Rozdział 3 || Bitwa o Geonosis

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Separatist Droid Army March - Samuel Kim

(Perspektywa Anakina)

Minęło kilka dni, a ja wciąż nie mogę wyrzucić z głowy tego Separatysty. Wyobrażałem go sobie jako siebie, ale wyniszczonego wojną i zmęczonego życiem. Jakie jest jego prawdziwe imię? Czy on je w ogóle zna? Ile czasu był Separatystą? Może stał za czymś większym? Czemu nic o nim nie wiedziałem? Gdybyśmy byli spokrewnieni to wyczułbym coś w Mocy. To nie ma sensu.

Padme usiadł obok mnie i pocałowała w policzek.

- Ciągle myślisz o tym Separatyście - bardziej stwierdziła niż spytała.

Chciałem coś wymyślić na szybko, ale znam Padme, a ona zna mnie. Szybko przejrzałaby kłamstwo.

- Tak. Ufam klonom i wiem, że mówią prawdę. Po prostu nie umiem sobie wyobrazić, że jakiś Separatysta może wyglądać tak jak ja. I nie wierze w jakiś zbieg okoliczności.

- Może to twoja rodzina lub brat?

Na słowo ,,brat" zadrżałem. Też o tym pomyślałem, ale to niemożliwe. Musiałbym coś wtedy wiedzieć, nawet, gdyby to były tylko wskazówki od Mocy. Ale nie mogę mieć brata Separatysty, po prostu nie mogę!

***

(Perspektywa Nigreosa)

Nie ukrywam, dobrym narkotykiem chyba nigdy nie pogardzę. Mimo rygoru, nigdy jakoś nie było problemu z ich zdobyciem. Nie wiem, co prawda, skąd, ale też nigdy tym nie gardziłem. Po operacji jednak trochę przystopowałem. Świeżo po tym całym krojeniu i łączeniu kabelków trochę się bałem, że narkotyki mogą mi zaszkodzić, a potem wąchanie kwiatków tylko od spodu.

- Nie będę długo czekał - Teln pomachał mi białym skrętem przed twarzą. Sam miał jednego w ustach.

- Dawaj!

Włożyłem papieros do ust i Teln go podpalił. Dym przyjemnie połaskotał mi język i usta. Wydmuchałem mały dymek, lekko chichocząc. Narkotyki zawsze poprawiały mi humor.

- A ty nie powinieneś uważać? - spytałem, patrząc jak Teln się zaciąga. - Dopiero cię skręcili.

- Wszyscy na coś kiedyś umrzemy.

- Jesteś niemożliwy.

- Nie gadaj i ciesz się chwilą.

Znowu się zaciągnąłem, gdy nagle przybiegła Tric.

- Guzdrały! Zbierajcie tyłki i biegiem do sali odpraw! Wszyscy już czekają!

Rzuciliśmy gdzieś skręty i pobiegliśmy, jakby nas gonili.

***

Niepostrzeżenie weszliśmy do sali w środku odprawy i usiedliśmy w ostatnich rzędach. Dooku pokazywał coś na holomapie, ale szczerze nic nie rozumiałem.

- Psst, Four - syknąłem. - O, co chodzi?

- Bitwa, stary. Nasi chcą odbić Geonosis.

- CO?! - zaskrzeczałem, zrywając się ze swojego miejsca.

- Nigreos - głos Dooku na chwile zmroził mi krew w żyłach. - To, że się spóźniłeś nie pozwala ci przerywać odprawy.

- Przepraszam! - usiadłem, z trudem powstrzymując rumieniec wstydu i znowu nachyliłem się nad Four. - Po, co to robimy? Przecież tam aż się roi od klonów.

- To chyba ma być symbol, że Separatyści dalej istnieją.

- Przecież to nie ma sensu.

- Racja, ale rozkaz to rozkaz.

***

(Perspektywa Anakin)

Tydzień później

Kanonierką wstrząsnęło i musiałem się mocno złapać, żeby nie wypaść. Na dole klony i droidy walczyły w kompletny chaosie.

- Musze przyznać, że Separatyści są uparci - jęknąłem. - Ile razy trzeba im tłumaczyć, że Geonosis nie jest już ich?

- Zdecydowanie zbyt wiele - odparła Ahsoka.

- Geonosis jest bardzo ważny - wtrącił Obi Wan. - Nie możemy sobie pozwolić na jego utratę.

Wyjrzałem na zewnątrz, gdy tuż koło nas przeleciał pocisk z działa.

- Cholera, znowu się zaczyna...

***

This is war - Thirty Seconds To Mars

- Jak, kurwa, skakać?! - krzyknął ktoś. - Jesteśmy kilkadziesiąt metrów nad ziemią!

Jedyna lampka migała słabym światłem na skraju wytrzymałości. Ledwo widziałem pozostałych, tylko tych najbliżej mnie. Jedni nerwowo przystępowali z nogi na nogę, a drudzy nie spuszczali oczu ze sprzętu. Zerknąłem na Dio. Drżał.

- Spokojnie, mały. Jestem tutaj.

Nagle ktoś uderzył w guzik i trap się otworzył. Zobaczyłem żółte niebo i kłębiące się chmury kurzu. W tej chwili cieszę się, że mam w hełmie filtr i nie musze wypluwać piachu z ust.

- Jazda, jazda, jazda!

Skakaliśmy pojedynczo. Gdy nadeszła moja kolej, wziąłem głęboki wdech i wyskoczyłem. Pęd powietrza uderzył mnie w twarz i wręcz wymusił we mnie krzyk ekscytacji. Z każdą możliwą stronę latały pociski z dział lub blasterów, ale to mnie tylko podniecało. Adrenalina napędzała moje komponenty. Odwróciłem się w locie i uruchomiłem buty, a raczej stopy, rakietowe, żeby wyhamować. Elegancko wylądowałem na obu nogach i złapałem blastery, wpadając w wir walki.

***

(Perspektywa Anakina)

Musieliśmy przerzucić całą siłę na obronę. Znowu. Jakim cudem blaszaki po zaledwie roku tak się zmobilizowały? To niemożliwe. Podbiegł do mnie klon.

- Generale. Wyprali nas z kanionów, prawie cała drużyna zabita. Co robimy?

- Skupiamy się na obronie. Powiadom pozostałych, nie możemy sobie pozwolić na utratę planety.

Puściłem się biegiem w kierunku Obi Wana i Ahsoki, którzy kierowali atakiem ze strony wzgórz.

- Co tam się dzieje?! - jęknąłem zmęczony.

- Jakaś grupa w czarnych kombinezonach wybija naszych - odparła Ahsoka. - Idą prosto na nas i nie możemy ich zatrzymać.

Wziąłem od niej makrolornetkę i spojrzałem we wskazanym kierunku. Wszyscy byli ubrani w czarne kombinezony i szaro-czerwone hełmy. Różniły ich chyba tylko postury ciał, chociaż nie, przy ramieniu jednego unosił się mały droid. Lecz to nie jest najważniejsze. Ta grupa nie zatrzymywała się nawet na chwilę, klony padały jak muchy pod ich naporem.

- Ustawić działa - krzyknąłem, jakby w transie.

- Ale sir. One nie są jeszcze sprawdzone, mogą one...

- Strzelać i bez dyskusji!

***

(Perspektywa Nigreosa)

Szliśmy pewnie przed siebie, bez problemu. Jakoś lepiej sobie wyobrażałem te słynne klony w walce. Zwycięstwo mamy w kieszeni.

- Nie mają szans - powiedział mój dobry znajomy Crig.

- Z ust mi to wy...

Nagle rozległo się jego jęknięcie i po chwili leżał już na ziemie z dziurą po postrzale w miejscu serca. Reszta szła dalej, ale ja ukląkłem przy przyjacielu. Crig przyłożył dłoń do miejsca, gdzie został trafiony, po czym z trudem podniósł rękę i przyłożył ją do mojego hełmu.

- Ta wojna dopiero się zaczyna przyjacielu - powiedział słabo i po chwili jego ciało stało się wiotkie.

NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU

- Nie...

- Nigreos, kurwa, uciekaj stamtąd! - krzyknął ktoś.

Zadarłem głowę do góry i zobaczyłem pocisk z działa, lecący w moją stronę. Rzuciłem się do ucieczki, gdy tuż za mną huknęło i poleciałem kilka metrów, uderzając głową w spory kamień.

Komponent nr. 5: naruszona struktura.

***

Restart systemu

Obudziłem się w skrzydle szpitalnym na fregacie. Koło mojego łóżka stali Teln i Crisi. Dio siedział na jej ramieniu.

- Co się stało?

- Teln uratował ci życie.

- Zrobiłem, co musiałem. Druga zasada Nowych Nadziei: ,,Nigdy nie zostawiamy swoich na polu walki".

- A bitwa? Wygraliśmy?

Teln, Crisi i Dio spojrzeli na siebie. To znaczyło jedno.

- Słuchaj Nigreos - Crisi położyła dłoń na moim ramieniu. - Nikt cię nie obwinia. Żadne z nas nie przewidziało, że Republika ma nowe działa i nawet Dooku przyznał się do błędu.

- To coś nowego. Są jakieś nowe plany?

- Cóż, podobno na Courscant ma się odbyć konferencja pokojowa. Dooku powiedział, że na swoją straż weźmie siódemkę najlepszych z nas. Więc lepiej pakuj manatki i szykuj się na podziwianie widoków - Teln lekko klepnął mnie w ramię.

- Po tym, co odwaliłem na Geonosis to wątpię, żeby mnie wziął.

- Przecież mówiłam, że nikt cię nie obwinia.

Tylko machnąłem ręką i sięgnąłem po swój kombinezon, który leżał na szafce obok. Od razu otworzyłem największą sakiewkę. Była pusta. Serce mi zabiło mocniej i w desperacji przeglądałem cały strój.

- Gdzie ona jest?!

Teln i Crisi spojrzeli na siebie zaskoczeni.

- Co się stało?

- Maskotka! - krzyknąłem na skraju histerii. - Gdzie się ona podziała?!

***

(Perspektywa Anakina)

Kilka godzin wcześniej

Dzięki nowym działom, zmusiliśmy blaszaki do odwrotu, zwyciężając to starcie. Geonosis dalej będzie nasz. Ja jednak się skupiłem na miejscu, gdzie trafił pierwszy pocisk. Coś tam wyczuwałem.

- Anakin, zaraz zbieramy ludzi i odlatujemy - głos Obi Wana ledwo do mnie docierał.

- T-tak. Zaraz dołączę.

Zbiegłem ze zbocza i ruszyłem w kierunku kamienia, który, jak dobrze zapamiętałem, Separatysta z droidem uderzył głową. Na ziemi leżał kawałek jakiegoś kolorowego materiału. Podniosłem go i miałem wrażenie, że ktoś mnie uderzył w głowę. To nie była jakaś szmatka, a maskotka lisa. Matka mi zrobiła taką samą, tylko w innych kolorach, ale zgubiłem ją, gdy przenieśliśmy się na Tatooine. Pamiętam, że trochę za nią tęskniłem, ale też szybko o niej zapomniałem, pracując później u Watto. Teraz to wszystko wróciło.

- Hej, Rycerzyku! - głos Ahsoki aż mnie wzdrygnął. - Lecimy.

- Idę!

Upchnąłem maskotkę pod ubranie i pobiegłem do punktu zbornego.

***

Czy ja was przypadkiem za bardzo nierozpieszczam dwoma rozdziałami niemal pod rząd?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro