Rozdział 6. Matka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- ... SĄ bliźniętami.

Anakin poczuł się, jakby grunt zapadł mu się pod nogami. W jednym momencie cały świat stanął do góry nogami.

- Skywalker, ty Sorentiemu wyniki powiesz – rzekł Mistrz Yoda.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Anakin leciał do mieszkania Sika ze ściśniętym gardłem. W jednej chwili jakiś łowca nagród okazuje się jego bratem bliźniakiem? To byłby dobry materiał na film. I jeszcze obawiał się reakcji Sore... swojego brata, teraz musi już go tak nazywać.

W końcu doleciał do mieszkania i od razu zobaczył, że drzwi wcale nie były zamknięte. Anakin ostrożnie wszedł do środka.

W mieszkaniu panował okropny bałagan, jakby ktoś opuszczał je w dużym pośpiechu. Skywalker nie był pewny, co zobaczy.

Zrobił ostrożnie kilka kroków, gdy usłyszał szelest pod sobą. Przez przypadek nadepnął na jakąś kartkę. Anakin podniósł ją i rozpoznał niedbałe pismo Sika.

Jestem na Stewjonie, głosił napis i jeszcze ta plamka w rogu. Czy to była... łza? Sik płakał podczas pisania notatki?

Skywalker ścisnął kartkę i pobiegł do śmigacza. Musi natychmiast wrócić do Świątyni po transportowiec i polecieć na Stewjon. Nie było czasu na wzywanie Rady.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Anakin szybko doleciał na Stewjon i wylądował na obrzeżach małego miasta. Sygnał z komunikatora Sika wskazywał, że łowca był właśnie tutaj.

Skywalker przekradł się między budynkami i zobaczył, że Sik stoi przy wejściu do domu.

- Sik! – zawołał.

Łowca odwrócił się. Po policzkach ciekły mu łzy.

- Skywalker? Co ty tu...?

- Nieważne. Miałeś być na Coursount.

Sik pociągnął nosem.

- N-nie mogłem. Moja mama umiera!

- Co, ale jak?

- Ciężko zachorowała, lekarze mówią, że już nic się nie da zrobić.

Po ostatnich słowach Sik rozpłakał się jak małe dziecko. Anakin przygryzł wargę, ale opatulił brata ramieniem.

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze.

- Nie! Nie będzie! Czy ty nie rozumiesz?! Już nic się nie da zrobić. Moja mama jest już praktycznie po tamtej stronie.

- Może, ale jeśli chodzi o twoją mamę...

Wtedy drzwi otworzył Drake Sorenti.

- Sik, dobrze, że już jesteś. To ostatnia prosta.

Sik znów się rozpłakał i wpadł w ramiona ojca. Wtedy Drake zobaczył Anakina.

- Kto to jest?

- Tato, to jest Anakin Skywalker, Mistrz Jedi. Widocznie przyleciał za mną.

Drake przyjrzał się Anakinowi.

- Anakin Skywalker? Syn Shmi Skywalker?

- Tak, znał pan moją matkę?

Mężczyzna wyraźnie się speszył.

- Lepiej będzie jak wejdziecie oboje – odparł wymijająco.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Ten twój ojciec jest dziwny – powiedział Anakin, wchodząc po schodach na piętro.

Sik zgromił go wzrokiem.

- Przepraszam.

- Wiesz, co Skywalker? Nie wiem, skąd mój ojciec cię zna, ale trzymaj dziób na kłódkę, bo popamiętasz.

Łowca otworzył drzwi do sypialni i dosłownie wpadł do środka.

Anakin czekał w progu.

Sik usiadł przy łóżku, gdzie leżała Lora Sorenti. Była trupio blada, a ciemno blond włosy miała oklapnięte.

- Mamo... - szepnął łowca.

Kobieta lekko uchyliła oczy i pogłaskała syna po policzku.

- Sik, tak dobrze cię widzieć – powiedziała słabym głosem, po czym głośno zakaszlała.

- Musiałem przylecieć.

Lora lekko się uśmiechnęła i zerknęła na drzwi.

- Anakin Skywalker?

Anakin stanął na baczność, a Sik dał mu znak, żeby podszedł.

- Witam.

- Ale ty wyrosłeś – powiedziała Lora. – Jak ostatnio cię widziałam to byliście tacy malutcy...

- ,,Byliście"? – spytał Sik.

Lora zakaszlała.

- Sik, ja i Drake mieliśmy ci to powiedzieć, gdy skończysz osiemnaście lat, ale zabrakło nam odwagi. My nie jesteśmy twoimi rodzicami.

Nagle Sik zrobił się blady. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć.

- Co? Mamo...

- Adoptowaliśmy cię zaraz po urodzeniu. Twoją prawdziwą matką jest Shmi Skywalker, a Anakin... twoim... bratem bliźniakiem.

Po ostatnich słowach, Lora zamknęła oczy i opadła na łóżko.

- Mamo? Mamo! – krzyknął Sik, ale było już za późno.

Lora Sorenti odeszła...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Anakin nie mógł zabrać Sika na Coursount w takim momencie. Szybko powiadomił Radę o sytuacji, a ta, niechętnie, ale zgodziła się, żeby oboje wrócili zaraz po pogrzebie.

W dniu ceremonii pogoda jak na złość musiała być ciepła i słoneczna. Cała rodzina i znajomi zebrali się na małym cmentarzu i trzymali w dłoniach świece. Anakin również trzymał jedną, ale stale spoglądał na Sika.

Jego brat siedział na ławce tuż przed grobem i łkał. I o ile wcześniej starał się sprawiać pozory silnego i twardego, teraz udowodnił, że przyszywana matka była dla niego ważna. Anakin zrozumiał, że nawet łowcy nagród mają jakieś uczucia.

Niedługo potem ceremonia zakończyła się. Wszyscy, a nawet Drake, zaczęli się rozchodzić. Tylko Sik dalej siedział nieruchomo.

Anakin usiadł obok niego.

- Nie mogę uwierzyć – szepnął Sik. – Tyle lat w kłamstwie. Jak mogli mi to zrobić? Byli dla mnie wszystkim.

- Sik, rozumiem cię. Ja... to znaczy my... też straciliśmy prawdziwą matkę. Ja też cierpiałem.

Łowca zacisnął dłonie w pięści i wstał z ławki.

- Wracamy na Coursount – powiedział władczym tonem. – Stewjon to już dla mnie obca planeta.

- Sik...

- Przestań. Jesteśmy braćmi, okej, ale kim ja teraz jestem? Sorentim czy Skywalkerem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro