Rozdział 15 || Bitwa o Nilom, część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Zdecydowałam się podzielić ten ,,fragment" na dwie części; jako jedno mógłby być po prostu zbyt rozciągnięty lub pogmatwany. Więc lecimy!

***

Together Again – Evanescence

Podszedłem do Skywalkera z uśmiechem na ustach. Nie pomyślałbym, że widok jego buźki mnie ucieszy, wcześnie to raczej przyprawiał o nerwicę lub mdłości (albo jedno i drugie).

Towarzyszyła mu jeszcze dwójka Jedi z Senatu. Pewnie są przyjaciółmi albo coś, jakoś nigdy nie było okazji do bliższego zapoznania.

- Cóż, czyli te plotki o świetnym wyczuciu czasu generała Skywalkera nie były przesadzone – moja złośliwa część doszła do głosu.

- A ktoś tu chyba ma lepszy dzień – odparł mój brat i wyjrzał przez ramię. – No i nie próżnowałeś.

- Powiedzmy, że Tri-droidy były na właściwych miejscach.

Między nami stanął Jedi z brodą i odruchowo go zeskanowałem.

Imię i nazwisko: Obi Wan Kenobi. Wiek: 39 lat. Rok i miejsce narodzin: 57 BBY, Stewjon. Rasa: Człowiek. Wzrost: 182 cm. Wygląd zewnętrzny: brązowe włos, jasna skóra, szaro-niebieskie oczy. Przynależność: Zakon Jedi, Republika Galaktyczna. Profesje: Mistrz Jedi, generał. Stan cywilny: kawaler.

- Dobrze, ale najpierw obowiązki. Macie może jakieś centrum dowodzenia?

- Jeśli zabrali ciało i posprzątali to tak.

- Co?

Machnąłem ręką.

- Dłuższa historia. Proszę za mną.

Zerknąłem na Crisi i coś sobie przypomniałem. Dałem Jedi znak, żeby chwilę poczekali. Szybko podbiegłem do dziewczyny i szepnąłem jej na ucho:

- Roześlij wiadomość do wszystkich, żeby pod żadnym pozorem nie ujawniali się jako cyborgi. Później wam wyjaśnię.

Crisi skinęła głową i kila razy zamrugała oczami.

***

(Perspektywa Anakina)

Klony zajęły się rozładunkiem skrzyń, a Nigreos polecił swoim ludziom, żeby im pomogli. Poprosiłem tylko Rex'a, żeby poszedł z nami, a mój brat nie miał nic przeciwko. Mimo to Nigreos wyglądał na dziwnie spiętego. Może to dlatego, że z osoby wykonującej rozkazy nagle sam musi je wydawać? Może, ale i tak czuję, że coś go gryzie. Spróbowałem wysondować jego umysł Mocą, ale szybko mnie wyrzucił, po czym spojrzał na mnie z wrogością. Jasno dał mi do zrozumienia, żebym nigdy więcej tego nie robił. Po tym wszystkim ona dalej mi nie ufa!

- Jesteś zirytowany – szepnął Obi Wan, żeby Nigreos nas nie słyszał.

- On dalej mi nie ufa Mistrzu. Irytuje mnie to.

- Tak, też wyczuwam jego nieufność. Daj mu trochę czasu.

- Ale on jest taki uparty?

- Czyli na pewno jesteście bliźniakami – wtrąciła Ahsoka.

***

(Perspektywa Nigreosa)

Nigdy nie zwracałam na to uwagi, gdy ktoś obgadywał mnie za plecami. Po prostu to ignorowałem. Jednak teraz z trudem udawałem, że nic nie słyszałem. Mam swoje powody, żeby wszystkiego im nie mówić (z wątkiem cyborgów na czele). A to, że czegoś nie mówię nie oznacza, że można mi, więc grzebać w głowie. Trzymaj łapy przy sobie Skywalker, ja ci pod tą bujną czuprynkę nie zaglądam!

Dotarliśmy na miejsce i z wcześniejszej miłej atmosfery nie pozostał nawet ślad. Zajrzałem przez popękane okno na dół na klony i Nowe Nadzieje. Na razie nikt z naszych się nie ujawnił i dobrze, trzeba tylko utrzymać pozory i może dożyjemy do końca. Spojrzałem w dół, ostatnio zauważyłem, że, gdy się nad czymś zastanawiam to zaczynam bawić się moim nożem: obracam go na palcu, podrzucam do góry lub z ręki do ręki.

- Czego właściwie Nowe Nadzieje oczekują od Republiki – cisze przerwał Kenobi.

Odwróciłem się do nich i schowałem nóż.

- Na ten moment zależy nam na wsparciu w walce z Separatystami i odzyskaniem wolności. Potem tylko chcemy pomocy w znalezieniu pracy i mieszkań. Tylko tyle.

- tyle – poprawił Kenobi. – Senat może to zaakceptować, ale wy też powinniście dać coś w zamian.

Szlag, o tym nie pomyślałem.

- Cóż... na pewno możemy wam dać nowych pracowników i wyborców, to chyba dużo, co nie?

Cała trójka przecząco pokręciła głowami.

- Nie jest was za dużo – zauważyła Togrutanka.

- Tak dla ścisłości, buntowników ze mną jest sześćdziesięciu, ale po wszystkim chcę też pomóc pozostałym niezbuntowanym, których jest trochę ponad dwustu.

- Skąd twoja pewność? – spytał Kenobi.

- Dużo osób twierdzi, że mam dar przekonywania.

- Wcześniej jednak byłeś bardzo oddany Hrabiemu Dooku – ten Jedi zaczynał mi już działać na nerwy. – Nie będę ukrywał, że zarówno Zakon, jak i Senat były zaskoczone twoją postawą. Dlaczego się sprzeciwiłeś?

- Mam swoje powody.

- Miej jednak to na uwadze, że Senat będzie chciał znać szczegółową relację.

- To wy im powiedzcie, że są sprawy, których z przyczyn osobistych ujawniać nie mogę – oparłem dłonie o stół.

Wtedy Skywalker podszedł do mnie i zmusił, żebym stanął przodem do niego. Bez Mocy poczułem, że jest podejrzliwy. Niedobrze.

- Późno już – powiedział. – Wątpię, żebyś w ogóle wcześniej odpoczywał.

- Potrafię długo wytrzymać bez snu Skywalker. Czasem nawet marzyłem o łóżku, chociaż nie miałem nawet czasu na nie spojrzeć, zanim...

Ugryzłem się w język, prawie powiedziałem: ,,Zanim moje komponenty zgrały się z organizmem i mogłem nie spać kilka tygodni". To ukrywanie jest trudniejsze niż sądziłem.

- Zanim, co? – Skywalker nie odpuszczał.

- Hm?

- Powiedziałeś: ,, Czasem nawet marzyłem o łóżku, chociaż nie miałem nawet czasu na nie spojrzeć, zanim...". Zanim, co?

- Nie twój interes. Bardziej mnie interesuje, że Dooku na razie zaatakował tylko raz i to dosyć małą liczbą droidów. Nie wiem czy mam to traktować jak rozgrzewkę czy ostrzeżenie czegoś znacznie większego. To nie ma sensu. Dooku z reguły jest bezpośredni i nie interesują go gierki.

- Może chce was trzymać w niepewności?

- Możliwe. Mam wiele teorii.

Wyczułem w nim zawahanie zmieszane ze zdenerwowaniem.

- Coś ci zaprząta głowę braciszku. Czy chodzi ci o moją nagłą zmianę strony?

- Niedokońca. Ty... jesteś nieprzewidywalny. Na tym statku, na Kashyyyku miałeś idealną okazję, żeby mnie zabić, a tego nie zrobiłeś. Dlaczego? Wcześniej wydawałeś się opanowany, a tam najpierw byłeś wściekły, a potem prawie się rozpłakałeś.

Okej, podejdźmy do tego racjonalnie i troszkę skłammy.

- Co jak co, ale szkolenie Separatystów wiele mnie nauczyło. Umiem symulować emocję, ale w środku udaje się mi pozostać obojętnym.

- Ach tak? Więc odpowiedz mi: wyglądasz jak ja, mówisz jak ja, ale kim TY jesteś?

- Doskonale wiesz, kim. Nie wiem jednak, jak nasze relację mają wpływać na tą sytuację.

Skywalker zaczął chodzić dookoła mnie. Trochę słyszałem o jego porywczym charakterze, więc nie wiem, czego się spodziewać. Mój system nawet nie zajmował się liczeniem prawdopodobieństw, bo ich jest po prostu tak dużo. W tej chwili muszę się zdać na niego lub moje naturalne odruchy. Poziom stresu powoli rósł.

- Naprawdę mogłeś mnie wtedy zabić – powiedział po chwili ciszy. – Ale tego nie zrobiłeś. Czemu nie machnąłeś mieczem? Doznałeś jakichś skrupułów czy co?

- Nie. Po prostu uznałem, że cię nie zabiję. To wszystko.

Wtedy Skywalker spojrzał na tego klona, Rex'a, i wyciągnął do niego dłoń. Jeden z blasterów wyleciał z kabur, by wpaść do ręki mojego brata. Hm... ja i ten klon używamy takich samych modeli DC-17, ciekawe.

Nagle Skywalker przystawił lufę do mojego czoła.

Z trudem powstrzymałem krzyk i próbowałem dalej stać spokojnie. Co on jednak kurwa robi?!

- A może ty boisz się umrzeć, Nigreosie? – jego palec niebezpiecznie leżał na spuście.

Zerknąłem w bok. Kenobi i Rex stali bez ruchu, zaskoczeni. Tylko Tano podbiegła do nas i szarpała ramię Skywalkera, ale bez skutku. Próbowała mu też zabrać blaster, ale ten tylko ją odepchnął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Żałowałbym, gdyby moja przygoda zakończyła się właśnie teraz.

Czy okazałem strach? Może, nie wiem.

- Co się stanie jeśli strzelę?

- Koniec, nicość lub pustka. Podobno śmierć jest szybsza od zasypiania.

Heh, jednak się opłacało czytać te nudne wierszydła na HoloNecie. Myślałem, że tylko traciłem wtedy na nie czas, ale Skywalker jest wyraźnie skołowany. Stał tak jeszcze przez chwilę, gdy nagle opuścił broń i zaczął płakać. Potem podniósł na mnie wzrok i... przytulił. Jego dotyk sprawił, że przeszło przeze mnie jakieś ciepło.

NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU

Westchnąłem. Jedną ręką objąłem go w pasie, a druga głaskałem po włosach. Skywalker, wtulony w moje ramię, łkał już ciszej.

- Shhh... Wszystko w porządku. Jestem tutaj... Anakinie.

***

Help Me – Low Roar

(Perspektywa Anakina)

Co ja chciałem zrobić?! Czemu złapałem ten cholerny blaster?! Przecież jedna nieprzemyślana chwila i nie miałbym już brata. Najgorsze jest jednak to, że przez chwilę naprawdę chciałem strzelić, Nigreos tak mnie denerwował.

On mnie jednak przytulił, coś czego nigdy się po nim nie spodziewałem.

- Jestem tutaj... Anakinie.

Nigreos po raz pierwszy odezwał się do mnie imieniem. Rety, znowu będę ryczał jak jakaś baba!

***

Skończyliśmy rozmowy i zebraliśmy wszystkich w hangarze, to jedyne miejsce, gdzie wszyscy się mieszczą. Nasi jednak nieufnie spoglądali na Nowe Nadzieje i trzymali się jak najdalej od nich, zresztą ze wzajemnością. Ja, Nigreos, Obi Wan i Ahsoka spojrzeliśmy na siebie.

- Słuchajcie! – uniosłem rękę do góry i wszyscy spojrzeli na mnie. – Pewnie wielu z was nie spodziewało się tego sojuszu. My w sumie też nie.

- Anakin, do brzegu! – krzyknął Nigreos.

Przewróciłem oczami.

- Wiemy, że nawzajem sobie nie ufacie, ale lepiej dla nas wszystkich będzie jeśli odłożymy nieporozumienia na bok. Jeśli chodzi o dowództwo nie nie zmieniamy – poczułem na sobie zaskoczony wzrok Obi Wana. – My Jedi dalej wydajemy rozkazy tylko klonom, a mój brat, Nigreos, dalej będzie dowodził powstańcami.

Wtedy mój brat zachwiał się i padł na kolana, ciężko dysząc.

***

(Perspektywa Nigreosa)

Słuchałem paplaniny Anakina, gdy nagle rozbolała mnie głowa, jakby ktoś z całej siły walnął mnie młotem. Przed oczami migały mi ostre białe światełka, jakieś zarysy i kontury postaci. Wszystkie były jednak rozmazane i nie mogłem ich rozpoznać. Zostałem powalony na kolana i z trudem łapałem oddech. Anakin zjawił się tuż koło mnie w mniej niż w sekundę.

- Wszystko w porządku?! – lekko mną potrząsnął.

- Ja... nie... boli... ał.

Po chwili podbiegli do nas Crisi z Telnem, którzy pomogli mi wstać. Nogi jednak miałem jak z waty, więc musieli mnie trzymać pod ramiona, żebym nie upadł. Dziewczyna przyłożyła mi rękę do czoła i zdenerwowana zerknęła na Telna. Ich poziomy stresu wynosiły ponad osiemdziesiąt procent. Mówili coś między sobą, ale docierały do mniej tylko pojedyncze dźwięki bez żadnego sensu. Wtedy Anakin złapał mnie za podbródek, żeby moja głowa nie zwisywała bezwładnie.

- Nigreos, Nigreos! Spójrz na mnie – nie jestem pewny czy dokładnie to mówił. – Nie zamykaj oczu, rozumiesz? Nie zamykaj oczu! Zabierzcie go i połóżcie do łóżka – spojrzał na Crisi i Telna.

Chyba potem mnie wynieśli z hangaru, nie wiem.

***

(Perspektywa Crisi)

- Rety, jest znacznie cięższy niż na to wygląda – jęknął Teln, gdy z trudem utrzymywaliśmy Nigreosa w pionie.

- Już niedaleko – czułam pot spływający mi po twarzy.

Przed kwaterą, Dio otworzył nam drzwi i położyliśmy go na łóżko. Runął jak kłoda, coś bełkocząc. Znowu przyłożyłam dłoń do jego czoła.

- Jest rozpalony! Rozbierzmy go i nakryjmy czymś cienkim.

Dio zaczął szukać po szafkach jakiegoś koca, Teln ściągał z niego spodnie, a ja górną część kombinezonu i podkoszulek. Nie wiedziałam, że ma takie jędrne ciało, chociaż myślałam, że mówi się tak tylko do kobiet... Kurwa, nie czas na to!

Położyliśmy go i Dio ostrożnie go nakrył cienkim kocem, który jakoś zdołał znaleźć. Jak na droida, wyraźnie było widać, że się martwił o właściciela.

- Dio, wyłącz jego sztuczną skórę, teraz potrzebuję jak najwięcej energii. Teln, załatw trochę Blookrium, tylko po cichu!

Tylko skinął głową i wybiegł z pokoju, a ja złożyłam ubrania w równą kostkę i oglądałam, jak skóra Nigreosa znika. Widzę jego protezy rąk, blachę na karku i wokół oczu. Dla oszczędności, Nigreos nigdy nie zakrywał nóg i bioder, bo po prostu tego nie potrzebował.

Po chwili Teln wrócił z torebką, a Dio zajął się podpięciem rurki do przedramienia. Rozległ się krótki, buczący dźwięk i popłynęło Blookrium. Droid zapikał, dając znać, że sam sobie poradzi.

Wyszłam z Telnem z pokoju i niemal w progu wpadliśmy na Skywalkera.

- Co z nim? – wyglądał na naprawdę przejętego.

- Pewnie był po prostu przemęczony – odparł Teln.

- Mogę do niego zajrzeć?

Ja i Teln spojrzeliśmy na siebie przerażeni. Przecież Nigreos jest całkiem odkryty i jak brat go zobaczy to cała akcja z ukrywaniem się sypnie. Przylgnęłam plecami do drzwi.

- Nie! Znaczy, on teraz potrzebuję ciszy i odpoczynku. Lepiej, żeby nikt tam nie wchodził przez jakiś czas.

Skywalker skrzyżował ramiona na piersi.

- Czy wy macie mnie za idiotę? Dajcie przejść!

Teln stanął przede mną i próbował odepchnąć brata Nigreosa. On się jednak strasznie rzucał.

- Naprawdę nie powinieneś tam teraz wchodzić!

- To mój brat!

- To chyba powinieneś najlepiej wiedzieć, że teraz musi być sam! – krzyknęłam.

Skywalker trochę spokorniał.

- Dobra, dobra. Ale jak tylko coś się z nim stanie to macie mi natychmiast powiedzieć, jasne?

- Jasne. Dio go cały czas pilnuje.

***

(Perspektywa Nigreosa)

Biel. To jedyne, co mogłem powiedzieć o pustce, w jakiej się się znalazłem. Stałem pośrodku niczego, gdzie wszystko było takie samo i nie różniło się od reszty. Nie było żadnych dźwięków czy nawet zapachów.

- Gdzie ja jestem? – spytałem sam siebie, wątpiąc w odpowiedź z zewnątrz.

Szedłem przed siebie, licząc na chociażby zarys jakiegoś tunelu lub przejścia. Na próżno. Nic tylko biel, która mnie już kłuła w oczy.

Nic nie pamiętam. Ani jak tu trafiłem, kiedy, ostatnie, co jeszcze sobie przypominam to Telna i Crisi ciągnących mnie do pokoju. Potem mam pustkę w głowie.

Już chciałem odpuścić dalszą wędrówkę, gdy w oddali zobaczyłem majaczące punkty. Użyłem przybliżenia i uruchomiłem program skanujący. Znikąd przede mną pojawiały się drzewa i niewielkie jezioro, tworzące się na moich oczach, wiszące w pustce. Bez większego pomysłu, ruszyłem w tamtym kierunku.

***

The Garden – Connor – Nima Fakhrara

Im byłem bliżej, tym powietrze wokół stawało się cieplejsze i przepełniała je woń różnych roślin. Wszystko też zdawało się tworzyć. Puste podłoże pokryła świeża trawa i ścieżka z białego kamienia, prowadząca do jasnej konstrukcji wznoszącej się nad taflą jeziora w centrum tego miejsca. Po niej pięły się cienkie przesmyki świecące w tej chwili na niebiesko. Dookoła tafli wzrastały drzewa, które od razu zaczęły puszczać pąki i liście i w parę sekund nabierały nawet kilka metrów wysokości. Rety, to było jednocześnie piękne i przerażające.

Pochyliłem się nad taflą, ale zaraz odskoczyłem. Brak odbicia, tak szybko rosnące rośliny i w ogóle to wszystko przeczyło wszystkiemu, co normalne. Nie było innej opcji, musiałem śnić lub wpaść w jakiś stan uśpienia. Inaczej wyjaśnić tego nie mogę.

- Witaj NS-127 – zadrżałem, gdy usłyszałem w pobliżu władczy, ale równie znajomy i mrożący krew w żyłach męski głos.

Wbrew sobie, odwróciłem się w kierunku, skąd dochodził głos i zamarłem.

Poziom stresu: 50%

Hrabia Dooku znajdował się zaledwie kilka metrów ode mnie, ale dla mnie zbyt blisko. Wygląda nieco inaczej, ale i tak wszędzie bym go rozpoznał. Jego standardową czarną szatę z brązową peleryną zastąpiła ciemnoszara, długa tunika z przeciągniętym przez ramię czerwonym pasem, który prawie dotykał ziemi. Twarz jednak była taka sama, bez cienia żadnych emocji.

Poziom stresu: 70%

- Dooku – wysyczałem przez zaciśnięte zęby i wyprostowałem się. Usiłowałem nie dać po sobie znać, jak wzbudzał we mnie lęk. – Czego chcesz?

Dooku powoli zbliżył się do mnie, a ja odruchowo dałem krok w tył.

- Myślę, że odpowiedź na to pytanie znasz doskonale NS-127. Mimo wszystko, dalej jesteś jednym z moich najlepszych cyborgów i niezwykle unikalnym.

,,No tak", pomyślałem, ,,Tylko, że jako cyborg jestem jednym z najstarszych, co może być we mnie takiego, czego nowsze modele nie mają?".

- Lord Sidious na pewno ci powiedział kiedyś, że liczył, że poddasz się operacji. To samo powiedział mi, jeszcze przed waszą rozmową. W Mocy wyczuł swoją śmierć i jedną z jego ostatnich próśb było stworzenie modelu cyborga idealnego, oddanego Separatystom, który został tak wyposażony, że nawet, gdybyśmy mieli kilka tysięcy modeli to ten miał być najlepszy z nich wszystkich.

- Z kontekstu się domyślam, że to ja.

- Dokładnie. Model NS-127. Nasza duma, niepokonany wojownik. Szkoliliśmy cię całe życie, swoje najlepsze lata poświęciłeś właśnie nam.

- I tego żałuję.

- Ach tak. Ten twój bunt, prawie bym zapomniał. Pewnie myślałeś, że to oznaka, że jesteś żywy i masz własne zdanie, tak? Otóż nie, jesteś tylko maszyną, a to twoje powstanie to tylko błąd w programie. Ten człowiek, Sik Sorenti, zginął dawno temu.

- Nie dam się wciągnąć w twoje kolejne chore gierki!

- Gierki? A może prawdę? Masz jakąkolwiek pewność, że Republika, by wam pomogła po wszystkim? A, co z twoim bratem?

Zrobiłem kilka szybkich kroków w jego kierunku.

- Nie masz prawa o nim mówić!

- Ciekawe, jak, by zareagował, gdyby on, Mistrz Jedi i Wybraniec, odkrył, że jego rodzony brat jest w połowie maszyną do zabijania? Masz pewność, że chciał ci pomóc?

Warknąłem i zerknąłem na konstrukcję za mną. Teraz przesmyki były wściekle czerwone, idealnie pod to, co teraz czułem.

- Czuj się tu jak w domu – ciągnął Dooku, miałem wielką ochotę uderzyć go w tą sztuczną mordę. – To Ogród Mocy, miejsce odzwierciadlające to, kim jesteś, masz to jako jedyny cyborg wśród naszych. Co prawda, nieudana dezaktywacja mocno zniszczyła pierwowzór, ale nie było problemu z jego odnowieniem i ulepszeniem.

Rozejrzałem się po ogrodzie. W jednej chwili przestał być już dla mnie taki piękny jak na początku.

- Muszę cię też jednak pochwalić – Dooku dalej ciągnął swoją mówkę. – Niewielu byłoby jeszcze w stanie spojrzeć na pozostałych, gdy nie chcą iść za nim. Chciałeś ich ,,wyzwolić", co? Na pewno, by ci się to udało?

Machnął dłonią i usłyszałem bulgocząca wodę. Spojrzałem na taflę, a ta wrzała, ale para unosiła się tylko w jednym miejscu, by po chwili pokazać mi obraz gabinetu Kanclerza. Zobaczyłem na nim samego polityka, Anakina, Kenobiego, Tano i jeszcze kilka innych osób, których nie znałem. Gorączkowo o czymś rozmawiali, ale nie słyszałem, co. W pewnym momencie jednak skinęli na siebie głowami i ktoś włożył do dłoni Anakina detonator. Obraz zniknął w wodzie.

- Myślę, że domyślasz się, co twój brat miał z tym zrobić?

- Wystrzelić nas w powietrze?

- Raczej ty, co nie będą chcieli się podporządkować Senatowi, ale masz trochę racji. Twój brat chciał, więc zabić twoją rodzinę, zasługuje na karę.

Wtedy zauważyłem blaster w swojej dłoni i poczułem jak coś szorstkiego ociera się o moje ciało, a w uszach słyszę przytłumione piski Dio. Mam wrażenia, że słowa grzęzną mi w gardle.

- Obudź się! – krzyknąłem do siebie.

Coś mną szarpnęło...

***

Blizzard – Thomas Bergersen, Two Steps from Hell

Zamrugałem kilka razy oczami, zanim złapałem całkowitą ostrość wzroku. Spojrzałem w dół i w ostatniej chwili powstrzymałem się od krzyku. Byłem w kwaterze Anakina, który akurat spał, a ja trzymałem blaster tuż przy jego głowie. Brak rany oznaczał, że ocknąłem się w ostatniej chwili.

Schowałem broń i wybiegłem z pokoju, zanosząc się płaczem.

***

Płakałem przez całą drogę na sam szczyt bazy. Na zewnątrz pewnie wieje jak nie wiem i jest lodowato, ale to jedyne miejsce, gdzie mogę się wypłakać w spokoju. Dio ze mną nie było, może przez ten ,,sen" kazałem mu zostać w pokoju, teraz jednak potrzebuje być sam ze sobą. Zimny wiatr targa moim ubraniem i kłuje w twarz, ale przez smutek i gorące łzy tego nie czuję.

Ten Ogród, Dooku, prawda o moim modelu... Już od początku byłem projektowany na maszynę do zabijania i to bez powrotu? Nie... nie mogę. Nie czuję się ani trochę wyjątkowy, a jedynie smutny i wściekły na siebie, że dałem się namówić na zostanie cyborgiem. Już nie wiem, co mną wtedy targało. Samolubstwo? Chęć bycia lepszym za wszelką cenę? Arogancja? Uch! Byłem głupi!

Wiatr zawiał trochę mocniej, a ja zerknąłem ze skraju dachu. To była dosyć duża wysokość od ziemi. Gdybym skoczył to, by była taka szybka śmierć. Odsunąłem się, nie, nie chcę już uciekać od problemów, w końcu powinienem wziąć się w garść i stanąć naprzeciw nim. Tylko dalej boję się porażki...

- Wyczułem cię tutaj – Skywalker wszedł na dach, a pod pachą trzymał gruby koc. – Jak się czujesz?

- Lepiej – pociągnąłem nosem.

- Płakałeś – bardziej stwierdził niż spytał.

- N-nie. Tak tylko mi coś wpadło do oka – potarłem załzawione oczy.

Anakin westchnął i nakrył mnie kocem.

- Masz, strasznie tu zimno – powiedział z uśmiechem i ukląkł obok mnie.

Wtedy przypomniała mi się ta scenka z detonatorem i odsunąłem się od niego.

- Coś nie tak?

- Miałem wizję – nie chcę teraz kłamać. – Byłeś w niej i brałeś jakiś detonator. Chcecie wysadzić Nowe Nadzieje, które nie będą chciały dołączyć do Republiki.

Wbił wzrok w podłogę i milczał przez chwilę.

- Tak – powiedział po dłuższej chwili. – Mam detonator, ale to nie tak jak myślisz! Bomba jest tylko na droidy.

- Proszę cię, nie kłam. Dobrze wiesz, że Nowe Nadzieje walczą ramię w ramię z droidami.

- Tak... Ale na początku ja naprawdę nie chciałem go wziąć, ale mnie wręcz zmusili. Czekaj... - sięgnął po coś pod kurtkę i wyciągnął to nieszczęsne urządzenie, było trochę większe od jego dłoni i miało świecący ekranik i kilka przycisków. Zaczął coś przy nim grzebać i po chwili na ziemię spadły jego kawałki. – Nie ma detonatora. Naprawdę chcę ci pomóc.

- Okej, wierzę ci.

Znowu milczeliśmy i Anakin znowu westchnął.

- W sumie to powinienem być z tobą szczery – powiedział o wiele poważniej.

- Co masz na myśli?

- Zauważyłeś, że początkowo nieufnie na ciebie spoglądałem albo na jakąkolwiek inną Nową Nadzieję.

Kiwnąłem twierdząco głową.

- Bo musisz coś wiedzieć. Gdy byłem ledwie padawanem, miałem przyjaciela, nazywał się Tyro i był ode mnie starszy o pięć i zawsze mogłem z nim porozmawiać o moich problemach. To była jedna z moich pierwszych misji, poleciałem wtedy z Obi Wanem, Tyro i jego Mistrzem na planetę, żeby rozwiązać jakiś konflikt czy coś. Niestety zostaliśmy rozdzieleni i z Tyro musieliśmy sami szukać pomocy. Wtedy zaatakowała nas Nowa Nadzieja, nie przedstawił się i miał ten wasz hełm, ale po głosie słychać, że mógł być starszy od Tyro o najwyżej rok czy dwa. Rzucił się na nas i... Tyro nie dał rady, to Nowa Nadzieja go zabiła i zmarł w moich rękach.

- Co? A, co z tą Nową Nadzieją?

- Właśnie to jest dziwne. Chwilę potem zaczął coś szeptać, wpadał w panikę, gdy nagle wyciągnął blaster strzelił sobie w głowę. Nawet nie zdążyłem zareagować, ale mimo to dalej żywiłem urazę do każdego, kto nosił taki uniform.

- Rety – podrapałem się po głowie. – To... niesamowite. Smutne, ale... rety. Przykro mi i przepraszam.

- Nie przepraszaj, nie miałeś z tym nic wspólnego. To Dooku wam namieszał w głowach.

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale naprawdę nie wiedziałem, co, więc po prostu milczałem. Wtedy Anakin mnie przytulił, czułem się bezpiecznie, gdy był blisko, ale nie zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy. Ale co jeśli ta sytuacja z Ogrodem Mocy znowu się powtórzy i wtedy się nie wybudzę na czas? Muszę jak najszybciej znaleźć wyjście, tylko wtedy nie zrobię mu krzywdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro