszę cię. Jesteśmy cali i zdrowi... Wróć do normalności, proszę...

Oczy Tremér jeszcze bardziej się rozświetliły, co jedynie sprawiło, że Kara zrobiły to samo. Jego tęczówki świeciły się ostrym, nawet jaskrawym, pomarańczowym odcieniem. Na ten widok przełknąłem ślinę.

W tym samym czasie zauważyłem kątem oka, jak dyktator wbiegł za drzwi prowadzące na klatkę schodową. I tak nie miał wsparcia, które mógłby na nas nasłać, więc przegrałby, na pewno.

— Co się z nimi dzieje? — spytała Alma, jednak ja jedynie pokręciłem głową.

— To chyba wiedzą tylko oni — zauważyłem, dokładnie się przyglądając rodzeństwu.

Nagle wybuchła duża ilość pary, przez którą praktycznie nic nie widzieliśmy. Każdy z nas się zakrył, nie wiedząc, co się działo. Myśleliśmy, że to jakiś atak, ale, jak się okazało ledwie kilka sekund później, nie był skierowany na nas, a na Kara. Miejsca osoby go inicjującej nie zajmowała inna osoba niż sama Mrozek. Ich moce przy styku musiały się nawzajem zniwelować. To dzięki jego posunięciu z wcześniej? Jeżeli to prawda, to tylko Kar mógł ją jakkolwiek powstrzymać. Nas najzwyczajniej w świecie zamieniłaby w kostki lodu.

— Tremi! — uniósł się na nią, co tym razem o dziwo zadziałało.

W ciągu kilku sekund twarz i oczy dziewczyny wróciły do normalności.

Wypuściłem powietrze z ulgą, uśmiechając się przy tym, gdy ujrzałem, że rozglądała się dookoła nieco skołowana sytuacją, która miała miejsce ledwie kilka sekund wcześniej. Spojrzała na Kara, którego ubrania widocznie zaszły nieco szronem. Niemal od razu do niego przylgnęła, a my podeszliśmy do rodzeństwa.

— Już dobrze. — Pogłaskał ją po głowie.

— Nic nie jest dobrze...

Natychmiast się domyśliliśmy, co miała na myśli. Klucz do kopuły. Opuściłem wzrok, by już w kolejnej chwili go unieść na sztuczne niebo, którego tak bardzo nienawidziłem całe życie, a jednak nie dawałem zbytnio tego po sobie poznać, bo ukrywałem to pod swoim uśmiechem. Sposób na wydostanie się nie istniał, a to dla nas znaczyło jedno. To miejsce, Eden, już na zawsze pozostanie naszym więzieniem, z którego nie wyjdziemy, nieważne ile byśmy próbowali. Bez względu na ilość wymyślonych przez nas planów.

Nie wyjdziemy stąd, bo to niemożliwe...

Tremér

Klucz nie istniał, a komunikat miał zostać puszczony za niecałe dwie minuty. Jekyll był pewnie myśli, że wszyscy już nie żyli, bo informatyk odłączył komunikator w momencie, gdy dyktator rozkazał nas zabić. Wszyscy z rebelii pogrążyli się zapewne w żałobie.

Kopuła na zawsze miała zostać naszym więzieniem?

Uniosłam wzrok na sztuczne niebo.

To w takim świecie miało się wychować moje i Ash'a dziecko? Nie chciałam dla niego takiej przyszłości. Identycznej jak moja i wszystkich tutaj, którzy żyli bez praw i należnej wolności.

Co teraz?

Wszyscy liczyli, że o wschodzie ujrzymy prawdziwy świat. Nie ten stworzony przez ludzi kilkaset lat temu, a ten za murami naszego więzienia. Że zobaczymy miejsce, o którym każdy z nas marzył, a tymczasem co? Nie było sposobu, żeby się wydostać na zewnątrz. Nikt nie dałby rady, aby cokolwiek zrobić, bo nie mieliśmy wystarczającej ilości siły...

Chwila moment... – uświadomiłam sobie coś, a przy tym cały czas przyglądałam się kopule nad naszymi głowami. – Została nam tylko siła...

W tym momencie wróciło do mnie wspomnienie, jak przemierzałam miasto nad budynkami, sunąc na lodowej kładce. Z tej odległości nic nie dałoby się zrobić, ale gdyby udało się dostać zaraz pod powłokę, można by ją – prawdopodobnie – zniszczyć. Nie był to najlepszy pomysł, ale to jedyne, co nam pozostała w tej sytuacji. Została tylko nadzieja, że ten plan wypali.

Opuściłam wzrok, zerknęłam na wszystkich, którzy chwilowo pogrążyli się w smutku. Wszyscy myśleli, że się nam powiedzie, a tymczasem załamywali się „faktem", że wszystko posypało się w drobny pył. To mnie tylko utwierdziło w tym, że nie miałam wyboru. Chociaż oni musieli się stąd wydostać...

Przełknęłam ślinę.

— Mam pomysł — odezwałam się nagle, a wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. — Ryzykowny, dlatego muszę go wykonać sama — dodałam, odwracając wzrok.

Czułam, że jeszcze bardziej wszystkich zaskoczyłam.

— Co? Ale, coś ty wymyśliła? — Kar próbował ze mnie wyciągnąć informacje, ale wiedziałam, że sprzeciwiłby się, gdyby się dowiedział, co planowałam.

Wzięłam głębszy wdech.

— Dam sobie radę. Nie martwcie się i wracajcie do kryjówki — rzuciłam, a przy tym musiałam powstrzymywać cisnące się do moich oczu łzy.

Wiedziałam, że to prawdopodobnie było nasze pożegnanie. Nie mogłam powiedzieć, czy uda mi się wrócić, bo jednak wyczuwałam, że nie zostało mi za dużo wody w organizmie. Nie mogłam się już wycofać ze swojej decyzji. Chciałam, aby reszta mogła ujrzeć świat, jakiego nigdy nie widzieliśmy. Musiałam się tylko pogodzić z myślą, że mnie zabraknie w ich życiu codziennym.

Mimo swoich myśli uśmiechnęłam się do pozostałych.

— Grubo się mylisz, jeśli myślisz, że cię tu zostawimy całkiem samą. — Przeszedł obok pozostałych Ash, by w kolejnej chwili stanąć przede mną. — Idziesz z nami i nie myśl, że cokolwiek ugrasz mądrą gadką.

Stanęłam do niego przodem, a on złapał mnie za dłonie.

— Dam sobie radę, Ash — powtórzyłam, na co pokręcił głową.

— Przestań cały czas to powtarzać! — uniósł głos. — Nie jesteś w tym wszystkim sama, do cholery! — Bardziej zacisnął dłonie na moich rękach.

Pokręciłam głową, opuszczając ją przy tym.

— Ale tylko ja jestem w stanie wykonać to, co wymyśliłam. — Spojrzałam w jego błękitne tęczówki.

Szerzej uchylił powieki, widząc moje oczy, w których zapewne widział, że byłam śmiertelnie poważna. Nie zmieniłabym zdania, nawet gdyby próbowali mnie zaciągnąć siłą do portalu. Widziałam, że reszta nam się dokładnie przyglądała zaniepokojona. Wątpiłam, że ktoś mógł się domyślić, co planowałam zrobić.

— Masz wrócić żywa albo sam cię ubiję — rzucił, a przy tym pochylił się w moim kierunku, by oprzeć się głową o moje czoło.

Uśmiechnęłam się, a przy tym ponownie poczułam, jak do oczu zebrały mi się łzy. Przełknęłam ślinę. Ash złożył na moich ustach delikatnego całusa. Reszta na moment odwróciła wzrok.

— Postaram się wrócić — powiedziałam, choć nie mogłam mieć pewności, że mi się to ostatecznie uda.

Zerknęłam na Stuarta, który mi się przyglądał. Już w kolejnej chwili do mnie podszedł i uściskał. Powiedział cicho, że jeżeli coś mi się stanie, to wyrzuci mnie do celi w więzieniu dyktatora. Zaśmiałam się cicho. W kolejnej chwili pozostali zrobili to samo, a mi coraz trudniej było powstrzymać zbierające się w większych ilościach łzy. Ostatni podszedł do mnie Kar, który przytulił mnie z całej siły.

— Raz straciłem siostrę. Drugi raz nie mogę, rozumiesz? — wyszeptał mi na ucho, a ja już naprawdę miałam problem, żeby nie pęknąć i nie wybuchnąć płaczem.

Już w kolejnej chwili Stuart otworzył portal, przez który przeszli wszyscy, poza mną samą – przy tym także zabrali ciała dwójki mutantów, którzy stracili życie jakiś czas wcześniej. Została mi minuta do włączenia się komunikatu. Odwróciłam się do wszystkich, którzy zginęli z mojej ręki.

Zacisnęłam powieki, pokręciłam głową, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego komunikatora. Leżał obok jednego z martwych ogarów, do którego podeszłam. Złapał mnie nagle za rękę, czego się oczywiście przestraszyłam, jednak równie szybko z powrotem padł. Podniosłam się, słuchając, jak wymawiał ostatnie słowa, którymi były czyjeś imiona.

Wszyscy ci prawdopodobnie posiadali rodziny, ale ja także. Chcieli ich skrzywdzić, na co nie mogłam pozwolić. Teraz pozostało mi tylko jedno do zrobienia, a ja doskonale wiedziałam co.

Włożyłam słuchawkę do ucha, po czym nacisnęłam przy niej guziczek.

— Jekyll, tu Tremér — zakomunikowałam.

~ Blank, co się dzieje? Czemu nie wróciłaś z pozostałymi? Coś ty znowu wymyśliła? ~ zapytał, a przy tym usłyszałam trzask.

— Coś, przy czym tym razem nie wygra nauka ani nic takiego — powiedziałam, przechodząc powolnym krokiem do krawędzi budynku.

~ Gadaj, co ty żeś wymyśliła! ~ podniósł głos.

— Coś niezbyt bezpiecznego. — Uniosłam prawą nogę, by w kolejnej chwili stanąć na krawędzi kilkunastopiętrowego budynku. — Tym razem moja stara zasada, jeszcze z czasów gdy byłam Białą Śmiercią, musi wziąć górę...

Nie słyszałam żadnej odpowiedzi. Prawdopodobnie się zastanawiał.

~ Jeśli po dobroci się nie da... ~ odezwała się tym razem Reona, więc zapewne udostępnił dźwięk pozostałym.

— To użyj siły...

Już słyszałam, że ktoś brał oddech, aby coś powiedzieć, jednak mu przerwałam.

— Ostatnia zasada, której mnie nauczyłeś, Jekyll. Trzymaj się swojego celu do samego końca. Zniszczenie kopuły brutalną siłą, to już chyba jedyny sposób, jaki nam w ogóle został. — Ostatecznie po mojej twarzy spłynęły łzy. — Chociaż wy musicie zobaczyć świat zewnętrzny. Zrobię wszystko, żeby tylko to się udało. Nawet jeśli będę musiała się poświęcić.

W tym momencie ktoś się dorwał do mikrofonu.

~ O czym ty, do cholery, gadasz, Tremi?! Przestań gadać głupoty! ~ podniósł na mnie głos. ~ Stuart, otwieraj portal! Wracam tam po nią! ~

— Gdy was straciłam, postanowiłam sobie, że utoruję drogę na zewnątrz dla wszystkich mutantów. Jesteśmy zbyt blisko, żeby teraz to wszystko zaprzepaścić. — Złapałam się za brzuch. — Kocham was wszystkich. Przepraszam, że mnie z wami nie będzie w świecie, który sobie wymarzyliśmy. — Wyjęłam ze swojego ucha komunikator, który w kolejnej chwili wypuściłam ze swojej dłoni.

Już w kolejnej sekundzie spadł z budynku. Ostatnie co z niego usłyszałam, to jak ktoś zawołał moje imię.

Uniosłam załzawione oczy na niebo, po czym stanęłam na lodowej kładce utworzonej przeze mnie moment wcześniej. Lekko się pochyliłam. Obie dłonie położyłam na powierzchni podestu, który od razu zaczął się rozciągać w kierunku nieba, tworząc spiralę. W tym momencie przez moją głowę przeskakiwały wszystkie wspomnienia chwil, które miały miejsce od momentu mojego wstąpienia do rebelii – moje zapoznanie się z pozostałymi, stanie się częścią buntu, każda chwila spędzona z przyjaciółmi i z rodziną.

Zamknęłam powieki, a uchyliłam je, dopiero gdy znalazłam się pod powierzchnią samej kopuły. Była ona dosłownie na wyciągnięcie ręki. Uniosłam prawą dłoń, którą dotknęłam chropowatej faktury nanomaszyn. Przy tym czułam, jak moje włosy zostały delikatnie rozwiane. Spojrzałam na miasto pod moimi nogami.

To – prawdopodobnie – ostatni moment, kiedy widziałam tę metropolię. Wiedziałam, że jeżeli mi się nie uda, to moja ofiara pójdzie na marne. Jeśli będzie odwrotnie, to uwolnię osoby, na których zależy mi najbardziej na świecie. Uśmiechnęłam się lekko, odwracając się w stronę wejścia do rebelii. Możliwe, że to tylko moje przywidzenia, ale wydawało mi się, że widziałam dużą grupę, która stała przed wejściem.

Położyłam drugą dłoń na swoim brzuchu, na który opuściłam wzrok.

— Przepraszam. Nie będę w stanie cię urodzić, Śnieżynko. Nigdy nie poznasz swojego wspaniałego ojca, cudownych dziadków i świetnego wujostwa. Moich przyjaciół, osób, których uważam za moją najcenniejszą rodzinę. — Po mojej twarzy ponownie spłynęły łzy, ale zniknęły w momencie, gdy pokryłam ciało lodem.

Przyszła najwyższa pora, aby kopuła opadła.

Stanęłam w nieco większym rozkroku, zamknęłam oczy i skupiłam się na pozostałej w moim ciele wodzie. Nie było jej już za wiele, bo jednak większość wykorzystałam na tworzenie mostu. Gdy po chwili ponownie uchyliłam powieki, z mojego ciała wydostało się kilkaset kolców, które od razu przebiły powierzchnię kopuły. Zacisnęłam szczękę, by już w kolejnym momencie wyrastały następne, aż w końcu zaczęły się pojawiać czerwone, co znaczyło tylko jedno – brakło mi wody w organizmie, dlatego użyłam swojej krwi.

Ash

Z wejścia do kryjówki doskonale widzieliśmy, co miało miejsce na niebie. Zwłaszcza odznaczały się początkowo te białe kolce, aż ostatecznie ich miejsce zajęły czerwone. Wszyscy przyglądaliśmy się temu przerażeni. Po twarzy każdego spływały łzy po tym, co powiedziała Tremér. Mrozek chciała się poświęcić, ale bez niej życie na zewnątrz miało najmniejszego sensu. Mieliśmy plany, które oboje pragnęliśmy spełnić.

Z mojego chwilowego zamyślenia wybił mnie widok kilkunastu tysięcy kolców, z których wyrastały kolejne.

Przełknąłem ślinę na ich widok, a w duchu modliłem, aby nic nie stało się Tremér. Moje obawy wzrosły, gdy cały lodowy most, jak i te śmiercionośne szpice rozkruszyły się na miliardy małych skrawków, które zaczęły opadać na miasto, a także tutaj. Wszyscy szukali wzrokiem Mrozka, kiedy usłyszeliśmy ciche:

— Ała.

Wszyscy odwrócili się w kierunku Almy, która kucnęła i podniosła z ziemi to, co uderzyło w jej głowę – cały czas pocierała przy tym obolałe miejsce.

— Co to jest? — spytała, trzymając między palcem wskazującym a kciukiem malutkie ustrojstwo.

Jekyll je od niej odebrał i dokładnie przyjrzał.

— Nanomaszyna — odezwał się po krótkim odstępie czasu.

W tym czasie dostrzegłem kolejne spadające na ziemię maszyny. Każdy rozglądał się dookoła.

— Udało jej się. Kopuła, ona... — zaciął się, rozejrzawszy się po niebie — opada.

Dostrzegłem, że nagle się czegoś przeraził.

— Ona się za moment zabije! — Wskazał na niebo, a my odwróciliśmy się we właściwym kierunku.

Zobaczyliśmy Tremér, która spadała bezwładnie z niesamowitą prędkością. Otworzyłem szeroko powieki na ten widok, po czym prędko spojrzałem na Stuarta.

— Stuart! — krzyknąłem jednocześnie z Karem.

— Nie widzę miejsca, gdzie miałaby spaść — powiedział szybko.

— Dasz radę! — odezwała się reszta.

— Chodzi o Tremér — zauważyłem.

— Chodzi o moją siostrę — dodał Kar. — Stuart, proszę...

Zagryzł swoją dolną wargę.

— Ash, złapiesz ją! — rzucił szybko, po czym otworzył portal nade mną.

Miałem wrażenie, jakby oczy Stuarta się nieco zaświeciły. Nie miałem pojęcia, co dokładnie zrobił i jak otworzył tam to przejście. Już w kolejnej chwili Mrozek wylądowała w moich ramionach, ale siła, z jaką we mnie uderzyła, spowodowała, że przewróciłem się na ziemię. Od razu uniosłem się z powrotem do siadu, by następnie sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Wszyscy chcieli zrobić dokładnie to samo, jednak zatrzymali się w momencie, kiedy zobaczyli nadchodząca w naszym kierunku Yen. Kucnęła przy nas.

Gdy chciała jej dotknąć, prawdopodobnie sprawdzić puls i inne takie, przeraziła się i zabrała nagle dłoń. Przełknęła ślinę.

— Yen? — zwrócił jej uwagę Stuart, a ona ostatecznie delikatnie i bardzo ostrożnie odwróciła twarz Tremér.

Wszyscy momentalnie zamarli, gdy dostrzegli na jej policzku pęknięcie ciągnące się od żuchwy, przez policzek i lewe oko, aż po granicę włosów. Kątem oka dostrzegłem, jak jej matka wtuliła się w swojego męża, a Kara przytuliła Reona. Wszyscy w tym momencie płakali, pomimo braku informacji o stanie dziewczyny.

Yen przyłożyła dłonie otoczone turkusową poświatą do jej skóry, a skaza zaczęła się natychmiast zrastać. Po kilku sekundach całkowicie zniknęła.

— Ona naprawdę utorowała drogę do wolności dla mutantów — zauważyła Dawn, którą objął ramieniem Stuart.

— Ale jednocześnie się poświęciła — dodała Yen, opuszczając głowę. — Nic więcej nie mogę zrobić. — Zerknęła na Kara. — Przykro mi, Kar... Przykro mi, Ash...

Podniosła się, podeszła do swojego brata, który także ją do siebie przyciągnął. W tym momencie wszyscy płakali. Nikt nie zwracał uwagi na to, co działo się dookoła nas. Na ptaki, które latały po niebie wolne. Wiatr wlatujący tu zza murów, dźwięki wszystkiego dookoła.

— Mrozek, nie możesz mi tego zrobić. Mieliśmy przecież plany. Nie możesz tak po prostu odejść... — Oparłem się o jej czoło. — Kocham cię, Mrozku. — Zamknąłem oczy, a moje łzy opadły na jej twarz.

Czułem, jak dosłownie łamało mi się serce. Miałem już nigdy nie usłyszeć jej głosu, nie zobaczyć jej pięknych oczu, jej cudnego uśmiechu. Nie powie mi już tych słów, które mi powiedziała tamtego wieczoru. Już miałem ją przytulić po raz ostatni, gdy do moich uszu doszedł cichy, stłumiony głos mówiący:

— Miałeś mnie tak nie nazywać przy reszcie, dachowcu...

Ujrzałem jej delikatnie uchylone powieki. Lekko się uśmiechnęła, a ja od razu ją przytuliłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro